Kolejny mecz,
na którym byłam, a pierwszy, z którego coś pamiętam to mecz Cougars Szczecin vs
Seahawks Gdynia. Tak, wiem, blog jest o Husarii, ale też ogólnie o dyscyplinie.
Do tego w związku z faktem, iż jestem totalną ignorantką, każdy mecz dobrze mi
robi na wiedzę. Poza tym mecze obu szczecińskich formacji były tego samego
dnia, a bezczynne czekanie do 18.30 było absolutnie nie do przyjęcia. Cougarsi
grali w południe i pięknie wpisali się w mój plan dnia.
Na stadion
przy ul. Witkiewicza stawiłam się wraz z familią, która mnie do tego sportu
zachęciła. Ubrałam się odpowiednio kolorystycznie i adekwatnie do pory roku,
wzięłam wodę, twarz zostawiłam w spokoju, nie znoszę tych kremów przeciwsłonecznych,
bo się człowiek świeci jak świński tyłek. Zabrałam parasol w celu osłonięcia
się przed słońcem. Mam piękny, wielki, prezent od kibica FC Aarhus (gadżeciara,
mówiłam). No właśnie… Parasol jest w kolorach klubu z Danii, pewnie nie wiecie,
że żółto-czarny. Wchodzę i co widzę? Żółto-czarnych niczym pszczółka Gucio
zawodników z Gdyni. Parasol rozłożyłam raz, na mgnienie oka. W kupie czerwonych
kibiców raził niczym latarnia. Perspektywa robienia za pośmiewisko w biurze
krewetkowym kolorem dzioba przez kolejny tydzień zbliżała się wielkimi krokami.
Cóż. Lepiej się narazić na śmiech w pracy, niż na podejrzenie kibicowania
przeciwnikowi.
Od wejścia
zaskoczył mnie, a i innych kibiców także, brak trybun. Ktoś uznał, że sezon
kopanej się skończył i schował, albo im ukradli. Przez moment zapanowała
konsternacja, po czym większość przeniosła się za plecy szczecińskich
zawodników i rozsiadła, gdzie kto mógł. Przy okazji – czarne paprochy ze
sztucznej murawy przylepiają się do skóry i odciskają wzorki. Wygląda się potem
jak w zaawansowanym stadium trądu, ale na szczęście nic nie odpada.
Mecz się
rozpoczął. Pierwsze punkty zdobyli goście. Na „nasze” musieliśmy czekać do
drugiej kwarty. W czasie spotkania potwierdziła się moja teoria, że kształt
piłki wymyślono specjalnie, żeby zawodnikom utrudnić. Cougarsom rzucanie za
bardzo nie szło. Chociaż źle piszę… Rzucanie wychodziło, to łapanie się nie
udawało… A to piłka leciała nie tam, gdzie na nią czekał zawodnik, a to
przeleciała mu przez ręce, niczym ognisty pocisk nie do zatrzymania… Drużyny
punktowały na przemian. Trochę to wyglądało tak, jakby Cougarsów do spięcia się
mobilizowała dopiero utrata punktów. W czwartej kwarcie sytuacja stała się
krytyczna. Cougarsi przegrywali 15:29, do końca meczu zostało koło czterech
minut. I wtedy stał się cud. Panowie ogarnęli się, zdobyli przyłożenie. Potem
do akcji ruszyła drużyna z Gdyni, ale nastąpiło przejęcie piłki przez naszych,
sprint i mamy następne sześć punktów. Oba sukcesy dzieliło mgnienie oka kibica,
a realnie pewnie ze dwie minuty. Oczywiście Cougarsi podwyższać chcieli za dwa,
bo gdyby im się udało, byłaby dogrywka. Akcja działa się na mojej wysokości,
więc pięknie wszystko widziałam. Niestety, podwyższenie nie wyszło. Stojący za
nami pan niemal napadł na sędzinę, w celu wyjaśnienia jej, jak bardzo się myli.
Siedziało koło mnie dwóch sędziów „w cywilu” i stwierdzili głośno, że pani się
nie pomyliła. Pan poszedł protestować tam, gdzie byli ludzie podzielający jego
zdanie. Potem ktoś rzucił, że był faul. Być może, ale żaden z sędziów go nie
zauważył. Zrobiło się niefajnie. Niektórzy kibice najwyraźniej w świecie
zapomnieli, gdzie są…Posypały się groźby, brzydkie słowa. Na szczęście znalazł
się ktoś, kto potrafił zwrócić uwagę na niestosowne zachowanie.
Naprawdę
rozumiem zawód kibiców. Wiem, jak się czuje człowiek, kiedy jego ulubieńcy
przegrywają. Nie zauważyłam przewinienia, co oczywiście nie jest żadnym
argumentem, ale kilka razy moje ulubione drużyny siatkarskie przegrywały ważne
mecze przez ewidentny i udokumentowany
błąd sędziego i wiem, że od wyzywania zawodników czy sędziów wynik meczu się
nie zmienia. Boli na pewno, ale awanturami można tylko pogorszyć sytuację
drużyny. Poza tym z upływem czasu zapomina się fajny mecz, pozostaje tylko
niesmak zakończenia. Wiele razy słyszałam z ust trenerów bardzo mądre słowa:
sędzia może się pomylić, ale my musimy tak grać, żeby jego pomyłki nam nie
szkodziły. Wiem, że czasem nie da się grać lepiej, bo zwyczajnie przeciwnik nie
pozwala, forma, kontuzje, miliony czynników zewnętrznych. Tylko nie wygrywa
meczu drużyna, która bardziej chce… Przegrywać też trzeba umieć. Nie słyszałam
chamskich uwag od zawodników (może dlatego, że daleko siedziałam J ), więc o ich zachowaniu słowa złego
nie powiem, natomiast kibice trochę się pogubili. Mam nadzieję, że to wynik wielkich
emocji, dużego znaczenia meczu – drużyny walczyły o występy w play offach, ale
też wierzę, że przy następnym meczu wszystko potoczy się lepiej. Przede
wszystkim – Cougarsi wygrają i nie będzie powodu do czepiania się. J
Bardzo
podobało mi się wzajemne podziękowanie sobie zawodników za grę. Okrzyki takiej
grupy chłopa burzą mury Jeryha i działają na serducho kibica niczym zastrzyk
adrenaliny. Cała ta otoczka różnego rodzaju rytuałów przed, między i
pomeczowych przypomina nieco mroczne czasy jaskiniowe. Jest w tym groza, duma,
prezentacja siły, a po wygranym meczu eksplozja żywiołowej, niczym
nieskrępowanej radości. Takie momenty na pewno wiążą drużynę, w końcu to ich
własne obrzędy, ale i uwodzą kibiców. Pokazują jedność ekipy, ich wyjątkowość,
a fan jest dodatkowo dumny z takiego monolitu. I zmotywowany do dopingowania. Nie
każdy może grać na boisku, ale każdy może pomóc wspierając drużynę z zewnątrz.
Może też sprawić, że inne drużyny będą naszej zazdrościć kibiców. I wtedy my
też wskoczymy level up. Kibice obu szczecińskich drużyn śmiało mogą połączyć
siły i wspólnie przygotowywać oprawy meczów tak, żeby o nas też było głośno.
Myślę, że to kwestia czasu i po wakacjach na pewno się za to weźmiemy.
p.s. Tak,
zamierzam opisać także moją „kompromitację” na meczu Husarii z Kings Kraków.
Skoro piszę o cudzych potknięciach, nie mogę ominąć swoich. Tym bardziej, że
wcale nie uważam, że to była kompromitacja :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz