Husarzy do opisania jeszcze cała kupa (bez obrazy
panowie :) ), dlatego postanowiłam zrobić na moment przerwę w tych
postaciach. Dodatkowo zmotywował mnie upływający czas, ponieważ albowiem do
opisania mam niesłychanie ważne, widowiskowe, strategiczne i brzemienne w
skutkach wydarzenie. Uroczystość owa miała miejsce 25 stycznia 2014 roku i już
za chwilę ulegnie przeterminowaniu, do czego zdecydowanie nie dopuszczę.
Ad rem…
W pewien piękny, piątkowy wieczór, tuż przed
treningiem Husarii, otrzymałam od naszego Hammera Roku białą kopertę, starannie
zaklejoną. Z dyspozycją, żebym otworzyła w domu. Pomyślałam, że równie dobrze
mógłby mnie od razu zastrzelić, albo udusić, bo nic mnie tak nie dobija jak
oczekiwanie na niespodziankę. To jest jedna z najbardziej perwersyjnych metod
znęcania się nad moim organizmem, aczkolwiek nie sądzę, żeby Paweł o tym
wiedział. Na szczęście była Ola, która odwróciła moją uwagę od białego sekretu
w torebce. Kiedy dotarłam do domu, zupełnie nie pamiętałam, że coś tam mam.
Niniejszym dziękuję Oli za uratowanie mojej psychiki :)
Do sekretu dobrałam się na drugi dzień, bo
oczywiście kiedy tylko włożyłam rękę do torebki, wpadła mi w nią koperta.
Rozerwałam papier niecierpliwie i wyjęłam cudne zaproszenie na uroczystość
zaślubin. :) Na zaproszeniu artysta plastyk umieścił dwie najważniejsze postaci
imprezy: zwiewną pannę młodą i okratowanego na dziobie pana młodego ze
stosownym numerem na plecach. Wątpliwości nie było – Miziaste, jak nic :)
Wzruszona nieziemsko złożyłam stosowne podziękowania na ręce kandydatki na
żonę, albowiem ulegając stereotypom, kiedy rozmawiam z parą, jeśli tylko mogę -
zwracam się do kobiety. Zagwozdkę będę miała, gdy któryś z kolegów przedstawi
mi swojego partnera, ale mam nadzieję, że też jakoś wyłapię, który bardziej
rozumie, co do niego rozmawiam. :) W każdym razie Marta zaliczyła mnie do
husarskiej rodziny, co wzruszyło mnie dodatkowo, oczywiste więc było, że na
uroczystość się wybrałam.
Akurat 25 stycznia pogoda była prześliczna, słonko
świeciło, śnieżek się skrzył gdzieniegdzie -pogoda prawie idealna. Dlaczego
prawie? Bo było -13 stopni, według skali Celsjusza. Kto był kiedyś w naszym
nadmorskim klimacie to wie, że przy tej temperaturze ptaki zamarzają w locie. Pizgający
wiatr zmienia powietrze w lodowe noże i odżyna, co wystaje poza ciepłą odzież. Przejrzawszy
szafę na okoliczność mrozu z niezadowoleniem stwierdziłam, że nie mam żadnych
szmat, które podpadają pod kategorię „ciepłe i eleganckie”. Były „ciepłe” i
były „eleganckie”. Na tej bazie skleciłam zestaw wyjściowy, co spowodowało, że
w pewnych obszarach organizmu było mi ciepło, a inne były eleganckie.
Pomyślałam, że jakoś się do środka świątyni dostanę, to może niczego mi mróz
nie oderżnie.
Dostanie się do wnętrza kościoła nie było trudne.
Siedziało w nim sporo ludzi, ale ciągle nie wiedziałam, czy jestem we właściwym
miejscu. Podawanie na zaproszeniu nazwy kościoła, zamiast adresu, u ludzi
antykościelnych wywołuje niepokój, czy aby trafiły na tę uroczystość, na którą
zostały zaproszone. Pełna obaw rozglądałam się uważnie, aż wreszcie dojrzałam w
ławce uśmiechniętą Kamilę. W chudej tyce obok zidentyfikowałam Leona, a potem zauważyłam
też Giselę, więc już mogłam się uspokoić i zająć miejsce. Siadłam za nimi, bo w
kupie raźniej.
Oczekując na rozpoczęcie imprezy rozglądałam się po okolicy.
Mało mi jakoś było tych Husarzy, bo dojrzałam zaledwie pojedyncze sztuki, ale
pomyślałam, że może coś tam szykują. Bez wiatru wnętrze było nawet przyjazne,
wizja odmrożeń odpłynęła w siną dal. Wszyscy co chwilę oglądali się na wejście,
ja też, bo to jednak było bardzo sugestywne. Nikt nie chciał przegapić momentu
pojawienia się młodej pary.
W pewnym momencie – tadam tadam – pojawili się w
drzwiach. Oczywiście, najbardziej w oczy rzucała się Marta. Marta ogólnie jest
przedstawicielką specyficznego rodzaju kobiet, do którego należy też moja
bratowa. To są babeczki, które cokolwiek na siebie włożą, wyglądają
oszałamiająco pięknie. Odziane w starą flanelę po ojcu, podarte portki,
wysmarowane ziemią, wyglądają równie cudownie, co w pełnym rynsztunku
wieczorowej imprezy. To oczywiście niesprawiedliwe, ale życie takie już jest.
