Obudziłam się, zanim budzik zadzwonił, co oznaczało, że się wyspałam. Zużytkowałam prysznic tym razem bez kolejki, ubrałam się cichutko, bo moje współlokatorki jeszcze spały i zeszłam na śniadanie. Zdążyłam przed liniowymi, ale byłam tak wcześnie, że woda na herbatę jeszcze się nie zagotowała, więc miałam torebkę wymoczoną w zimnej wodzie. :) Jedzonko było pyszne i w dużej ilości. Na tyle dużej, że nawet nie skosztowałam wszystkiego. Nasi zaczęli przybywać etapami, choć powinnam wspomnieć, że na śniadanie nie zeszłam jako pierwsza…
Ready! |
W czasie mumiowania graczy, Monika B weszła na
stojącą przy boisku wieżyczkę i zagnała tych, którzy nie podlegali chwilowo
pracom naprawczym, do zdjęć. Początkowo nie bardzo wiedzieli, o co jej chodzi,
ale kiedy zassała ich zabawa literkami, to już trudno było nad żywiołem
zapanować :)
Nie martw się, to się da jakoś przykleić! |
Ci, którzy nie brali udziału w żadnej aktywności,
poukładali organizmy, gdzie mogli i relaksowali się przed meczem. Trwało to do
obiadu, na który ruszyliśmy ochoczo i zgłodniali. Obsługa sprawnie nas
nakarmiła, po czym można było się już pakować do autokaru i jechać na boisko.
Graliśmy dokładnie tam, gdzie w zeszłym roku i nawet
w tym samym miejscu zaparkował autokar. Zawodnicy poszli do szatni, a kibice na
miejsce kibicowania. Nawet nie próbowaliśmy siadać na trybunach, żeby nas znów
nie przeganiali, od razu przeszliśmy na naszą stronę. Tam rozpoczęto
instalowanie namiotów, a my wieszałyśmy transparenty. Do tego nasze uzdolnione
koleżanki – Marta M i Agnieszka K - rozpoczęły produkcję tatuaży na
udostępnionych przez kibiców częściach
ciała. Logo Husarii i różne numerki – to powtarzający się na skórze motyw.
Profesjonalne studio tatuażu |
Dzięki temu, że przyjechaliśmy tak wcześnie, nie
było jeszcze ludzi z biletami, więc nie zostaliśmy oskubani na okoliczność
wejścia. Ponieważ na razie nic się nie działo, udałyśmy się do toalet,
korzystając z uprzejmości naszych zawodników. Trzeba było przejść przez drugie
boisko, obejść ogrodzenie i w niskim budyneczku dotarłyśmy do szatni. Prysznice
olśniewały… O takich drobiazgach, jak urwana słuchawka nie wspomnę. Estetyka
pomieszczenia i stopień zużycia przekraczały ludzkie pojęcie. Podobny standard
miałam na najbardziej obskurnej kolonii za głębokiej komuny. Przeniosłam się w
szczęśliwe czasy dzieciństwa… Toaleta działała i to był zdecydowany plus.
Szatnie były przestronne, więc spokojnie wszystkie klamoty zmieściły się w
środku. Na szczęście nie musieliśmy tam mieszkać, a przy czasowym przebywaniu
nie w takich warunkach się przetrwało.
Obejrzałyśmy sesję zdjęciową dla jednego z naszych
sponsorów. Plotki chodziły, że będą się fotografować z ogromną prezerwatywą,
więc chyba naturalne było, że wszyscy chcieli to zobaczyć. Ku rozczarowaniu
niektórych maskotka okazała się bardziej stonowana – był nią wielki Snoopy. Zabawa
ze zwierzakiem była przednia, choć wszyscy współczuli ukrytemu wewnątrz człowiekowi.
Temperatura na zewnątrz
+ gruby kostium = katastrofa termiczna. Wróciłyśmy na boisko.
+ gruby kostium = katastrofa termiczna. Wróciłyśmy na boisko.
Gospodarze kończyli malowanie cyferek na płycie, a
goście rozpoczęli rozgrzewkę.
