sobota, 31 maja 2014

3. Szarża domowa ciężkiej jazdy polskiej.



Derby. To nie byle co. Przygotowania do tego meczu dla niektórych zaczęły się kilka lat temu. Dla większości  - kilka tygodni temu. Oczywiście – mówię też o kibicach. Plany dopingu, prace nad hasłami – każdy, komu bliski jest FA, przyłożył się do zadanego tematu, jak mógł. Każdy, poza zarządzającymi boiskiem, którzy zamiast wesprzeć – wywieźli w szmaty kolejowe trybuny i zmusili ponad 700 widzów do oglądania imprezy na stojąco. Jako kibicka –bardzo serdecznie dziękuję. Nic tak nie robi dobrze, jak stanie cztery godziny w pełnym słońcu. Oczywiście – jest to możliwość sprawdzenia determinacji kibiców, bo tylko naprawdę wierni wytrwają, ale chyba nie musimy już więcej ich testować, co? Większość dała radę… Bardzo proszę uwzględnić planowane przecież z dużym wyprzedzeniem mecze futbolu amerykańskiego i krzesełka raczej zdobywać w magistracie. W  Szczecinie są wielbiciele także innych dyscyplin, niż piłka nożna i upraszają o szacunek.


Impreza zaczynała się o godzinie 12.00, ponieważ tak ważne wydarzenie dla szczecińskiego futbolu zostało przygotowane przez Husarię jako ekologiczny festyn. Zabawy i konkursy dla dzieci, słodkie i niesłodkie przekąski, a także rozszerzający się asortymentowo z meczu na mecz sklepik Husarii pozwalały przetrwać do godziny 0, którą dla nas była godzina 13.00. Zawodnicy obu drużyn rozgrzewali się, dopracowując ostatnie rozegrania i inne takie, a mnie nosiło z nerwów. Przywitałam się z moim ulubionym Cougarsem, pogratulowałam dotychczasowej postawy, bo też nasz beniaminek idzie przez PLFA I jak burza – w momencie rozpoczynania meczu z Husarią był liderem w tabeli. Posiadając identyczny, jak moi ulubieńcy, bilans zwycięstw (byli niepokonani), miał znacznie lepsze wyniki punktowe. Moje marzenie o finale w Szczecinie nie jest, jak się okazuje,  wcale takie nierealne. :P
Kibice schodzili się powoli, nasza żeńska ekipa przybywała partiami z przygotowanymi przez nas gadżetami, a ja polazłam rozdawać kupony konkursowe. Klub kibica Husarii, czyli Husaria’s Helping Hands, w tym roku nagradza najlepszych, zdaniem publiczności, zawodników meczu z obu walczących drużyn. W poprzednim meczu ciężko było zbierać wyniki, przygotowałam zatem specjalne kupony, na których należało wpisać numerki wybranych graczy. Częścią papierków obarczyłam dziewczyny organizujące doping dla Kuguarów, żeby rozdały wśród „swoich”, a z częścią ruszyłam w publikę. Po dwudziestu minutach gęba mnie bolała od powtarzania tego samego w kółko. Zaczęłam gromadzić kibiców w większe ekipy, żeby oszczędzić na organie mowy… Z przygotowanych 1000 kuponów, w naród poszło 726 sztuk…
Cougars Szczecin, poza swoimi miejscowymi kibicami, mieli wsparcie od ekipy Grizzlies Gorzów Wlkp. Doping przygotowano profesjonalnie – Kuguary miały publikę w barwach drużyny, z szalikami, japońskie pałki do klaskania, bęben, zdrowe gardła i mocne łapska. I mojego brata :) Oraz córkę, bo się tam zapałętała jakoś przypadkowo, choć twierdzi, że neutralna :)
Husaria miała kibiców w barwach, z szalikami, pomponami, transparentami, gardła, łapska. I mnie. Moja bratanica miała inne obowiązki, więc Husaria musiała sobie poradzić bez niej. Doping leciał po przekątnej, my z jednej, oni z drugiej. Przy czym – u nas nie było słychać dopingu Cougarsów, mimo że widzieliśmy, że walą i drą się zdrowo, a nas ponoć nie było słychać u Cougarsowych kibiców, choć od wydawanych przez nas dźwięków ptaki padały w locie. Widać ogłuszał nas wszystkich wytwarzany hałas własny.
