Generalnie całość mojej działalności na rzecz jawności i przejrzystości opisuję na blogu Inkubator Kultury Otwartości - tu wklejam posty dotyczące futbolu amerykańskiego...
Na 27 października, na godzinę 16.30 zostało zwołane spotkanie
zespołu ds. SBO2016, na którym miała zostać wyjaśniona sprawa boiska
przy ul. Witkiewicza. Stając na uszach - zdążyłam dotrzeć. Patrzyłam ze
zdziwieniem na prawie pustą salę. Okazało się, że termin wybrano dość
niefortunny - w tym samym dniu odbywała się sesja rady miasta, na której
miały zostać poddane pod głosowanie różne kontrowersyjne projekty,
między innymi ten dotyczący pomnika Lecha Kaczyńskiego. Żaden radny w
takim momencie sesji nie odpuści, a przecież czterech członków zespołu
to miejscy radni... Punktualnie przybyli między innymi dyrektor MOSiR-u i
dyrektor Wydziału Sportu. Pomyślałam, że przynajmniej będzie można
porozmawiać z "drugą stroną". Nie wszyscy byli zadowoleni ze zwołania
spotkania, mój sąsiad utyskiwał, że nie bardzo wiadomo, po co, bo
przecież mleko się rozlało... Projektodawca zadzwonił do mnie z informacją, że spóźni się chwilę.
Przekazałam wiadomość zgromadzonym i o 16:35 spotkanie rozpoczęło się.
Przewodniczący
przypomniał, w jakim celu zwołano spotkanie, potwierdziłam, że na mój
wniosek i po udzieleniu mi głosu w skrócie przypomniałam, o co mi
chodziło. Dwie sprawy - niezgodna z prawdą opinia dyrektora MOSiRu, a
także nieuwzględnienie wniosku pomysłodawcy projektu, by wykreślić z
niego kontrowersyjne linie i pozostawić resztę. Otrzymane od Tomasza
maile potwierdziły, że 13 września wysłał na adres dyrektora Pawła
Szczyrskiego taką właśnie informację. Przypomniałam, że na tym
spotkaniu, na którym burzliwie dyskutowaliśmy sprawę modernizacji
boiska, kilku członków zespołu wykazało się wielką niechęcią do futbolu
amerykańskiego, co skutkowało merytoryczną oceną projektu, do której
jako zespół nie mieliśmy prawa. O tym, czy dany projekt jest istotny,
ważny, potrzebny, w budżecie obywatelskim decydują wyłącznie obywatele.
Podkreśliłam, że niechęć do dyscypliny oraz błędne informacje sprawiły,
że projekt nie został dopuszczony do głosowania mieszkańców.
Głos
zabrał pan Mirosław, który przypomniał, że on pierwszy zwrócił uwagę na
to, że dyrektor MOSiRu nie mówi prawdy, powołał się przy tym na swoją
wieloletnią działalność w PZPN.
Dyrektor MOSiR był oburzony, że
zarzucam mu kłamstwo i wyjaśnił, że na tamto spotkanie został zaproszony
w ostatniej chwili i nie wiedział, czego będzie dotyczyło. Nie miał
czasu się przygotować, a opinię swoją wygłosił na podstawie posiadanej
wiedzy, która dotyczyła boisk trawiastych. Nie wiedział, że na boiskach
ze sztuczną nawierzchnią obowiązują inne zasady. Do tego absolutnie nie
potwierdzał swojej opinii na kolejnym spotkaniu, bo go zwyczajnie na nim
nie było i więcej się w tym temacie nie wypowiadał. Stanowczo
twierdził, że nie przy nim zgłaszałam wniosek o potwierdzenie informacji
o stosunku PZPN do linii w innym kolorze. Zarzucił mi, że napisałam
nieprawdę, bo nie twierdził, że przez te linie na Witkiewicza Pogoń
zostanie wywalona z ekstraklasy, tylko że to ma być boisko pomocnicze
Pogoni, że o dopuszczeniu boiska do gry decyduje sędzia i któryś może
zakwestionować, że może to sprawić problemy i jeszcze dużo takich
wiadomości, z których wynika, że będziemy mieli problemy. Spotkanie było
nagrywane, gdzieś pewnie udostępnią całość, można będzie wysłuchać
całego wywodu. W każdym razie chodziło o to, że uprościłam wywód i
spłaszczyłam, wypaczając jego sens. Nie powtarzam zatem drugi raz, żeby
nie powielić błędu. Do tego pan dyrektor przedstawił wizualizację
takiego boiska, na którym nałożone na siebie są linie do piłki nożnej i
do futbolu amerykańskiego, aby pokazać, jak nieczytelne robi się
oznakowanie. Zabrał głos także dyrektor Wydziału Sportu, który obszernie
wyjaśnił niezręczną ocenę projektu wykonaną przez jego wydział.
Opowiedział też o tym, że boisko to było budowane z myślą o piłce
nożnej, dla piłki nożnej, z projektów finansowanych przez źródła
zewnętrzne, w których wyraźnie zaznaczone było, że są dla piłki nożnej.
Że boisko do futbolu amerykańskiego jest dłuższe niż to do nożnej, w
związku z tym to przy ul. Witkiewicza tak naprawdę nie spełnia wymogów
futbolu amerykańskiego. Że problem jest też w tym, że to boisko jest nie
tylko boiskiem treningowym, ale także rozgrywkowym i powtórzył, że o
tym, czy oznakowanie jest czytelne każdorazowo decyduje subiektywnie
sędzia. Zawisło w powietrzu pytanie, co będzie, jeśli któryś sędzia
stwierdzi, że dwa rodzaje linii wprowadzają galimatias. Padł argument,
że mają wejść przepisy, o których rozmawialiśmy w kontekście boiska przy
Witkiewicza jako boiska pomocniczego Pogoni i takie linie mogą sprawić
problem (do wysłuchania w nagraniu, żebym znów nie pokręciła). Nie
pamiętam, czy to z ust przewodniczącego zespołu, Łukasza Listwonia, czy
też z ust prezydenta Przepiery padło zdanie, że ocena formalna wniosku
była uproszczona i niedokładna, co spowodowało wątpliwości i wywołało
takie perturbacje. Dyrektor Wydziału Sportu wyraził swoje ubolewanie z
tego powodu, ale obaj panowie, zarówno dyrektor MOSiR jak i Wydziału
Sportu stanowczo sprzeciwili się sugestii, że świadomie i z premedytacją
wprowadzili kogokolwiek w błąd. Dyrektor Wydziału Sportu dodał, że jest
entuzjastą sportu w mieście i popiera wszystkie inicjatywy zmierzające
do usportowienia (czy jakoś tak, bo nie koniecznie tymi słowami :) ).
Ponownie
dorwałam się do głosu i przypomniałam, że na tym za małym dla FA, ale
idealnym do kopanej boisku dwie drużyny FA nie tylko trenują, ale i
grają ligowe mecze od co najmniej trzech lat. Przypomniałam, że przepisy
o pomocniczym boisku dla Pogoni jeszcze nie weszły w życie, więc jako
takie nie mogą nas obowiązywać. Podobną sytuację mieliśmy w czasie
dyskusji nad projektem strzelnicy w Kijewie, który był niezgodny z
przygotowywanym, ale jeszcze nie uzgodnionym planem zagospodarowania
przestrzennego. I uznaliśmy, że skoro nie obowiązuje w chwili obecnej,
to nie mamy podstaw, by go uwzględniać. Przekazałam dyrektorowi MOSiR,
że nie dotarła do mnie informacja, że go nie było na drugim spotkaniu,
że moje wnioski o kłamstwach oparłam na niżej wymienionych faktach:
-
poprosiłam o sprawdzenie informacji, że PZPN nie zezwala na
jakiekolwiek oznakowanie boiska inne, niż do piłki nożnej, aby zespół
mógł głosować w pełni świadomie
- na kolejnym spotkaniu wniosek został odrzucony.