Czas do meczu leciał bardzo szybko, zaczęłam się
denerwować mocniej. Kibiców miejscowych przybywało, tyłkiem do nas
ustabilizował się zespół Polska B, którego koncert zapowiadano, przy okazji
publikowania w necie różnego rodzaju nadętych i napiętych komunikatów
gospodarzy, z których mogliśmy się dowiedzieć, jak szalenie w tyłek dostaniemy.
Koncert wstępny potrwał jakąś godzinkę, po czym mecz rozpoczął się oficjalnie. Obok
nas tradycyjnie umieszczono dwa podnośniki, na których zainstalowano kamery i
operatorów, albowiem mecz można było oglądać także w internecie. Tym razem
jednak nadawcy byli sprytniejsi – poprzednio nasz doping zagłuszał wszystko, a
teraz po prostu z kamer podawany był wyłącznie obraz. Dźwięk dawał mikrofon
komentatora.
Husaria wbiegła na boisko, jak zwykle, choć kłęby
dymu pojawiły się już po akcji. Lowlandersi wmaszerowali, obeszli kawałek
terenu, niczym na defiladzie i wrócili na swoje pozycje. Zauważyłam, że
dorobili się nowej, pięknej i dużej flagi. Bardzo fajna była też przygotowana
przez kibiców sektorówka. Prezentowała się naprawdę imponująco.
Rossi kocha wszystkie zwierzęta |
Mecz się wreszcie zaczął.
Staliśmy sobie spokojnie wystarczająco daleko od
linii boiska, kiedy Lowlanders z piłką podbiegł w naszą okolicę. Chwilę później
nie wiadomo skąd nadleciał Marcin(18), rozległ się potworny huk i wszyscy
wylądowali na ziemi. Chwilę trwało, zanim Lowlandersa postawiono na nogi, a
Marcin wstał i otrzepał spodnie, jakby nic się nie stało. Otrzymaliśmy karę za
zbyt agresywne zagranie. Pewnie słusznie, ale przekonanie, że gościa z piłką
należy zatrzymać, pozostało w nas niezachwiane. Wybaczyliśmy Marcinowi, bo było
to jedno z bardziej efektownych zagrań, jakie widzieliśmy na oczy. Tak
odgrzebując wydarzenie w mrokach pamięci zaczęłam się zastanawiać, czy w
zdemolowaniu Lowlandersa nie brał udziału ktoś jeszcze… Planowałam obejrzeć
nagranie z meczu, ale jakiś specjalista tak je ustawił, że nie można sobie
przesunąć do dowolnego momentu, a nie jestem w stanie po raz fefnasty oglądać
reklamy drużyny z
Białegostoku. Nie dlatego, że jest zła, ale najlepszy spot
oglądany po raz milionowy ma prawo irytować. Jeśli ktoś pamięta, kto z Marcinem
zdeptał przeciwnika, to będę wdzięczna za uzupełnienie. Wstyd było przeoczyć,
ale kiedy zobaczyłam, że to Marcin wstaje, zwyczajnie osłupiałam. Taki huk
kojarzyłam wyłącznie z liniowymi…
Nie odchodź! Będę płakał! |
Przyjęliśmy prostą zasadę kibicowania – krzyczeliśmy
do zawodników, co chcemy, by zrobili. I współpraca układała się znakomicie. My
darliśmy się IN-TER-CEP-TION! I było przejęcie. My żądaliśmy TOUCH-DOWN! I było
6 punktów. I kolejne przejęcie i kolejny touch down. Jak w idealnie zestrojonej
maszynerii. Euforia na linii bocznej, banany na dziobach za kratami kasków.
Żyć, nie umierać. W zasadzie w ten sposób dostaliśmy od zawodników trzy
przejęcia w pierwszej kwarcie. Szliśmy jak burza.
Burza skończyła się z końcem pierwszej kwarty..
Wtedy coś się popsuło i zaczęła się nerwówka. Jedna kara, potem druga, potem
przeoczony przez sędziów facemask, jeden wyraz za dużo i kolejna kara…. W
wyniku naszej działalności, nie koniecznie sportowej, Lowlanders spod swojego
pola punktowego przewędrowali pod nasze. Tu już trudno było ich zatrzymać, bo
naszej ekipie ciągle nie udawało się opanować.