Nerwy mnie zżerały, zatem z ulgą powitałam rozpoczęcie meczu, licząc, że za chwilę mi przejdzie. Nic z tego. Kuguary wystartowały pięknie, kilkoma sprawnymi ruchami pokonując boisko na durch i zdobywając pierwsze w meczu przyłożenie. Narożnik biało-czerwony oszalał z radości, szaro-bordowy jęknął rozczarowany. Niektórzy ręce zaczęli załamywać, ale zapobiegłyśmy opadowi rąk. Husaria wszak jest to ciężka jazda. Ciężka jazda musi mieć chwilę i trochę przestrzeni, żeby się rozpędzić. Właściwie chyba wszystkie mecze zaczynała od straty punktów… Ale kiedy się już rozpędzi, to spróbujcie zatrzymać!
Wynik końcowy był daleko, wszak mecz się dopiero rozpoczął, ale jak się okazało – moje nerwy były zagrożone do samego końca. Nie tyle obawą o wynik, ile faktem, że na boisko wyszyły prawie wszystkie nasze połamańce… Jordon (16), ze swoim poskładanym niedawno obojczykiem, Kuba (34) z pięknie i długo operowanym palcem, BuLi (66) z kostką opakowaną niczym paleta wody mineralnej  - w taśmy, plastry, folie i skarpety… Zatrzymanie ich na ławce było zwyczajnie niemożliwe. A przynajmniej nikt się nie odważył :) Jak się okazało – było to bardzo dobre posunięcie, bo wszyscy trzej bardzo pięknie się w meczu zaprezentowali.
Cougars długo się prowadzeniem nie cieszyli, bo Kuba (34) szybko im się zrewanżował, a Przemek (83) dobił do remisu. Potem Husaria grała już tylko lepiej. Moje osobiste spostrzeżenie jest takie, że defensywa gra znacznie efektywniej, kiedy pojawia się w niej Rossi (57). Jakoś tak bardziej ogarnięci są, kiedy nad nimi stoi, trudniej się przez nich przebić i szybciej wyłapują tych lotnych po bokach.  Ofensywa całkiem dobrze sobie radzi, zwłaszcza od kiedy Juniora (12) wsparł Jordon (16). Liczymy na szybki powrót naszego drugiego QB, potrąconego w sparingu z Kozłami.  Wprawdzie przy szarży Mańka (25) prosto w środek Kuguarowej linii mało zawału nie dostałam, ale wchodził trochę jak drzazga w tyłek… Niby tyłek stawia opór, ale drzazga się nie cofa… Zatrzymała go w końcu cougarsowa góra mięsa, ale co uszarpał, to jego. Był taki moment, kiedy drapieżne koty napadły na Kosmosa (39) i wtedy uaktywniła się u nas Agnieszka. Uwielbiam obserwować reakcje „drugich połówek”. :) Normalnie – mord w oczach. Nie darmo przy polowaniu na lwy najpierw zabija się samice. :D Grono partnerek było reprezentowane bardzo licznie, także z kolejnym pokoleniem, przyodzianym stosownie do okazji. Te, które nie mogły przybyć, bo jakieś bezmyślne organizmy zaplanowały dla nich egzaminy, podczytywały wieści w internecie, wklejane przez litościwą Agnieszkę Kosmosową.
Bardzo nam było żal dziewczyn, które z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. 
W drugiej kwarcie Jordon podbił wynik na tabeli do 21:7, choć nie było tak łatwo, jak się wydaje. Cougars spinali się i pokazywali kły, tylko punktów wyszarpać nie dali rady. Publika wspierała gorąco oba zespoły i każdy, gdyby mógł pomóc, przetransferowałby na boisko całą swoją energię, nawet gdyby miał później leżeć przy linii jak skórka z banana.  Niestety, na razie takie rozwiązania nie są możliwe, zawodnicy zatem musieli radzić sobie sami. Rozpędzona Husaria radziła sobie lepiej i lepiej, z Kuguarów jakby schodziło powietrze.
W przerwie meczu pięknie pokazała się młodziutka ekipa taneczna, która z wdziękiem zajęła uwagę publiczności. Rozstrzygnięto konkurs na najpiękniejszy karmnik i kilka innych konkurencji sportowych, rozdano nagrody, w sklepiku Husarii wykupiono chyba większość koszulek, bo jakoś pustawo było na stołach, zjedzono potworną ilość lodów, gofrów, kiełbasek i co tam się dało ugryźć, po czym wróciliśmy do futbolu.
