Husaria Szczecin - Falcons Tychy
09.06.2013
Szczecin, stadion przy ul. Witkiewicza
Oglądając fragmenty meczów (meczów, a nie meczy – meczy to koza ) futbolu amerykańskiego w różnego rodzaju serialach czy filmach, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek przyjdzie mi się zetknąć bezpośrednio z tą dyscypliną sportu. Nie wiem w sumie dlaczego zakładałam, że TO do nas nie dotrze. W końcu hamburgery przyjęły się całkiem łatwo, a i opery mydlane, tasiemcowate twory, którymi traktują nas wszystkie możliwe stacje nadawcze, też się jakoś wpisały w naszą rzeczywistość. W każdym razie dość mocno zaskoczona nie tylko tym, że w TO ktoś u nas gra, ale że jest tych graczy ponad siedemdziesiąt drużyn, udałam się na „swój” pierwszy mecz Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego. Mecz pierwszej ligi, miejscowego zespołu, który się pięknie Husaria Szczecin nazywa. Dotarłam na miejsce bez problemów, bo jechałam z pilotem. Pilot nie tylko doprowadził mnie na parking, ale i wyjaśnił podstawowe zasady gry. Te najbardziej podstawowe z podstawowych, żeby rozumieć, co się na boisku dzieje. Na pierwszy rzut więcej nie potrzeba, bo i tak człowiek ich nie zapamięta to raz, większości nie zauważy, to dwa, a poza tym tak naprawdę wystarczy poznać te podstawy, żeby już się w grze rozsmakować.
09.06.2013
Szczecin, stadion przy ul. Witkiewicza
Oglądając fragmenty meczów (meczów, a nie meczy – meczy to koza ) futbolu amerykańskiego w różnego rodzaju serialach czy filmach, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek przyjdzie mi się zetknąć bezpośrednio z tą dyscypliną sportu. Nie wiem w sumie dlaczego zakładałam, że TO do nas nie dotrze. W końcu hamburgery przyjęły się całkiem łatwo, a i opery mydlane, tasiemcowate twory, którymi traktują nas wszystkie możliwe stacje nadawcze, też się jakoś wpisały w naszą rzeczywistość. W każdym razie dość mocno zaskoczona nie tylko tym, że w TO ktoś u nas gra, ale że jest tych graczy ponad siedemdziesiąt drużyn, udałam się na „swój” pierwszy mecz Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego. Mecz pierwszej ligi, miejscowego zespołu, który się pięknie Husaria Szczecin nazywa. Dotarłam na miejsce bez problemów, bo jechałam z pilotem. Pilot nie tylko doprowadził mnie na parking, ale i wyjaśnił podstawowe zasady gry. Te najbardziej podstawowe z podstawowych, żeby rozumieć, co się na boisku dzieje. Na pierwszy rzut więcej nie potrzeba, bo i tak człowiek ich nie zapamięta to raz, większości nie zauważy, to dwa, a poza tym tak naprawdę wystarczy poznać te podstawy, żeby już się w grze rozsmakować.
Dyscyplina jest nowa, więc tak z 90%
osób przybyłych na mecz nie ma pojęcia, co się dzieje, ale ci,
którzy wiedzą, bardzo chętnie oświecają nowicjuszy. Dodatkowo
Husaria przygotowała ściągawki, na których rzeczone podstawy są
opisane. Na ulotce mamy też rozpisane rusztowanie, które w celach
ochronnych noszą na sobie zawodnicy. Oraz oczywiście skład zespołu
i informacje o bieżącym meczu. Materiały bardzo pomocne, a także
pamiątkowe. Jestem gadżeciarzem i tego typu trofea to dla mnie
naprawdę duża rzecz.
Pierwszy mecz mnie lekko oszołomił.
Jako była kibicka piłki nożnej ( w której siedziałam blisko 20
lat) oraz siatkówki (pięć lat), zwracałam uwagę na milion
zbędnych rzeczy. Żeby się jakoś odnaleźć, zasypywałam
pytaniami moje źródło informacji. Jeden z zawodników miał inne
gacie/inny kask, niż reszta (niczym libero) – czy tak ma być, czy
to przypadkowy zbieg okoliczności? Część ma za plecyma takie
rusztowania, jak dziecięce foteliki samochodowe – to coś znaczy,
czy pan tak sobie zainwestował w zabezpieczenie? Moje źródło
informacji odsuwało się momentami ode mnie, patrząc dziwnie.