Pierwsze punkty w plecy. Zdenerwowaliśmy
się potwornie, bo sami z siebie w życiu by się nie przedarli przez naszą defensywę.
Tyle, że nieustannie podawaliśmy im rękę. Kolejne punkty w plecy… Z trudem
udawało nam się uspokajać co bardziej krewkich kibiców, którzy jeszcze nie
zdawali sobie sprawy, że za kibiców też mogą się posypać kary. Niektórym trudno
było się opanować, ale zadziałała sugestia, co z nami zrobią nasi kochani
Husarzy, kiedy przesuną ich o kolejne jardy, z powodu naszych niewyparzonych
języków. Ogólnie – utrzymanie spokoju poza linią końcową boiska było pracą
równie ciężką, jak walka o jardy na boisku.
Białostocki przekładaniec |
Kilka razy tęskniliśmy wszyscy za Kosmosem, który
tak pięknie w poprzednim finale zdobył nam punkty skokiem przez linię
defensywną przeciwnika… Jedno
przyłożenie zdążyłyśmy już obświętować, kiedy okazało się, że nic z tego – nie weszło.
Ogólnie – modliliśmy się o przerwę, żeby można było ochłodzić głowy. Nerwowa
atmosfera na sztucznej nawierzchni trwała, a zakończyła się kolejną stratą za
rzut kaskiem w wykonaniu Piotra (50). Poza stratami przyniosła nam też poniekąd
korzyści, bo wyłączony z poruszania się Rossi (odnowiona kontuzja wcale nie
zdrowego kolana) nagle odzyskał władzę w kończynach i z zadziwiającą prędkością
doleciał do miejsca, w którym stał Piotr. Podziwialiśmy też imponującą siłę
strun głosowych Rossiego – takimi dźwiękami burzyło się zapewne mury Jerycha.
Cud nad cudy, że nie uruchomił rąk, bo lecieliśmy już ratować Piotra przed
rozszarpaniem na kawałki.
No gdzie się kładziesz?! Przecież cię przydepnę! |
Zanim doszło do krwawych scen, sędziowie zarządzili
przerwę. Z wynikiem 14:13 dla gospodarzy. Odetchnęliśmy z ulgą, a drużyna
zebrała się, żeby się doprowadzić do stanu używalności. Zewsząd napływały
zapytania, o co kurna chodzi z tymi nerwami, przecież jesteśmy lepsi od
Lowlandersów… My też to wiedzieliśmy, jeszcze tylko niektórzy zawodnicy musieli
sobie z tego zdać sprawę. Mój brat się domagał wieści, co się dzieje, bo już
wymietywa od spotu Lowlanders, który jest nadawany dookoła. Na boisku tańczące
panienki tańczyły trochę także w naszą stronę, a jeśli były konkursy, to w
całości przeoczyłam, całą uwagę poświęcając naszym. Zebrani w kupę coś tam sobie
wyjaśniali, miałam nadzieję, że skutecznie. Rozpaczania, że przegrywamy,
ucinałam krótko – w zeszłym roku przegrywaliśmy na przerwie dwoma
przyłożeniami, a teraz jednym punktem. Skoro można było odrobić 12, to 1
łykniemy bez problemu.
Nie pamiętam, w którym momencie pojawił się obcy
gość z kubełkiem z KFC. Zanim nasi zdążyli wyciągnąć ręce po żarcie, ze strony
kibiców padło:
- Nie jedzcie niczego od obcych, to może być
podstęp!
;) Okazało się, że to nie był żaden obcy, tylko były
trener Husarii, który przyjechał na mecz z Warszawy.
Grunt to propaganda! |
Silna grupa pod wezwaniem |
Dzięki moim biegom większość trzeciej kwarty udało
mi się przeoczyć, najważniejsze jednak było, że obie drużyny współpracowały –
nie było zmian na tablicy wyników. Ostatnia kwarta zaczęła się od straty. 20:13
to nie był komunikat, który chciałabym przekazać Szymonowi, ale wyjścia nie
było. Ktoś z tyłu rzucił, że nie wyobraża sobie powrotu z nimi po porażce.
Przypomniałam, że na tym boisku wyłącznie wygrywamy.
Nie pamiętam momentu, w którym kibice rozdzielili
się na dwie części, ale do kupy zebrała nas MonikaB. Słownictwem, o które jej
nie podejrzewałam, wyjaśniła nam gdzie powinniśmy być i co robić. Prędziutko
zajęliśmy wskazane pozycje, dołączając do malutkiej ekipy pod drugim
podnośnikiem. Natężyliśmy struny głosowe. Kilkanaście minut później wysyłałam
do Szymona lepszą wiadomość: 20:19… A chwilę później 20:27, po pięknym
podwyższeniu Leona (7) za dwa… Ten wynik był git. Mecz zaczął się o 18.00,
teraz była prawie 21, mimo oświetlenia dość słaba widoczność... Emocje sięgały
zenitu, już nic nie było ważne. Nie chciało się pić, sikać, nie widziałam niczego,
tylko naszych na boisku. Mały błąd i 26:27… Stan przedzawałowy u kilkuset
kibiców, ale piłkę mamy my. Ostatnie trzy minuty, a potem szał radości…
Człowiek z plasteliny |
Szymon zadzwonił, że już jedzie i żebym mu medal
odebrała, ale uspokoiłam go, że powinien zdążyć sam, bo tu dopiero wstępna euforia
jest. Do rozdawnictwa jeszcze daleko. Wielka husarska radość rozlewała się po
boisku skacząc, drąc się, machając kończynami. Na ten moment ciężko pracowali
przez cały rok, lekceważąc często swoje zdrowie, rujnując życie towarzyskie i
narażając się w pracy i na uczelniach. Nie pytałam, czy było warto, bo
wiedziałam, że tak… Po kilkunastu
minutach żywioł przemieścił się na drugą stronę boiska, pod trybuny dla kibiców
miejscowych. Szymon dzwonił z prośbą o pomoc, bo właśnie się kulał w naszą stronę.
Wystartowała po niego niemal cała drużyna, ale kiedy się okazało, że nie
karetkę trzeba przenieść, tylko Szymona, bieg kontynuowało już tylko kilku
zawodników.
Awanturę przed rozdaniem medali przeoczyłam,
zauważyłam dopiero, kiedy obie
drużyny rzuciły się biegiem w jedno miejsce. Z
przerażeniem pomyślałam, że zaraz będziemy mieć wojnę i nam mecz unieważnią, ale
ekipy rozdzieliły się równie szybko, jak się połączyły, uwożąc nerwusów ze
sobą. Odetchnęłam. Nie będę pisała, co było, bo nie widziałam. Najważniejsze,
że akty niechęci zostały stłumione w zarodku.
Coś mi się do piłki przyczepiło... |
Husarze wrócili z medalami i pucharem i rozpoczęła
się sesja zdjęciowa zwycięzców. Konfiguracji milion pięćset, więc po pewnym
czasie znudziła mi się obserwacja i wsparłam Giselę w porządkowaniu terenu. Po
czym odwróciłam się na chwilę w stronę boiska i zauważyłam Mańka, jak go rodzice
stworzyli, odzianego jedynie w medal i puchar. Reszta babek też go zauważyła i
ruszyłyśmy w stronę szoł. Za Marcinem koszulę z siebie zdzierał Mario,
uznałyśmy, że to dopiero początek i trzeba znaleźć strategiczne pozycje. Duża
ilość obserwatorek chyba jednak speszyła zawodników, bo ani Mario nie dokończył
stripteasu, ani nikt więcej się do akcji nie włączył. A szkoda :D
Pewnie ci ciężko oddychać... |
Szybkie zapakowanie do środka zwycięskiej ekipy było
czynnością trudną, ale w końcu się udało. Ruszyliśmy pod szpital, do którego
zawieziono Jordona. Okazało się, że zdrowo oberwał w pierwszej kwarcie, ale
dograł mecz do końca i dopiero wtedy udał się do placówki zdrowotnej. Kiedy
okazało się, że nie ma szans na wydostanie Jordona ze szpitala o ludzkiej
godzinie (było po północy), ruszyliśmy w stronę domów. Zgodnie z umową nie
napiszę, co było w autokarze, ale że było wesoło to chyba rozumiecie…
Takie se dzisiaj zdobyłem... |
Dowiedziałam się po meczu, że w szatni Lowlandersów
były już naszykowane szampany i mistrzowskie koszulki, ale nie widziałam, żeby
któryś Husarz choć jedną dostał :P Tak to jest, kiedy ktoś się napina i puszy
przed meczem. Im bardziej
nadęty balon, z tym większym hukiem pęka. I bardzo dobrze :P Nic nie sprawia mi
większej przyjemności niż utarty nos bufona.