Wynik meczu rozstrzygnął się w trzeciej kwarcie, kiedy to Husaria zdobyła dwa kolejne przyłożenia. Było to bardzo miłe ze strony zawodników, bo po trzeciej kwarcie z Anią musiałyśmy policzyć głosy kibiców w naszym konkursie. Ciężko było się odwrócić plecami do boiska, ale inaczej nie dałybyśmy rady. Gdyby jeszcze w tym czasie odbyły się jakieś spektakularne akcje, chyba by mnie szlag trafił. W następnym meczu musimy ten konkurs jakoś inaczej ogarnąć. Tym bardziej, że niektórzy kibice albo średnio zrozumieli, na czym polega, albo chcieli zademonstrować niechęć do przeciwnika. Na kuponie było napisane „Zawodnik Husarii” i „Zawodnik Cougars”, a po tych wpisach zostawione było miejsce na numer wybranego zawodnika. Nagroda
była dla jednego zawodnika Husarii i jednego zawodnika Cougars. Nie mogło wygrać ani dwóch Husarzy, ani dwóch Kuguarów, więc wykreślenie gracza drużyny przeciwnej i wpisanie dwóch swoich nie dawało nic. Podobnie pominięcie gracza drugiej drużyny. Okazało się też, że nie wszyscy wybierali najlepszego, część wybrała swojego ulubionego, ponieważ spora grupa kuponów trafiła do plecaka jeszcze przed rozpoczęciem meczu. Podliczyłyśmy głosy, przy czym pragnę poinformować, że wśród zawodników Cougars Szczecin rywalizacja była zacięta, a o wygranej zadecydowały głosy kibiców Husarii, a zwłaszcza naszej ekipy. Zwycięzca bardzo przypadł nam do gustu i chyba z 10 głosów zebrał. Mam nadzieję, że mu to nie zaszkodzi :P
Mecz się skończył, drużyny podziękowały sobie oraz kibicom, wręczyłam przygotowane nagrody od publiczności. W Cougarsach zdobył ją Damian (65), w Husarii Kuba (92). Kuba wygrał miażdżącą przewagą głosów – jak widać, umiał zmobilizować znajomych :) Husaria w euforii szalała po okolicy, Cougars przybici porażką w milczeniu schodzili do szatni. Było mi ich żal, bo naprawdę walczyli bardzo dzielnie. Zastanawiałam się, czy nie zaszkodziło im to potworne nakręcenie się na wygraną, bo przy takim nastawieniu, kiedy coś nie idzie, człowiek bardzo szybko traci spokój. Opanowanie emocji jest kluczem do zwycięstwa i to na pewno Kuguary wiedzą. Tylko drugie dno w tym meczu mogło całkowicie zdominować głowy szczecińskich drapieżników. I wtedy im bardziej się starasz, tym bardziej nie wychodzi.
Oczywiście – bardzo się cieszę ze zwycięstwa mojej ukochanej drużyny, zwłaszcza, że kontuzje nas prześladują, co ją osłabia. W ostatnim meczu, na szczęście, karetka nudziła się potwornie. Trzynaste z kolei zwycięstwo to nie w kij dmuchał. Dziękuję panowie! :) Jestem dumna z ekipy, ale jeszcze bardziej jestem dumna z kibiców obu drużyn. Pokazali doping na poziomie, a jeśli pojawiały się jakieś niewłaściwe zachowania, były to incydenty jednostkowe, od razu pacyfikowane przez otoczenie. Mam nadzieję, że Cougars nie będą długo martwić się porażką i zmobilizują się szybko, bo zaraz kolejne spotkania. Ciągle mają szansę na miejsce na pudle, bo ciężko pracują i mają wielką wolę walki.  Marzenia się spełniają, więc moje o tych dwóch medalach w Szczecinie też może. To, że złota chcę dla Husarii, pewnie mnie dyskwalifikuje w kuguarowych oczach, ale trudno, jakoś będę z tym musiała żyć. :D Oni też będą musieli się pogodzić, że będę im kibicowała w pozostałych, nie derbowych meczach.
Dziękuję bardzo naszej kibicowskiej ekipie, bo bez nas na husarskich trybunach byłoby cichutko, zwłaszcza, że bęben dotarł do nas dopiero w drugiej połowie meczu. Dziewczyny – jesteście superowe! :) I oczywiście Monice, za piękne uzupełnienie mojego bloga, czyli jej fantastyczne fotografie. :)