Na
tej podstawie uznałam, że ktoś potwierdził (domniemałam, że dyrektor
MOSiR) regulacje PZPN wykluczające projekt. Przepraszam niniejszym
dyrektora MOSiR. Nie kłamał. Po prostu nie wiedział. Założył, że
obowiązują takie same regulacje na boiskach ze sztuczną nawierzchnią,
jak na tych z trawiastą. Nikogo z członków zespołu sprawa nie obeszła,
bo kilka osób było przeciwnych jakiemukolwiek wsparciu dla futbolu
amerykańskiego, kilka, które nie znają się ani na jednej, ani na drugiej
dyscyplinie przyjęło do wiadomości opinie dyrektora MOSiR wygłaszane z
wielką pewnością siebie, a ja byłam niestety w pracy i to za granicą.
W
trakcie dyskusji do sali dotarł wnioskodawca, potwierdzając przekazane
przeze mnie informacje, a także zwracając uwagę na dwie rzeczy. Po
pierwsze, że w poprzednim roku zgłosił identyczny projekt, który nie
wywołał najmniejszej dyskusji i został poddany pod głosowanie
mieszkańców, więc nie rozumie, dlaczego w tym roku okazał się tak
kontrowersyjny, a po drugie - zespół nie ma prawa oceniać sensowności
projektu, bo do tego upoważnieni są mieszkańcy w czasie głosowania.
Mogą jedynie oceniać go pod względem formalnym, a tu wniosek był bez
zarzutu. Odniósł się także do złożonej mu w trakcie procedury oceny
wniosku propozycji wybrania innej lokalizacji i złożenia wniosku na
przystosowanie innego boiska do potrzeb futbolu amerykańskiego.
Powiedział, że nie widzi sensu wydawania ogromnych sum na nowe boisko,
kiedy za niewielkie kwoty można dostosować to, co już jest używane.
Wprawdzie mamy dwie drużyny futbolu w Szczecinie, ale nie ćwiczą całymi
dniami, takie boisko nie byłoby w pełni wykorzystane (to ostatnie zdanie
jest moje, nie Tomasza).
Ponieważ padła propozycja, żeby
zmierzać do brzegu, prezydent Przepiera, przepraszając gorąco
wnioskodawcę za zaistniałą sytuację, zaproponował, by Tomasz
skontaktował się z dyrektorem Wydziału Sportu i dyrektorem MOSiR i by
wspólnie ustalili, w jaki sposób można spróbować zniwelować straty
spowodowane niedopuszczeniem wniosku pod głosowanie. Czyli czy da się w
ramach dostępnych w obu miejscach środków wprowadzić jakieś usprawnienia
w obiekcie przy ul. Witkiewicza, zaproponowane w projekcie. Padło
pytanie, czy wnioskodawca będzie usatysfakcjonowany takim rozwiązaniem.
Tomasz stwierdził, że tak. Padło również pytanie, czy główna
awanturnica, czyli ja, też uważa, że sprawa została wyjaśniona. Również
stwierdziłam, że tak.
Zanim napiszę, jakie jeszcze tematy
poruszono na spotkaniu, podzielę się teraz moimi przemyśleniami,
odnośnie wyżej opisanego przebiegu spotkania i padających na nim
argumentów. Bo to u góry to są właściwie fakty.
Oczywiście - jest
ogromna różnica między kłamstwem, a wygłoszeniem nieprawdziwej opinii.
To pierwsze zakłada premedytację, to drugie wynika z wprowadzenia w
życie zasady "nie wiem, ale powiem". Gdyby dyrektor MOSiR na pamiętnym
spotkaniu powiedział, że swoją opinię opiera na regulacjach z boisk
trawiastych, ale nie może z całą stanowczością stwierdzić, że takie same
są na tych ze sztuczną nawierzchnią, dałby szansę zespołowi na
znalezienie prawdziwej odpowiedzi na zadane pytanie. Naturalną reakcją w
takim przypadku jest prośba o potwierdzenie. Nie możemy się opierać na
przypuszczeniach! Wygłaszane i kilkukrotnie potwierdzane zdanie, że PZPN
nie dopuszcza innego oznakowania wprowadziło w błąd członków zespołu.
Uznali oni, podobnie zresztą, jak i ja, że przecież osoba zarządzająca
obiektem zna się na tym, co twierdzi. Zwłaszcza z taką pewnością siebie!
Do tego - choć dyrektor przecież wiedział, że nie sprawdzał tych
informacji PRZED spotkaniem, nie odczuł żadnej potrzeby sprawdzenia
wygłaszanych przez siebie tez PO spotkaniu. Uznał, że nie jest to
istotne, czy miał rację, czy też wprowadził ludzi w błąd. Dla mnie to
szokująca sytuacja. Lekceważenie. Jakiś budżet, jakiś zespół, mało
ważne...
Następna kwestia - wizualizacja linii na boisku.
Przedstawione na wizualizacji linie z daleka wydawały się w identycznym
kolorze. Żółty, użyty do oznakowania boiska futbolu amerykańskiego
nieznacznie różnił się od białego. Dzięki pomocy Pasjonatów futbolu
amerykańskiego (dziękuję bardzo!) dostałam kilkanaście zdjęć, na których
widać, jak oznaczane są boiska wielofunkcyjne (bo na niektórych można
zobaczyć oznaczenia do piłki nożnej, piłki ręcznej, koszykówki i tenisa
jednocześnie!).
To jest boisko w Belgii.
To - znalezione na stronie czeskiej.
Tu mamy polskie.
A tu takie już z liniami i do futbolu amerykańskiego i do piłki nożnej
Albo takie, też dla tych dwóch dyscyplin
Na
FB, na profilu Pasjonatów Futbolu Amerykańskiego dostałam lawinę zdjęć z
całego świata, a Rafał Piszczek dał także fotkę używanego przez dwie
dyscypliny stadionu w Radomiu. Otrzymałam informację od Piotra
Wykowskiego, że w Wyszkowie powstanie w przyszłym roku właśnie takie
"dwukolorowe" boisko. Jak widzicie, nie jest to zwariowane widzimisię
oszołoma, tylko zwyczajna sprawa. Wiem, że w Niemczech są takie
wielofunkcyjne boiska i grają na nich zespoły ligowe obu dyscyplin. I
dają radę. W trakcie wyjaśnień dyrektora Wydziału Sportu zastanawiałam
się, czy nasi piłkarze nożni rzeczywiście będą mieli takie problemy z
rozróżnianiem kolorów? Nie wiedzą, w którym miejscu boiska spodziewać
się linii środkowej, a w którym jest pole karne? Słyszałam, że niektórzy
nie grzeszą inteligencją, ale żeby aż tak? I sędziowie też sobie nie
poradzą?
Późno się robi i padam na dziób, więc podejmę próbę
zakończenia tego tekstu. Dlaczego uroiłam sobie, że ktoś z premedytacją
chce wykluczyć projekt?
