Nie
ukrywam, że spotykam się z Husarzami z wielką przyjemnością, bo są to szalenie
interesujący ludzie. Nie wiem, czy to dyscyplina ciągnie same wzorcowe okazy,
czy tylko tacy się w niej ostają - faktem jest, że mój nowy "obiekt",
Krzysiek (nr 61), idealnie wpasowuje się w obie hipotezy.
Bardzo
ciekawa byłam, jak będzie wyglądało nasze spotkanie, bo Krzysiek jest jednym z
najbardziej kontaktowych, otwartych i pozytywnych zawodników. Wiecznie
uśmiechnięty wulkan energii, nawet kiedy wydziera się na treningach. O ile Adam
dyskretnie otacza ciepłem okolicę, o tyle Krzysiek po prostu chlusta nim na
wszystkich gwałtownie, niczym wylaną z wiadra tęczą.
Nie
pamiętam, kiedy się z nim poznałam -wydaje mi się, że znam go od zawsze.
Najbardziej w pamięci wyrył mi się przy okazji meczu Cougarsów, kiedy to
uzbrojony w rower zaoferował się zrobić mi zakupy spożywcze w pobliskim
sklepie. Przy każdym spotkaniu entuzjastycznie wita się ze mną, co sprawia, że
czuję się najbardziej oczekiwanym gościem w okolicy. Z moich obserwacji, ale
też ze zdjęć Moniki widać, że Krzysiek żyje wśród ludzi. Kiedy jest sam, jakoś
tak znika, wyłącza się, przygasa, ale wystarczy jedna osoba obok niego, żeby
światełko w środku rozpaliło się oślepiającym blaskiem. Jest najlepszym dowodem
na przeczytane kiedyś przeze mnie zdanie: „Świat lubi ludzi, którzy lubią świat”.
Krzyśkowa miłość do świata jest szczera i bezgraniczna i myślę, że świat mu się
odwdzięcza podobnym uczuciem. On może kogoś wkurzać do białego, ale nie sposób
go nie lubić.
Jeśli
gdzieś robi się zgromadzenie, Krzysiek jest zwykle jego inicjatorem, a co najmniej
uczestnikiem. Lubi być w centrum uwagi i umie się tym centrum zrobić. Ma
ogromny dystans do swojej osoby, co pozwala mu na wykorzystywanie swoich
mocnych i słabych stron, by przyciągnąć ludzi. Poczucie humoru pomaga mu w tym
zawsze, bo chętnie bierze udział we wszelkich wygłupach i zabawach. Furorę
zrobił jako uczestnik drużyny Skrzydlatych Jeźdźców w czasie Sztafety Marzeń –
imprezy charytatywnej organizowanej przez Fundację Mam Marzenie. Czteroosobowe
ekipy pływały w szczecińskim basenie w wymyślnych konkurencjach. Krzysiek przystojne
swe kształty przyodział wtedy w zielono-pomarańczowe kółko ratunkowe z
żółwikiem i wspomógł bicepsy rękawkami do pływania. Zrobił też godny
prawdziwego celebryty szoł, doprowadzając publikę do usmarkania się ze śmiechu.
Jego precyzyjne skoki do wody wprost w żółwika budziły ogólny zachwyt. Żółwik
przetrwał – uspokoję miłośników zwierząt, także tych plastikowych. Chętnie
wspiera wszelkie akcje, w których może pomóc, ale też przynieść komuś uśmiech.
Gdyby nie to, że zasadniczo w futbolu jest po to, żeby grać, na pewno zostałby
gwiazdą cheerleaderek – natura obdarowała go także umiejętnością wdzięcznego
poruszania się na każdym podłożu.
Jedną z
bardziej rzucających się w oczy cech Krzysztofa jest ogromny szacunek do
kobiet. Nie, żeby moim poprzednim rozmówcom czegoś w tej materii brakowało, ale
on się wyróżnia bardzo nawet na tym już pozytywnym przecież tle. Trudno to
opisać, ale można przetestować – zapraszam, koleżanki, na mecz :).
