poniedziałek, 10 lutego 2014

1. "Ach, co to był za ślub" :)

Husarzy do opisania jeszcze cała kupa (bez obrazy panowie :) ), dlatego postanowiłam zrobić na moment przerwę w tych postaciach. Dodatkowo zmotywował mnie upływający czas, ponieważ albowiem do opisania mam niesłychanie ważne, widowiskowe, strategiczne i brzemienne w skutkach wydarzenie. Uroczystość owa miała miejsce 25 stycznia 2014 roku i już za chwilę ulegnie przeterminowaniu, do czego zdecydowanie nie dopuszczę.



Ad rem…
W pewien piękny, piątkowy wieczór, tuż przed treningiem Husarii, otrzymałam od naszego Hammera Roku białą kopertę, starannie zaklejoną. Z dyspozycją, żebym otworzyła w domu. Pomyślałam, że równie dobrze mógłby mnie od razu zastrzelić, albo udusić, bo nic mnie tak nie dobija jak oczekiwanie na niespodziankę. To jest jedna z najbardziej perwersyjnych metod znęcania się nad moim organizmem, aczkolwiek nie sądzę, żeby Paweł o tym wiedział. Na szczęście była Ola, która odwróciła moją uwagę od białego sekretu w torebce. Kiedy dotarłam do domu, zupełnie nie pamiętałam, że coś tam mam. Niniejszym dziękuję Oli za uratowanie mojej psychiki :) 
Do sekretu dobrałam się na drugi dzień, bo oczywiście kiedy tylko włożyłam rękę do torebki, wpadła mi w nią koperta. Rozerwałam papier niecierpliwie i wyjęłam cudne zaproszenie na uroczystość zaślubin. :) Na zaproszeniu artysta plastyk umieścił dwie najważniejsze postaci imprezy: zwiewną pannę młodą i okratowanego na dziobie pana młodego ze stosownym numerem na plecach. Wątpliwości nie było – Miziaste, jak nic :) Wzruszona nieziemsko złożyłam stosowne podziękowania na ręce kandydatki na żonę, albowiem ulegając stereotypom, kiedy rozmawiam z parą, jeśli tylko mogę - zwracam się do kobiety. Zagwozdkę będę miała, gdy któryś z kolegów przedstawi mi swojego partnera, ale mam nadzieję, że też jakoś wyłapię, który bardziej rozumie, co do niego rozmawiam. :) W każdym razie Marta zaliczyła mnie do husarskiej rodziny, co wzruszyło mnie dodatkowo, oczywiste więc było, że na uroczystość się wybrałam.
Akurat 25 stycznia pogoda była prześliczna, słonko świeciło, śnieżek się skrzył gdzieniegdzie -pogoda prawie idealna. Dlaczego prawie? Bo było -13 stopni, według skali Celsjusza. Kto był kiedyś w naszym nadmorskim klimacie to wie, że przy tej temperaturze ptaki zamarzają w locie. Pizgający wiatr zmienia powietrze w lodowe noże i odżyna, co wystaje poza ciepłą odzież. Przejrzawszy szafę na okoliczność mrozu z niezadowoleniem stwierdziłam, że nie mam żadnych szmat, które podpadają pod kategorię „ciepłe i eleganckie”. Były „ciepłe” i były „eleganckie”. Na tej bazie skleciłam zestaw wyjściowy, co spowodowało, że w pewnych obszarach organizmu było mi ciepło, a inne były eleganckie. Pomyślałam, że jakoś się do środka świątyni dostanę, to może niczego mi mróz nie oderżnie.
Dostanie się do wnętrza kościoła nie było trudne. Siedziało w nim sporo ludzi, ale ciągle nie wiedziałam, czy jestem we właściwym miejscu. Podawanie na zaproszeniu nazwy kościoła, zamiast adresu, u ludzi antykościelnych wywołuje niepokój, czy aby trafiły na tę uroczystość, na którą zostały zaproszone. Pełna obaw rozglądałam się uważnie, aż wreszcie dojrzałam w ławce uśmiechniętą Kamilę. W chudej tyce obok zidentyfikowałam Leona, a potem zauważyłam też Giselę, więc już mogłam się uspokoić i zająć miejsce. Siadłam za nimi, bo w kupie raźniej.
Oczekując na rozpoczęcie imprezy rozglądałam się po okolicy. Mało mi jakoś było tych Husarzy, bo dojrzałam zaledwie pojedyncze sztuki, ale pomyślałam, że może coś tam szykują. Bez wiatru wnętrze było nawet przyjazne, wizja odmrożeń odpłynęła w siną dal. Wszyscy co chwilę oglądali się na wejście, ja też, bo to jednak było bardzo sugestywne. Nikt nie chciał przegapić momentu pojawienia się młodej pary.
W pewnym momencie – tadam tadam – pojawili się w drzwiach. Oczywiście, najbardziej w oczy rzucała się Marta. Marta ogólnie jest przedstawicielką specyficznego rodzaju kobiet, do którego należy też moja bratowa. To są babeczki, które cokolwiek na siebie włożą, wyglądają oszałamiająco pięknie. Odziane w starą flanelę po ojcu, podarte portki, wysmarowane ziemią, wyglądają równie cudownie, co w pełnym rynsztunku wieczorowej imprezy. To oczywiście niesprawiedliwe, ale życie takie już jest. :) Martę spotykałam na husarskich balangach, na różnych akcjach charytatywnych, w lecie na dworze i jesienią w pomieszczeniach, objuczoną potomstwem i z pustymi rękami. W każdym z tych miejsc wyglądała elegancko i profesjonalnie. Ona wstając z łóżka ma na głowie artystyczny nieład, ja za taki nieład płacę 200,00 PLN u fryzjera.
I teraz ta właśnie, śliczna młoda dziewczyna, stanęła przed nami. Lekka, idealnie dobrana, podkreślająca młodzieńczą świeżość fryzurka, do której doczepiono dość długi welon, absolutnie niewidoczny makijaż. Krótka, biała sukienka, niczym odwrócony kielich kwiatowy, podkreślała idealną figurę, a czerwone pantofelki – smukłe nogi. Marta zdjęła białe, krótkie futerko i okazało się, że ma pod spodem jeansową kurteczkę. Czerwona wstążka spływająca spod kurtki z tyłu sukienki i macie już obraz pełnej życia, charakternej i wdzięcznej panny młodej. Miziu przy niej wyglądał, jak to pan młody, szarawo nieco, choć trzeba przyznać, że jako jeden z drużynowych przystojniaków zdecydowanie pasował do stojącej obok niego kobiety. Zwłaszcza z tym husarskim szalikiem na szyi. :) Młodość, miłość i radość w tych dwóch osobach podeszła do ołtarza i impreza zaczęła się już oficjalnie.
Koło mnie, w wózku, sufit kościelny obserwował młody Miziów. Zachowywał się dostojnie, jak przystało. Od czasu do czasu pogadał z kimś inteligentnym, czyli ze sobą, porozglądał się po okolicy i cierpliwie czekał, aż zabiorą w ciepłe i dadzą jakieś zabawki. Albo jedzenie.
Oderwałam oczy od młodzieży i wróciłam do kontemplowania młodych. Bardzo mi się podobało, że trzymają się za ręce. Ja sentymentalna do bólu jestem i na mnie takie gesty robią duże wrażenie. Oglądana od pleców para wyglądała równie pięknie, jak od przodu,  ksiądz mnie swoim kazaniem ciut zirytował, ale nie zepsuło to ogólnego odbioru uroczystości. Wszyscy powstali i rozpoczęły się czynności zasadnicze, zmierzające do oficjalnego zniewolenia :) Na szczęście młodzi zdawali sobie sprawę z tego, że ślubują sobie, a nie księdzu, więc całość wyglądała idealnie. Paweł obiecywał Marcie, a Marta Pawłowi, kapłan nie został wmieszany w rodzinę. :) Wzruszone otoczenie opanowało łkania, kontynuując imprezę.