Przyznawało, że nie zwróciło absolutnie uwagi na te pierdoły, o
których mówię. Po jakimś czasie zrezygnowałam z pytań,
postanawiając uzupełnić wiedzę w domowym zaciszu i zaczęłam się
przyglądać.
Odpadł mi podstawowy problem, który
mają zwykle dziewiczy widzowie – wiedziałam, którzy to nasi.
Pojawił się inny – gdzie jest piłka? Zarówno w piłce nożnej,
jak i w siatkówce, piłka jest widoczna. Czasem nie można za nią
nadążyć oczyma (w siatkówce na przykład, w nożnej nie miałam
takich problemów), często jest to efekt niewłaściwej transmisji
telewizyjnej, ale piłkę widać. W futbolu amerykańskim moim
zdaniem chodzi o to, żeby piłki nie było widać. Mało, że jest
bura, mało, że nieduża, to wielki facet chowa ją pod mięśniami
rozmiarów betoniarki niczym pięciolatek termometr. Do tego
większość obecnych na boisku, trzymając łapska w podobnej
pozycji, myli widza. Na spotkaniu Husarii z Falcons Tychy piłkę
oglądałam głównie wtedy, kiedy trzymał ją sędzia, ewentualnie
szykowano się do wznowienia gry. Patrząc na jej rozmiary i kształt
uznałam, że złapanie jej i utrzymanie jest dużą sprawą. Od
dziecka wszak uczą nas, że piłka jest okrągła i takiej piłki
łapanie mamy przećwiczone (a i to nie każdemu wychodzi). Lecące
dziwne jajo po prostu prosi się, żeby wypaść, wysmyknąć się,
ominąć przyjaźnie nadstawione ramiona…
Zawodnicy… Zawodnik w pełnym
rusztowaniu tym różni się od czołgu, że ma dwie nogi zamiast
gąsienic. No i zwykle ma kolorową „blacharkę”. Nie da się
ukryć, że wejście na boisko Husaria ma mocne. Ciężka muzyka,
kolorowe zadymienie i z tegoż zadymienia wybiega chorąży z flagą,
a za nim reszta czołgów. Serducho pika, możecie sprawdzić na
sobie. Sport jest fantastyczny, bo bez względu na posturę ciała
znajdziecie sobie miejsce w drużynie. Nie ma sylwetki, która
dyskryminuje. Jest to też bardzo dobre z punktu widzenia
wielbicielek, bo każda znajdzie coś dla siebie .
Od wieków moją ulubioną formacją
jest obrona. Wynikało to z prostej operacji myślowej – jeśli
nawali atak – cóż, najwyżej nie zdobędą punktów. Jeśli
nawali obrona – przegrywają mecz. No to kto tu jest ważniejszy? W
piłce nożnej drużynę oceniałam na podstawie bramkarza, gdyż on
był ostatnią deską ratunku. Tutaj także pierwsze, co
zaobserwowałam swoim kompletnie laickim okiem była formacja
defensywy. Nie znam się na chwytach dozwolonych czy niedozwolonych,
ogólnie nie znam się jeszcze na niczym, ale mur obrony po prostu
widać. Nie ważne, kto jest kim – przez nich przeciwnik przeciska
się z wielkim trudem i ogromnymi ofiarami. Robią wrażenie.
Na pierwszym spotkaniu widać jeszcze
lizakowych – dwóch ludzi, którzy latają po brzegu boiska z
wielkimi lizakami połączonymi łańcuchem. Z nimi lata dodatkowy
gość z badylkiem, na którym odlicza od jednego do czterech.
Lizakowi wyznaczają dystans, jaki ma do przejścia drużyna
atakująca, żeby się zbliżyć do strefy punktowej, a ten z cyferką
mówi, który raz atakerzy próbują się przez zadany kawałek
boiska przedrzeć. Miejsce, w którym tkwi badylek z numerkiem
oznacza także miejsce, w którym jest piłka (na początku i na
końcu akcji, bo w trakcie akcji to chyba nikt nie wie, poza tym,
który tę piłkę trzyma). Od tego miejsca robi się różne
wznowienia i inne takie, dlatego ważne jest, żeby badylkowy i
lizakowi się nie szwendali jak sieroty, tylko stali tam, gdzie ich
sędziowie ustawili. Mogą się przemieścić tylko na znak sędziego.
Najpierw trochę im zazdrościłam, bo na stadionie przy ul.
