Na piątkowym treningu Rossi robił łapankę. Znaczy
przepraszam, namawiał do udziału w charytatywnej imprezie pt. Głosy dla
Hospicjum 2013. Całkowity dochód z wydarzenia przeznaczony był dla
Zachodniopomorskiego Hospicjum dla Dzieci. Super. Do momentu, w którym nie okazało się, że
trzeba tam będzie popisać się talentem wokalnym. Husaria miała śpiewać.
Wyraźnie Rossi został z problemem sam. J Oczywiście – na
kogo mógł liczyć? Tak. Psychofani są zawsze. Nawet wtedy, kiedy Husaria śpiewa.
Wytrzymamy wszystko. Chyba. Monika B zadeklarowała udział w imprezie, Rossi
popatrzył na mnie oczami basseta (jakoś mam słabość do takiego spojrzenia) i
ani się spostrzegłam, jak zgłosiłam się też. Kiedy ocknęłam się z hipnozy, za
późno było, żeby się wykręcać. „U mnie słowo droższe pieniędzy” – jak mawiał
jeden z moich idoli. Z drugiej strony czułam konieczność odwdzięczenia się, w
końcu tę obietnicę koszulki dostałam zupełnie za nic. Dobra. Przecież i tak
nikt mnie tam nie zna :D
Reklamowałam imprezę wśród znajomych i jak zwykle –
mogłam liczyć na Monikę Z. Zainteresowała się bardzo, aczkolwiek jako słuchacz
i oglądacz, a nie solistka zespołu. Nie było to dla mnie istotne - byle zacząć.
J
Rossi się czai :) |
Na stronie wydarzenia Husarzy było jakoś maławo.
Certolili się, czy zaślepli – nie wiem. Mimo zapewnienia, że kochamy ich
przecież mimo wszystko, chętnych do udziału w szoł nie przybywało. Nie
deklarowali się też normalnie obecni na husarskich imprezach przyjaciele i
znajomi drużyny. Uruchomiłam rodzinę i uzgodniłam z córką, że jeśli zdąży,
przyjdzie do nas po swoich zajęciach. Wokalnych. J Mielibyśmy
jedną osobę, która na pewno umie śpiewać.
W dniu koncertu jak zwykle czekało na mnie milion
zajęć. Wszystkie jednak precyzyjnie zaplanowane. W ramach realizacji planu
podjechałam po Monikę Z, a potem, już razem, kręciłyśmy się pod Elefunkiem w
poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego. Myślałam, że staniemy pod Media
Markt, ale los wziął pod uwagę, że na społecznie użyteczne party jedziemy i
ostatecznie postawiłam pojazd przed Mak Kwakiem.
Zabuliłyśmy po dychaczu, a konkretnie zabuliła
Monika. Pieniądz za wejście wrzucało się do puszki, a ja miałam całe pięć dych.
Niby nic, ale to była kwota przeznaczona na wejście, ewentualne napoje i inne
takie. Umówiłyśmy się, że ja za to stawiam ankohole. J
Zeszłyśmy do znajomych katakumb. Trafiłyśmy na
naszych bez pudła. Trochę rzucali się w oczy, prawdę mówiąc. Rossi rozpierał
się w foteliku, wypełniając sobą nie tylko mebel, ale przestrzeń wysoko nad
(wzrostu mu przeca nie brakuje) i wkoło niego (bo nogi też gdzieś musiał
podziać). Jakoś dziwnie parówkowato wyglądał. Supły mięśni obciągnięte napiętą
do granic możliwości materią, a przecież pod spód powinien teoretycznie jeszcze
rusztowanie zmieścić. Optycznie-gdyby wepchnął pod dżersej spinacz do papieru, materia
eksplodowałaby z hukiem. Coś mnie tknęło –przyjrzałam się uważniej. No tak.