1. Dyrektor MOSiR podał na spotkaniu informację.
2. Złożyłam wniosek o weryfikację informacji, który został przeoczony/zignorowany.
3. W zespole były osoby przeciwne wnioskowi z powodów innych, niż formalne.
4. Ocena Wydziału Sportu opierała się na argumentach innych, niż formalne.
5. Projektodawca nie otrzymał odpowiedzi na swoją propozycję rezygnacji z kontrowersyjnych linii.
6. Informacja o tym, że projektodawca rezygnuje z linii nie dotarła do zespołu.
7. Wniosek nie został dopuszczony do głosowania przez mieszkańców.
8. W poprzednim roku nie budził żadnych kontrowersji.
Uznałam,
że takie nagromadzenie pomyłek, błędów i przypadków zagapienia się przy
jednym projekcie jest szalenie dziwne. Może nie miałam racji, może to
rzeczywiście jakaś lawina błędów zgodna z prawem Murphy'ego, ale
uważam, że miałam silne podstawy, żeby takie wnioski wyciągnąć.
Akceptuję
wyjaśnienia dotyczące zaistniałej sytuacji. Jednak (moim zdaniem) nie
można usprawiedliwić tego, co się stało. Zawiódł sztab urzędników - na
całej linii- od opiniowania, aż po kontakt z wnioskodawcą, zawiódł
zespół, który nie dopilnował realizacji wniosku o uzupełnienie
informacji. Jest to niewątpliwie nauczka na przyszłość i są to kolejne
uwagi ewaluacyjne do budżetu obywatelskiego. Cieszy, że urząd miasta
pochyla się nad niewłaściwie potraktowanym projektem i jego
pomysłodawcą.
Nie sztuką jest działać, gdy wszystko
idzie dobrze. Sztuką jest przyznać się do błędu i podjąć próbę jego
naprawienia. Czy uda się to w Szczecinie? Uważam, że pierwszy krok -
otwarte omówienie problemu - mamy za sobą. Wyciągnęłam z tego zdarzenia
wnioski, które zgłoszę jako uwagi w procesie oceny Szczecińskiego
Budżetu Obywatelskiego 2016. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, by
zostały uwzględnione w kolejnej edycji budżetu, tej na rok 2017.
Jawność
i przejrzystość to klucz do wszystkiego. Błędy i pomyłki są
dopuszczalne, w końcu nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Ale o
błędach i pomyłkach mówi się otwarcie. Jeśli sprawę zamiata się pod
dywan - smród szybko ogarnie cały dom. Nie chcę, by mieszkańcy zrazili
się do inicjatywy SBO. Jest na pewno niedoskonała, w porównaniu z
budżetem partycypacyjnym, jaki jest w Porto Alegre, ale mam nadzieję, że
pewnego pięknego dnia i u nas będzie tak, jak tam.
Czego Wam i sobie życzę.
W
następnych wpisach - o pozostałych dwóch punktach omawianych na
spotkaniu zespołu SBO2016, a także o tym, co jak się ma mój monitoring
spółek komunalnych.
Dziękuję tym, którzy dotarli do tego miejsca i mówię: dobranoc! :)
Namówiona na wizytę na stadionie wsiąkłam w nową dyscyplinę. I w szczecińską drużynę też. Oswajam się i uczę, a ponieważ znajomi pytają, co ja w tym widzę, postanowiłam się podzielić wrażeniami. Informacje o osiągnięciach Husarii pochodzą z jej strony na facebooku, a także oficjalnej strony internetowej. Źródła innych informacji będę podawała na bieżąco w tekście.
Tam znajdziesz więcej informacji o Husarii Szczecin
środa, 28 października 2015
niedziela, 11 października 2015
1. Skandalu z boiskiem ciąg dalszy.
W sobotę skontaktował się ze mną pomysłodawca projektu
modernizacji boiska przy ul. Witkiewicza – ofiara kłamstw dyrektora MOSiR.
Rozmawialiśmy blisko godzinę o tym, co dalej, ale także o tym, co było. Na
początek powinnam chyba sprostować nieporozumienie. Inicjatywa modernizacji
boiska nie pochodzi z okolic Husarii, ale Cougars Szczecin. Piszę to, żeby ktoś
mi nie zarzucił, że wprowadzam w błąd okolicę, przypisując jednemu z zespołów
zasługo drugiego. Z drugiej strony – nie wiem, czy nie wystawiam Cougarsów na
strzał – popierałam ich inicjatywę w zeszłym roku, namawiałam do złożenia
projektu w tym roku i będę popierała także w każdym kolejnym, aż do
zrealizowania. Jeśli ktokolwiek się czepi, bo złożyli wniosek do budżetu,
osobiście wezmę udział w wojnie, a jazgotać umiem, jak nikt. Uważam, że środowisko
powinno się zjednoczyć, a ogólnie sport szczeciński zareagować, bo nie może być
tak, że budżetem obywatelskim manipuluje ktokolwiek, a jedyna dyscyplina, na
którą forsa z niego może iść to piłka nożna. Do tej pory nie miałam nic
przeciwko kopaczom, przeciwnie, ponad dwadzieścia lat byłam wierną oglądaczką
MŚ i ME, ale od kilku tygodni lobby piłkarskie wzbudza we mnie żywiołową
niechęć do tej dyscypliny.
W rozmowie Tomasz powiedział jedną bardzo istotną rzecz.
Otóż kiedy dowiedział się o problemach związanych z projektem, zadeklarował
rezygnację z kontrowersyjnych linii. Dokładnie napisał do urzędu, że jeśli
obecność w projekcie punktu pt. żółte linie spowoduje jego odrzucenie, to on
rezygnuje z tego punktu. O tej korespondencji słowa nie było w czasie
spotkania. Poprosiłam Tomka, żeby przesłał mi te maile. Nie mam powodów, żeby
mu nie wierzyć, ale od kiedy prowadzę monitoring, lubię mieć wszystkie
dokumenty w ręku. Jeśli to wszystko się potwierdzi, będziemy mieli kolejną
aferę, bo takie postępowanie urzędników wyraźnie wskazuje na złą wolę i
zwyczajną cenzurę projektów. Co jest absolutnie niedozwolone i wypacza i tak
już kulawą ideę budżetu obywatelskiego. Obawiam się, że po tych wszystkich
przekrętach ludzie zniechęcą się do budżetu, a po pieniądze będą startować
tylko „swoi”, którym wiadomo, że urząd wniosków nie utrąci. Ustaliliśmy w
ramach zasad, że jeśli projektodawca godzi się na jego modyfikację tak, by mógł
być realizowany, projekt musi być dopuszczony. Jedynym powodem, dla którego ten
projekt nie może być realizowany to niechęć dyrektora MOSiR i jego ekipy.
Ogólnie umówiłam się, że Tomek wyjaśnia to od swojej strony,
ja od swojej i będziemy się na bieżąco informować. Oczywiście - o planowanym
terminie kolejnego posiedzenia zespołu do spraw SBO2016 napiszę i tu i do
Tomka. Liczę, że wielbiciele dyscypliny wystosują odpowiednią delegację. Będzie
to prawdopodobnie po 25 października, bo większość członków zespołu uważa, że
zostanie ten fakt wykorzystany w przedwyborczych gierkach. Za nic mają
argument, że pomiędzy wyborami trudno na polityków liczyć. Pana Duklanowskiego
moja konkluzja wyraźnie oburzyła.
Nic to. Sprawa w toku.