Witkiewicza trybuny średnio pozwalają widzieć, co się na boisku
dzieje, zwłaszcza, że trener, zawodnicy formacji, która akurat nie
jest na boisku, rezerwowi, personel medyczny i co tam tylko jest na
stanie też się szwenda za lizakowymi, zasłaniając większość
widoku. Przed takim lizakowym nie ma już nikogo. To wielki plus.
Chyba, że akurat akcja idzie wprost na lizakowego. Czołgi są
zabezpieczone, a taki lizakowy ma zwykle tylko czapkę z daszkiem…
Słyszałam historię, jak to wartka ofensywa zabrała ze sobą
jednego lizakowego… Dlatego lizakowy poza czapką powinien mieć
refleks i oczy dokoła głowy. Już nie zazdroszczę lizakowym. Mają
gratyfikację za pracę w szkodliwych warunkach.
Sędziowie… Sędziów było pięciu.
Mieli pasiate koszulki i czapeczki z daszkiem. Czterech miało czarne
czapeczki, jeden miał białą. Ten z białą to sędzia główny.
Reszta mu pomagała. Zwykle pomagają mu też widzowie, ale nie bierze
ich zdania pod uwagę. Pewnie dlatego, że mało kto kuma, co się
dzieje na boisku (pisałam – dyscyplina jest nowa). Sędziowie mają
takie żółte szmatki, trochę podobne do zośki (takiej
zabawki – mała piłeczka z frędzlowatym lub piórkowatym
ogonkiem). To się nazywa flaga, choć jako żywo przypomina
wszystko, za wyjątkiem flagi. Sędzia to rzuca na boisko, kiedy
widzi przewinienie. Pierwszy raz, kiedy to zobaczyłam, byłam pewna,
że to zwyczajnie zgubił i zastanawiałam się, co to jest…
wyglądało jak zawinięte w żółtą chusteczkę ziarnka
grochu… Pouczono mnie co to. Szybko zaczęłam wyłapywać, kiedy
toto lądowało na ziemi. Nie wyłapałam tylko, dlaczego. Panowie na
boisku ogólnie się przepychają, przytulają, przewracają, ciągną
za gacie i inne części garderoby, wszyscy na raz wszystkich na raz.
W zamieszaniu nie wiem, gdzie zaczyna się jeden zawodnik, a kończy
drugi, dużą sztuką jest zatem zauważyć, że ktoś kogoś za coś
ciąga nieprzepisowo. Na szczęście nie jestem sędzią.
Zastanawiam się tylko, czy oni mają umówione, kto na co patrzy, bo
że nie da się widzieć wszystkiego w tym galimatiasie, to wiem.
Mój pierwszy
mecz futbolu amerykańskiego się skończył. To, co powyżej, to
moje uczucia, wspomnienia, obserwacje… Umysłowy miszmasz… Mam
nadzieję, że normalny przy takiej dawce nowości, zaawansowanych
emocjonalnie. Takie ekstremalne przeżycia bardzo wiążą. Stąd bez
względu na to, kto później zagra piękniej, czy wyżej wygra,
Husaria zostanie moją ulubioną drużyną. Bardzo Was Panowie
przepraszam
Husaria Szczecin-Falcons Tychy 19:8…
p.s. Zdjęcie wbiegającej na boisko Husarii "ukradzione" z jej strony na facebooku.
p.s. Zdjęcie wbiegającej na boisko Husarii "ukradzione" z jej strony na facebooku.
Bardzo dobrze się to czytało, zachęcam do dalszych postów i oczywiście zapraszam na Finał z Nami do Białegostoku:)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za dobre słowo:) Jeśli tylko trafię w totka na pewno pojadę :)
OdpowiedzUsuńNa następny mecz jaki będzie w Szczecinie, na pewno pójdę z całym towarzystwem. Ty to umiesz zachęcić!
OdpowiedzUsuńNiestety w tym sezonie Husarii pozostaje ostatni mecz wyjazdowy o mistrzostwo PLFA I w Białymstoku.
OdpowiedzUsuńTrzeba chyba panią Dorotę wcisnąć do autokaru na miejsce jakiegoś rookie :P
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się jak stary siennik wojskowy :) Naprawdę :) I proszę mi nie paniować... Staro się czuję, a do emerytury jeszcze trochę mam. I nie tylko dlatego, że Donek wydłużył okres wyczekiwania :)
OdpowiedzUsuń