piątek, 31 stycznia 2014

5. Krzysztof - "Świat lubi ludzi, którzy lubią świat" :)




 

Nie ukrywam, że spotykam się z Husarzami z wielką przyjemnością, bo są to szalenie interesujący ludzie. Nie wiem, czy to dyscyplina ciągnie same wzorcowe okazy, czy tylko tacy się w niej ostają - faktem jest, że mój nowy "obiekt", Krzysiek (nr 61), idealnie wpasowuje się w obie hipotezy.
Bardzo ciekawa byłam, jak będzie wyglądało nasze spotkanie, bo Krzysiek jest jednym z najbardziej kontaktowych, otwartych i pozytywnych zawodników. Wiecznie uśmiechnięty wulkan energii, nawet kiedy wydziera się na treningach. O ile Adam dyskretnie otacza ciepłem okolicę, o tyle Krzysiek po prostu chlusta nim na wszystkich gwałtownie, niczym wylaną z wiadra tęczą.

Nie pamiętam, kiedy się z nim poznałam -wydaje mi się, że znam go od zawsze. Najbardziej w pamięci wyrył mi się przy okazji meczu Cougarsów, kiedy to uzbrojony w rower zaoferował się zrobić mi zakupy spożywcze w pobliskim sklepie. Przy każdym spotkaniu entuzjastycznie wita się ze mną, co sprawia, że czuję się najbardziej oczekiwanym gościem w okolicy. Z moich obserwacji, ale też ze zdjęć Moniki widać, że Krzysiek żyje wśród ludzi. Kiedy jest sam, jakoś tak znika, wyłącza się, przygasa, ale wystarczy jedna osoba obok niego, żeby światełko w środku rozpaliło się oślepiającym blaskiem. Jest najlepszym dowodem na przeczytane kiedyś przeze mnie zdanie: „Świat lubi ludzi, którzy lubią świat”. Krzyśkowa miłość do świata jest szczera i bezgraniczna i myślę, że świat mu się odwdzięcza podobnym uczuciem. On może kogoś wkurzać do białego, ale nie sposób go nie lubić.
Jeśli gdzieś robi się zgromadzenie, Krzysiek jest zwykle jego inicjatorem, a co najmniej uczestnikiem. Lubi być w centrum uwagi i umie się tym centrum zrobić. Ma ogromny dystans do swojej osoby, co pozwala mu na wykorzystywanie swoich mocnych i słabych stron, by przyciągnąć ludzi. Poczucie humoru pomaga mu w tym zawsze, bo chętnie bierze udział we wszelkich wygłupach i zabawach. Furorę zrobił jako uczestnik drużyny Skrzydlatych Jeźdźców w czasie Sztafety Marzeń – imprezy charytatywnej organizowanej przez Fundację Mam Marzenie. Czteroosobowe ekipy pływały w szczecińskim basenie w wymyślnych konkurencjach. Krzysiek przystojne swe kształty przyodział wtedy w zielono-pomarańczowe kółko ratunkowe z żółwikiem i wspomógł bicepsy rękawkami do pływania. Zrobił też godny prawdziwego celebryty szoł, doprowadzając publikę do usmarkania się ze śmiechu. Jego precyzyjne skoki do wody wprost w żółwika budziły ogólny zachwyt. Żółwik przetrwał – uspokoję miłośników zwierząt, także tych plastikowych. Chętnie wspiera wszelkie akcje, w których może pomóc, ale też przynieść komuś uśmiech. Gdyby nie to, że zasadniczo w futbolu jest po to, żeby grać, na pewno zostałby gwiazdą cheerleaderek – natura obdarowała go także umiejętnością wdzięcznego poruszania się na każdym podłożu.

Jedną z bardziej rzucających się w oczy cech Krzysztofa jest ogromny szacunek do kobiet. Nie, żeby moim poprzednim rozmówcom czegoś w tej materii brakowało, ale on się wyróżnia bardzo nawet na tym już pozytywnym przecież tle. Trudno to opisać, ale można przetestować – zapraszam, koleżanki, na mecz :).
Jak mówi, Husaria nadała kierunek Krzyśkowemu życiu. Od trzech lat już jest związany z drużyną i o dołączeniu do niej opowiada z wielką radością. Wspomina, że w erze „przedfutbolowej”, mimo że stwarzał wrażenie wesołka i zwykle był w centrum uwagi, tak naprawdę miał problemy z wyrażaniem emocji. Miał wiele kompleksów, nie umiał pokazać, jaki jest naprawdę. To drużyna pomogła mu się z tym uporać. Uważa, że jedną z najważniejszych cech dobrego zawodnika, zawziętość, wykształcił w nim sam futbol. Nie da się ukryć - kocha dyscyplinę całym sercem.  
Kontakt ze sportem miał od małego. Odnosił nawet sukcesy - wygrane mistrzostwa szkolne czy międzyszkolne w piłkę, trenował kilka lat dżudo- był mistrzem Szczecina w swojej kategorii, zajął piąte miejsce w Polsce. Później trener wyjechał za chlebem za granicę, a on nie chciał ćwiczyć z nikim innym. Do futbolu amerykańskiego przekonał go Maciej. Skusił się po roku nagabywań. Poszedł na pierwszy trening i uznał, że go nie przeżyje. Był tak skatowany, że zastanawiał się, czy płuc nie wypluje. Ale zawziął się, bo jest dość uparty. Po drugim, trzecim treningu stwierdził, że to jest to. Do wysiłku fizycznego dołożyła się więź z kolegami. Cieszy się, że przyjęli go szybko do swojego grona, bo to bardzo ułatwiło mu polubienie dyscypliny. Wspomina, że wiele osób miał zwykle koło siebie, ale takich relacji, jakie są w drużynie, nie było przy nim nigdy. To jest coś wyjątkowego.
Ja Ci tu posprzątam, to sobie usiądziesz...
Zachwyca go różnorodność w Husarii, bo gwarantuje jej spójność. Każdy jest inny, więc płaszczyzna zespołowej układanki pięknie się wypełnia. Gdyby ekipa była jednakowa, byłoby nudno i nie udałoby się wytworzyć takiej więzi, jaka ich łączy. Zdaniem Krzyśka – to jest jeden z filarów ubiegłorocznego sukcesu. Jednocześnie wskazuje też silne zaangażowanie wszystkich w pracę, w treningi, w uczenie się siebie nawzajem, zapamiętywanie ustawień. Oczywiście – każdy ma w ekipie osoby bliższe i dalsze, ale nawet gdyby się kogoś nie specjalnie lubiło, szanuje się za codzienny wysiłek na rzecz drużyny. Nie każdy jest wybitny, ale jeśli wkłada w treningi i granie całe serce, ciężko pracuje, to na pewno sobie poradzi. Czasem zdarzają się konflikty i sprzeczki, ale jest to chwilowe wyładowanie atmosferyczne, które kończy się równie szybko, jak się zaczęło i na zachmurzonym niebie znów pojawia się słonko. Wspomina swoje doświadczenia, kiedy zaczynał. Nie ze wszystkimi od razu przypadli sobie do serca, ale po kilku meczach stali się sobie bardzo bliscy.
Podkreśla, jak bardzo ważna w futbolu jest wola walki. Uważa się za całkiem mały trybik w drużynie, ale pokazuje, jak ważny jest każdy taki element. Serce do gry, wielka praca wykonana przez Olafa, który rozpracował każdego przeciwnika i te małe trybiki, każdy na swoim miejscu – to podstawa sukcesu w ubiegłym sezonie. Zastanawia się tylko, czy to wystarczy w tym roku. Husaria nie jest potentatem finansowym w futbolowym świecie, a przydałoby się więcej wszystkiego, żeby stawić czoło przeciwnikom. Konkurencja się wzmacnia, ciężko pracują wszyscy. Czy wystarczy to, co robią, by obronić złoto?

Wymieniając cechy dobrego zawodnika na pierwszym miejscu stawia nieustępliwość. Przyznaje, że trzeba mieć mocną psychikę, żeby grać, bo najpierw trzeba poradzić sobie ze strachem. Ważna jest też sumienność, żeby poprawiać swoje osiągnięcia i ciągle się doskonalić. Kiedy człowiek trochę sobie odpuści, to potem jest taki sflaczały i do niczego… Znacznie więcej czasu zajmuje doprowadzenie się znów do formy, niż dbanie o nią na co dzień.
Łatwo nawiązuje kontakty, co przeszkadza czasem w treningach. Trudno mu było docisnąć kolegę, którego lubi. Nie chciał popsuć dobrych układów między nimi. Teraz już wie, że nie na tym polega koleżeństwo w drużynie. Musi grać na pełnych obrotach, bo dzięki temu koledzy też tak będą ćwiczyć, co wyjdzie na dobre zespołowi, a na zdrowie zawodnikom. Jeśli przygotują się do prawdziwych uderzeń, lepiej się obronią w czasie meczu. Przeszkadza mu też jego gadulstwo, ale stara się nad tym zapanować. Ma zapędy dyktatorskie, które wykorzystuje w drużynie. Próbuje pomagać chłopakom w utrzymaniu porządku na treningach. Dopinguje młodszych stażem kolegów do pracy.
Żeby cokolwiek osiągnąć w tym sporcie, każdy musi dawać z siebie wszystko nie tylko na boisku, ale i poza nim - twierdzi. Wszelkie akcje, które wspierają i promują dyscyplinę, pozwolą dotrzeć do kibiców, ale nie chodzi tylko o dotarcie jednorazowe. Krzysiek chciałby wychować kibiców zaangażowanych w ten sport długoterminowo, by nie powtórzyła się sytuacja Wielkiej Brytanii, kiedy po krótkim okresie boomu ogień futbolu amerykańskiego mocno przygasł. Warto przyjść na mecz, bo emocje fruwają w powietrzu. Krzysiek opowiadał, jakie wrażenie zrobił na jego znajomym początek meczu z Krakowem. Dym, skupienie drużyny, emocje na linii bocznej – nawet najbardziej niezorientowany widz to czuje, widzi i odzywa się to w nim głęboko, przywiązując do dyscypliny. Choć przyznaje, że kiedy dyscyplina zaczyna być opłacana, czasem kończą się emocję, bo pojawia się kalkulacja.

Futbol, jego zdaniem, polega na tym, żeby zdominować przeciwnika. Żeby dać mu do zrozumienia, że sobie nie pogra za bardzo. Wspominał zdarzenie z meczu w Bielawie, kiedy po nieudanym fragmencie gry wszedł special team. Tam także grał, bo liniowych mieli wtedy na styk. Wystartowali, a z naprzeciwka nadbiegł linebacker (LB) „wroga”. Coś krzyczał i machał rękoma, to Krzysiek też coś mu powiedział. Już po akcji było, zbliżyli się do siebie i nie wiadomo jak, tak się jakoś Krzyśkowi ręka odwinęła i przeciwnik dostał w kask. Na szczęście koledzy zareagowali w porę i rozdzielili dwóch Kozaków, ale sędziowie flagi już rzucili. Piotr krzyczał do niego życzliwymi słowy i wtedy Krzysiek zdał sobie sprawę, że zawalił. Bardzo potem uważał, ale przeciwnik cały mecz go pilnował i próbował się odegrać. Jak opowiada nasz bohater - dostał drugi raz, to go wtedy ostudziło. Zrewanżował się Krzyśkowi jego kolega, którego do dzisiaj wspomina, bo czasem dokucza kontuzjowane w Bielawie kolano.
Kiedy zapytałam Krzyśka o grę, twarz rozjechała mu się w szerokim uśmiechu. Granie daje mu mega satysfakcję. Już same treningi są niesamowitym zastrzykiem energii. Może przyjechać ledwo otwierając oczy ze zmęczenia, ale być musi. Kiedy opuszcza zajęcia, nosi go po domu.

 W drużynie pełni funkcję Guarda (G), czyli jest ofensywnym liniowym. Rywalizacja na tej pozycji jego zdaniem trochę kuleje, bo linia ofensywna po historycznych przemianach mocno się osłabiła i do tej pory nie doszła do stanu, jakiego by sobie życzyli. Za jedną z przyczyn słabości formacji uważa fakt, że za bardzo się lubią. W związku z tym źle podchodzą do sprawy, za miękko. Deklaruje, że od kilku treningów stara się zapomnieć, że ma obok ulubionych kumpli, bo jeśli chce się iść dalej, to nie można ciągle tylko się przytulać. Jeśli nie nauczą się walić w siebie na treningach, to na meczach na pewno nie wyjdzie.
Do meczu nie przygotowuje się specjalnie. Nie sądzi, że przygotowanie się do takich emocji jest w ogóle możliwe. Słyszał, że niektórzy mają jakieś swoje rytuały, ale on nie. Owszem, czyta o przeciwniku to, co przygotują trenerzy, przypomina sobie, co było mówione na treningach, kilka dni wcześniej wejdzie na stronę drużyny, z którą będą grali, żeby poznać zawodników, czy posłucha linków z muzyką, wrzuconych przez kolegów, ale to w sumie wszystko. Kiedy mecz jest w Szczecinie, to w drodze również słucha muzyki.

Przed każdym meczem jest kłębkiem nerwów. Kiedy gra się zaczyna, potężny zastrzyk adrenaliny potwierdza – jesteś we właściwym miejscu. Godzin meczu nie można porównać z niczym innym. Na swoim pierwszym meczu bał się, że zje go stres. Kibiców nie było może wielu, ale świadomość, że ktoś obserwuje i ocenia grę była dość deprymująca. Kiedy jednak wszedł na boisko, perspektywa się zawęziła. Zniknęli kibice, został tylko ten gość naprzeciwko. Teraz jest podobnie. Widzi kolegów ze swojej formacji i przeciwników, których ma z przodu. Co się dzieje za plecami – nie ma pojęcia. Słucha zagrywki, serce bije tak mocno, że pada może rozwalić, słyszy hasło i startują. Owszem, czasem nerwy poniosą, kiedy coś nie wyjdzie i mięsem rzucają wszyscy, ale kiedy się uda, a w zeszłym sezonie udawało się często, to aż łza się kręci z radości. Na boisku toczy się miniwojna, a każdy z drużyny staje do walki, jeden broni drugiego. Razem dostają łomot, albo też razem dają łomot przeciwnikom. To bardzo spaja.
Dużym przeżyciem był dla Krzyśka półfinałowy mecz z Krakowem. Takiej ilości kibiców jeszcze nie widział. Niesamowitym uczuciem było słyszeć po udanej akcji takie brawa i wiwaty. A największe wrażenie zrobił na nim sam fakt, że Husaria dotarła do finału.