środa, 30 września 2015
1. Po przerwie - o tym, dlaczego nie będziemy mieć w Szczecinie stadionu z oznaczeniami do FA
Nie zapomniałam o Husarii, tylko zajęta jestem na wielu frontach. Jeden z nich to moje działania na rzecz miasta
Poruszyłam tam temat, który dotyczy środowiska futbolu amerykańskiego w Szczecinie. Poczytajcie proszę
Drugi rok jestem członkinią zespołu ds. Budżetu Obywatelskiego w Szczecinie. W tym roku przygotowywaliśmy zasady dla SBO na rok 2016. Szło różnie, jak zwykle. Członkowie zespołu w większości są wrogami projektów miękkich, uznając mieszkańców za zbyt głupich, żeby rozsądnie gospodarować pieniędzmi, więc mamy wyłącznie projekty inwestycyjne. Zasady przygotowaliśmy takie, na jakie pozwalał skład zespołu - nie ma chyba człowieka, który uzna, że zadowalają go w 100%, ale jakiś tam kompromis wypracowaliśmy. Zasady klepnięte, projekty zaczęły spływać. Nastąpił etap weryfikacji formalnej złożonych dokumentów. Czyli oceny, czy mieszczą się w wyznaczonych granicach - czy są na terenie miejskim, czy są projektami inwestycyjnymi, czy zakładają powstanie jakiejś całości (projekty etapowe, nie gwarantujące zamkniętej całości były odrzucane), czy mieszczą się w ramach finansowych i takie tam. Wsparcie w tym procesie otrzymaliśmy od urzędników odpowiednich wydziałów urzędu miejskiego w Szczecinie. Zaopiniowali oni przesłane przez mieszkańców projekty. Czasem pokusili się także o ocenę sensowności projektu, ale te opinie odrzucaliśmy, bowiem nie mamy prawa oceniać projektów pod tym kątem. Taką weryfikację przeprowadzą mieszkańcy, bo to oni decydują, co jest im potrzebne, a co nie. Dorota Korczyńska zgłaszała wiele zastrzeżeń do oceny dokonanej przez urzędników, w trakcie pracy kilkanaście ocen odesłaliśmy do uzupełnienia, a kilkanaście projektów zostało zmodyfikowanych, by zmieścić się z zakładanych granicach finansowych. Praca była to niewdzięczna, a projektodawcy uznawali nas za wrogów, bo nie chcieliśmy przepuszczać takich fajnych pomysłów. Na nic nie zdały się przypomnienia, że oceniamy projekty pod względem formalnym i nie możemy dopuścić na przykład projektów na gruntach skarbu państwa. Prawda jest taka, że wiedzę, na jakim gruncie znajduje się projektowana inwestycja mieliśmy od miejskich urzędników. Jak się dzisiaj okazuje - nie wszyscy urzędnicy mówili prawdę.
Na jednym ze spotkań, kiedy opiniowany był projekt modernizacji stadionu przy ul. Witkiewicza, zakładający powstanie między innymi infrastruktury do gry w futbol amerykański, wypowiadał się dyrektor Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Powiedział on, że PZPN nie dopuszcza jakiegokolwiek oznaczenia innego, niż do piłki nożnej i zmiany na stadionie przy ul. Witkiewicza spowodują wydalenie Pogoni Szczecin z ekstraklasy. Boisko przy ul. Witkiewicza jest ponoć zgłoszonym boiskiem pomocniczym piłkarskiej drużyny ze Szczecina. Zdziwiłam się, bo w Niemczech na wielu stadionach są podwójne oznakowania, wydawało mi się, że tego typu regulacje mają pochodzenie wyższe, niż regionalne związki, ale ekspertem nie jestem, poprosiłam o sprawdzenie tego. Dyrektor MOSiR, wspierany gorąco przez przeciwników modernizacji stadionu przy ul. Witkiewicza stanowczo twierdził, że jest absolutnie pewny tego faktu. Pan Mirosław Gosieniecki, członek zespołu ds. SBO2016 polemizował z dyrektorem, ale w takim starciu "człowiek z ulicy" jest bez szans. Rozpętała się żenująca dyskusja, w czasie której radny Marek Duklanowski oburzał się, że kiedy Husaria (jedna z dwóch szczecińskich drużyn futbolu amerykańskiego) powstawała, zapewniała, że niczego nie będzie żądać. Przypomniałam, że w budżecie obywatelskim nikt niczego nie żąda, tylko składa projekt, o którego realizacji decydują mieszkańcy. Padały argumenty, że nie możemy organizować miejsca do gry dla każdego, kto się pojawi w magistracie z podobnym pomysłem. Znów przypomniałam, że jeśli w budżecie obywatelskim pojawi się taki projekt, to nie nam oceniać, czy jest zasadny. Generalnie miałam ochotę skonkludować, że jak widać, w Szczecinie jedynym sportem, który może liczyć na pomoc miasta jest piłka nożna, bo wywala się na nią co roku setki tysięcy złotych, a innym dyscyplinom odmawia się nawet tych resztek z budżetu obywatelskiego. Spotkanie zakończyło się prośbą o zweryfikowanie informacji o oznakowaniu boisk w PZPN.
Na następnym spotkaniu mnie nie było, ale z protokołu wyczytałam, że projekt modernizacji boiska przy ul. Witkiewicza został odrzucony. Zadecydował argument, że PZPN nie pozwala na inne oznaczenia pola gry.
Gryzło mnie to i gryzło i pogrzebałam na stronie PZPN. Co znalazłam? Że jak najbardziej, na boisku ze sztuczną nawierzchnią ( a takie jest boisko przy ul. Witkiewicza), mogą być inne oznaczenia, tyle, że w wyraźnie innym kolorze. Projekt zakładał, że oznaczenia do futbolu amerykańskiego będą w zdecydowanie innym kolorze niż biały - miały być żółte. Może to nie dotyczy wszystkich boisk - pomyślałam. I napisałam bezpośrednio do PZPS.
Dzień
dobry!
Zwracam
się do Państwa z pytaniem, czy na boisku do piłki nożnej można wyznaczyć linie
trwałe, w kolorze żółtym, by boisko to mogło być używane też przez inne
dyscypliny sportu (futbol amerykański, rugby, frisbee)? Zauważyłam takie
oznaczenia będąc w Niemczech i uznałam, że to świetny pomysł dla miejscowości,
by stadion był wykorzystywany wszechstronnie. Usłyszałam jednak, że tak
oznakowane boisko pomocnicze skutkuje dyskwalifikacją drużyny grającej w
ekstraklasie, do której należy. Czy to prawda? W zasadach oznakowania boisk
umieszczonych na Państwa stronie jest napisane, że jeśli te oznaczenia są
wyraźnie w innym kolorze, to mogą być. Chciałabym to potwierdzić, żeby nie
narobić problemów.
Pozdrawiam!
Dorota
Markiewicz
Odpowiedź otrzymałam po kilkunastu minutach.
Witamy,
Tak, mogą to być linie koloru żółtego.
Ani Przepisy gry w piłkę nożną ani Podręczniki licencyjne
PZPN nie precyzują kolorów linii pola gry. Oznakowanie pola gry ma być wyraźne,
o czym na miejscu decyduje sędzia.
O jaki stadion chodzi?
Pozdrawiamy,
PZPN
Dzień dobry!
Bardzo dziękuję za szybką
odpowiedź!
Chodzi o stadion przy ul.
Witkiewicza w Szczecinie. Ma to być podobno stadion pomocniczy Pogoni Szczecin.
Pozdrawiam!
Dorota Markiewicz
To jeżeli ktoś zakwestionuje
Pani kolor linii, to niech pokaże podstawę prawną (i od razu proszę to do nas
zgłosić)…
Inna sprawa to oznaczenie na
jednym boisku kilku pól gry do różnych dyscyplin – wówczas oznaczenie każdego
odrębnego pola gry na tym samym boisku musi mieć swój dedykowany kolor (inny od
pozostałych). Takie wielokrotne oznaczenie jest możliwe tylko na boisku ze
sztuczną nawierzchnią.
