Husaria Szczecin - Zagłębie Steelers Interpromex 31.03.2015
Nie wiem, czy kiedykolwiek ten pierwszy dzień wiosny był przeze mnie równie wyczekiwany, w końcu jednak nadszedł. Prognozy, jak na perspektywę spędzenia blisko czterech godzin na świeżym powietrzu bardzo optymistyczne - ulewy, piździawa, zimno i może nawet (pewnie jeśli będziemy grzeczni) spadnie śnieg. Byliśmy bardzo grzeczni - padał, a jakże...
Ubrałam się zatem syberyjsko, udzielając wskazówek także nowościągniętym przeze mnie kibicom. Buty wodoodporne, kilka par skarpet, ze trzy pary spodni, pięć bluzek termicznych, czapki, szaliki, rękawiczki, na wierzch najlepiej silikonowe, coś nieprzemakalnego pod tyłek, termosy gorącej herbaty i inne takie, wspierające przetrwanie w ekstremalnych warunkach pierwszego wiosennego dnia.
O 15.30 dotarłam na stadion przy ulicy Pomarańczowej, który lubię bardzo ze względu na korzystnie usytuowaną trybunę. Bardzo ułatwia kibicom zorientowanie się, co się dzieje na boisku, a to w futbolu amerykańskim szczególnie istotne. Wlokłam ze sobą kilku nowych wielbicieli FA (wtedy jeszcze nie wiedzieli, że są wielbicielami). Oczywiście padał sobie taki upierdliwy deszczyk, pokrywając wszystko mokrą warstwą. Humory dopisywały mimo zimna i wilgoci, ale ja się dodatkowo jeszcze denerwowałam. Drużyny rozgrzewały się na murawie, więc oczywiste jest, że zostawiłam ekipę i klamoty i poszłam się przywitać. Na schodach przed szatniami spotkałam Monikę z towarzyszką, która okazała się później mamą Rossiego, a przy ogrodzeniu boiskowym z kredy otrzepywał się drugi przedstawiciel Trzemeszna wśród kibiców - Rossiego tato. Jak widać -
Trzemeszno i Husarię połączyła silna więź :) Weszłam na boisko i zostałam skołowana na amen. Patrzę, Leon przede mną. Na szczęście nie przyszło mi do głowy rzucić mu się na plecy, bo zanim do niego dotarłam to się odwrócił i pokazała mi się zupełnie obca twarz. Leon chodził w odzieży Krzyśka. Zamiast Kosmosa był jakiś obcy Wiking, Alek za Szymona... Bałam się zaczepiać ludzi, zanim im w kaski nie zajrzałam, żeby z siebie wariatki nie zrobić. Kiedy zobaczyłam obok siebie Kacpra, który wcześniej mignął mi na boisku, zwątpiłam totalnie. Kto tam w końcu gra? Niepewnie podeszłam nawet do Tomka, mojego Szparaga Bojowego, choć wyraźnie było widać, że to Tomek. Zakręcili mnie, jak słoik.
|
Miziu -nie Miziu? |
Dostałam od MonikiB ulotki, na których były podstawowe zasady FA oraz składy drużyn, choć w świetle tego, co chodziło po boisku nasz skład nie do końca odpowiadał rozpisce na papierze. Ulotki były bardzo fajne, sztywne i ładnie wydrukowane. Gdyby były w wersji gazetowej, nie doniosłabym ich w tym deszczu na górę. Kibiców jeszcze było niewielu, więc szybko rozdałam kilkanaście ulotek. Marcin podarował nam zmywalne tatuaże z logo Husarii, którymi obdarowywałam przybywające na mecz dzieci, ale także zapalonych kibiców. Sobie też przykleiłam, bo ze względu na temperaturę nie mogłam odziać się w husarską bluzę, a przecież trzeba było pokazać, komu kibicuję. Tatuaże Marcina są profesjonalne i zmywalne, mam nadzieję, że będą stale obecne na meczach naszej drużyny. Kiedy wracałam napatoczyłam się na Mario, który przywitał mnie bardzo serdecznie, co oczywiście sprawiło, że się wzruszyłam. Tak bardzo, że zgubiłam jedną z taszczonych flag.
