piątek, 11 kwietnia 2014

3. Post scriptum

Mój wpis na FB i na blogu wywołał burzę. Z jednej strony źle – bo chciałabym, żeby w świecie panował pokój i ludzie się wzajemnie miłowali ( :) ), z drugiej – dobrze, bo można powyjaśniać wiele spraw i zwrócić uwagę na rzeczy, które są ważne dla ludzi.
Przed chwilą zadzwonił mój brat i przekazał mi informację, że zawodnicy Cougars Szczecin poczuli się mocno urażeni i stanowczo zaprzeczają, że zachowywali się niegrzecznie wobec sponsorów Husarii, czy samego zespołu. Rozumiem, że mogli poczuć się dotknięci tekstem, w którym dopuszczam lub, jak zostało to odebrane również przez osoby postronne - sugeruję, że coś takiego miało miejsce. Jak pisałam – nie byłam świadkiem zachowań, które sprowokowały komentarze prowadzącego konkurs.
Moją intencją nie było obrażanie Cougars Szczecin, a jedynie podkreślenie, że wszelkie akcje odwetowo-rewanżowe za wymyślone lub faktyczne zachowania na trybunach, uderzają wyłącznie w Husarię. Chodziło mi wyłącznie o zwrócenie uwagi, że istotne dla wizerunku Husarii jest zachowanie zawodników i kibiców Husarii. Naprawianie rzeczywistości między drużynami najlepiej zacząć od siebie, dlatego apelowałam o to, aby reagować spokojnie. Chcę kibicować obu drużynom, bo choć Husaria jest moim ukochanym zespołem, to Cougars także reprezentują moje miasto i jest tam wielu fajnych ludzi. I mój brat ich lubi.
Jednocześnie mam nadzieję, że powyższe będzie sygnałem dla wszystkich, że każde zachowanie może zostać źle zrozumiane. Nie każdy źle zrozumiany może wtedy napisać wyjaśnienie, jak ja, a niektórzy nawet mogą nie wiedzieć, że stają się kolejnym kamykiem dołożonym do muru budowanego między zespołami.




środa, 9 kwietnia 2014

2. Husaria Szczecin - Gliwice Lions 04.05.2014





Defensywa na swoją charakterystykę chwilę musi zaczekać, najpewniej do niedzieli, kiedy to będę musiała się czymś zająć w oczekiwaniu na wieści z Bielawy. Teraz absolutne pierwszeństwo ma sobotni mecz. :)


Jak już pisałam, byłam pewna, że do meczu nie dotrwam, ale kwiecień wreszcie się zaczął. Ślamazarne przesuwanie się dni między pierwszym a piątym było złośliwością losu, jak zwykle, ale nawet ten wredny los czasu zatrzymać nie mógł i "nadejszła wiekopomna chwiła". W piątek już byłam potwornie zdenerwowana, choć pewnie nie tak, jak Maniek. Łaziłam po domu (jak raz nie miałam wieczoru wypełnionego pod sufit), denerwowałam zoo i sąsiadów, wydeptywałam dziurę w wykładzinie, więc aby dać odetchnąć okolicy pojechałam na trening. Myślałam, że mnie trochę uspokoją, ale tam zaczęłam się denerwować jeszcze mocniej, dlatego zwiałam szybciutko. Przypomniałam sobie o mojej styczniowej rozmowie z Juniorem i do drugiej w nocy zajęło mnie opracowywanie ofensywy. Na sobotę szczęśliwie miałam zaplanowane milion rzeczy, dzięki czemu nawet nie zauważyłam, kiedy nadeszła 15.30 - godzina szykowania się na mecz. Nie napiszę, co kolejno włożyłam na siebie, żeby mi było ciepło, bo mogli niektórzy na własne oczy zobaczyć, kiedy to z siebie zdejmowałam, bo jak raz było gorąco. :P W każdym razie poprułam w stronę stadionu oczywiście dużo wcześniej, ale przecież musiałam jeszcze zrobić zakupy w sklepiku kibica. Do tego pamiętać należy, że mecz odbywał się na Prawobrzeżu, czyli znacznie dalej. :)
Kibice :)

Na miejscu wszystko wyglądało perfekcyjnie. Były stanowiska spożywcze (mecz trwa koło trzech godzin, a nie każdy bierze kanapki), a co najważniejsze - sklep kibica, w którym pojawiły się nowe produkty. Asortyment sprzętów, które powinien mieć profesjonalnie przygotowany fan znacząco się powiększył, co mnie bardzo cieszy. Miła obsługa była wartością dodatkową. Popatrzyłam sobie, co i w jakiej kolejności nabędę drogą kupna, jeśli pojawi się jakaś forsa, po czym przy pomocy wymiany pieniężnej stałam się chwilową posiadaczką dwóch husarskich smyczy. Dzięki uprzejmości organizatora imprezy (5th Element) zapakowałam niespodziankę od klubu kibica Husarii Szczecin (Husaria's Helping Hands :P, a co :P) i pozostało już tylko czekanie. Latałam po skarpie jak kot z pęcherzem, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Przywitałam się z Emilem i jego rodziną, wyhaczyłam Natalię, potem jeszcze kilka osób, a potem ustabilizowałam się przy barierce. Trybuny są tak skonstruowane, jak na Witkiewicza - jeśli siedzę, barierkę mam akuratnie na wysokości oczu, a jeśli wyciągnę szyję niczym żyrafa, zasłania mi ona połowę pola. Ludzi było bardzo dużo, co mnie oczywiście uradowało, sporo w husarskim kołnierzu ortopedycznym, czyli nowym szaliku ( nabijam się, bo piękny kolorystycznie jest niemiło sztywny i zamiast otulać szyję, ochrania ją przed wstrząsami). Okazało się, że poza posiadaniem szalika na razie w inne formy kibicowania włączać się nie chcą. Ale spokojnie, dojdziemy i do kibicowania. Nie liczyłam ludzi, ale jeśli na finale w Białymstoku było 780, to u nas ze dwa tysiące :) Tak na moje oko z 700 sztuk mieliśmy na trybunach. Organizatorzy rozdawali skład naszej drużyny i opis rynsztunku bojowego, przydałoby się też wzorem zeszłego roku dorzucić podstawowe zasady. Choć tu muszę przyznać, że bardzo fajnie wyjaśniał zasady prowadzący imprezę. Jeśli ktoś słuchał, miał szansę załapać, o co chodzi. Problem był z tymi, którzy nie słuchali na początku albo przyszli w trakcie. Ludność aktywnie zaczepiała sąsiadów, żeby posiąść niezbędną do oglądania wiedzę.
Kapitanowie w akcji :)


Publika się rozsiadała, szwendała, konsumowała, a na boisku szykowano się do boju. Husaria zwarta i gotowa, w oparach czerwonego dymu, wbiegła na granulat pokryty zielonym meszkiem. Drużyny się ładnie przywitały, po czym nasi kapitanowie wyszli naprzeciwko gliwickich kapitanów dokonać różnych czynności formalnych. Kiedy wymieniono wszystkie uściski i informacje, sędzia ogłosił, że zaczynamy. I zaczęliśmy.


Pierwsze przyłożenie zdobył Kuba (34), nasz tegoroczny debiutant. Miesza mi się trochę, co w której kwarcie, bo notatek na meczu robić się absolutnie nie da (na następny mecz wezmę dyktafon chyba). Dlatego głowy nie daję, co było najpierw. Punkty sobie sprawdziłam na stronie, a reszta to wybryki mojej pamięci. Kolejne przyłożenie, ciągle w pierwszej kwarcie, było dziełem Marcina (18). Trochę zamieszania się stało i mało zawału nie dostałam, kiedy trochę się z piłką rozminął, ale okazało się, że to tylko chwilowe. Pozbierał się i piłkę i poleciał, jak tylko on potrafi.

Kuba leci
Byłam zachwycona naszą ofensywą. Ciągle się nie znam, ale jeśli Junior może ganiać sobie po boisku, jak chce, podawać, komu chce, to moim zdaniem linia pracuje fantastycznie. Czyścili boisko jak starą graciarnię, a przeciwnik, choć dzielnie stawał, był po prostu bezradny. A kiedy Junior ma swobodę, to punkty na liczniku lecą, jak cyferki przy tankowaniu paliwa. Do defensywy też się przyczepić nie mogę, pierwsze punkty Gliwice zdobyły pod koniec drugiej kwarty.

Druga kwarta była dla nas pechowa. Przy okazji kolejnego przyłożenia uszkodzili nam naszego amerykańskiego rodzynka, Jordona (16). Można powiedzieć, że krwią zapłacił za 19 na liczniku. Strasznie nam było go żal, bo pełen optymizmu szykował się do pomagania Husarii w obronie złota, a tu kicha z grochem. Cała trybuna cierpiała, kiedy dotarła do nas wiadomość, że prawdopodobnie złamał obojczyk, bo jednocześnie obserwowaliśmy wydłubywanie go z muszelki plastiku i uprzęży. Samo złamanie to pikuś, ale teraz podnieś ręce, żeby z ciebie pada zdjęli - to dopiero znęcanie się. Trochę czekaliśmy na drugą karetkę, ale w końcu zawieźli go do specjalistów. Żegnały go gromkie brawa z trybun.
Biedny Jordon :(


Nie pamiętam, w której kwarcie doszło do zderzenia dwóch tirów z samolotem. Tak huknęło, że się trybuny zapowietrzyły z szoku. A to tylko Rossi poszedł na czołówkę z jakimś Lajonem. Byłam pewna, że te kaski posypią się jak sylwestrowe confetti, ale nie. I obaj panowie wstali, jakby nigdy nic… Jest moc :)

Gra bardzo mi się podobała. Wprawdzie po uszkodzeniu Jordona Lwy wcisnęły nam piłkę w pole punktowe i zdobyły swoją szóstkę, ale to nie przeszkadzało. Husaria radziła sobie świetnie i w ofensywie i w defensywie. Fantastycznie grali też liniowi Gliwic (chyba mam słabość do liniowych). Wszystko ogólnie było bardzo piękne, aż przyszedł moment, kiedy zdemolowali nogę Kubie (53). Akurat patrzyłam i po prostu masakra to była. Zabolały mnie wszystkie kości. :( Kuba w meczu prezentował się znakomicie, był to jego debiutancki mecz, a tu, cholera, kontuzja. Od czasu mikołajek stał się jednym z bliższych mi Husarzy, więc do zwykłego zmartwienia o człowieka, doszło zmartwienie o niego konkretnie. Wysyłał ze szpitala optymistyczne sms-y, nawet kiedy już się okazało, że ma złamanie operacyjne kości strzałkowej. Trzymam kciuki najmocniej na świecie, razem z całą drużyną, bo wszyscy wychwalali go pod niebiosa, jaki to super gracz. I gość porządny.
Marcin leci

W międzyczasie przyszedł pan z telewizji, żeby nas nagrać, jak będziemy kibicować, więc większość starannie ukryła się z tyłu, udając pomniki i elementy wyposażenia. Ostałyśmy się z mamą Adriana. No i Ola się dołączyła na moment i Sławek. Trzeba to kibicowanie jakoś bardziej ogarnąć, bo wstyd. Następny mecz to derby, jest szansa, że się ludzie zmobilizują.


Widowisko zbliżało się ku końcowi, poszłam zatem w naród wypytać, jakich zawodników należy nagrodzić. Klub kibica Husarii Szczecin przygotował upominki dla wytypowanego przez kibiców najlepszego gracza gości i gospodarzy. Wśród gliwiczan publice najbardziej podobała się linia – jednym ofensywna, drugim defensywna, ale nie dało rady wytypować jednego konkretnego gracza. Spośród Husarii najczęściej proponowano Kubę (34), Marcina (18), Kubę (53), Leona (7), Rossiego (57 :D),
nagradzano linię ofensywną (coś jest w tych liniowych :D), ale top of the top stanowił Junior. Właściwie co druga propozycja to był numer 12. Ustaliliśmy po konsultacjach, że w imieniu liniowych gliwiczan nagrodę damy centrowi, a u nas  - bez dwóch zdań – Juniorowi. Zlazłam na dół, żeby przypomnieć o naszych upominkach, zanim zwieją do szatni. Sędzia zarządził koniec meczu i Husaria zbiła się w kupę radości. Potem pięknie podziękowali kibicom, a ja próbowałam wręczyć prezenty. Gliwice trochę nie usłyszały, że jest nagroda do zainkasowania, ale wreszcie wielki niedźwiedź przyszedł i ją odebrał. Na szczęście nie udusił mnie w ramach podziękowań – uwzględnił, że ja pada nie miałam. Ledwo udało mi się uskoczyć po tych wręczaniach, gdyż od strony naszego namiotu już ruszył rządek graczy, żeby podziękować Lwom za fajny mecz. Szukałam Juniora, w celu obdarowania go, ale jak zwykle w takich sytuacjach, kiedy człowiek chce jak najszybciej zniknąć ze środka, był na końcu i musiałam defilować niemal na czele Gliwic. Hammer zeszłego roku nabijał się ze mnie, drąc się, że teraz Junior cały mój, ale to z zazdrości. Strasznie się męczył na linii bocznej, bo nie przywykło do stania, kiedy reszta rodziny walczy. Nic, Miziu – może następnym razem?? :) Wreszcie wyczaiłam Juniora, nagrodziłam od kibiców, złożyłam przy okazji życzenia, bo jak raz miał urodziny i zmyłam się ze środka boiska. Chwilę jeszcze postałam patrząc, jak zwijają sprzęt, żeby emocje opadły i ruszyłam do domu.
Miejsce dla Juniora! :)

Mecz był fantastyczny i Husaria pokazała, na co ją stać. Bardzo szkoda, że straciliśmy Jordona i Kubę, ale mam nadzieję, że to już ostatnie kontuzje. Naprawdę – limit został wyczerpany.