:) Martę spotykałam na husarskich balangach, na różnych akcjach charytatywnych,
w lecie na dworze i jesienią w pomieszczeniach, objuczoną potomstwem i z
pustymi rękami. W każdym z tych miejsc wyglądała elegancko i profesjonalnie.
Ona wstając z łóżka ma na głowie artystyczny nieład, ja za taki nieład płacę
200,00 PLN u fryzjera.
I teraz ta właśnie, śliczna młoda dziewczyna, stanęła przed nami. Lekka, idealnie dobrana, podkreślająca młodzieńczą świeżość
fryzurka, do której doczepiono dość długi welon, absolutnie niewidoczny makijaż.
Krótka, biała sukienka, niczym odwrócony kielich kwiatowy, podkreślała idealną
figurę, a czerwone pantofelki – smukłe nogi. Marta zdjęła białe, krótkie
futerko i okazało się, że ma pod spodem jeansową kurteczkę. Czerwona wstążka spływająca
spod kurtki z tyłu sukienki i macie już obraz pełnej życia, charakternej i
wdzięcznej panny młodej. Miziu przy niej wyglądał, jak to pan młody, szarawo
nieco, choć trzeba przyznać, że jako jeden z drużynowych przystojniaków
zdecydowanie pasował do stojącej obok niego kobiety. Zwłaszcza z tym husarskim
szalikiem na szyi. :) Młodość, miłość i radość w tych dwóch osobach podeszła do
ołtarza i impreza zaczęła się już oficjalnie.
Koło mnie, w wózku, sufit kościelny obserwował młody
Miziów. Zachowywał się dostojnie, jak przystało. Od czasu do czasu pogadał z
kimś inteligentnym, czyli ze sobą, porozglądał się po okolicy i cierpliwie
czekał, aż zabiorą w ciepłe i dadzą jakieś zabawki. Albo jedzenie.
Oderwałam oczy od młodzieży i wróciłam do
kontemplowania młodych. Bardzo mi się podobało, że trzymają się za ręce. Ja
sentymentalna do bólu jestem i na mnie takie gesty robią duże wrażenie. Oglądana
od pleców para wyglądała równie pięknie, jak od przodu, ksiądz mnie swoim kazaniem ciut zirytował,
ale nie zepsuło to ogólnego odbioru uroczystości. Wszyscy powstali i rozpoczęły
się czynności zasadnicze, zmierzające do oficjalnego zniewolenia :) Na
szczęście młodzi zdawali sobie sprawę z tego, że ślubują sobie, a nie księdzu,
więc całość wyglądała idealnie. Paweł obiecywał Marcie, a Marta Pawłowi, kapłan
nie został wmieszany w rodzinę. :) Wzruszone otoczenie opanowało łkania,
kontynuując imprezę.
Koło mnie zaczął się ruch, pojawili się następni
zawodnicy ze swoimi tobołami, postanowiłam zatem wyjść na zewnątrz i zobaczyć,
co się dzieje. Na zewnętrzu, w trzaskającym mrozie, przebierali się ludzie.
Zimno mi było z mrozu i wiatru, ale kiedy zobaczyłam niektórych w krótkim
rękawku, zmroziło mnie jeszcze bardziej. Ekipa ustawiła się przy wyjściu
(ewentualnie przy wejściu, jak kto woli) i naszykowała kaski. Specjalista od
kościelnych uroczystości zajrzał do środka i stwierdził, że jeszcze masa czasu
i zdążą zamarznąć, zanim młodzi wyjdą, zapadła zatem decyzja o schowaniu się we
wnętrzu budynku. Weszliśmy do środka wszyscy. Michała obserwowałam ze zgrozą,
bo stał sobie w krótkim rękawku i twierdził, że mu nie zimno. Husaria
nadstawiała uszu, żeby w odpowiednim momencie wrócić na schody. Po jednym
fałszywym alarmie wreszcie nadeszła właściwa chwila. Husarze z kaskami stanęli
w szpalerze, a młodzi zeszli po schodach pod plastikowo-metalowym daszkiem. Po
czym zawrócili do kościoła, żeby goście składali życzenia nie doprowadzając do
wymarznięcia nowej rodziny w dniu jej urzędowego powstania. Ludzi była cała
masa, więc życzeniowanie trochę trwało. Świadkowie odbierali prezenty i florę,
układając wszystko na kupie. Czas sobie płynął, aż wreszcie do uściskania był
już ostatni gość i młodzi ponownie wyszli z kościoła. Jak się okazało, Husaria
stała tam, ciut już fioletowa na obliczach i innych kawałkach odsłoniętej skóry,
bo gdyż ponieważ nie wszystkie obrzędy zostały odprawione. Uzupełniwszy obrządek, dyskretnie oddalili
się, by zdjąć rynsztunek, a młodzi pojechali imprezować.
Kolejny raz dziękując za zaproszenie na tak ważną
dla nich uroczystość, chciałabym powtórzyć moje dla nich życzenia.
Kochani!
Życzę Wam, byście zawsze chcieli i umieli ze sobą
rozmawiać, byście nie wstydzili się mówić o swoich oczekiwaniach i potrzebach, bo
zgadywanki są dobre w teleturniejach, a nie w życiu, byście pamiętali, że
powinniście dbać o siebie wzajemnie i pielęgnować Wasze uczucie każdego dnia,
niczym cenny kwiat. Związek opiera się na miłości, zaufaniu i zrozumieniu –
niech te trzy filary stabilnie podpierają Was przez całe życie. Chcieć, to móc –
dlatego -> żeby Wam się zawsze chciało :)