Rozwiesiłyśmy je przy barierkach z kibicami, choć ze względu na fakt, iż nasze piękne, prawie pięciometrowe kije bambusowe gdzieś zaginęły po Białymstoku, nie było to do końca tak, jak chciałam. Ale jak to mówią, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się nie lubi.
Kibiców przybywało, deszcz lał się na głowy bez zmiłowania, godzina meczu zbliżała się wielkimi krokami, zajęliśmy zatem stanowiska przy poręczy i czekaliśmy na gwizdek, witając się ze starymi znajomymi, poznanymi na meczach w poprzednich sezonach. Z uznaniem muszę przyznać, że jest nas coraz więcej, a sobotę naprawdę niewielu ulękło się wody i zimna.
Denerwowałam się coraz bardziej, zwłaszcza ze względu na wątpliwość, czy to aby na pewno moja Husaria na tym boisku gra. Oraz z powodu niemania pojęcia, jak nasi są przygotowani i zgrani. Na szczęście godzina "0" wybiła i mecz ruszył. Padało zdrowo, wszystko było śliskie, ale o tym zapominałam, kiedy patrzyłam na mecz. Pierwsze przejęcie naszej piłki przez zawodnika Steelers niemal przypłaciłam zawałem. Do niedawna to my przejmowaliśmy, a nie nam odbierano! Przypomniałam sobie, że to w końcu Topliga, więc ok, niech będzie. Poza tym przecież jest ślisko. Wysmykło się.
|
Się wysmyka... |
Za plecami nowi zastanawiali się nad tym, nad czym ja myślałam przez pierwsze trzy mecze: jak to możliwe, że zawodnik wyłazi spod tych czołgów w stanie umożliwiającym dalszą grę, a także - gdzie jest piłka? Pocieszyłam ich, że jeszcze trochę i się nuczą, choć nie zawsze i nie wszędzie będą ją w stanie zauważyć. Ja do tej pory często jestem skołowana, choć oczy wyślepiam, aż mi wiszą niczym ślimakowi - za twarzą. Nie wyglądali na zawiedzionych, przeciwnie, wyznali, że im się podoba bardzo. No ja myślę!
Gra była wyrównana, choć Steelersom dość szybko udało się zdobyć przyłożenie. I znów ciśnienie mi się podniosło, a opadło dopiero wtedy, kiedy przypomniałam sobie, że Husaria to ciężka jazda. Musi nabrać rozpędu. Zwykle zaczyna od straty. Hasła z poprzedniego sezonu pozwoliły opanować oddech. Sport to zdrowie! Hehehe... Podwyższenie za dwa punkty już gościom nie wyszło, za co oficjalnie bardzo podziękowałam. Drużyny przepychały się głównie na środku boiska, defensywy mobilizowały się bardziej, kiedy zbliżały się do własnego pola punktowego. Pierwsza kwarta skończyła się bardzo szybko, może dlatego, że gra była bardzo sportowa i niewiele było przewinień. Po półgodzinie byliśmy już dość głęboko w II kwarcie.
Jak zawsze nie pamiętam, co kiedy się zdarzyło, więc będę pisała niekoniecznie chronologicznie. Właśnie szykowaliśmy się do wykopania piłki Steelersom, żeby mogli zacząć swoją grę, kiedy zaczęłam się głośno domagać przejęcia. Sąsiedzi pouczyli mnie, że tera nie, że tera dajemy piłkę przeciwnikowi. Potwierdziłam, że rozumiem, ale to właśnie zaraz po tym, jak im ją damy, życzę sobie im ją odebrać. I co? I Steelers złapał piłkę, a Mario mu ją wyłuskał, niczym ziarnko zielonego groszku ze strączka. Pycha sytuacja! I jakoś tak zdaje się zaraz potem zdobyliśmy pierwsze w tym meczu punkty. Podwyższać chcieliśmy za dwa oczka, ale podobnie jak przeciwnikom - nie wyjszło nam za bardzo. Pierwsza połowa meczu skończyła się wynikiem 6:6.