Jak mówi, Husaria
nadała kierunek Krzyśkowemu życiu. Od trzech lat już jest związany z drużyną i
o dołączeniu do niej opowiada z wielką radością. Wspomina, że w erze „przedfutbolowej”,
mimo że stwarzał wrażenie wesołka i zwykle był w centrum uwagi, tak naprawdę
miał problemy z wyrażaniem emocji. Miał wiele kompleksów, nie umiał pokazać,
jaki jest naprawdę. To drużyna pomogła mu się z tym uporać. Uważa, że jedną z
najważniejszych cech dobrego zawodnika, zawziętość, wykształcił w nim sam
futbol. Nie da się ukryć - kocha dyscyplinę całym sercem.
Kontakt ze
sportem miał od małego. Odnosił nawet sukcesy - wygrane mistrzostwa szkolne czy
międzyszkolne w piłkę, trenował kilka lat dżudo- był mistrzem Szczecina w
swojej kategorii, zajął piąte miejsce w Polsce. Później trener wyjechał za
chlebem za granicę, a on nie chciał ćwiczyć z nikim innym. Do futbolu amerykańskiego
przekonał go Maciej. Skusił się po roku nagabywań. Poszedł na pierwszy trening
i uznał, że go nie przeżyje. Był tak skatowany, że zastanawiał się, czy płuc
nie wypluje. Ale zawziął się, bo jest dość uparty. Po drugim, trzecim treningu
stwierdził, że to jest to. Do wysiłku fizycznego dołożyła się więź z kolegami.
Cieszy się, że przyjęli go szybko do swojego grona, bo to bardzo ułatwiło mu polubienie dyscypliny. Wspomina, że wiele osób miał zwykle koło siebie, ale
takich relacji, jakie są w drużynie, nie było przy nim nigdy. To jest coś
wyjątkowego.
Ja Ci tu posprzątam, to sobie usiądziesz... |
Zachwyca
go różnorodność w Husarii, bo gwarantuje jej spójność. Każdy jest inny, więc
płaszczyzna zespołowej układanki pięknie się wypełnia. Gdyby ekipa była
jednakowa, byłoby nudno i nie udałoby się wytworzyć takiej więzi, jaka ich
łączy. Zdaniem Krzyśka – to jest jeden z filarów ubiegłorocznego sukcesu.
Jednocześnie wskazuje też silne zaangażowanie wszystkich w pracę, w treningi, w
uczenie się siebie nawzajem, zapamiętywanie ustawień. Oczywiście – każdy ma w
ekipie osoby bliższe i dalsze, ale nawet gdyby się kogoś nie specjalnie lubiło,
szanuje się za codzienny wysiłek na rzecz drużyny. Nie każdy jest wybitny, ale
jeśli wkłada w treningi i granie całe serce, ciężko pracuje, to na pewno sobie
poradzi. Czasem zdarzają się konflikty i sprzeczki, ale jest to chwilowe
wyładowanie atmosferyczne, które kończy się równie szybko, jak się zaczęło i na
zachmurzonym niebie znów pojawia się słonko. Wspomina swoje doświadczenia,
kiedy zaczynał. Nie ze wszystkimi od razu przypadli sobie do serca, ale po
kilku meczach stali się sobie bardzo bliscy.
Podkreśla,
jak bardzo ważna w futbolu jest wola walki. Uważa się za całkiem mały trybik w
drużynie, ale pokazuje, jak ważny jest każdy taki element. Serce do gry, wielka
praca wykonana przez Olafa, który rozpracował każdego przeciwnika i te małe
trybiki, każdy na swoim miejscu – to podstawa sukcesu w ubiegłym sezonie.
Zastanawia się tylko, czy to wystarczy w tym roku. Husaria nie jest potentatem
finansowym w futbolowym świecie, a przydałoby się więcej wszystkiego, żeby stawić
czoło przeciwnikom. Konkurencja się wzmacnia, ciężko pracują wszyscy. Czy
wystarczy to, co robią, by obronić złoto?