Jeszcze jeden temat muszę poruszyć. Nie chciałam w trakcie relacji z meczu, żeby nie odwracać uwagi od najważniejszych, czyli graczy, ale nie mogę tego pominąć. Chodzi o żenujące komentarze pod adresem Cougars, rzucane w trakcie przerwy przez prowadzącego konkurs dla kibiców. Z osłupieniem wysłuchałam durnowatych tekstów w takiej chwili. O niechęci między zespołami wie spora grupa, ale jednak nie wszyscy. Śmiem twierdzić, że przynajmniej 2/3 obecnych nie miała pojęcia, dlaczego prowadzący czepia się przybyłych na mecz Cougarsów. Wyszło to wyjątkowo chamsko. Stanowili dużą grupę, siedzieli na końcu. Po meczu dowiedziałam się, że niektórzy zachowywali się niegrzecznie, obrażali sponsorów Husarii, kibicowali Gliwicom i bili brawo, kiedy Jordona zabrała karetka. To tak niesłychanie zdenerwowało prowadzącego, że aż się nie powstrzymał.

Zastanówmy się przez chwilę – kogo kompromituje prostackie zachowanie buraka w barwach Cougars Szczecin? Na pewno nie Husarię. To czemu komuś przeszkadza, że robi obciach Kuguarom? Chce, to robi. Nie reagują – ich problem! Zniżając się do poziomu plujących na siebie dziesięciolatków przynosimy wstyd sobie i naszej drużynie. Wśród Cougarsów są zawodnicy, którzy niekoniecznie chcą być wciągani w stary konflikt. Nie brali udziału w procederze psucia atmosfery na trybunach, ale zostali wrzuceni do jednego wora z buractwem. Przemek pokazał środkowy palec także im, choć sobie na to nie zasłużyli. Teraz na pewno mają więcej motywacji, żeby nie dać wciągnąć się w przepychanki między zespołami.
Radość w kupie :)

Husaria nie odpowiada za zachowanie ludzi na trybunach, trudno zatem, żeby sponsorzy mieli pretensję do Husarii o niestosowne zachowanie jakiegokolwiek kibica. Jedynym rozsądnym zachowaniem wobec prymitywu jest ignorowanie go. Wszelkie polemiki sprowadzają nas na jego poziom, a przecież mamy ambicje być wyżej.

To, że NIE kibicowali Husarii chyba nie było zaskoczeniem? Z tego, co wiem, zwyczajowo tego nie robili, wypadało przywyknąć.

A brawo Jordanowi w karetce biła cała ludność, na prośbę prowadzącego zresztą.

Podsumowując – absolutnie nie widzę powodów, dla których dorosły mężczyzna miałby mieć problemy z opanowaniem się. Cougars tworzą własny wizerunek. Jeśli podoba im się taki, jaki niektórzy zaprezentowali w sobotę – ich sprawa. Skoro nie wiedzą, że czasem kick off robi się tak, żeby móc przejąć piłkę, mogą nie wiedzieć też, że pracują na opinię ludzi o FA. Jeśli dołączymy do nich, na trybunach w Szczecinie będą siedzieć wyłącznie wróble, a słowo „sponsor” obie drużyny będą znały tylko z filmów. Doping, który Husaria zorganizowała Cougarsom przeszedł do historii. To jest sposób, żeby niektórzy awanturnicy zaczęli zachowywać się poprawnie. Możemy wygasić konflikt między zespołami, bo w końcu najbardziej awanturny element przejdzie na sportową emeryturę, tylko musimy tak działać, żeby nowym nie dawać okazji do zrażenia się do nas. Wtedy jest szansa nawet na współpracę i działanie razem. W końcu zacznie być im wstyd i zareagują. Konsekwentne pokazywanie klasy na pewno nam nie zaszkodzi. Duży pies nie atakuje małego dziamgota, bo zwyczajnie wie, że nie stanowi on zagrożenia. Może warto się tego trzymać?
Podziękowania dla kibiców

Zamykając wątek meczu – pięknie dziękuję Husarii i Lwom. Oglądałam spotkanie z zupełnie innej perspektywy, niż w zeszłym roku i dało mi zupełnie nowe, fantastyczne emocje. Nie wiem wprawdzie, jak przetrwam 13 kwietnia bez bieżących wieści z Bielawy, ale jakoś muszę sobie poradzić :). Organizacja zaplecza dla kibiców była bardzo dobra – atmosfera festynowa przyciągnęła ich naprawdę wielu, a przecież o to też chodzi, żeby było ich więcej i więcej.