|
Syzyfowe prace |
Nie pamiętam kiedy dostaliśmy karę za kibiców. 15 jardów w plecy za to, że byli za blisko linii boiska. Mało mnie szlag nie trafił. Teoretycznie za ogrodzenie mieli prawo wejść tylko najbardziej potrzebni ludzie, najbardziej ogarnięci kibice, głównie kontuzjowani zawodnicy. Nie wiem, czy ktoś pouczył tych, którzy na meczu byli pierwszy raz, że nie mogą się pchać za bardzo do przodu, ale wyglądało, że nie. Ktoś pirzgnął parasolkę, która pod wpływem wiatru zaczęła się przesuwać w stronę środka boiska, na szczęście moje wściekłe wrzaski usłyszała MonikaB i wrzuciła kłopotliwy ekwipunek do namiotu drużyny. Niestety, na końcu boiska, przy polu punktowym, ktoś ćwiczył z dzieckiem łapanie piłki. Jakby nie można było przesunąć się metr czy dwa i tę gimnastykę uprawiać poza ogrodzeniem. Na Pomarańczowej jest ten luksus, że można wypirzgnąć wszystkich przeszkadzaczy i zamknąć bramkę. Jak mi powiedział brat - kara za kibiców na boisku to norma w Toplidze, wypada wyszkolić wszystkich, bez względu na to, jakimi są fiszami. Za kolejne stracone w ten sposób jardy osobiście opitolę budowlanym językiem. I musimy przygotować się na mecze przy ul. Witkiewicza. Tam nie ma jak odgrodzić kibiców, jeśli przyjdzie im na myśl włazić za barierki. Chyba trzeba wyszkolić jakąś młodzież, która odpowiednio oznakowana dopilnuje gawiedzi.
W przerwie meczu wystąpiła grupa naszych cheerleaderek, dając pokaz mimo deszczu i chłodu. Dziewczyny rozgrzały nieco skostniałą publiczność, zwłaszcza męską, jak sądzę. Dokończyłam rozdawanie ulotek, ale nie w sensie, że rozdałam, co miałam, tylko już wszyscy mieli, albo twierdzili, że nie potrzebują. Zaczepiano mnie pytaniami, czy i gdzie można będzie kupić husarski szalik lub czapkę, ale wyznałam, że pojęcia zielonego nie mam. Zwykle gadżetami wypełniony był namiot stojący przy kibicach, ale w sobotę był pusty. Może to i dobrze, bo przy kolejnym, mocniejszym podmuchu wiosennego (hehe) wiatru odleciał sobie kawałek. Pytano mnie także o możliwość zrobienia sobie zdjęcia z zawodnikami, więc wyjaśniałam, że bardzo proszę, po meczu wszyscy są do dyspozycji. Niestety, do końca niewielu wytrzymało, zwłaszcza spośród tych, którzy przyszli z dziećmi. Może warto się zastanowić i wypuścić ze dwóch umundurowanych w tłum?
|
Lecą na naszych |
Trzecia kwarta przeleciała bez punktów. Robiło się coraz zimniej i odzież zaczynała przeciekać, więc nałożyłam pałatkę. Albo większe produkują teraz, albo ja się skurczyłam, bo jakaś taka długaśna była i majtała się pod nogami, grożąc wypadkiem. W czwartej kwarcie zdobyliśmy kolejne przyłożenie, a podwyższenie za dwa znów się nie udało. Zastanawialiśmy się, czemu nie próbujemy za jeden, ale nie było nikogo kompetentnego, kto by nam mógł wyjaśnić. Może kicker nam się uszkodził, albo zepsuł, albo stracił zdolności, albo taka była strategia? Hu nołs? Przed końcem kwarty gościom udało się wyrównać i serce mi znów zamarło, bo podwyższenie oznaczało naszą przegraną. Na szczęście przeciwnicy też próbowali się przepychać i też im nie wyszło. Tyły za mną dawały znać, że mecz nie musi być rozstrzygnięty, bo to dopiero początek rozgrywek, ale prowadzący spotkanie mówił co
|
Nasz nowy QB |
innego. Ktoś musi wygrać i jeśli nie uda się żadnej z drużyn zmienić tego wyniku, czeka nas dogrywka. Do końca meczu zostało kilka minut, zamieszanie zwiększały różne przerwy, przewinienia, cofania i inne takie, a jeszcze trenerzy prosili o przerwy, więc te kilka minut
|
Ratować, czy dobić? D |
rozwałkowało się niczym ciasto na makaron. W końcu jednak regulaminowy czas meczu się skończył i oficjalnie ogłoszono dogrywkę. Komentator wyjaśnił, na jakich zasadach się odbywa, co mi humoru nie poprawiło. Dogrywka polegała na tym, że drużyny losowały, która zaczyna atakować, a po ustaleniu tego, zwycięzcy pojedynku na monety ustawiali się w odległości 25 jardów od pola punktowego i mieli 4 próby na dotarcie tam. Jeśli im się to udało, wygrywali mecz, jeśli nie, zamieniali się miejscami z przeciwnikiem. Husaria przegrała grę w pieniążek, panika podniosła nam włosy na głowie. Na szczęście nasza defensywa poradziła sobie ze Steelersami i nie dopuścili ich do punktów. Doping na trybunach wzmógł się, nasze HU HU HU SAR IA! grzmiało ponad osiedlem Bukowym, a husarscy atakerzy zajęli pozycje. Jeśli dobrze pamiętam, weszliśmy w pole punktowe przeciwnika w trzeciej próbie. Szał ogarnął zmarzniętą publikę, a przynajmniej tę część, która kibicowała Husarii. Pierwszy mecz w Toplidze wygrany, nieprzerwane pasmo - 20 meczów bez porażki. Dzię-ku-je-my!