I przy okazji... Załamała mnie informacja, że Junior wyjeżdża, zostawiając zapewne Husarię na pastwę losu. Pikuś Husarię, ale mnie! Bez zrobienia jego sylwetki! I skąd ja wezmę wiadomości o formacjach specjalnych?! Kto mi będzie wyjaśniał zawiłości zasad FA? Każdy, kogo pytam, odsyła mnie do Juniora! :/ Zaczęłyśmy z Moniką kombinować, jak go dorwać przed wyjazdem, ale okazało się, że nie zostawia nas na zawsze... To tylko wakacyjna wyprawa przed nim. :) :) :) :) :) Ufff.... 
Bójcie się rywale. I czytelnicy - ciągle będę pisała :D
Trzynaste kolejne zwycięstwo, wyprorokowane przez kibiców banerami, Husaria zapisała na liczniku. Czekamy na dwudzieste pierwsze :)

poniedziałek, 5 maja 2014

2. O tym, jak Cougars Szczecin wygrali nie tylko na punkty.



Na mecz wybrałam się bez żadnych złych przeczuć, ciekawa, jak z Sowami poradzą sobie nasze Kuguary. Leciałam z wywieszonym jęzorem, nieomal z lasu, bo Spacerowa Niedziela z Klubem Kniejołaza zakończyła się sporo później, niż planowałam, że się skończy. Dotarłam, zajęłam ostatnie wolne miejsce na parkingu i za Agnieszką i Tomkiem ruszyłam w stronę trybun. Ludzi jeszcze nie było zbyt wielu, miejsc do dyspozycji sporo, ale od razu rzucało się w oczy, że poprzednio na trybunach siedziały wyjątkowe brudasy. Na krzesełkach było pełno piasku i łup od słonecznika. Uwielbiam słonecznik, ale nie znoszę syfu, który robią jego niechlujni konsumenci. Rzeczywiście - wielkim problemem jest plucie łupami do woreczka, czy puszki po napojach. Normalnie twarz urywa i ręce mdleją. :P  Życzę każdemu śmieciarzowi, żeby mu pluto tym syfem na wycieraczkę mieszkania, na balkon, samochód i co tam jeszcze ma. Póki się nie nauczy, że otoczenie zostawia się takie, w jakim chce się żyć. No chyba, że ktoś uwielbia przylepione do portek łupki, szeleszczące pod nogami torebki po chipsach i śmierdzące, rozkładające się jedzenie wokół. To wtedy proszę o stworzenie sektora dla syfiarzy, bo jednak nie każdy jest zwolennikiem spędzania wolnego czasu na śmietniku.
Cougars omawiają chwyty.
Wracając do meczu… Usiadłam sobie przy Husarii, bo zwykle siadam koło kogoś, kogo znam. Poza tym chciałam patrzeć, czy nie rozrabiają. :P  Drużyny rozgrzewały się, przy naszej barierce akurat ćwiczyła Cougarsowa linia, co z racji mojej sympatii do liniowych bardzo mi podpasowało. Po zakończeniu rozgrzewki część Cougarsów i część Husarii przywitała się bardzo miło, co oczywiście szalenie mi się podobało, po czym gracze poszli na koniec boiska po ostatnie wytyczne, a oglądacze próbowali znaleźć mało oplute przez słonecznikożerców miejsca, żeby tyłki posadzić. Mecz ciekawił mnie nie tylko jako mecz, ale chciałam też obejrzeć grę Sów, z którymi Husaria wygrała tylko jednym punktem, doprowadzając kibiców tkwiących przed monitorami komputerów do stanu przedzawałowego. Oraz oczywiście – pierwszy mecz Cougars w tym sezonie, dostępny dla moich oczu. Rozumiem różnicę między meczem wyjazdowym i na miejscu, wiem, że miejscowy zespół ma handicap, który wynika nie tylko z grania na znanym sobie terenie, czy przy wsparciu własnej publiczności, ale przede wszystkim z szerszego asortymentu dostępnych zawodników. Nie każdy może sobie pozwolić na wyjazd, czasem wygrywa praca, bo z czegoś żyć trzeba, a czasem nauka, bo profesorowie mogą nie być miłośnikami sportu. Rozumiem słabszą dyspozycję na wyjeździe. Brałam poprawkę na wszystko, dodatkowo i najmocniej na to, że ciągle na FA znam się bardzo mało.
Wy się tu spokojnie opalajcie, a ja cichutko pobiegnę tam...
Rozsiadłam się wygodnie na wyczyszczonym wcześniej krzesełku i czekałam na rozpoczęcie meczu. Przyjezdni narazili mi się już na początku, kiedy to do losowania wychodzili kapitanowie obu drużyn i jeden z sowiej ekipy przyodział się na tę okoliczność w husarski szalik. Żerowanie na lokalnych konfliktach jest dla mnie zupełnie niepotrzebną i niesportową demonstracją. Nie podoba mi się, jako wielbicielce Husarii, używanie jej barw do podbijania Cougarsowego bębenka. Dla mnie takie przedmiotowe traktowanie husarskiego szalika to brak szacunku, a także niewiara we własne siły. Zrozumiałam przesłanie w ten sposób – chcemy wkurzyć zawodników Cougars Szczecin, co z pewnością zaowocuje błędami na boisku. Wniosek – bez tego nie wygramy. :P  Formalnościom stało się zadość i odpowiednie formacje zawodników weszły na boisko. Nie latały we mnie jakieś szalone emocje, bo jednak znam tylko jednego Cougarsa i moje przywiązanie do tej drużyny jest znacznie słabsze, niż do Husarii, ale coś tam jednak się tliło. Początek meczu był średnio fascynujący. Po przypomnieniu sobie Juniorowego wykładu o pozycjach skupiałam się na rozpoznawaniu funkcji zawodników i obserwowaniu gry z punktu widzenia skuteczności ich reakcji. Różnie było. Raz szło, raz nie, raz widziałam, co się dzieje, drugim razem wszystko zasłaniali przesuwający się wzdłuż linii rezerwowi Owls. Pierwsze przyłożenie w meczu zaliczyli goście.