Kolejny finał za nami. Emocje zupełnie
oszałamiające. Nie tyle zapomniałam, jak było rok temu, ile to było zupełnie
coś innego. Imponuje mi w Husarii spokój i opanowanie, które pozwala wyjść do
przodu mimo chwilowych niepowodzeń, bo mecz się wygrywa przez cztery kwarty, a
nie przez przyłożenia w jednej.
Inaczej ogląda się spotkanie, kiedy zna się
większość zawodników. Czuję każdy upadek, każdą kontuzję, jak swoją… Stanie z
boku, kiedy nie może się pomóc jest koszmarne, ale z drugiej strony świadomość,
że zrobiłam, co mogłam, żeby przekazać im swoje wsparcie – uspokaja. Skoro ja
zrobiłam swoje, to oni też zrobią. Radość dzielona podwójną radością –
cieszyłam się zwłaszcza euforią tych, którzy przez sezon borykali się z
kontuzjami, którzy robili, co mogli, by wesprzeć drużynę jak najszybszym
powrotem na boisko.
Przy okazji wypadu do Białegostoku chciałam
podziękować wszystkim, którzy tak fajnie przyjęli mnie do zespołu. Którzy
pomagali mi poznawać siebie i dyscyplinę, dzięki którym moja przygoda z Husarią
trwa i rozwija się. Czterech osób nie było, ale podziękowania przekażę im na
spotkaniu podsumowującym sezon.
Rok temu martwiłam się, jak przetrwam przerwę w
grze. Teraz jestem spokojna. Wbrew pozorom dużo się dzieje i jest się czym
zająć. Czeka nas trudny okres. Awans do Topligi do bardzo duży skok. Zawodnicy
deklarują intensywną pracę w okresie przygotowawczym, kibice – wspieranie z
całych sił. Czy władze Szczecina pomogą Husarii zabłysnąć w Toplidze? Czy
zdołamy znaleźć odpowiednich sponsorów? Mam nadzieję, że tak. Byłoby to
karygodne marnotrawstwo, gdyby okazało się, że Husaria może liczyć tylko na
siebie.
Ojciec sukcesu :) |
Jeśli zechcecie, możecie wesprzeć zespół nawet
drobnymi kwotami darowizny. Jeśli znacie kogoś, kto zechciałby zostać sponsorem
drużyny – piszcie, dzwońcie, kontaktujcie się z zarządem klubu. Husaria zrobi
bardzo dużo, ale sama wszystkiego nie da rady. Pamiętajcie, że to są hobbyści.
Inwestują w grę swoje pieniądze i zdrowie. Możemy im pomóc.
Dziękuję za cały rok pozytywnych emocji, za każdy
jard, za każdy zdobyty punkt. Za radość i satysfakcję finału. Za pracę Giseli i
Olafa, bez których nie wyobrażam sobie tej drużyny. Za rosnącą z meczu na mecz
ekipę kibiców. Za to, że tak fajnie można spędzać czas wolny.
Dziękuję Husario :)
p.s. Zdjęcia od Moniki B, jak zwykle :)Warto pilnować jej albumów, bo to tylko mała część zdjęć z Białegostoku... :) Jest jeszcze kilka, na które czekam. :)