|
Miód na serce kibica Husarii... |
Podziękowaliśmy gościom, bo walczyli dzielnie, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że im nasze uznanie humorów nie poprawi. Po czym poprułam na dół podziękować swoim. Ogólna radość, pląsy i skoki - w końcu wygraliśmy.
Wszyscy szybko zwijali się do domów, bo też warunki atmosferyczne pogarszały się z minuty na minutę. W domu z internetu dowiedziałam się (debil na pasjonatach napisał), że kupiliśmy mecz. Jasne. Kupiliśmy trzy mecze - jeden FA, jeden w nożną, jeden w ringo, a medal w gimnastyce artystycznej dołożyli nam w gratisie. Jak to żal w dupę piecze, to aż niemożliwe jest. Jak prosto takiemu głąbowi dokuczyć - wystarczy, że nam będzie szło. Nic mu nie trzeba więcej - ani bić go, ani wyzywać... Po prostu robić swoje, pokonywać kolejne przeszkody i być szczęśliwym. Im nam lepiej, tym jemu gorzej. Miałam o tym nie pisać, ale ostatnio stwierdziłam, że jeśli się takich pomija milczeniem, to im się wydaje, że się przytakuje. Nienawiść jest bardzo szkodliwa. Nie dla tego, kogo się nienawidzi, bo on ma to zwykle w odwłoku, ale dla tego, kto to uczucie w sobie wzmacnia. Bo cały się skupia na swojej niechęci i nie ma kiedy zająć się sobą i swoim szczęściem. Dlatego dobra rada - kolego, weź okna umyj, zakupy komuś przytaszcz, zrób 10 okrążeń i wypuść powietrze z balona. Poczujesz się lepiej.
|
Latający zwycięzcy |
Dalej nie wiem, jak przygotowana jest Husaria, jak zgrany jest mój ulubiony zespół, bo warunki były na tyle ciężkie (w porównaniu z innymi oglądanymi przeze mnie meczami), że zwyczajnie nie jestem w stanie ocenić (pomijam, jaki to ze mnie ekspert od siedmiu boleści). Widziałam kilka razy asystujące Steelersom biegi naszych, zamiast koszącego lotu, podcinania nóg, przewracania, kładę to jednak na karb pierwszego meczu. Pamiętam też, że nasze zagramaniczne wzmocnienie jest z nami od niedawna i muszą się wszyscy nauczyć siebie nawzajem. Zważywszy na to, że pierwszy mecz w Toplidze wygrali, to jestem dobrej myśli. Razem. Do przodu.
Dziękuję wytrwałym kibicom, zwłaszcza Piotkowi z Goleniowa, który wspierał mnie i darł dzioba równie intensywnie, w przeciwieństwie do innych, którzy uaktywnili się dopiero pod koniec meczu (lepiej późno, niż wcale). Niejeden raz słyszeliśmy, że pomagamy wygrywać. Mamy dużo do wygrania, więc inwestujcie w syropy i miód i niech mi tylko kto nie przyjdzie na następne mecze! :D
Zdjęcia jak zwykle - Monika B, pięknie dziękuję :)