W razie pytań prosimy o kontakt:
22 55 12 271.
Pozdrawiam,
dr Marcin SABAT
+48 502 737 731
PZPN / Polish FA
Dzisiaj przesłałam tę korespondencję do członków zespołu ds. Budżetu Obywatelskiego 2016 wraz z listem
Dzień dobry!
Na spotkaniu w sprawie SBO 16 dyrektor MOSiR wprowadził
zespół w błąd, co spowodowało odrzucenie jednego ze złożonych projektów.
Przekazał nam informację, że zgodnie ze wskazaniami PZPN, na boisku do
piłki nożnej nie może być innych oznakowani, niż te do piłki nożnej pod groźbą
dyskwalifikacji drużyny (tu chodziło akurat o Pogoń Szczecin). Ponieważ wydało
mi się to absurdalne, tym bardziej, że w Niemczech praktyka oznakowania boiska
białymi liniami dla piłki nożnej i żółtymi dla futbolu amerykańskiego jest
powszechna, zwróciłam się bezpośrednio do PZPN. Z załączonej poniżej
korespondencji wynika jasno, że dyrektor MOSiR delikatnie mówiąc mijał się z
prawdą. Wprowadził w błąd członków zespołu, a ci odrzucili projekt obywatelski,
który powinien zostać dopuszczony. Jestem zbulwersowana postawą dyrektora MOSiR
i oczekuję, że zostaną w stosunku do niego wyciągnięte konsekwencje. Zespół
niejednokrotnie odrzucał projekty kierując się opiniami urzędników. Nie może
być tak, że ktoś bezkarnie wprowadza nas w błąd. Jak wielokrotnie mówiliśmy –
projekty mogą nam się wydawać sensowne lub nie, ale możemy je odrzucić tylko
wtedy, kiedy mają braki formalne. Ten projekt ich nie miał.
Zastanawiam się nad konsekwencjami tego faktu – projekt
modernizacji boiska przy ul. Witkiewicza powinien być dopuszczony do SBO 16.
Uważam, że projektodawcy należą się wyjaśnienia i co najmniej przeprosiny.
Pozdrawiam!
Dorota Markiewicz
Dyrektor
MOSiR kłamał, powołując się na nieistniejący przepis, co spowodowało
odrzucenie projektu. Czy poniesie z tego tytułu konsekwencje? Śmiem
wątpić, patrząc na reakcję prezydenta w przypadku ZWiK i prezesa
Jankowskiego. Czy projekt zostanie przywrócony? Pojęcia zielonego nie
mam. Ja zrobię wszystko, żeby nagłośnić sprawę niewiarygodnego
dyrektora. Jeśli mamy ufać, że oceny urzędników są rzetelne, musimy
domagać się wyciągnięcia konsekwencji wobec osób mijających się z
prawdą. Idea budżetu obywatelskiego, mniej lub bardziej kulawa, nie może
być dodatkowo dezelowana przez niekompetentnych pracowników magistratu i
podległych mu jednostek. Ukaranie sprawcy leży w interesie całego
urzędu, będzie bowiem jasną wskazówką, że takich zachowań nie tolerujemy
w Szczecinie. Czekam na rozwój sytuacji i będę Was na bieżąco
informowała o tym, co się w tej sprawie dzieje.
czwartek, 14 maja 2015
1. Paprykarz z rekina
Z przyczyn zawodowych i życiowych nieco przyzostałam z relacjami z meczów, choć inaczej, niż w poprzednich sezonach nie muszę nawet kroczka za próg domu zrobić, by obejrzeć mecz rozgrywany we Wrocławiu czy w Warszawie (super pomysł z tymi transmisjami, jeszcze przydałoby się I ligę potransmitować regularnie). Niestety, czasem trzeba na chleb zarobić i zająć się nie tym, co się uwielbia, tylko tym, za co płacą. Na szczęście moja ulubiona drużyna mimo zaniedbań z mojej strony nie odpuszcza i idzie jak burza. Ostatnie dwa mecze wyjazdowe były bardzo udane. Ja się oczywiście nie znam, ale spotkanie z wrocławskimi Panterami uważam za najlepsze spotkanie w Toplidze, nie tylko Husarii. Walka, walka i jeszcze raz walka, czyli to, co lubię najbardziej. Przegraliśmy, z Panterami nie wstyd, ale pękałam z dumy, ze względu na postawę ekipy. Widać było kolektyw, choć antykomuchom źle się to słowo kojarzy. :) Meczu z Rekinami w Warszawie nie udało mi się obejrzeć na miejscu, choć byłam niecałe 60 km od boiska, ale zwyczajnie nie wyrobiłam się transportowo. Mój pociąg odjeżdżał do Szczecina jakoś tak w początkach trzeciej kwarty, zdaje się... Poszło gładko, do jajeczka. Meczu nie oglądałam, zrobię to, jak znajdę czas, ale to pewnie gdzieś w 2036 będzie.
Pewnie z tej gładkości wygranej tak nam się rozluźniła załoga, że przed sobotnim rewanżem na stadionie przy ul. Witkiewicza w Szczecinie atmosfera panowała piknikowa. Spotkanie Husarii z Warsaw Sharks zaczynało się w samo południe. Na widzów najmłodszych czekał przepiękny zamek, na który wspięłaby się pewnie co najmniej połowa dorosłych obecnych na stadionie, ale się wstydzili. W namiocie obok szatni można było nabyć husarskie gadżety, które schodziły jak ciepłe bułeczki (przy okazji kolejnego spotkania warto zrobić zakupy, bo przyjdzie taka chwila, że się skończą i wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębów), obok sprzedawano kanapki i świeżo wyciskane soki owocowe (pycha). Trybuny były na miejscu, co nas bardzo zdziwiło, zwykle bowiem zaczynamy od stania. Przyszłam z koleżankami i zaczęłyśmy od rozwieszenia naszych banerów. Gdzieś między sezonami zaginęły piękne, długie drągi, na których się szmaty pięknie rozciągały i musimy się trochę nagimnastykować, żeby było widać napisy. Jeden zaczepiłyśmy na rusztowaniu pod kamerą, a drugi na siatce za bramką. Ten drugi, kiedy oddaliłyśmy się od niego, wyglądał dość niemrawo. Czas wyprodukować coś większego. Na fb padł pomysł, że może jakąś sektorówkę - myślę, że to właściwy kierunek...
Siły wyższe sprzysięgły się przeciwko temu mojemu pisaniu, bo kot mi właśnie zarąbał myszkę. Jak mam przewodową, to mi obgryzają kabel, jak jest bez uwięzi, to kradną. Muszę wysłać moje zoo na resocjalizację do Cougarsów (o ich fantastycznej inicjatywie pracy z młodzieżą poczytacie na fb).