Wszyscy mocno trzymamy kciuki za Jordona i Kubę, żeby szybko wrócili do zdrowia, nie tylko z egoistycznego poczucia, że Husaria ich potrzebuje :) Gdyby była potrzebna jakaś pomoc – służę uprzejmie. :)



Więcej zdjęć u Moniki, jak zwykle :)


P.S.1 Czcionka mnie dzisiaj znielubiła kompletnie, zmienia się, jak chce :/
P.S.2 Chciałam przypomnieć, korzystając z okazji, że niniejszy blog jest moją prywatną inicjatywą, piszę na nim o MOICH odczuciach, przemyśleniach i wrażeniach i będę to robiła, czy się komuś podoba, czy nie :) Ale na szczęście nie ma przymusu czytania go :) 

sobota, 5 kwietnia 2014

1. Z Juniorem o pozycjach :) Część pierwsza - ofensywa.

Straszliwie zaniedbałam husariowego bloga, ale głównie z powodu zamieszania codziennego. Dowaliłam sobie nowych obowiązków, bo czemu nie i trochę mnie przytkało. Ponieważ za chwilę pierwszy mecz Husarii w tym sezonie, muszę nadrobić zaległości, zanim zacznę pisać relacje. Cykl sylwetek zostanie wznowiony po ostatnim meczu. :)
Bieżące newsy są super, ale nie zapominajmy, że niniejszy blog miał zawierać także treści edukacyjne. Podstawowe podstawy znajdziecie w pierwszych postach, a teraz przyszedł czas na kolejny etap wtajemniczania w futbol amerykański. Od dłuższego czasu próbowałam wyszarpać z Husarzy wiadomości na temat pozycji, na których grają. Tajemniczy kod literkowy kompletnie nic mi nie mówił, rozszerzenie go do nazw właściwych absolutnie sprawy nie wyjaśniło, każdy się wykręcał i odsyłał mnie do Juniora. Próbowałam uniknąć tej rozmowy, ale Ten, Który Zawsze Pomaga zajął się rodzeniem, Rossi dał się naciągnąć na debatę feministów i wolałam więcej go nie męczyć i naprawdę nie miałam do kogo uderzyć w tej sprawie. Rozstępowali się przede mną niczym kra przed lodołamaczem i zrozumiałam, że Juniora nie uniknę. Włosy stanęły mi dęba.
Dlaczego tak panicznie bałam się spotkania z sympatycznym, przystojnym i wszechstronnie uzdolnionym rozgrywającym Husarii?? No właśnie z powodu tych kilku przymiotników. Miałam już w swoim życiu wątpliwą przyjemność rozmawiania z młodą gwiazdą, której woda sodowa wyżarła mózg i myśl, że mam przed sobą kolejne tego typu spotkanie przerażała. Nie umiem normalnie rozmawiać z człowiekiem o nadmuchanym ego, od razu pojawia się potrzeba nie do opanowania - potrzeba przebicia balonika. W związku z tym mój jęzor zamienia się w szpilę, a miła rozmowa w wojnę światów. Obawiałam się, że za moment wyprodukuję sobie pierwszego oficjalnego wroga w Husarii, a Husaria zacznie przez tegoż wroga tracić pierwsze punkty u mnie.
Center zaczyna...

Przymierzałam się kilka razy. Oglądałam Juniora ze wszystkich stron, niczym metalizowaną, tęczową włóczkę, wreszcie stwierdziłam, że trudno. Tak, czy siak, o tych pozycjach ktoś mi musi powiedzieć. Może nie będzie tak źle. Może on nie jest tak zarozumiały jak mi się wydaje, że powinien być, a może i ja już nie taka czepialska. Uruchomiłam komputer i napisałam wiadomość. Moment później przyszła odpowiedź i mało zawału nie dostałam, zanim ją odpaliłam. Odpowiedź na moje dyplomatyczne zapytanie przyszła pełna życzliwego entuzjazmu. Odetchnęłam z ulgą. Doprecyzowaliśmy kwestię miejsca, terminu i czasu spotkania i rozpoczęłam przygotowania. Wypisałam sobie wszystkie literki, które znajdują się na boisku w czasie meczu, próbowałam nawet poczytać w necie, ale jednak fachowość słownictwa ciut mnie pokonała. Niby coś tam kumałam, ale nie wiedziałam, czy dobrze kombinuję. Uwzględniając czas, jaki poświęciłam samodzielnym analizom, ustaliłam, że potrzebuję godziny, żeby to ogarnąć. Przyjęłam, że będę musiała hamować profesjonalne słownictwo Juniora. Jakże się myliłam!
Piotr na miejsce zbiórki dotarł punktualnie, czym zapluchował dodatkowo, gdyż spóźnialscy szalenie mnie irytują. Spóźnienie zaczynam liczyć po dziesięciu minutach, ponieważ uwzględniam kwestię komunikacji miejskiej, korków, czy też problemów z parkowaniem. Umówiliśmy się przed treningiem, żeby nie robić dodatkowego zamieszania, a ponieważ kopaczy nie było, usiedliśmy sobie pod daszkiem. Junior przyniósł nawet kartkę, żeby mi różne rzeczy narysować, bo ja oczywiście zapomniałam.
... QB łapie...
Odpaliłam nagrywanie, gdyż od rozmowy z Szymonem wszystko nagrywam, żeby nie poprzekręcać czegoś, jak wtedy. :) Tak uczciwie mówiąc, mogłabym tylko przepisać opowieść Juniora, bo mówił prosto, jak chłop krowie na miedzy, a jednocześnie szalenie zabawnie, natomiast moja pozycja wtedy byłaby zagrożona. Po co ja, skoro wystarczy przepisywać, co Junior powiedział :D Dlatego poddałam tekst nieznacznej obróbce :)

Zaczęliśmy od formacji ofensywnej, od WR. Uczciwie mówiąc jeszcze kilka dni wcześniej rozszyfrowywałam skrót wyłącznie jako wynik badań na obecność jednej z chorób wenerycznych. Po rozmowach z zawodnikami byłam bardziej uświadomiona. A co o tym tajemniczym skrócie powiedział Junior? :) WR – wide receiver, czyli skrzydłowy. Stoi szeroko i otrzymuje piłkę. Zwykle wygląda to tak, że na sygnał rozpoczynający akcję biegnie w ustaloną wcześniej stronę, po czym odwraca się i łapie podawaną mu przez rozgrywającego piłkę. Znaczy się – takie jest założenie, bo z wykonaniem często bywa gorzej. Jeśli jednak się uda, zwykle WR przebiegnie sporo jardów i przesuwa drużynę znacznie bliżej pola punktowego przeciwnika. Najlepiej sprawdzają się na tej pozycji ludzie wysocy, szybcy, mający chwytne ręce. Prosto mówiąc – musi złapać piłkę nad wszystkimi, przytulić do siebie niczym Janosik Marynę i pruć w stronę pola punktowego, ile fabryka w nogi dała. Piotr mówił, że wzrost takiego szalonego znaczenia nie ma, niscy też dają radę, tyle, że wysokim łatwiej. Kiedy się patrzy na naszą defensywę, to można to sobie wyobrazić. :) Żeby złapać piłkę nad takim Rossim, czy Mateuszem, to knypek się musi naskakać. Junior zdradził, że większość nowych, jeśli się nie kwalifikują do grubasów, czyli na linię, to idzie na WR na dzień dobry. Na tej pozycji jest dużo biegania i jeśli gość „ma ręce” (czyli udaje mu się piłkę złapać i utrzymać), to tu sobie dobrze radzi i zostaje. Jeśli nie ma rąk, to wtedy się myśli, co z nim zrobić. Nie zgłębiałam co, nie wyglądało, żeby tych z dziurawymi łapami mordowano i zakopywano w ustronnym miejscu. W Husarii na WR gra kilku zawodników, na przykład przesłuchiwany ostatnio Maniek, a także
...WR się przedziera...
Tomek, albo Mateusz… Dużo ich musi być, bo na WR z piłką rzuca się chyba cała defensywa. Po wstaniu spod tego mięsa to można już nie być sobą, tak mi się wydaje.
TE, czyli tight end to były kolejne wynotowane przeze mnie literki. Stoi blisko linii ofensywnej, na końcu. Czyli skrajny zawodnik linii, który może łapać piłkę. Jeśli chodzi o wymagania fizyczne, to Junior określił je jako „ciężka WR-ka”. Dobrze, żeby był wysoki, waga tak koło 100 kg. No i jeszcze mobilny. Jak to Junior elegancko określił – musi dać radę się poruszać. Oraz, oczywiście, musi mieć chwytne ręce, bo skoro może tę piłkę łapać, to super by było, gdyby ją złapał. TE to taki uniwersalny żołnierz na boisku. Jego zadaniem jest blokowanie, ale też czasem bieg z piłką. Najbardziej znanym Wam zawodnikiem grającym w Husarii na tej pozycji jest Leon, jak oczywiście pamiętacie :P
...TE też się może przedzierać...
RB, czyli running back. Zaczyna grę stojąc za rozgrywającym i ma przechlapane. Ogólnie może mieć dwa zadania. Pierwsze - ochrania rozgrywającegojego, ewentualnie drugie - po otrzymaniu piłki od rozgrywającego ma przelecieć przez linię defensywy (ta, jasne, powodzenia :P), albo ją ominąć, zależy, co ustalono przed zagrywką. Musi mieć refleks, dobry wzrok i intuicję, żeby odgadnąć, gdzie pójdzie obrona i oczywiście się na nich nie nadziać. Jeśli się nadzieje, to od razu zostaje ukarany, bo wszystko się na niego wali. Z założenia – gość ma wielkie powodzenie – leci na niego większość defensywy. RB można podzielić na dwie pozycje. Jedna - FB - fullback, czyli ten, co stoji bezpośrednio za rozgrywającym i za zadanie ma albo wesprzeć liniowych ofensywy w blokowaniu przeciwników, albo lecieć przed HB i pilnować, żeby go obcy dopadli i wywalili jak najpóźniej. Druga - HB – halfback, który stoi za FB i odpowiada za bieganie i omijanie wszystkiego na trasie. Może też pełnić funkcję WR. Jeśli chodzi o predyspozycje, to jak poprzednio – do blokowania potrzebni są ludzie ciężcy, do biegania zwinni i raczej szczupli. Ktoś, kto ma i blokować i biegać musi to sobie jakoś wypośrodkować. Halfback powinien być niższy, bardziej zbity, zwinny, bo ma się przedzierać i wytrzymały, bo zbiera baty. Na pozycji FB w Husarii gra dwóch moich ulubieńców, z którymi rozdawaliśmy zaproszenia na rekrutację, czyli Bartosz i Tomek. Z halfbackami jeszcze się nie zaprzyjaźniłam za bardzo, muszę to nadrobić. :)
...liniowi chronią QB...


QB – quarterback – rozgrywający. To on jest wszystkiemu winien, jeśli nie wyjdzie :) Tak samo, jak w siatkówce. Wszystkie źródła mówią, że to mózg drużyny. On decyduje, jaką zagrywkę zagra zespół. Ma za zadanie takie rozegranie piłki, żeby ocyganić przeciwnika i wyszarpać jardy, albo nawet punkty. Przed rozpoczęciem zagrywki ofensywa zbiera się w taki kocioł na środku i tam im QB wyjaśnia, którą z wyuczonych wcześniej akcji będą grać za moment. Potem wracają na pozycje, QB krzyczy różne dziwne rzeczy, z których jedno jest hasłem do rozpoczęcia gry. Chodzi o to, żeby zyskać choć niewielką przewagę nad defensywą, co da szansę na zaskoczenie przeciwnika. Na sygnał rozgrywającego center podaje mu piłkę, co się naukowo nazywa snap, a potem rozgrywający działa. Albo wykonuje umówioną wcześniej zagrywkę, albo ją zmienia (kiedy przeciwnik przewidzi zagranie), rzucając w ostatniej chwili nowe szyfry. Tu pojawia się problem, jeśli ekipa nie opanowała skrótów. QB nie może zatrzymać akcji, powiedzieć: chwila panowie, teraz zmienimy ustawienia, bo się pokapowali, choćby z tego powodu, że akcja jest dynamiczna i przeciwnik nie poczeka. Rzuca hasłem i drużyna powinna reagować natychmiast. Jeśli nie, to jest kicha. QB zasadniczo może wykonać trzy manewry, kiedy rozpoczyna grę. Może przekazać piłkę do tyłu, do RB, może ją podać górą do innego gracza, albo samemu pchać się do przodu. Jeśli zdecyduje się na samodzielny jogging, musi uważać, żeby go nie wywalili przed linią wznowienia gry, bo wtedy cofa drużynę (akcje wznawia się w miejscu, w którym wywalili gościa z piłką). Taka wywrotka QB nazywa się sack i jest to powód do dumy dla defensywy. Udało mi się zobaczyć samodzielnie sack’a w jednym z meczów w telewizji i byłam z tego powodu szczęśliwa straszliwie, chyba bardziej nawet, niż ten, który tego sack’a wykonał. Całość zagrań ofensywy, czyli wszystkie przygotowane i przećwiczone akcje mają zewidencjonowane w „książce zagrywek” (wersja angielska, częściej używana to play book, tylko nie wiem, czy razem pisane, czy oddzielnie, bo z wymowy Juniora nie wynikało :D). QB ma takie coś na ręce, jak ma Xenna, wojownicza księżniczka, albo Herkules – takie skórzane coś, z notatkami. Każdy ma obowiązek się tych ustawień i skrótów do krzyczenia nauczyć, żeby zrozumieć, co krzyczy QB. I wykonać zarządzenie. W Husarii QB jest oczywiście Junior, ale też Mateusz.
...QB też może biegać...
C – center – zaczyna grę, podając do tyłu, pod dupką, piłkę do QB. Potem musi szybciutko blokować gości, których ma naprzeciwko. Powinien być ciężki, masywny i jak twierdzi Junior – powinien być najbardziej kumaty z liniowych ofensywnych. On rozstawia linię, rozdzielając robotę z blokowaniem przeciwnika. Naszym centrem jest znany już Wam Adaś oraz jeszcze Wam nieznany, a mnie już tak – Maciek.
G (OG) – guard (offensive guard) – kolejny zawodnik liniowy, na boisku jest ich dwóch, stoją po obu stronach centra i mają za zadanie blokowanie przeciwnika, aby zapewnić ochronę QB, a także, jeśli tego wymaga zagrywka, przygotować korytarz, którym może sobie przebiec RB. Zgodnie z wykonywanym zawodem – liniowy musi być ciężki i nieprzesuwalny. Pieszczotliwie nazywają ich grubaskami. Znacie bardzo dobrze dwóch guardów – Krzyśka i Maćka, a nieco mniej dwóch innych – są nimi BuLi i Michał.
T (OT) – tackle (offensive tackle) – kolejny zawodnik linii ofensywnej, na boisku, podobnie jak G, jest dwóch takich zawodników, zajmują skrajne pozycje na linii, za guardami. Mają takie samo zadanie – tworzą mur dla przeciwnika. Ciągle powinni to być ludzie ciężcy, ale dodatkowo sprawni, bo ich przeciwnik próbuje obiec, więc muszą zdążyć się przesunąć czy obrócić we właściwe miejsce. Bardzo odpowiedzialną rolę ma lewy tackle, gdyż większość rozgrywających jest praworęczna i kiedy się odwraca do zagrania, to nie widzi, co się dzieje z lewej strony. Tam jest „miejsce wrażliwe” QB, w które przeciwnik szczególnie chętnie się wcina. Lewy T musi być sprawny i szybko reagować, żeby QB nie został uszkodzony. W Husarii na tej pozycji grają Kacper, Piotr i Jakub.
Junior podkreślił, że linia zasadniczo piłki nie dotyka, poza centrem, który mu tę piłkę podaje. Zapytałam, czy wcale nie mogą, w sensie, że jeśli dotkną/złapią – to jest błąd? Otóż jeśli piłka się wymsknie komuś, a jest „żywa”, czyli można nią grać, to liniowi mogą złapać ją i biec, ale bezpośrednio z zagrywki łapać nie mogą. Po złapaniu piłki mogą ją podawać do tyłu. Junior z rozbrajającą szczerością wyznał, że unika się biegania grubaskami, bo „jak już złapią piłkę to są strasznie podjarani i czasem się różne rzeczy śmieszne dzieją”. Poza tym, jak przypomniał, na treningach z piłką nie ćwiczą i nie umieją jej odpowiednio nieść, więc łatwo mogą ją zgubić, a nie o to chodzi. Dlatego jeśli grubasek jest z piłką sam na sam to ma za zadanie się na nią rzucić, uniemożliwiając swoją gramaturą wydostanie jej spod niego.
Mamy linię ofensywną zakończoną. Jak to całe tałatajstwo stoi na początku to macie na obrazku tutaj.

Miałam zamiar skończyć wszystko dzisiaj, ale już za chwilę muszę wstawać, a jeszcze się nie położyłam, więc defensywę zrobię w poniedziałek. Czeka mnie podróż i powrót na mecz, a potem może na to party się wybiorę, więc wypadałoby się chwilkę przespać… Wam też taka ilość wiedzy na raz może tylko zaszkodzić, więc odpuszczam na razie.
Trzymajcie kciuki za moją Husarię. :) Bardzo, bardzo mocno. Z całych sił. :)

Zdjęcia oczywiście od Moniki :)

Angels Toruń i Husaria Szczecin. :) P.S. Nie takie Angels, skoro Miziu do tej pory średnio łazi... :P