Pytany o Białystok, opowiadał o emocjach i pompowaniu balona. Zdawał sobie sprawę z tego, że przeciwnik ma bardzo dobrą drużynę, więc trzeba było się skupić na grze. Zdenerwowało go, kiedy gospodarze wygonili nas z trybun, więc wychodził na boisko bardzo zmotywowany. Do tego niezbyt pomyślny przebieg pierwszej połowy podkręcił temperaturę. Nie był zrezygnowany, tylko właśnie wkurzony. Przez pierwszą połowę nie wiedział, co się dzieje z chłopakami. Przygotowanie do meczu było takie, że powinni wejść i rozjechać Białystok. W czasie przerwy starsi zawodnicy i trener wygłosili agitacyjne przemowy, czym przywrócili zespół do pionu. Jak mówi Krzysiek – zrestartowali im silniki. Wrócili do gry zupełnie inni ludzie, niż schodzili na przerwę.
Jego życie to nie tylko futbol. Oczywiście, znajduje także czas na najbliższych. Mama z jednej strony jest zachwycona, bo widzi, że to jest jego pasja. Cieszy się, że tyle satysfakcji daje mu ten sport. Na pewno woli to, niż żeby marnował sobie życie przed telewizorem. Z drugiej strony się martwi, bo dość groźnie to wszystko wygląda. Na swój pierwszy mecz przyszła, kiedy grał już jakiś czas i stała z Krzyśka znajomymi. Opowiadali, że bardzo się denerwowała i mało zawału nie dostała, obserwując grę. W pewnej chwili niemal weszła na boisko ratować synka, bo go trochę podeptali w zamieszaniu. Ale ogólnie akceptuje jego fioła i trudności nie robi. Ukochana Ania chyba jeszcze nie wie, co ją czeka. To będzie jej pierwszy sezon z Krzyśkiem i Husarią, ale powoli ją do tego przygotowuje. Bardzo liczy, że Ania łyknie bakcyla, bo wtedy nie tylko łatwiej zaakceptuje jego treningi i mecze, ale też będzie na nie chodziła, dzięki czemu więcej czasu spędzą razem. Wspólnie przeżywane emocje bardzo spajają związek. Nie ma wątpliwości, że na Ani Krzyśkowi zależy równie mocno, jak na Husarii. Można powiedzieć – otoczony kobietami :)

Ma bardzo stresującą pracę, a Husaria bardzo pomaga rozładować negatywne emocje. Przydaje się też to, czego nauczył się na boisku. Dzięki futbolowi stał się bardziej konkretny. Wcześniej nie zawsze chciało mu się coś robić, teraz jest bardziej uporządkowany, poukładany. Gra w futbol nauczyła go zaciskać zęby i działać, nawet jeśli coś wydaje mu się nudne, albo czegoś się nie chce. Życie zawodowe nie przeszkadza mu w graniu, bardziej uciążliwa jest nauka. Krzysiek kończy zaocznie uczelnię, a zajęcia ma zwykle w weekendy, kiedy grają mecze. Gdy spotkanie jest w Szczecinie, ma ustalone z trenerem, że zrywa się z zajęć na sam mecz. Gorzej, kiedy grają na wyjeździe. Wtedy Husaria wygrywa z nauką, a on potem musi nadrabiać zaległości. Wielu wykładowców patrzy na niego z uśmiechem. Często przychodzi na zajęcia z całym sprzętem, więc wszyscy są zaciekawieni, co takiego robi. Stał się przez to bardziej rozpoznawalny, ale też kadra idzie mu na rękę, by mógł pogodzić grę z nauką.
Chciałby założyć własny biznes, żeby wyzwolić się ze szponów korporacyjnego szaleństwa. Marzy mu się wycieczka dookoła świata. Ma wiele miejsc, które odwiedziłby od razu, oczywiście z ekipą najbliższych i przyjaciół. Jeśli wygra w totka, na pewno im taką eskapadę zafunduje. Pozyskane w dowolny sposób oszałamiające sumy zainwestowałby też bez wahania w rozwój futbolu amerykańskiego i w Husarię. Tak, żeby była potęgą w Polsce i w Europie, a młodzież od nas trafiała do NFL. Krzysiek często dokonuje odkryć życiowych. Ostatnio na przykład odkrył, że może się podobać kobietom :)  Z pobożnych życzeń – chce tylko zdrowia. Z resztą sobie sam poradzi.
Rozmowa z nim potwierdziła moje obserwacje. Nawet kiedy mówi o swoich marzeniach, występuje tam w liczbie mnogiej. W co drugim zdaniu podkreśla, jak ważna jest więź w drużynie. Współpraca. Kontakt z drugim człowiekiem. Szacunek. Uczucia. Same pozytywne emocje towarzyszyły naszemu spotkaniu. Zresztą trudno, żeby było inaczej, kiedy wystarczy się do niego odezwać, by twarz rozjaśnił uśmiech. I jego i moją. Na pewno zasługuje na więcej, niż te kilkadziesiąt linijek tekstu, ale też niesłychanie trudno jest opisać człowieka w tak skondensowanym tworze. Wielu rzeczy zwyczajnie nie da się nazwać.
To jak? :) Przyjdziecie na mecz? Dla Krzyśka? :)