Jako kibic czułam się dopieszczona znacząco, do ideału ciągle brakuje mi toalet dla kibiców. W sezonie cieplejszym dużo się pije, a potem coś z tym trzeba zrobić. Chaszcze za płotem niebezpieczne, bo jak się za nimi schować, to tyłek jak raz ma się na ulicy. Facetom jak zwykle łatwiej. :P
Od razu rzuciło się w oczy, że nasi mają nowe odzienie. Makowa czerwień portek raziła niczym lusterkowy zajączek. Koszulki pięknie podpisane na plecach, choć na padach niektórym marszczyło się tak, byśmy czasem za dużo nie przeczytali. W związku ze zmianami - dużo nowych w drużynie - nie ogarniam nazwisk i numerów, bo większość nie zgadza się z tym, czego się przez dwa lata wyuczyłam. :) Te podpisy na odzieży pomogą mi się zorientować, kto jest kto, tylko muszę ponaciągać niektórym koszulki, żeby zmarszczki na literkach wyprostować.Wizualnie jest git, choć przyzwyczaiłam się już do tego bordowego i nawet sobie portki w podobnym odcieniu kupiłam, żeby pasować. Czas odświeżyć garderobę :D
Początek meczu zachwycił, bo w zasadzie zaraz po gwizdku zdobyliśmy TD. James złapał piłkę i popruł, jak tomahawk wodza Apaczów. Nie było szansy, żeby go dogonić, bo ledwo nadążaliśmy wzrokiem. Radość wielka oczywiście ogarnęła trybuny, ale dość szybko nam przeszło. Husaria grała tak, jakby myślała, że im się te rekiny same do puszek spakują. Zryw, super akcja, a potem kicha z grochem - totalny brak skupienia i maksymalna nieefektywność. Sharks podgonili w drugiej kwarcie, a potem było TD za TD - raz oni, raz my, normalnie jak uprzejmości na salonach. Nie było to coś, czego oczekiwaliśmy po poprzednim spotkaniu obu drużyn (przypomnę, że wygraliśmy z nimi dwa tygodnie wcześniej 0:33). No nie mówię, że spodziewaliśmy się powtórki z rozrywki, ale na pewno zaskoczyło nas takie "punkt za punkt". Husaria też nie wyglądała na zachwyconą. Pierwsza połowa zakończyła się zadowalającym wynikiem 20:14. Dla nas oczywiście.
Tak przy okazji wyjaśnię, że kwestię publikowania punktów zaczerpywam z siatkówki. Nie wiem, czy w FA jest tak samo, ale nie będę tego zmieniała, bo się zakręcę. Zawsze pierwsze napisane punkty są dla gospodarza spotkania. Jeśli gramy u nas, 20:14 oznacza, że wygrywamy. Jeśli gramy na wyjeździe, taki wynik mówi, że dostajemy w tyłek.
Na przerwie popisywały się cheerleaderki. Nagłośnieniowiec albo się zmienił, albo wziął pod uwagę moje wskazówki z poprzedniego meczu, bo muzyka nie urywała już łbów i można się było spokojnie porozumiewać. Muszę wspomnieć też o kibicach. Moja ekipa akurat siedziała po stronie zawodników Husarii, a to ze względu na słońce. Nie wiedziałam, jaka będzie pogoda i nie posmarowałam się niczym, a już raz w tym roku strzaskałam się na czerwone jabłuszko, musiałam się zatem ustawić plecyma do opalania. Do tego gdzieś od połowy meczu obstawił nas genetyczny bagaż husarski, w dodatku śpiący, więc nie mogłam się za bardzo wydzierać, bo się młody Mazur budził, a był pod naszą opieką tymczasowo. Kibicowałam po cichutku, ale to nie działało, więc potem zmieniłam miejsce na bardziej do hałasowania. Natomiast po drugiej stronie, na trybunach, siedziała całkiem spora i szalenie aktywna ekipa, która przez całe spotkanie dawała z siebie wszystko, żeby naszych dopieścić. Bardzo Wam, szanowni Państwo, dziękuję :)
W trzeciej kwarcie rozsypał się worek z przyłożeniami... Przy stanie 40:21 otoczenie stwierdziło, że się rekiny nie podniosą, zwłaszcza, że poza przyłożeniami posypały się też kary i dyskwalifikacje warszawiaków. Tylko chyba to otoczenie mówiło za cicho i Sharks nie usłyszeli... Nie wygrali meczu, ale wcisnęli nam jeszcze dwa TD i spotkanie zakończyło się wynikiem 47:35. Oraz dyskwalifikacją Norberta, choć pozostało dyskusyjne, za co. Ja oczywiście nie widziałam, a opinie sędziów i drużyny były diametralnie różne. Szkoda straszna, bo choć nerwus, Petarda jest silnym ogniwem w naszej defensywie, co było widać i w tym meczu. Nie waha się rzucać na przeciwnika, a wygląda to szalenie efektownie i potwornie niebezpiecznie, bo po prostu wali się na gościa, nie patrząc, na co zleci i czy mu się co nie urwie przy okazji. Normalny człowiek jednak ma instynkt samozachowawczy i nie wchodzi w takie zabawy, ale nie z Petardą takie numery. Z komentarzy zrozumiałam, że nie zagra w następnym meczu, a może nawet w dwóch następnych. :( A przecież już w sobotę gramy przeciwko Lowlandersom! :/
Nie napisałam, bo nie pamiętam kiedy po kolei były wszystkie akcje, ale dla mnie zawodnikiem meczu był Denis. Jak się okazuje pisanie bloga na raty ma swoje plusy, bo mogę napisać, że dzisiaj TUTAJ też tak napisali. I nie tylko meczu, ale ogólnie, całej kolejki. :) Trzy razy wyszarpał piłkę przeciwnikom, a z jedną dobiegł do pola punktowego, zdobywając dla nas TD. Brawo Denis :) Się cieszę, jakbym sama to wybiegała :)
I jeszcze jedna, bardzo istotna sprawa. Komentatorem meczu był Maniek, chwilowo nieczynny zawodniczo, bo wstawili mu w organizm nieco złomu i musi się nauczyć z tym poruszać. Iron Man też tak zaczynał. Z metalem, a nie z komentowaniem rzecz jasna. Mój stosunek do komentatorów jest ogólnie znany - sporadycznie się trafia taki, który mnie nie irytuje. Maniek mnie zachwycił. Teksty, zwłaszcza podsumowujące niektóre akcje kolegów z drużny były misterne i dziabały, niczym igła wbita w wypięte pośladki. Grzeczne do wymiotów, ale uszczypliwe, nadawały spotkaniu dodatkowy smaczek. Marcin pękał z dumy, że przez trzy godziny nie wyrwał mu się ani jeden brzydki wyraz mimo tego, co jego drużyna baboliła na boisku. Doceniam i zdaję sobie sprawę, ile go to kosztowało... :D
Nie był to spokojny mecz, w czasie którego mogłabym czytać książkę albo robić na drutach, ale w sumie za to właśnie kocha się sport i swoich ulubionych zawodników :) Kolejny raz dziękuję i oczywiście proszę o więcej. Za chwilę mecz z naszym przeciwnikiem z PLFA I - Lowlanders Białystok. Decydujące mecze wygrywaliśmy, a ten właśnie decyduje o miejscach w tabeli, więc liczę na siłę tradycji. Do tej wygranej potrzebna jest przede wszystkim chłodna głowa i mobilizacja. Ta ostatnia jest, aż paruje, nad tą pierwszą na pewno panowie popracują. Będę głośno kibicowała 16 maja od godziny 12.00 (tak wiem, mecz zaczyna się o 12.30, ale kto by tam w domu wysiedział) i liczę, że dołączycie do mnie. Nie ma takiej ilości płuc, której byśmy nie zagospodarowali. :)
Do zobaczenia w sobotę!