Koszulka absolutnie nie jego była. Podniósł się, z entuzjazmem przywitał (pewnie się bał, że
jednak nie przyjdziemy) i zaczął tłumaczyć się mętnie, gdzie podział obiecaną
na wieczór odzież. Jakiś podstępny ktoś
wypożyczył ją w charakterze wzoru. I przez gościa zostaliśmy na pokaz
właściwie nadzy… Rossi cwany, pożyczył odzież od Czarnego, który też od razu
podszedł się przywitać. A ja?! W pierwszym momencie przyszła mi do głowy myśl,
żeby się kazać Rossiemu zamienić ze mną na koszulki. W końcu co mnie to
obchodzi, miał zorganizować strój. Ale następne myśli były przytomniejsze . Po
pierwsze, gdybyśmy się zamknęli w jednej toalecie w celach przebierawczych,
małżeństwo Rossiego mogłoby lec w gruzach, choć przecież transfer miał
charakter idealnie niewinny. Po drugie – byłby problem, w której się zamknąć,
bo ja do męskiej nie chodzę, a i Rossiego w damskiej jeszcze nie widziałam. Po
trzecie – moją koszulkę rozerwałby w czasie ubierania, bo jednak, mimo
wszystko, w górnej części jest bardziejszy, niż ja.
Zwłaszcza w górnej części górnej
części. J
Po czwarte – to nie mnie powinno zależeć, żeby mnie zuniformizować.
Wyluzowałam. Psychofaństwo też ma klasę. I granice. Przywitałam się z Moniką B i Adasiem, poznałam
się z Mariolą i jeszcze jednym kolegą, ale w nerwowej atmosferze i szoku
okołokoszulkowym zapomniałam, jak ma na imię (bardzo przepraszam za swoją
sklerozę). Wszędzie porozstawiane były jakieś ciasta i inne produkty spożywcze,
ale akurat nie byłam głodna. Tłum kłębił się na całej przestrzeni. Poza nami
występować miały też inne gwiazdy – między innymi siatkarki Chemika Police
(śmietanka polskiej kobiecej siatkówki), piłkarze Pogoni, ręczni Pogoni, milion
innych znanych nazwisk, w tym jakiś mistrz świata w obijaniu gęby konkurentom.
Oglądanie naparzających się po dziobach facetów jest dla mnie wstrętne i
mistrza kompletnie nie kojarzę. Ale nie ma co się martwić – są tysiące mistrzów
świata, których też nie rozpoznaję. To nie tak, że akurat tego jednego
przegapiłam.
Zamówiłyśmy pierwsze napoje, ruszyły jakieś
konwersacje, wieczorek się rozkręcał. Ledwo pani zdążyła nam przynieść
zamówienie, ledwo zdążyłam zapłacić, a już panowie poderwali się (i nas), że
śpiewamy. Polecieliśmy do tej sali, w której medycy ćwiczyli ratowanie ludzi i
krwi ze ścian nie dało się domyć. Okazało się, że jeszcze nie nasza kolej, ale
impreza właśnie się oficjalnie rozpoczęła. Dziki tłum kłębił się przed nami, w
związku z czym ani fonii, ani wizji nie posiadaliśmy zupełnie. Chwilowo nam to
nie przeszkadzało – zajęliśmy się omówieniem występu. Kiedy prawda o braku
firmowej odzieży wyszła na jaw, Adaś zaproponował mi swoją koszulkę. Nie
chciałam, bo przecież on, Husarz, nie może występować w byle czym, żeby mnie,
obcą babę przyodziać. Okazało się, że Adaś jest sprytny gość i pod służbowym
uniformem ma drugi, cywilny, ale z husarskim nadrukiem. Nasadziłam na siebie Adasiową siedemdziesiątkę ósemkę.
Było super. Sięgała mi do kolan. Adaś mówił, że na niego też jest za duża. A
skoro na niego jest za duża… Ale byłam z zespołu, więc nie narzekałam. Zastanawiałam się, czy portek nie zdjąć, bo
robiło się w niej bardzo ciepło, ale znów przyszła myśl, że zażąda zwrotu
tekstyliów na środku sceny i będę miała problem strategiczny. Dam radę, w końcu
chciałam jechać do Afryki żyrafy oglądać na żywo. Zasugerowałam, że mam na
sobie odzież wieczorową. Tak. Koszulę nocną – podsumował mnie jakiś zawistnik.
