poniedziałek, 15 lipca 2013

1. Z Husarią Szczecin spotkanie pierwsze - 09.06.2013

Husaria Szczecin - Falcons Tychy 
09.06.2013
Szczecin, stadion przy ul. Witkiewicza

Oglądając fragmenty meczów (meczów, a nie meczy – meczy to koza ) futbolu amerykańskiego w różnego rodzaju serialach czy filmach, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek przyjdzie mi się zetknąć bezpośrednio z tą dyscypliną sportu. Nie wiem w sumie dlaczego zakładałam, że TO do nas nie dotrze. W końcu hamburgery przyjęły się całkiem łatwo, a i opery mydlane, tasiemcowate twory, którymi traktują nas wszystkie możliwe stacje nadawcze, też się jakoś wpisały w naszą rzeczywistość. W każdym razie dość mocno zaskoczona nie tylko tym, że w TO ktoś u nas gra, ale że jest tych graczy ponad siedemdziesiąt drużyn, udałam się na „swój” pierwszy mecz Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego. Mecz pierwszej ligi, miejscowego zespołu, który się pięknie Husaria Szczecin nazywa. Dotarłam na miejsce bez problemów, bo jechałam z pilotem. Pilot nie tylko doprowadził mnie na parking, ale i wyjaśnił podstawowe zasady gry. Te najbardziej podstawowe z podstawowych, żeby rozumieć, co się na boisku dzieje. Na pierwszy rzut więcej nie potrzeba, bo i tak człowiek ich nie zapamięta to raz, większości nie zauważy, to dwa, a poza tym tak naprawdę wystarczy poznać te podstawy, żeby już się w grze rozsmakować.
Dyscyplina jest nowa, więc tak z 90% osób przybyłych na mecz nie ma pojęcia, co się dzieje, ale ci, którzy wiedzą, bardzo chętnie oświecają nowicjuszy. Dodatkowo Husaria przygotowała ściągawki, na których rzeczone podstawy są opisane. Na ulotce mamy też rozpisane rusztowanie, które w celach ochronnych noszą na sobie zawodnicy. Oraz oczywiście skład zespołu i informacje o bieżącym meczu. Materiały bardzo pomocne, a także pamiątkowe. Jestem gadżeciarzem i tego typu trofea to dla mnie naprawdę duża rzecz. 