Wymieniając
cechy dobrego zawodnika na pierwszym miejscu stawia nieustępliwość. Przyznaje,
że trzeba mieć mocną psychikę, żeby grać, bo najpierw trzeba poradzić sobie ze
strachem. Ważna jest też sumienność, żeby poprawiać swoje osiągnięcia i ciągle
się doskonalić. Kiedy człowiek trochę sobie odpuści, to potem jest taki
sflaczały i do niczego… Znacznie więcej czasu zajmuje doprowadzenie się znów do
formy, niż dbanie o nią na co dzień.
Łatwo
nawiązuje kontakty, co przeszkadza czasem w treningach. Trudno mu było docisnąć
kolegę, którego lubi. Nie chciał popsuć dobrych układów między nimi. Teraz już
wie, że nie na tym polega koleżeństwo w drużynie. Musi grać na pełnych
obrotach, bo dzięki temu koledzy też tak będą ćwiczyć, co wyjdzie na dobre
zespołowi, a na zdrowie zawodnikom. Jeśli przygotują się do prawdziwych
uderzeń, lepiej się obronią w czasie meczu. Przeszkadza mu też jego gadulstwo,
ale stara się nad tym zapanować. Ma zapędy dyktatorskie, które wykorzystuje w
drużynie. Próbuje pomagać chłopakom w utrzymaniu porządku na treningach.
Dopinguje młodszych stażem kolegów do pracy.
Żeby
cokolwiek osiągnąć w tym sporcie, każdy musi dawać z siebie wszystko nie tylko
na boisku, ale i poza nim - twierdzi. Wszelkie akcje, które wspierają i promują
dyscyplinę, pozwolą dotrzeć do kibiców, ale nie chodzi tylko o dotarcie
jednorazowe. Krzysiek chciałby wychować kibiców zaangażowanych w ten sport
długoterminowo, by nie powtórzyła się sytuacja Wielkiej Brytanii, kiedy po
krótkim okresie boomu ogień futbolu amerykańskiego mocno przygasł. Warto
przyjść na mecz, bo emocje fruwają w powietrzu. Krzysiek opowiadał, jakie
wrażenie zrobił na jego znajomym początek meczu z Krakowem. Dym, skupienie
drużyny, emocje na linii bocznej – nawet najbardziej niezorientowany widz to
czuje, widzi i odzywa się to w nim głęboko, przywiązując do dyscypliny. Choć
przyznaje, że kiedy dyscyplina zaczyna być opłacana, czasem kończą się emocję,
bo pojawia się kalkulacja.
Futbol,
jego zdaniem, polega na tym, żeby zdominować przeciwnika. Żeby dać mu do
zrozumienia, że sobie nie pogra za bardzo. Wspominał zdarzenie z meczu w Bielawie,
kiedy po nieudanym fragmencie gry wszedł special team. Tam także grał, bo
liniowych mieli wtedy na styk. Wystartowali, a z naprzeciwka nadbiegł
linebacker (LB) „wroga”. Coś krzyczał i machał rękoma, to Krzysiek też coś mu powiedział.
Już po akcji było, zbliżyli się do siebie i nie wiadomo jak, tak się jakoś
Krzyśkowi ręka odwinęła i przeciwnik dostał w kask. Na szczęście koledzy
zareagowali w porę i rozdzielili dwóch Kozaków, ale sędziowie flagi już
rzucili. Piotr krzyczał do niego życzliwymi słowy i wtedy Krzysiek zdał sobie
sprawę, że zawalił. Bardzo potem uważał, ale przeciwnik cały mecz go pilnował i
próbował się odegrać. Jak opowiada nasz bohater - dostał drugi raz, to go wtedy
ostudziło. Zrewanżował się Krzyśkowi jego kolega, którego do dzisiaj wspomina,
bo czasem dokucza kontuzjowane w Bielawie kolano.
Kiedy
zapytałam Krzyśka o grę, twarz rozjechała mu się w szerokim uśmiechu. Granie
daje mu mega satysfakcję. Już same treningi są niesamowitym zastrzykiem
energii. Może przyjechać ledwo otwierając oczy ze zmęczenia, ale być musi.
Kiedy opuszcza zajęcia, nosi go po domu.