W pewnym momencie Cougars ruszyli i po akcji podsunęli się pod pole punktowe przeciwnika. Jakieś zamieszanie z tego tytułu wynikło, z mojego miejsca średnio widoczne, bo był to drugi koniec boiska. Karę otrzymał zawodnik gości i w zasadzie od tego momentu mecz oglądało mi się bardzo nieprzyjemnie. Zawodnik ukarany podjął dyskusję z sędziami, że się tak dyplomatycznie wyrażę, co zaowocowało kolejną karą, a później wywaleniem go z boiska. Konsekwencją wydarzeń był bardzo brzydki mecz. Trener Sów wbiegał na boisko, a kilku zawodników zachowywało się, delikatnie mówiąc, niegrzecznie. Kwestionowano już każdą decyzję sędziów, chyba, że czepili się Cougarsów. Do końca pierwszej połowy Sowy zarobiły 60 jardów kar za złe zachowanie.
Rozumiem, że można się z decyzją sędziego nie zgadzać, rozumiem, że można być wściekłym, ale nie rozumiem, dlaczego nie można zachować komentarzy dla siebie, zwłaszcza jeśli się wie, że można nimi zaszkodzić drużynie. W żadnej ze znanych mi dyscyplin ganianie kadry po miejscu gry nie jest akceptowane przez sędziów, skąd zatem zdziwienie, że lekkoatletyka trenera Owls nie została przyjęta przez arbitrów z zachwytem??
Cougars nie dali się sprowokować i grali swoje. Popełniali błędy, podobnie jak Sowy, tracili piłkę i odzyskiwali, ale zachowali spokój, grali coraz lepiej i to przesądziło o ich zwycięstwie. Moim zdaniem od usunięcia zawodnika nr 7 z boiska Owls pomylili przeciwnika w tym meczu. Nie grali przeciwko Cougars, tylko przeciwko sędziom, a z nimi jeszcze nikt nie wygrał. Sędzia nie może pozwolić sobie na akceptację chamstwa na boisku, bo może dojść do zwykłej burdy, dlatego reagować musi od razu i ostro. Pytanie, czy nie za ostro należy skierować do odpowiednich organów, natomiast dyskusja, jaki wyraz czy gest jest wystarczająco obraźliwy, by sędzia mógł zareagować jest dyskusją zbędną i jałową. Zdenerwowane Sowy popełniały coraz więcej błędów w grze, co skrupulatnie wykorzystywały Kuguary, poprawiając nie tylko wynik punktowy, ale i nastroje w drużynie. Bardzo się cieszę, że nie dali się sprowokować i grali swoje. Jako kibicka od zawodników oczekuję nie tylko walki na boisku, ale i odpowiedniego zachowania się. Chcę być dumna z drużyny, której kibicuję, a nie się za nią wstydzić. Sowy chojrakowały przed meczem, prowokowały husarskim szalikiem, ale w decydujących momentach nie potrafiły zapanować nad emocjami. Dowiedziałam się, że wśród nich jest wielu zawodników, którzy jeszcze rok temu grali w ekipie juniorów. Może to im puściły nerwy, nie wiem, ale od tego są starsi i bardziej doświadczeni, od tego jest też kadra, żeby studzić emocje i kierować złość w odpowiednią stronę. Powtórzę za byłym trenerem reprezentacji Polski w siatkówce, Raulem Lozano – sędzia może się mylić, ale my musimy grać tak, żeby nam te pomyłki nie szkodziły. Przypominam, że ten argentyński krasnal zdobył z naszymi wieżowcami srebro w mistrzostwach świata i przez kilka lat utrzymywał bardzo wysoki poziom reprezentacji. Festiwal sowiego chamstwa zakończyła piękna seria – wściekły rzut butelką o ziemię, kopnięcie przez zawodnika schodzącego z boiska numerka oznaczającego odległość jardową oraz prymitywny foch przy zwyczajowych podziękowaniach. Tylko jedna Sowa wyszła naprzeciw Cougarsom, żeby uścisnąć sobie dłonie. Gratuluję kultury, współczuję kolegów. Sowie zachowanie na szczecińskim boisku było dla mnie szczeniackie i pokazało, że nie dorośli do gry w oficjalnych rozgrywkach. Przegrywać też trzeba umieć, zwłaszcza, gdy się przegrywa na własne życzenie. Błędy sędziowskie nie powinny absolutnie wpływać na ich zachowanie w stosunku do Cougars, bo nie oni za te błędy odpowiadają. Zamiast się spiąć, jak to zrobiła Hiszpania w 2007 roku, kiedy wściekła na pomyłki sędziów korzystne dla przeciwnika pokonała w finale ME siatkarzy Rosję, wywalali złość na prawo i lewo. Zaszkodzili atmosferze w zespole i odwrócili uwagę graczy od tego, po co rzeczywiście przyjechali.