Pierwszy mecz mnie lekko oszołomił. Jako była kibicka piłki nożnej ( w której siedziałam blisko 20 lat) oraz siatkówki (pięć lat), zwracałam uwagę na milion zbędnych rzeczy. Żeby się jakoś odnaleźć, zasypywałam pytaniami moje źródło informacji. Jeden z zawodników miał inne gacie/inny kask, niż reszta (niczym libero) – czy tak ma być, czy to przypadkowy zbieg okoliczności? Część ma za plecyma takie rusztowania, jak dziecięce foteliki samochodowe – to coś znaczy, czy pan tak sobie zainwestował w zabezpieczenie? Moje źródło informacji odsuwało się momentami ode mnie, patrząc dziwnie. Przyznawało, że nie zwróciło absolutnie uwagi na te pierdoły, o których mówię. Po jakimś czasie zrezygnowałam z pytań, postanawiając uzupełnić wiedzę w domowym zaciszu i zaczęłam się przyglądać.
Odpadł mi podstawowy problem, który mają zwykle dziewiczy widzowie – wiedziałam, którzy to nasi. Pojawił się inny – gdzie jest piłka? Zarówno w piłce nożnej, jak i w siatkówce, piłka jest widoczna. Czasem nie można za nią nadążyć oczyma (w siatkówce na przykład, w nożnej nie miałam takich problemów), często jest to efekt niewłaściwej transmisji telewizyjnej, ale piłkę widać. W futbolu amerykańskim moim zdaniem chodzi o to, żeby piłki nie było widać. Mało, że jest bura, mało, że nieduża, to wielki facet chowa ją pod mięśniami rozmiarów betoniarki niczym pięciolatek termometr. Do tego większość obecnych na boisku, trzymając łapska w podobnej pozycji, myli widza. Na spotkaniu Husarii z Falcons Tychy piłkę oglądałam głównie wtedy, kiedy trzymał ją sędzia, ewentualnie szykowano się do wznowienia gry. Patrząc na jej rozmiary i kształt uznałam, że złapanie jej i utrzymanie jest dużą sprawą. Od dziecka wszak uczą nas, że piłka jest okrągła i takiej piłki łapanie mamy przećwiczone (a i to nie każdemu wychodzi). Lecące dziwne jajo po prostu prosi się, żeby wypaść, wysmyknąć się, ominąć przyjaźnie nadstawione ramiona…
Zawodnicy… Zawodnik w pełnym rusztowaniu tym różni się od czołgu, że ma dwie nogi zamiast gąsienic. No i zwykle ma kolorową „blacharkę”. Nie da się ukryć, że wejście na boisko Husaria ma mocne. Ciężka muzyka, kolorowe zadymienie i z tegoż zadymienia wybiega chorąży z flagą, a za nim reszta czołgów. Serducho pika, możecie sprawdzić na sobie. Sport jest fantastyczny, bo bez względu na posturę ciała znajdziecie sobie miejsce w drużynie. Nie ma sylwetki, która dyskryminuje. Jest to też bardzo dobre z punktu widzenia wielbicielek, bo każda znajdzie coś dla siebie .
Od wieków moją ulubioną formacją jest obrona. Wynikało to z prostej operacji myślowej – jeśli nawali atak – cóż, najwyżej nie zdobędą punktów. Jeśli nawali obrona – przegrywają mecz. No to kto tu jest ważniejszy? W piłce nożnej drużynę oceniałam na podstawie bramkarza, gdyż on był ostatnią deską ratunku. Tutaj także pierwsze, co zaobserwowałam swoim kompletnie laickim okiem była formacja defensywy. Nie znam się na chwytach dozwolonych czy niedozwolonych, ogólnie nie znam się jeszcze na niczym, ale mur obrony po prostu widać. Nie ważne, kto jest kim – przez nich przeciwnik przeciska się z wielkim trudem i ogromnymi ofiarami. Robią wrażenie.
Na pierwszym spotkaniu widać jeszcze lizakowych – dwóch ludzi, którzy latają po brzegu boiska z wielkimi lizakami połączonymi łańcuchem. Z nimi lata dodatkowy gość z badylkiem, na którym odlicza od jednego do czterech. Lizakowi wyznaczają dystans, jaki ma do przejścia drużyna atakująca, żeby się zbliżyć do strefy punktowej, a ten z cyferką mówi, który raz atakerzy próbują się przez zadany kawałek boiska przedrzeć. Miejsce, w którym tkwi badylek z numerkiem oznacza także miejsce, w którym jest piłka (na początku i na końcu akcji, bo w trakcie akcji to chyba nikt nie wie, poza tym, który tę piłkę trzyma). Od tego miejsca robi się różne wznowienia i inne takie, dlatego ważne jest, żeby badylkowy i lizakowi się nie szwendali jak sieroty, tylko stali tam, gdzie ich sędziowie ustawili. Mogą się przemieścić tylko na znak sędziego. Najpierw trochę im zazdrościłam, bo na stadionie przy ul. Witkiewicza trybuny średnio pozwalają widzieć, co się na boisku dzieje, zwłaszcza, że trener, zawodnicy formacji, która akurat nie jest na boisku, rezerwowi, personel medyczny i co tam tylko jest na stanie też się szwenda za lizakowymi, zasłaniając większość widoku. Przed takim lizakowym nie ma już nikogo. To wielki plus. Chyba, że akurat akcja idzie wprost na lizakowego. Czołgi są zabezpieczone, a taki lizakowy ma zwykle tylko czapkę z daszkiem… Słyszałam historię, jak to wartka ofensywa zabrała ze sobą jednego lizakowego… Dlatego lizakowy poza czapką powinien mieć refleks i oczy dokoła głowy. Już nie zazdroszczę lizakowym. Mają gratyfikację za pracę w szkodliwych warunkach.
Sędziowie… Sędziów było pięciu. Mieli pasiate koszulki i czapeczki z daszkiem. Czterech miało czarne czapeczki, jeden miał białą. Ten z białą to sędzia główny. Reszta mu pomagała. Zwykle pomagają mu też widzowie, ale nie bierze ich zdania pod uwagę. Pewnie dlatego, że mało kto kuma, co się dzieje na boisku (pisałam – dyscyplina jest nowa). Sędziowie mają takie żółte szmatki, trochę podobne do zośki (takiej zabawki – mała piłeczka z frędzlowatym lub piórkowatym ogonkiem). To się nazywa flaga, choć jako żywo przypomina wszystko, za wyjątkiem flagi. Sędzia to rzuca na boisko, kiedy widzi przewinienie. Pierwszy raz, kiedy to zobaczyłam, byłam pewna, że to zwyczajnie zgubił i zastanawiałam się, co to jest… wyglądało jak zawinięte w żółtą chusteczkę ziarnka grochu… Pouczono mnie co to. Szybko zaczęłam wyłapywać, kiedy toto lądowało na ziemi. Nie wyłapałam tylko, dlaczego. Panowie na boisku ogólnie się przepychają, przytulają, przewracają, ciągną za gacie i inne części garderoby, wszyscy na raz wszystkich na raz. W zamieszaniu nie wiem, gdzie zaczyna się jeden zawodnik, a kończy drugi, dużą sztuką jest zatem zauważyć, że ktoś kogoś za coś ciąga nieprzepisowo. Na szczęście nie jestem sędzią. Zastanawiam się tylko, czy oni mają umówione, kto na co patrzy, bo że nie da się widzieć wszystkiego w tym galimatiasie, to wiem.
Mój pierwszy mecz futbolu amerykańskiego się skończył. To, co powyżej, to moje uczucia, wspomnienia, obserwacje… Umysłowy miszmasz… Mam nadzieję, że normalny przy takiej dawce nowości, zaawansowanych emocjonalnie. Takie ekstremalne przeżycia bardzo wiążą. Stąd bez względu na to, kto później zagra piękniej, czy wyżej wygra, Husaria zostanie moją ulubioną drużyną. Bardzo Was Panowie przepraszam
Husaria Szczecin-Falcons Tychy 19:8…

p.s. Zdjęcie wbiegającej na boisko Husarii "ukradzione" z jej strony na facebooku. 

6 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze się to czytało, zachęcam do dalszych postów i oczywiście zapraszam na Finał z Nami do Białegostoku:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdecznie dziękuję za dobre słowo:) Jeśli tylko trafię w totka na pewno pojadę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na następny mecz jaki będzie w Szczecinie, na pewno pójdę z całym towarzystwem. Ty to umiesz zachęcić!

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety w tym sezonie Husarii pozostaje ostatni mecz wyjazdowy o mistrzostwo PLFA I w Białymstoku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Trzeba chyba panią Dorotę wcisnąć do autokaru na miejsce jakiegoś rookie :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Wzruszyłam się jak stary siennik wojskowy :) Naprawdę :) I proszę mi nie paniować... Staro się czuję, a do emerytury jeszcze trochę mam. I nie tylko dlatego, że Donek wydłużył okres wyczekiwania :)

    OdpowiedzUsuń