W drużynie
pełni funkcję Guarda (G), czyli jest ofensywnym liniowym. Rywalizacja na tej
pozycji jego zdaniem trochę kuleje, bo linia ofensywna po historycznych
przemianach mocno się osłabiła i do tej pory nie doszła do stanu, jakiego by
sobie życzyli. Za jedną z przyczyn słabości formacji uważa fakt, że za bardzo
się lubią. W związku z tym źle podchodzą do sprawy, za miękko. Deklaruje, że od
kilku treningów stara się zapomnieć, że ma obok ulubionych kumpli, bo jeśli
chce się iść dalej, to nie można ciągle tylko się przytulać. Jeśli nie nauczą
się walić w siebie na treningach, to na meczach na pewno nie wyjdzie.
Do meczu
nie przygotowuje się specjalnie. Nie sądzi, że przygotowanie się do takich
emocji jest w ogóle możliwe. Słyszał, że niektórzy mają jakieś swoje rytuały, ale
on nie. Owszem, czyta o przeciwniku to, co przygotują trenerzy, przypomina
sobie, co było mówione na treningach, kilka dni wcześniej wejdzie na stronę
drużyny, z którą będą grali, żeby poznać zawodników, czy posłucha linków z
muzyką, wrzuconych przez kolegów, ale to w sumie wszystko. Kiedy mecz jest w
Szczecinie, to w drodze również słucha muzyki.
Przed
każdym meczem jest kłębkiem nerwów. Kiedy gra się zaczyna, potężny zastrzyk
adrenaliny potwierdza – jesteś we właściwym miejscu. Godzin meczu nie można
porównać z niczym innym. Na swoim pierwszym meczu bał się, że zje go stres.
Kibiców nie było może wielu, ale świadomość, że ktoś obserwuje i ocenia grę
była dość deprymująca. Kiedy jednak wszedł na boisko, perspektywa się zawęziła.
Zniknęli kibice, został tylko ten gość naprzeciwko. Teraz jest podobnie. Widzi
kolegów ze swojej formacji i przeciwników, których ma z przodu. Co się dzieje
za plecami – nie ma pojęcia. Słucha zagrywki, serce bije tak mocno, że pada
może rozwalić, słyszy hasło i startują. Owszem, czasem nerwy poniosą, kiedy coś
nie wyjdzie i mięsem rzucają wszyscy, ale kiedy się uda, a w zeszłym sezonie
udawało się często, to aż łza się kręci z radości. Na boisku toczy się
miniwojna, a każdy z drużyny staje do walki, jeden broni drugiego. Razem
dostają łomot, albo też razem dają łomot przeciwnikom. To bardzo spaja.
Dużym
przeżyciem był dla Krzyśka półfinałowy mecz z Krakowem. Takiej ilości kibiców
jeszcze nie widział. Niesamowitym uczuciem było słyszeć po udanej akcji takie
brawa i wiwaty. A największe wrażenie zrobił na nim sam fakt, że Husaria
dotarła do finału.
Pytany o
Białystok, opowiadał o emocjach i pompowaniu balona. Zdawał sobie sprawę z
tego, że przeciwnik ma bardzo dobrą drużynę, więc trzeba było się skupić na
grze. Zdenerwowało go, kiedy gospodarze wygonili nas z trybun, więc wychodził
na boisko bardzo zmotywowany. Do tego niezbyt pomyślny przebieg pierwszej
połowy podkręcił temperaturę. Nie był zrezygnowany, tylko właśnie wkurzony. Przez
pierwszą połowę nie wiedział, co się dzieje z chłopakami. Przygotowanie do
meczu było takie, że powinni wejść i rozjechać Białystok. W czasie przerwy
starsi zawodnicy i trener wygłosili agitacyjne przemowy, czym przywrócili
zespół do pionu. Jak mówi Krzysiek – zrestartowali im silniki. Wrócili do gry
zupełnie inni ludzie, niż schodzili na przerwę.
Jego życie
to nie tylko futbol. Oczywiście, znajduje także czas na najbliższych. Mama z
jednej strony jest zachwycona, bo widzi, że to jest jego pasja. Cieszy się, że
tyle satysfakcji daje mu ten sport. Na pewno woli to, niż żeby marnował sobie życie
przed telewizorem. Z drugiej strony się martwi, bo dość groźnie to wszystko
wygląda. Na swój pierwszy mecz przyszła, kiedy grał już jakiś czas i stała z
Krzyśka znajomymi. Opowiadali, że bardzo się denerwowała i mało zawału nie
dostała, obserwując grę. W pewnej chwili niemal weszła na boisko ratować synka,
bo go trochę podeptali w zamieszaniu. Ale ogólnie akceptuje jego fioła i
trudności nie robi. Ukochana Ania chyba jeszcze nie wie, co ją czeka. To będzie
jej pierwszy sezon z Krzyśkiem i Husarią, ale powoli ją do tego przygotowuje.
Bardzo liczy, że Ania łyknie bakcyla, bo wtedy nie tylko łatwiej zaakceptuje
jego treningi i mecze, ale też będzie na nie chodziła, dzięki czemu więcej czasu
spędzą razem. Wspólnie przeżywane emocje bardzo spajają związek. Nie ma
wątpliwości, że na Ani Krzyśkowi zależy równie mocno, jak na Husarii. Można
powiedzieć – otoczony kobietami :)
Ma bardzo
stresującą pracę, a Husaria bardzo pomaga rozładować negatywne emocje. Przydaje
się też to, czego nauczył się na boisku. Dzięki futbolowi stał się bardziej
konkretny. Wcześniej nie zawsze chciało mu się coś robić, teraz jest bardziej
uporządkowany, poukładany. Gra w futbol nauczyła go zaciskać zęby i działać,
nawet jeśli coś wydaje mu się nudne, albo czegoś się nie chce. Życie zawodowe
nie przeszkadza mu w graniu, bardziej uciążliwa jest nauka. Krzysiek kończy
zaocznie uczelnię, a zajęcia ma zwykle w weekendy, kiedy grają mecze. Gdy
spotkanie jest w Szczecinie, ma ustalone z trenerem, że zrywa się z zajęć na
sam mecz. Gorzej, kiedy grają na wyjeździe. Wtedy Husaria wygrywa z nauką, a on
potem musi nadrabiać zaległości. Wielu wykładowców patrzy na niego z uśmiechem.
Często przychodzi na zajęcia z całym sprzętem, więc wszyscy są zaciekawieni, co
takiego robi. Stał się przez to bardziej rozpoznawalny, ale też kadra idzie mu
na rękę, by mógł pogodzić grę z nauką.
Chciałby
założyć własny biznes, żeby wyzwolić się ze szponów korporacyjnego szaleństwa. Marzy
mu się wycieczka dookoła świata. Ma wiele miejsc, które odwiedziłby od razu,
oczywiście z ekipą najbliższych i przyjaciół. Jeśli wygra w totka, na pewno im
taką eskapadę zafunduje. Pozyskane w dowolny sposób oszałamiające sumy
zainwestowałby też bez wahania w rozwój futbolu amerykańskiego i w Husarię.
Tak, żeby była potęgą w Polsce i w Europie, a młodzież od nas trafiała do NFL. Krzysiek
często dokonuje odkryć życiowych. Ostatnio na przykład odkrył, że może się
podobać kobietom :) Z pobożnych życzeń –
chce tylko zdrowia. Z resztą sobie sam poradzi.
Rozmowa z
nim potwierdziła moje obserwacje. Nawet kiedy mówi o swoich marzeniach, występuje
tam w liczbie mnogiej. W co drugim zdaniu podkreśla, jak ważna jest więź w
drużynie. Współpraca. Kontakt z drugim człowiekiem. Szacunek. Uczucia. Same
pozytywne emocje towarzyszyły naszemu spotkaniu. Zresztą trudno, żeby było
inaczej, kiedy wystarczy się do niego odezwać, by twarz rozjaśnił uśmiech. I
jego i moją. Na pewno zasługuje na więcej, niż te kilkadziesiąt linijek tekstu,
ale też niesłychanie trudno jest opisać człowieka w tak skondensowanym tworze.
Wielu rzeczy zwyczajnie nie da się nazwać.
To jak? :)
Przyjdziecie na mecz? Dla Krzyśka? :)
p.s. I
tradycyjnie – więcej zdjęć naszego bohatera w galerii Moniki.