Pokazałam mu język. Ten gest, z dzieciństwa może, ale w takich sytuacjach jakże
uzasadniony, uspokoił emocje. Ekipa na starcie, defensywa z przodu :) |
Tak wyglądamy od pleców. |
Ja w za dużej, Rossi w za małej, za nami kawałek Jakuba Travolty :) |
Między występami kolejnych ekip odbywały się licytacje różnych goodsów. Mieliśmy stówę, którą dzierżył Adaś, ale towar do licytacji był jakiś taki… Przecież wiadomo, że zawodnik futbolu amerykańskiego nie rzuci się na fioletowy szaliczek!
Nasze DROGIE gadżety :) |
" a Ty całuj mnieeeeeeeeeeeeeeee" :D |
Romantyczny duet :) |
Podjęliśmy próby kolejnych licytacji, ale padające kwoty stanowczo przekraczały nasze możliwości finansowe. Jak skuteczna była nasza promocja drużyny okazało się, kiedy doszło do licytacji husarskich gadżetów. Pierwsza koszulka poszła nieśmiało za trzydzieści zyli. Na szalik rzuciły się dwie panie i jedna wygrała, płacąc za niego zdaje się sto dziesięć złotych (na pewno więcej, niż sto, ale nie dokrzyczano do nas, ile więcej). Druga koszulka, też po zaciekłej walce, zmieniła właściciela, czy raczej właścicielkę, za polskich złotych sto dwadzieścia. Rozumiem, że z panią, która nabyła komplecik, spotykamy się wiosną na meczu? Zawodnikom, którzy nie byli napiszę, że bardzo przyjemna optycznie. Uśmiechnięta i tyle na Was wydała…
"Przyjdź na trening, pogadamy" :) |
Popatrzyłam na zegarek i przypomniałam sobie, że matką jestem, dwudziesta druga za nami, a moje dziecię idzie do szkółki na siódmą rano.. Nie doczekałyśmy się ogłoszenia wyników głosowania, ale zważywszy na to, że poza nami z Husarii nie było NIKOGUSIEŃKO (!) nadziei na zwycięstwo nie miałam zbyt dużej. Owszem, zrobiliśmy szoł, ale każdy tam kibicował „swoim”. A nasi „swoi” zwyczajnie zawiedli :P
Zabrałam Monikę Z i moją Basię M, udając się w stronę wyjścia. Odzyskałyśmy kurtki, odnalazłyśmy auto i wróciłyśmy do domu.
Zabawa była ekstremalna, do tej pory motylki mi w brzuchu tańcują. J Dziękuję wszystkim, którzy wygłupiali się na środku, tym, którzy nas wspierali z zewnątrz, a także tym, którzy nam tę zabawę zorganizowali. Jak się okazało (wczoraj mi napisała znajoma) – zebrali na chore dzieciaki (dzięki naszemu występowi rzecz jasna) ponad dziesięć tysięcy złotych!
Dodatkową korzyścią wieczoru było poznanie Czarnego. Do tej pory raczej się kamuflował, robiąc wrażenie niedostępnego, acz życzliwego przystojniaka. Okazało się, że to swój wariat, a że w opakowaniu luksusowym – Husarze tak mają po prostu. J
Jesteśmy debeściaki… Wszyscy..
Chętnie powtórzę wieczór, muszę porozmawiać o tym z Przemkiem. J Wszyscy, którzy stchórzyli, mogą żałować – nie było tak strasznie, a za to milion razy zabawniej, niż myślałam. Tym, którzy nie wiedzieli obiecuję na następny raz własnoręczne zaproszenia przez fb lub maila, jeśli tylko się do mnie zgłoszą.
Było super J
p.s.1 Ja przepraszam Adama, że o nim piszę skromnie,
ale Monika B mi zdjęcia dostarcza i muszę dbać o źródełko. Przygotuję osobną
opowieść o tym fantastycznym zawodniku, ale dam mu pod stołem, bo jednak nie
chcę się narażać.
p.s.2 Moje dziecko powiedziało, że ostatni raz było
ze mną na imprezie, bo za każdym razem, kiedy ją gdzieś zaciągnę, pokazują ją
potem w telewizji lub prasie. J