p.s. I tradycyjnie – więcej zdjęć naszego bohatera w galerii Moniki.



niedziela, 26 stycznia 2014

4. Maciej - wytrwałość i samodyscyplina, czyli jeśli coś jest wykonalne, dam radę.



Kolejnym zawodnikiem Husarii, którego Wam przedstawimy, jest Maciej (nr 77). Znów padną pewnie pytania pt. dlaczego on? :) Cokolwiek napiszę, będzie prawdą i nieprawdą :) „Bo zaczynamy od najlepszych” (i tu kilku zawodników zgłosi protest). „Bo zaczynamy od najpiękniejszych” (i tu też). „ Bo zaczynamy od najstarszych”(i tu) „od tych, którzy mają najwięcej do powiedzenia” (no tu nas po prostu zmiażdżą). Zaczynamy od tych, od których zaczynamy – proste? :)  

Pierwszego spotkania z Maciejem absolutnie nie pamiętam. Pierwszy obraz, który mi się w głowie pojawia już jest podpisany, już wiedziałam, że to Maciej… Nie wiem, jak to się stało, bo z kalendarza się go nie nauczyłam, a pokazywania palcem pt. to ten  - nie przypominam sobie zupełnie. Wychodzi na to, że po prostu wiedziałam :) Zrobił na mnie wrażenie spokojnego, zrównoważonego i cierpliwego mężczyzny, z uśmiechem wytrzymującego wygłupy kolegów. Wydawał się z początku nieśmiały, acz szybko przekonałam się, że to raczej instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, żeby nie zbliżać się za szybko do wariatki :) Nie wyskakuje przed szereg, ale od nieśmiałości jest równie daleki, jak ja. Nie wiem, czy to taka cecha futbolistów, bo za mało ich jeszcze „przesłuchałam”, ale Maciej jest kolejnym zawodnikiem, w którym od pierwszego spojrzenia wyłapuje się pewność siebie. Nie takie zwykle spotykane egoistyczne zadęcie, ale właśnie spokojną, opartą na mocnych podstawach pewność siebie. „Znam siebie, znam swoje możliwości –dam radę” zdaje się mówić jego uśmiechnięta twarz. I przy bliższym poznaniu taka opinia się potwierdza. Maciej nie ma kompleksów (albo tak świetnie ich nie pokazuje), ma też duży dystans do siebie, ze śmiechem opowiadając o swoich fizycznych metamorfozach obejmujących (+ -) 20 kg… Ma na sumieniu przynajmniej dwóch zawodników, którzy wskazują go jako jedynego sprawcę skrzywienia ich na futbol amerykański i Husarię. Mogę sobie wyobrazić, jak metodą „kropla drąży skałę” czaruje ich nową dyscypliną sportową. Szczera twarz wyklucza kłamstwa i podstępy – czemu nie spróbować? :)

Ma odpowiednie przygotowanie, bo już mu leci czwarty rok z futbolem. Trafił do Husarii dzięki ulotce znalezionej w restauracji. Jak deklaruje, był kiedyś mikry i chudy, więc zaczął jeść i ćwiczyć na siłowni. Jednak na dłuższą metę okazało się to ciut nużące, więc kiedy dotarła do niego informacja o rekrutacji, przeprowadził konsultacje rodzinne i zdecydowali, że warto się włączyć w tę egzotykę. :)
Granie daje mu satysfakcję, możliwość odreagowania, wyżycia się. Elementy przemocy, które występuję w czasie gry nadają jej swoistego smaczku. Nie traktuje jednak ani gry, ani treningów jako możliwości wyładowania swoich frustracji. Nie tłucze przeciwników na boisku za to, że podpadł mu kolega z pracy. Po prostu musi zatrzymać zawodnika drużyny przeciwnej i już. Nie lubi, kiedy ktoś mu ucieknie. Jak mówi, często młodym zawodnikom trochę czasu zajmuje przełamanie swoich lęków przed zderzeniem (osobiście absolutnie się im nie dziwię, raczej dziwię się, że można się tam nie bać :), a biegaczom – przed upadkiem. Upadek jak upadek, z tym (myślę) da radę sobie jakoś poradzić, ale te tony walącego się na plecy towaru –to jest dla mnie absolutnie nie do przejścia… Maciej mnie oświecił, że pół biedy, jak przeciwnikowi spada na plecy Marcin czy Paweł, ale kiedy lecą liniowi, to się robi gorąco. Na meczu konsekwencji takich pieszczot się nie czuje – adrenalina zastępuje wszelką medycynę. Natomiast kiedy wracają, po napełnieniu brzuchów i zajęciu miejsc w autokarze – czują każdą kość, każdy mięsień – egzaminy z anatomii mogliby zdawać eksternistycznie.

Maciek zaczynał grę na pozycji Centra (C), ale nie przypadła mu do gustu. Za dużo tam było kombinowania, było to dla niego bardzo stresujące. Center nie ma tyle zabawy z futbolu, co inni, ma za dużo zajęć. Teraz gra jako Guard (G), czyli chroni rozgrywającego (QB) i przygotowuje trasę dla zawodników biegających z piłką. Jak mówił – na tej pozycji nawet jeśli jest się rezerwowym, to i tak się gra w meczu. Zawodnicy liniowi wykonują zadania bardzo siłowe i zwyczajnie – potrzebują zmiany, żeby chwilę odpocząć, czy uporać się z drobną kontuzją. Z ciekawością czeka na to, co pokażą nowi. Każdy dobry gracz jest na wagę złota. Maciej niewątpliwie zalicza się do walczaków. W zeszłym roku odpuścił jeden mecz, bo miał złamane żebra, ale podkurował się i na finał pojechał.
Lubi i szanuje przeciwnika. Nawet kiedy próbuje go podpuścić na boisku, czy sprowokować do błędu. Po zakończeniu meczu bez problemu, bez niechęci czy pretensji podają sobie ręce.

Jak stwierdził, najważniejszą rzeczą w futbolu jest nigdy nie odpuszczać. Jeśli zacznie się jakąś akcję, należy ją doprowadzić do końca, bo na boisku wszystko jest bardzo dynamiczne. Nie można się poddawać, zanim mecz się nie skończy, bo wynik do ostatniej chwili można zmienić, jeśli się tylko wierzy i naprawdę chce. Na boisku, zdaniem Macieja, bardzo ważna jest też samodyscyplina. Jeśli chce się być dobrym zawodnikiem, należy sumiennie ćwiczyć na treningach, bardzo dobrze też robić coś poza nimi, nie wahać się poświęcać swój czas. Pielęgnować swoje dobre strony, pracować nad słabościami. Mocnymi stronami Macieja są siła i doświadczenie. Do tych wymienionych przez niego dodałabym jeszcze solidność, bo w ścianie Husarii sprawia wrażenie elementu nie do wyjęcia. „Drużyna-rodzina” – często podkreśla. I ze śmiechem opowiada, że mają w zespole nieoficjalną grupę wsparcia. Podkreśla, że inne kontakty ma z kolegami z drużyny, niż z tymi spoza niej. Znajomi „z zewnątrz” rozumieją, że jest futbolistą. Ze spokojem akceptują jego nieobecność na niektórych spotkaniach, czy czasową abstynencję.

Za swoją słabość uznaje chwile wahania, które czasem mu się zdarzają. Nie lubi taklowania nie dlatego, że boi się uderzenia, ale dlatego, że boi się nie trafić w przeciwnika. Biegacze są bardzo szybcy, czasem sekunda opóźnienia wystarczy, by manewr nie wyszedł. Poza siniakami i zmęczeniem, futbol przynosi mu także korzyści. Spotykając na boisku wielkich gości, radzi sobie z nimi, w związku z tym w życiu codziennym też nie robią na nim wrażenia. Żal mu niektórych swoich znajomych, których życie biegnie między pracą, telewizorem, a piątkowo-sobotnimi imprezami. Uważa, że bardzo dużo tracą, prowadząc taki tryb życia, bez większych emocji.
Krytykę przyjmuje spokojnie, weryfikuje padające pod jego adresem uwagi i stara się poprawić niedociągnięcia. Podobnie reaguje na informacje, że będzie w meczu zawodnikiem rezerwowym.
W czasie rozmowy o drużynie, nastrojach i emocjach Maciej powiedział, że do przegrywania się przyzwyczaili, do wygrywania dopiero się przyzwyczajają. :) Bardzo podoba mu się to ostatnie. Wspominał lekki kryzys w Tychach, ale cieszył się, że udało się go pokonać. Ogólnie – z wielką radością opowiadał o ostatnim, perfekcyjnym sezonie.