p.s. zdjęcia jak zawsze od Moniki B :)
p.s. 2 Jedna z akcji meczu zachwyciła nawet specjalistów zza wielkiej wody :) Napisało o tym Moje Miasto :D
Zaczynamy |
Pierwsze punkty - przy punkcie G :) |
Jako kibic czułam się dopieszczona znacząco, do ideału ciągle brakuje mi toalet dla kibiców. W sezonie cieplejszym dużo się pije, a potem coś z tym trzeba zrobić. Chaszcze za płotem niebezpieczne, bo jak się za nimi schować, to tyłek jak raz ma się na ulicy. Facetom jak zwykle łatwiej. :P
Od razu rzuciło się w oczy, że nasi mają nowe odzienie. Makowa czerwień portek raziła niczym lusterkowy zajączek. Koszulki pięknie podpisane na plecach, choć na padach niektórym marszczyło się tak, byśmy czasem za dużo nie przeczytali. W związku ze zmianami - dużo nowych w drużynie - nie ogarniam nazwisk i numerów, bo większość nie zgadza się z tym, czego się przez dwa lata wyuczyłam. :) Te podpisy na odzieży pomogą mi się zorientować, kto jest kto, tylko muszę ponaciągać niektórym koszulki, żeby zmarszczki na literkach wyprostować.Wizualnie jest git, choć przyzwyczaiłam się już do tego bordowego i nawet sobie portki w podobnym odcieniu kupiłam, żeby pasować. Czas odświeżyć garderobę :D
Jeśli nie można go obiec, to trzeba go przeskoczyć :) |
Początek meczu zachwycił, bo w zasadzie zaraz po gwizdku zdobyliśmy TD. James złapał piłkę i popruł, jak tomahawk wodza Apaczów. Nie było szansy, żeby go dogonić, bo ledwo nadążaliśmy wzrokiem. Radość wielka oczywiście ogarnęła trybuny, ale dość szybko nam przeszło. Husaria grała tak, jakby myślała, że im się te rekiny same do puszek spakują. Zryw, super akcja, a potem kicha z grochem - totalny brak skupienia i maksymalna nieefektywność. Sharks podgonili w drugiej kwarcie, a potem było TD za TD - raz oni, raz my, normalnie jak uprzejmości na salonach. Nie było to coś, czego oczekiwaliśmy po poprzednim spotkaniu obu drużyn (przypomnę, że wygraliśmy z nimi dwa tygodnie wcześniej 0:33). No nie mówię, że spodziewaliśmy się powtórki z rozrywki, ale na pewno zaskoczyło nas takie "punkt za punkt". Husaria też nie wyglądała na zachwyconą. Pierwsza połowa zakończyła się zadowalającym wynikiem 20:14. Dla nas oczywiście.
Tak przy okazji wyjaśnię, że kwestię publikowania punktów zaczerpywam z siatkówki. Nie wiem, czy w FA jest tak samo, ale nie będę tego zmieniała, bo się zakręcę. Zawsze pierwsze napisane punkty są dla gospodarza spotkania. Jeśli gramy u nas, 20:14 oznacza, że wygrywamy. Jeśli gramy na wyjeździe, taki wynik mówi, że dostajemy w tyłek.
Gadżetowo |
Niczym Bruce Lee |
Petarda odpalony :) |
Jedna z akcji Denisa |
I jeszcze jedna, bardzo istotna sprawa. Komentatorem meczu był Maniek, chwilowo nieczynny zawodniczo, bo wstawili mu w organizm nieco złomu i musi się nauczyć z tym poruszać. Iron Man też tak zaczynał. Z metalem, a nie z komentowaniem rzecz jasna. Mój stosunek do komentatorów jest ogólnie znany - sporadycznie się trafia taki, który mnie nie irytuje. Maniek mnie zachwycił. Teksty, zwłaszcza podsumowujące niektóre akcje kolegów z drużny były misterne i dziabały, niczym igła wbita w wypięte pośladki. Grzeczne do wymiotów, ale uszczypliwe, nadawały spotkaniu dodatkowy smaczek. Marcin pękał z dumy, że przez trzy godziny nie wyrwał mu się ani jeden brzydki wyraz mimo tego, co jego drużyna baboliła na boisku. Doceniam i zdaję sobie sprawę, ile go to kosztowało... :D
Mój ulubiony komentator |
Wszyscy lecą na Juniora :) |
p.s. 2 Jedna z akcji meczu zachwyciła nawet specjalistów zza wielkiej wody :) Napisało o tym Moje Miasto :D
Elementy baletu |
sobota, 18 kwietnia 2015
3. Tryknięci przez Koziołki
Znajomi i rodzina zabronili mi siadać do kompa przed upływem trzech dni, ale nie wytrzymam. Nie tyle z powodu nerwów, ale z powodu obaw, że zapomnę o niektórych szczegółach spotkania. Za to przesunę publikację, żeby mieć czas na zmianę niektórych wyrazów, jeśli to okaże się konieczne.
Weekend to piękny czas tylko z tego powodu, że jest weekendem. Natomiast dla mnie był ekscytujący po wielokroć. Bardzo ważne spotkanie w sobotni ranek, wyjazdowy mecz Cougarsów z Wilkami, a także mecz Husarii z Kozłami na przyjaznym kibicom boisku przy ul. Pomarańczowej...
Sobota była jeszcze miła i sympatyczna, mimo przykrej wiadomości o przegranej Cougarsów i słonecznych oparzeń na twarzy, których dorobiłam się o poranku. Niedziela zaczęła się paskudnie. Obudziłam się z kosmiczną migreną i myślą, że nie dam rady siedzieć na trybunach. Pudełko medykamentów i zabiegi agrotechniczne na organizmie pozwoliły mi się zreanimować na tyle, że mogłam dać się powieźć na Prawobrzeże. Załadowałyśmy pojazd kibicami, z innymi umówiłyśmy się na miejscu i mimo różnych przeciwności losu o 11.32 wysiadłam przy boisku. Pokulałam się przywitać z przyjaciółmi i znajomymi, po czym zamarłam na środku placu boju, niczym Lotowa żona. Naprzeciwko mnie, szczerząc żółtą kratkę kasku niczym najszerszy uśmiech, szedł ubrany w bojowy rynsztunek Rossi. Tak, ten sam, którego zwozili z boiska w Białymstoku. Przebierał żwawo obiema dolnymi kończynami i ogólnie wyglądał na nietkniętego. Albo on ma już sztuczne te kulasy i mu zwyczajnie wymieniają na nowe po każdym meczu, albo uaktywnił jaszczurczy gen odtwarzania utraconego fragmentu organizmu, albo jest wariatem, który dobro drużyny stawia nad swoje zdrowie. Kochanym wariatem, ale jednak. W tym trzecim
przypadku wszyscy - zawodnicy, zarząd i kibice zaciągamy u niego wielki dług. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli go nigdy spłacać.
Przywitałam się ze wszystkimi, do których dotarłam i którzy chcieli się ze mną przywitać, wyściskałam Giselę, która poza swoją zwykłą życzliwością posiadała jeszcze fantastyczną fryzurę - różowe refleksy na jasnych włosach, pozytywne niczym słoneczne pocałunki. Jej widok poprawił mi humor i zmniejszył ból głowy o 30%.
Wróciłam do części kibicowskiej. Rozwiesiłyśmy nasze flagi, jak się dało (po stracie długich kijów nie jest to zbyt proste), a potem rozdałam najmłodszym kibicom resztę husarskich tatuaży otrzymanych od Marcina przed meczem ze Seelersami. Z radością zauważyłam, że dopisała frekwencja wśród naszych "starych" kibiców, a także - że ciągną na mecze nowych (sama ściągnęłam ośmiu). Usadowiliśmy się wygodnie na trawie i mecz się rozpoczął.
Miałam w pamięci ubiegłoroczny sparing z Kozłami, w którym nie tylko zmasakrowali nas wynikiem, ale także usunęli z boiska kilku naszych graczy na długi okres leczenia i rehabilitacji. Obawiałam się zatem powtórki z rozrywki. Choć z drugiej strony, po meczu ze Steelersami i z Białymstokiem byłam pełna nadziei.