Koło mnie zaczął się ruch, pojawili się następni zawodnicy ze swoimi tobołami, postanowiłam zatem wyjść na zewnątrz i zobaczyć, co się dzieje. Na zewnętrzu, w trzaskającym mrozie, przebierali się ludzie. Zimno mi było z mrozu i wiatru, ale kiedy zobaczyłam niektórych w krótkim rękawku, zmroziło mnie jeszcze bardziej. Ekipa ustawiła się przy wyjściu (ewentualnie przy wejściu, jak kto woli) i naszykowała kaski. Specjalista od kościelnych uroczystości zajrzał do środka i stwierdził, że jeszcze masa czasu i zdążą zamarznąć, zanim młodzi wyjdą, zapadła zatem decyzja o schowaniu się we wnętrzu budynku. Weszliśmy do środka wszyscy. Michała obserwowałam ze zgrozą, bo stał sobie w krótkim rękawku i twierdził, że mu nie zimno. Husaria nadstawiała uszu, żeby w odpowiednim momencie wrócić na schody. Po jednym fałszywym alarmie wreszcie nadeszła właściwa chwila. Husarze z kaskami stanęli w szpalerze, a młodzi zeszli po schodach pod plastikowo-metalowym daszkiem. Po czym zawrócili do kościoła, żeby goście składali życzenia nie doprowadzając do wymarznięcia nowej rodziny w dniu jej urzędowego powstania. Ludzi była cała masa, więc życzeniowanie trochę trwało. Świadkowie odbierali prezenty i florę, układając wszystko na kupie. Czas sobie płynął, aż wreszcie do uściskania był już ostatni gość i młodzi ponownie wyszli z kościoła. Jak się okazało, Husaria stała tam, ciut już fioletowa na obliczach i innych kawałkach odsłoniętej skóry, bo gdyż ponieważ nie wszystkie obrzędy zostały odprawione.  Uzupełniwszy obrządek, dyskretnie oddalili się, by zdjąć rynsztunek, a młodzi pojechali imprezować. 

Ja również udałam się w swoją stronę, przed oczami mając Martę i Pawła.
Kolejny raz dziękując za zaproszenie na tak ważną dla nich uroczystość, chciałabym powtórzyć moje dla nich życzenia.


Kochani!

Życzę Wam, byście zawsze chcieli i umieli ze sobą rozmawiać, byście nie wstydzili się mówić o swoich oczekiwaniach i potrzebach, bo zgadywanki są dobre w teleturniejach, a nie w życiu, byście pamiętali, że powinniście dbać o siebie wzajemnie i pielęgnować Wasze uczucie każdego dnia, niczym cenny kwiat. Związek opiera się na miłości, zaufaniu i zrozumieniu – niech te trzy filary stabilnie podpierają Was przez całe życie. Chcieć, to móc – dlatego -> żeby Wam się zawsze chciało :)