Trening to obowiązek w planie dnia. Maciej bardzo źle się czuje, kiedy go na treningu zabraknie. Ma wtedy wyrzuty sumienia i nosi go po domu. Zdaje sobie sprawę, że jeśli trenują wszyscy razem, to mogą na siebie liczyć na boisku. Jeśli ktoś wpada na nie od czasu do czasu, to kiedy wyjdą na mecz, zwykle czegoś nie wie, nawali i praca całego zespołu idzie na marne. Przecież na treningu nie tylko szlifują swoje umiejętności, ale też spajają się z drużyną i opanowują specyficzne systemy komunikacji. Do pierwszego sparingu w sezonie zwykle nie wiedzą, jak im to wychodzi, ale pierwsze spotkanie dość dużo mówi o tym, jak dobrze przygotowali się do gry. Podkreśla, że każdy musi jak najlepiej wykonywać swoje zadanie, wtedy drużyna osiągnie sukces.
Przygotowując się do meczu, Maciej szykuje sprzęt dzień wcześniej, żeby nie biegać nerwowo po mieszkaniu szukając elementów wyposażenia. Pamięta, że na boisko nie można iść ani głodnym, ani z napchanym brzuchem, więc zjada posiłek odpowiednio wcześnie. Stres towarzyszy mu do pierwszego gwizdka. Kiedy już stanie na boisku i gra się zaczyna, to wszystko go opuszcza i w głowie ma ciszę.

Poproszony o opisanie wrażeń zza kratek kasku ze śmiechem przyznaje, że za dużo stamtąd nie widać. Największą niespodzianką są zawsze uderzenia z boku. Czasem się zdarza taki cios, że nie wiadomo, kto przywalił i skąd się wziął. Wspominał uderzenie otrzymane kilka lat temu w Krakowie, po którym zrobiło mu się ciemno przed oczami. Uznaje, że przeżycie takiego czegoś uodparnia na przyszłość i znakomicie ułatwia grę. Opowiadał, że na początku swojej zawodniczej kariery, ambitni koledzy z drużyny, zdeterminowani chęcią zbudowania prężnego, odnoszącego sukcesy zespołu już na drugim treningu wpuścili w niego potężnego gracza. Ze śmiechem mówił, że nawet nie myślał o tym, że musi trzymać piłkę. Uznaje, że to było bardzo dobre, bo od razu każdy zapoznawał się z istotą sportu i szybko wykruszali się ci, którzy się do niego nie nadawali.
Nie mogłam nie zapytać o Białystok. Maciej przyznał, że największe wrażenie zrobił na nim rozgrywający przeciwnika. Zbierał tęgie lanie, ale za każdym razem wstawał i grał dalej, na bardzo wysokim poziomie. Bardzo chwalił jego podania. Z dużym uznaniem wyrażał się też o zablokowaniu przez przeciwników Marcina, który przez dużą część spotkania nie mógł sobie pograć tak, jak lubi. Kluczem do wygranej było według niego to, że nie zrezygnowali z walki. Kiedy nie szło, zebrali się w sobie i po prostu wystartowali. Uważa, że byli lepiej od przeciwników przygotowani kondycyjnie. Wspominał akcję, kiedy blokował razem z drugim Maćkiem, szykując miejsce dla Kosmosa. Czuł, że przeciwnik z każdym blokiem jest słabszy i coraz bliżej są przyłożenia. Powtarzali manewr kolejny raz, aż zdał sobie sprawę, że skoro leżą wszyscy w tym miejscu, Kosmos też, to mają te sześć punktów.

Swój wkład w zwycięstwo mają też kibice. Nie ukrywa, że w Białymstoku nasze wrzaski dały im zdrowego kopa. Uważa, że dobry kibic po prostu cieszy się sportem. Nie przeszkadzają mu przerwy w grze, które czasem trwają i trwają, przedłużając widowisko do kilku godzin. Nie nudzi się. Doping kibiców niesie drużynę, więc ważne, żeby był, zwłaszcza w tych kryzysowych momentach. Nie lubi, kiedy kibice wyzywają zawodników drużyny przeciwnej, kiedy przeszkadzają w grze. Niewielu wie, że za zachowanie kibiców drużyna też może dostać karę. Biwakowanie kibiców przy linii boiska uważa za niewłaściwe, wspomina, jak kiedyś przez to nie mógł wywrócić biegnącego z piłką zawodnika, bo ten wpadłby na siedzących obok widzów. Podoba mu się piknikowa forma kibicowania, ale w odpowiedniej odległości od miejsca gry.
Ubolewa, że jest tak mała promocja futbolu w mediach, że wielu ludzi nie ma pojęcia o istnieniu tej dyscypliny w Polsce. 