Ej chłopaki! Gramy, czy się opalacie? |
- Zagranie bezpieczne (safety) warte 2 punkty. W ten sposób punkty zdobywa obrona, gdy zawodnik ataku niosący piłkę w swoim polu punktowym jest szarżowany, wypuszcza piłkę aż ta opuści pole punktowe lubcelowo rzuca piłkę w ziemię (intentional grounding), aby uniknąć szarży. Dodatkowo, jeśli zawodnikowi obrony uda się zablokować wykop z powietrza, tak że piłka wędruje za linię końcową pola punktowego drużyny ataku, wtedy obrona zyskuje punkty z zagrania bezpiecznego. Podobnie dzieje się, gdy atak popełni określone faule w swoim polu punktowym – głównie nieprawidłowe blokowanie. Niekiedy drużyna ataku taktycznie wybiera oddanie "tylko" dwóch punktów drużynie obrony, gdy jest zepchnięta do własnego pola punktowego. Wtedy zawodnik ataku niosący piłkę sam klęka w polu – stąd właśnie pochodzi nazwa zagrania.
Nie wiem, czy tu było niebezpiecznie, ogólnie w kotle nie wiedziałam, gdzie piłka, gdzie sędziowie, gdzie góra a gdzie dół, dowiedziałam się o tych punktach z komunikatu sędziego głównego. Nic to, dwa nie majątek, odrobimy. Chwilę później Koziołki tryknęły nas na szóstkę, a potem dokopały jeszcze jeden punkt. Było zero do dziewięciu. Goopio to wyglądało... Michał (5) zdobył przyłożenie, ale nie zostało uznane, bo któryś od nas narozrabiał... Drogo nas kosztują te przewinienia.
Jeszcze goopiej było później, kiedy Kozły znów przedarły się przez naszą defensywę i na tablicy wyników trzeba było zamienić tę dziewiątkę na szesnastkę. :/
Elementy taneczne... |
Nie tylko machanie pomponami, a co :) |
Przerwa na szczęście (hałas) skończyła się i wróciliśmy do gry. W trzeciej kwarcie dużo się działo. Kozły znów się po nas przeleciały, podwyższając wynik na 0:23, Mario z Juniorem zdobyli dla nas pierwsze 8 punktów (Mario TD, Junior w podwyższeniu), a z boiska nie wstał Rossi. Podjechała karetka, ale jakaś mikra taka i były problemy, żeby wielkiego chłopa do niej załadować. Zastanawialiśmy się, czy Rossi im nie wyjedzie tylnymi drzwiami w trakcie podróży, ewentualnie czy nie będzie musiał się na nich uwiesić, bo wychodziło, że zmieści się w pojeździe tylko do połowy. Jakoś jednak po kilku próbach udało się zamknąć drzwi i nie wystawał poza pojazd ani jeden kawałek naszego zawodnika. Karetka opuszczała sztuczną murawę w burzy oklasków. Po czym na parkingu rozpoczął się przeładunek Rossiego do innego pojazdu, niemal równie interesujący, co rozgrywające się na boisku wydarzenia. A na boisku zaszalał James. Złapał piłkę po naszej stronie boiska, po wykopie Kozłów, włączył motorek w tylnej części ciała i jak to zwykle robił Marcin (18) - przeleciał przez wszystko i wszystkich, by pokonawszy 60 jardów zdobyć dla nas piękne przyłożenie. Euforia na trybunach, bo przecież 14:23 wygląda znacznie piękniej, niż 0:23.
Mecz był ogólnie nerwowy, ale szczytem był moment, kiedy na oko mieliśmy do TD jakieś 20 centymetrów. Pamiętam, jak w Białymstoku, w pierwszym moim finale, taką samą odległość próbowaliśmy pokonać na trzy sposoby. Najpierw normalnie. Potem Kosmos skakał nad linią defensywy przeciwnika. I kolejny sposób - nasza linia ofensywna wpychała gościa z piłką w pole punktowe przeciwnika. Skuteczne okazały się dwa ostatnie. Czemu Dylan rzucał, pojęcia nie mam, może dlatego, że go w Białymstoku nie było. Szansę zmarnowaliśmy i punkty przeleciały nam koło nosa. Kozły parły do przodu i w czwartej kwarcie zdobyły jeszcze dwa przyłożenia i jedno podwyższenie za punkt. Tablica wyników nie chciała współpracować, ewentualnie obsługujące ją jednostki nie chciały pogodzić się z wynikiem, bo uparcie pokazywała co innego, niż wynikało z naszych obliczeń. Porzuciliśmy jednak jej obserwację, bo na boisku działo się ciekawiej. Podciągnęliśmy wynik na 20:36 i czekałam na kolejne podwyższenia. W końcu w jednym z meczów Cougarsi w ciągu dwóch minut zrobili dwa przyłożenia, to czemu my nie możemy? No jakoś okazało się, że nie możemy. Pan w białej czapce zakończył mecz.
Zimny Lech i ciut sztywny Rossi... |
Kolejny raz straciliśmy sporo w wyniku przewinień zawodników. O ile jakieś tam szarpaniny są dla mnie do zaakceptowania w ferworze walki o piłkę i jardy, to już słowne przepychanki są zupełnie zbędne. Może poza treningiem siłowym i szybkościowym wprowadzić też elementy panowania nad nerwami? To się naprawdę opłaci.
I znów byliśmy o włos od kary za szwendających się przy linii kibiców. Sędziowie zarządzili - wszyscy zbędni won. Zastanawiam się, czy nie można chwilę przed spotkaniem poinformować gawiedzi o zasadach poruszania się w tym szczególnie zagrożonym obszarze? Ile jardów musi stracić Husaria, bo ktoś z organizatorów poczuł się do odpowiedzialności i przeganiał łażące bezmyślnie bydło? Standardem są dzieci grające w piłkę przy polu punktowym. To naprawdę takie trudne do ogarnięcia? Może wprowadzić regulamin, że za każdy stracony przez kibica jard, wpłaca on na konto drużyny 100 peelenów? Dwa spotkania i mamy na autokar. Przynajmniej by mnie to tak nie irytowało. Próbowałam zainteresować sprawą wałęsającego się bez przydziału Mizia, kiedy przegnałam już jednego z fotoreporterów z boiska, ale Miziu mi poradził, żebym sama się tym zajęła. Pocałuj mnie w nos :P Za chwilę usłyszę, że mogę też TD zdobywać, skoro mi się nie podoba, że mało ich było. :) Nikt mnie nie słucha, bo w końcu kto ja jestem i jakim prawem się czepiam? Na Pomarańczowej nad tym żywiołem łatwiej zapanować, bo można zwyczajnie, jak sobie w ostatnim meczu zażyczyli sędziowie - wywalić wszystkich za płot. Ale już wkrótce wrócimy na Witkiewicza, a tam nie ma takich możliwości. Warto zastanowić się, jak zorganizować spotkanie, by kibice nie zaszkodzili Husarii.
Wracałam z Prawobrzeża dość rozczarowana, ale już mi trochę przeszło. :) Mam nadzieję, że na Pantery moja Husaria wzmocni obie linie. I z tymi rzutami do celu też można coś zrobić... Cele wybierać inaczej albo co... :)
Więcej zdjęć na fb u Moniki Bączyk, a także na profilu Husarii Szczecin.
p.s. puszczam bez zmian. Nie znalazłam wyrazów do zmiany :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)