Bardzo się cieszę, że szczecińska drużyna wygrała. :) Nie wiem, czy się za mocno nie rozpędzam w marzeniach, ale szalenie podoba mi się myśl „złoto dla Husarii i srebro dla Cougars  po finale na Witkiewicza”.  :) Gratuluję zwycięzcom zimnej krwi i dziękuję, że pokazali klasę. Można by nadąć balonik jeszcze bardziej i rozprzestrzenić teorię, że dobro zwycięża, a zło jest ukarane (piję do husarskiego szalika na wstępie), ale bez przesady z tą propagandą. :) Nerwowym zawodnikom gości proponuję przerzucenie się na szachy. Tam zwyczajowo rezultat meczu zależy od zawodnika, a sędziowie w większości turniejów mają zadania głównie formalne. Choć serio mówiąc, mam nadzieję, że przeanalizują swoje zachowanie w szatni i wyciągną wnioski z tego, co się stało. Jestem pewna, że gdyby bardziej zajęli się grą, a mniej arbitrami, szczecinianie mieliby większy problem z pokonaniem ich.
Dziękuję Cougarsom za mecz, a części Husarii za wspólne kibicowanie naszym :P   


Więcej zdjęć jak zawsze  -u Moniki :)

sobota, 3 maja 2014

1. Z Juniorem o pozycjach :) Część druga - defensywa.



Kogel mogel z naszej defensywy i Lionsowej ofensywy.