Życiowym odkryciem Macieja jest jego żona. Przyznaje, że nieustannie robi na nim wielkie wrażenie i nigdy nie spotkał równie silnej i interesującej kobiety.
Ona też chciała, żeby zaczął grać. W końcu było to coś innego, niż tylko TA siłowania. Cieszy się, kiedy wygrywają, aczkolwiek ważniejsze dla niej jest jego samopoczucie, niż sam wynik meczu. Przed finałem trochę go zdenerwowała :) Chcąc go uspokoić wybrała najgorsze z możliwych słów. Powiedziała, że już bardzo dużo osiągnęli, że nie ważne, jakim wynikiem skończy się mecz, że srebro jest też ok. No jak to? On idzie grać, o złoto, a ona go tak wspiera?! Przecież przyjechał do Białegostoku po medal! Oczywiście – kiedy mecz się skończył, w domu była wielka radość. Żona bardzo o niego dba. Czasem przypomina mu, że nie ma piętnastu lat i powinien nieco zwolnić, ale Maciej nie czuje się jeszcze emerytem, choć bywa, że po meczu coś strzyka w kościach. Do rodzinnego kompletu chętnie przyjmie syna, bo ma już wspaniałą córkę, z którą świetnie się dogaduje. Chciałby mieć kogoś, kto przejmie od niego futbolowego bakcyla, bo choć dziewczyny już zaczynają grać w futbol, nie ma pewności, czy akurat ten sport trafi do jego słoneczka.

Tato na początku w jego futbol nie wierzył, a mama bardzo bała się o kontuzje. Teraz stała się wielką fanką tego sportu i dzielnie kibicuje na trybunach. Wyrozumiałość rodziny bywa czasem wystawiona na ciężką próbę. W poprzednim sezonie kilka razy przekładali urlop, bo Husaria pięła się po drabinie w stronę pucharu, a jak wiadomo – finałowy mecz grała pod koniec lipca. Na szczęście kolejne rozczarowania z odwoływania wyjazdu były osładzane radością z sukcesów drużyny. Maciej cieszy się, że w tym roku sezon zaczyna się wcześniej, bo może w tym roku nie będzie problemów z wakacjami.

Jeśli chodzi o pracę, to nie zgłasza żadnych pretensji. Ma świetnego szefa, z Poznania, z którym bardzo dobrze się dogaduje. Jest handlowcem, sam sobie organizuje zajęcia, co bardzo ułatwia mu poukładanie sobie całej działalności rodzinno-sportowo-zawodowej. Na razie wspominając o kolizji na linii praca-futbol amerykański wymienia tylko jeden przypadek. W dniu imprezy świętującej zwycięstwo Maciej miał pożegnanie prezesa w Łodzi. Ciągnęło go do Szczecina bardzo, ale praca tym razem była wazniejsza.
Generalnie wszystko idzie ku lepszemu. Trenerzy ewoluują, dużo pracują poza boiskiem, przekazują zawodnikom naprawdę sporą wiedzę – odwalają kawał dobrej roboty. Z dawnymi treningami nie ma to zupełnie nic wspólnego, jest naprawdę w pełni profesjonalne. Boisko dla Husarii jest jednym z jego największych marzeń. Zaraz po domu dla rodziny.


Bardzo podobają mu się akcje pozaboiskowe drużyny. Wszyscy chętnie biorą w nich udział i nawet jest coś w stylu rywalizacji – kto pojawi się na większej liczbie imprez. Obowiązuje przy tym pewien podział pracy. Są organizatorzy, którzy akcję przygotują i są szołmeni, którzy gadają do mikrofonu. Każdy znajduje swoje miejsce nie tylko na boisku. Cieszy się, że Husarię wspierają też inni ludzie powiązani ze sportem. Nie tylko przychodzą na mecze, ale też przygotowują specjalne oferty dla zawodników – zaprzyjaźnione siłownie mają dla nich zniżki, organizują dostosowane do ich potrzeb zajęcia.

Z optymizmem patrzy w przyszłość. Wierzy w rozwój ulubionej dyscypliny, czeka na większe zainteresowanie ze strony mediów i publiczności. Martwi go trochę, że wielu kolegów z drużyny to studenci, którzy po zakończeniu nauki wyjadą, opuszczając zespół. Bardzo się ze sobą zżyli, będzie ciężko się rozstać.

Kończy się herbata w kubku, kończą się pytania, czas zakończyć spotkanie z Maciejem. On wraca do żony i córki, ja – do komputera, by opisać to, co właśnie odkryłam. Proces poznawania człowieka jest fascynujący. To bardzo wciąga. Maciej zasługuje na to, by go jeszcze lepiej poznać. Już wiecie, gdzie :)

p.s. Oczywiście – jak zawsze – więcej Macieja znajdziecie w galerii Moniki. :)