Nadrabiamy zaległości edukacyjne. Juniorowe nauczanie nie może dłużej leżeć odłogiem, bo wstyd. Człowiek się naprodukował, nawyjaśniał, a tu cisza. Kontynuując wątek – przechodzimy do mojej ulubionej formacji – do defensywy. Dlaczego defensywa jest dla mnie taka ważna, napisałam w pierwszym poście niniejszego bloga, nie będę się zatem powtarzała. Junior jakoś tak opisuje wszystkich od tyłu, do przodu, zaczynamy zatem od tyłu.
SS w akcji :)
Na samym końcu formacji obrony jest zawodnik zwany Safety (S). To ostatnia deska ratunku, zanim już się tylko traci punkty. On ma za zadanie pacyfikować przeciwnika, który się przedarł przez linię defensywy. W zespole jest Free Safety (FS) – najbardziej cofnięty, szybki, przewidujący, zręczny, czytający grę przeciwnika, z chwytnymi łapskami. I odporny psychicznie, bo często z pełną prędkością pruje na czołowe zderzenie. Junior mówił, że nazywa się go często „big hitters”, właśnie ze względu na te zderzeniowe zdolności. Musi pilnować całej strefy, często uniemożliwiać skuteczne złapanie piłki przez zawodnika drużyny przeciwnej. Nie powinien pozwolić nikomu na przedostanie się poza niego. Naszym najbardziej znanym FS-em jest Marcin , który zasłynął w zeszłym sezonie pięknymi przejęciami piłki (interception). Kadra po niego łapy wyciąga. Jest też Strong Safety (SS), który stoi nieco bliżej linii wznowienia i jego zadaniem jest zwykle zatrzymanie akcji biegowej, kryje TE przeciwnika. Jest nieco cięższy od FS, ale również zwinny i ogarnięty oraz oczywiście odporny na zderzenia. Tu bryluje nasz Hammer of the Year, czyli Paweł, jeden z kapitanów i świeżo upieczona gwiazda teledysków. :)
Plecki Denisa oraz reszta bandy.
Cornerback (CB) –  stoi tuż przy linii wznowienia gry, naprzeciwko WR (zawodnika ofensywy drużyny przeciwnej), jest ich dwóch na boisku i odpowiadają za to, żeby WR-ki nie miały co robić. Ze względu na wyznaczone im zadania są to zwykle szybcy, zwinni, szczupli zawodnicy. Czasem CB porzuca WR i podejmuje próbę taranowania QB. Ogólnie demolowanie QB poza ewentualnym odebraniem mu piłki ma znaczenie psychologiczne, o czym mówił zdaje się Leon. Sponiewierany QB nabiera respektu i gra ostrożniej, co może owocować błędami i przejęciami. Najbardziej znanym mi CB z Husarii jest Denis.
Linebacker (LB) – stoi za liniowymi obrony. W zależności od schematu defensywnego jest ich na boisku od dwóch do pięciu, mają za zadanie zatrzymywanie biegaczy, którzy przebiją się przez linię obrony. Jeśli jest ich trzech, to na zewnątrz stoją Outside Linebackerzy (OLB). Ich się dzieli jeszcze na Strong Side Linebackera – czyli tego, który staje naprzeciwko TE przeciwnika i Weak Side Linebackera, który stoi tam, gdzie Tight Enda nie ma. W środku stoi Middle Linebacker (MLB), który jest najczęściej kapitanem defensywy. On zarządza całą defensywą, nazywany jest często QB defensywy. LB muszą być silni, zwinni, szybcy i duzi. Nie mogą bać się uderzeń, bo zwykle znajdują się w największym młynie i tam robią demolkę. Na nich spoczywa odpowiedzialność zatrzymania przeciwnika, jeśli zawiodą – często drużyna traci sporo jardów.  Jedynym znanym mi bezpośrednio OLB Husarii jest Maciek, który w zeszłym sezonie zdobył trzecie miejsce w zawodach na Hammera.
Tuż przed wznowieniem, defensywa gotowa do akcji.
Kolejną częścią formacji obrony jest linia defensywna (DL). Zwykle składa się z czterech ludzi - wewnątrz są Deffensive Tackles (DT), na zewnątrz Deffensive Ends (DE). DT stają naprzeciwko Centra i Guardów przeciwnika, ich zadaniem jest zatrzymanie akcji biegowych przez środek i zatrzymanie linii ataku. Junior określił ich pieszczotliwie „świniakami”. Mają być wielcy, silni i ciężcy, nie muszą biegać, powinni przepchnąć się przez gościa, którego mają naprzeciwko i dorwać QB jak najszybciej i zrobić mu jak największą krzywdę. Na naszą ligę powinni ważyć minimum 110 kg. W tym kawałku drużyny obrodziło moimi ulubieńcami. Zacząć trzeba od Rossiego, choć w tym sezonie przesunął się do ofensywy, ale poznałam go jeszcze w obronie :) Potem jest Mateusz, Jarek oraz Rafał, z którym rozdawałam w październiku ulotki.  DE – stoją na zewnątrz, również powinni być silni i zwinni, ale też powinni trochę biegać, bo oni zwykle nie pchają się do środka kociołka, tylko go obiegają, aby domknąć obronę. Mają uniemożliwić biegaczom, a zwłaszcza QB, przedarcie się przez linię. Jak stwierdził Junior – idealny zawodnik na tej pozycji to połączenie czołgu z wyścigówką. Z wyraźnym zachwytem opowiadał, jak to się można na tej pozycji wyżyć,  zwłaszcza jeśli się jest prawym endem, który wbiega od tej „ślepej strony” (blind side) QB,  czyli w to miejsce, w którym praworęczny rozgrywający nic nie widzi i można go zaskoczyć. Wśród endów defensywy też mam swoich ulubieńców. Pierwszym jest oczywiście Kuba, którego już znacie, a drugim Szymon, mający także zasługi dla niniejszego bloga, bo nie unikał kontaktu od samego początku i to on pierwszy zdecydował się ze mną porozmawiać o zasadach gry. :)
Dobra praca defensywy kończy się tak.
Tyle jeśli chodzi o pozycje. Ogólnie skład drużyny na mecz to 45 osób, a formacje ofensywy i defensywy przebywające na boisku liczą po 11 zawodników. Składem można rotować dowolnie, zmiany wykonuje się między zagrywkami, bo w trakcie gry jest za duże zamieszanie i zawodnik może nie usłyszeć, że ma zejść. Niedopuszczalne jest przebywanie dodatkowych zawodników na boisku, poza legalną jedenastką. Junior opowiadał, że zdarzało się im zaczynać dziesiątką w ofensywie i musieli prosić o przerwę, żeby uzupełnić skład o gamonia, który się zagapił. Ogólnie to ogarniają, bo zwykle wymiana jest standardowa, ten na tamtego, a tamten za jeszcze innego i raczej tego pilnują. Kiedy schodzi jeden, wchodzi drugi.

Formacje specjalne działają wtedy, kiedy na boisku nie ma ani ofensywy ani defensywy. Chodzi tu o wszelkiego rodzaju kopanie. Tworzą je zwykle mieszanki zawodników ofensywy i defensywy, a ich zadaniem jest albo zdobyć punkt kopaniem jajowatej piłki, albo wykopanie jej jak najdalej od swojego pola punktowego. Generalnie z całej serii wymienionych przez Juniora kicków i innych takich zrozumiałam, że wcale nie kończę uczyć się o futbolu, a wprost przeciwnie, coraz więcej mam do nauczenia się.
...albo tak...
Korzystając z okazji, że Juniorowi poszło bardzo szybko z wyjaśnianiem, a mnie z pojmowaniem tych pozycji, zapytałam go o te dwa punkty, które zdobył Marcin w meczu z drużyną Kings Kraków w zeszłym roku. Przejął piłkę, pognał we właściwą stronę, ale dostaliśmy za to tylko dwa punkty, a ja liczyłam na sześć. Wyjaśniał mi to już Szymon i pamiętałam, że nawet zrozumiałam, o co chodziło, ale nie zapisałam i potem znów nie wiedziałam. Junior mi wyjaśnił, że Marcin zabrał Kingsom piłkę, kiedy próbowali podwyższyć za dwa punkty. W związku z tym podwyższaniem do zdobycia były po prostu dwa punkty i ani grosza więcej. Z jednej strony – trochę szkoda, bo piękna defilada Marcina aż się prosiła o szóstkę, z drugiej  - lepiej dwa, niż nic. W każdym razie zapamiętałam trwale, o co chodziło. To nagrywanie naprawdę się sprawdza. :)
...albo jeszcze tak.

Niniejszym bardzo dziękuję Juniorowi, że się ze mną przemęczył przez te pół godziny, wnosząc kaganek oświaty w ciemną masę. Już naprawdę ogarniam, kto jest po co, choć czasem nie pamiętam wszystkich nazw. Na pewno się jeszcze będę czepiała, choćby o te szczegóły formacji specjalnych, ale poczekam do końca sezonu. No chyba, że będzie sprzyjająca okoliczność. :D




Oczywiście, jak zawsze zdjęcia są od Moniki, ze sparingu z Aniołami z Torunia i z meczu z Lwami z Gliwic.