sobota, 18 kwietnia 2015

3. Tryknięci przez Koziołki


Znajomi i rodzina zabronili mi siadać do kompa przed upływem trzech dni, ale nie wytrzymam. Nie tyle z powodu nerwów, ale z powodu obaw, że zapomnę o niektórych szczegółach spotkania. Za to przesunę publikację, żeby mieć czas na zmianę niektórych wyrazów, jeśli to okaże się konieczne.
Weekend to piękny czas tylko z tego powodu, że jest weekendem. Natomiast dla mnie był ekscytujący po wielokroć. Bardzo ważne spotkanie w sobotni ranek, wyjazdowy mecz Cougarsów z Wilkami, a także mecz Husarii z Kozłami na przyjaznym kibicom boisku przy ul. Pomarańczowej...
Sobota była jeszcze miła i sympatyczna, mimo przykrej wiadomości o przegranej Cougarsów i słonecznych oparzeń na twarzy, których dorobiłam się o poranku. Niedziela zaczęła się paskudnie. Obudziłam się z kosmiczną migreną i myślą, że nie dam rady siedzieć na trybunach. Pudełko medykamentów i zabiegi agrotechniczne na organizmie pozwoliły mi się zreanimować na tyle, że mogłam dać się powieźć na Prawobrzeże. Załadowałyśmy pojazd kibicami, z innymi umówiłyśmy się na miejscu i mimo różnych przeciwności losu o 11.32 wysiadłam przy boisku. Pokulałam się przywitać z przyjaciółmi i znajomymi, po czym zamarłam na środku placu boju, niczym Lotowa żona. Naprzeciwko mnie, szczerząc żółtą kratkę kasku niczym najszerszy uśmiech, szedł ubrany w bojowy rynsztunek Rossi. Tak, ten sam, którego zwozili z boiska  w Białymstoku. Przebierał żwawo obiema dolnymi kończynami i ogólnie wyglądał na nietkniętego. Albo on ma już sztuczne te kulasy i mu zwyczajnie wymieniają na nowe po każdym meczu, albo uaktywnił jaszczurczy gen odtwarzania utraconego fragmentu organizmu, albo jest wariatem, który dobro drużyny stawia nad swoje zdrowie. Kochanym wariatem, ale jednak. W tym trzecim
przypadku wszyscy - zawodnicy, zarząd i kibice zaciągamy u niego wielki dług. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli go nigdy spłacać.
Przywitałam się ze wszystkimi, do których dotarłam i którzy chcieli się ze mną przywitać, wyściskałam Giselę, która poza swoją zwykłą życzliwością posiadała jeszcze fantastyczną fryzurę - różowe refleksy na jasnych włosach, pozytywne niczym słoneczne pocałunki. Jej widok poprawił mi humor i zmniejszył ból głowy o 30%.
Wróciłam do części kibicowskiej. Rozwiesiłyśmy nasze flagi, jak się dało (po stracie długich kijów nie jest to zbyt proste), a potem rozdałam najmłodszym kibicom resztę husarskich tatuaży otrzymanych od Marcina przed meczem ze Seelersami. Z radością zauważyłam, że dopisała frekwencja wśród naszych "starych" kibiców, a także - że ciągną na mecze nowych (sama ściągnęłam ośmiu).  Usadowiliśmy się wygodnie na trawie i mecz się rozpoczął.
Miałam w pamięci ubiegłoroczny sparing z Kozłami, w którym nie tylko zmasakrowali nas wynikiem, ale także usunęli z boiska kilku naszych graczy na długi okres leczenia i rehabilitacji. Obawiałam się zatem powtórki z rozrywki. Choć z drugiej strony, po meczu ze Steelersami i z Białymstokiem byłam pełna nadziei.
Ej chłopaki! Gramy, czy się opalacie?
Zaczęło się jak jesteśmy przyzwyczajeni - stratą punktów przez Husarię. Choć uczciwie mówiąc - straciliśmy je dopiero w drugiej kwarcie. :) Pierwsza była jedną wielką przepychanką na środku i przypomniał mi się pierwszy mecz Husarii, jaki w życiu widziałam - z Falconami. Tam też akcje rozgrywały się głównie in the middle of... Wracamy na Pomarańczową, niebieskie Kozły, zielona trawa...  Punkty dla Kozłów - safety. Tak sobie próbuję przypomnieć, ale to było chyba pierwsze safety widziane przeze mnie na żywo. Przypominam tym, co nie pamiętają:
  • Zagranie bezpieczne (safety) warte 2 punkty. W ten sposób punkty zdobywa obrona, gdy zawodnik ataku niosący piłkę w swoim polu punktowym jest szarżowany, wypuszcza piłkę aż ta opuści pole punktowe lubcelowo rzuca piłkę w ziemię (intentional grounding), aby uniknąć szarży. Dodatkowo, jeśli zawodnikowi obrony uda się zablokować wykop z powietrza, tak że piłka wędruje za linię końcową pola punktowego drużyny ataku, wtedy obrona zyskuje punkty z zagrania bezpiecznego. Podobnie dzieje się, gdy atak popełni określone faule w swoim polu punktowym – głównie nieprawidłowe blokowanie. Niekiedy drużyna ataku taktycznie wybiera oddanie "tylko" dwóch punktów drużynie obrony, gdy jest zepchnięta do własnego pola punktowego. Wtedy zawodnik ataku niosący piłkę sam klęka w polu – stąd właśnie pochodzi nazwa zagrania.

Nie wiem, czy tu było niebezpiecznie, ogólnie w kotle nie wiedziałam, gdzie piłka, gdzie sędziowie, gdzie góra a gdzie dół, dowiedziałam się o tych punktach z komunikatu sędziego głównego. Nic to, dwa nie majątek, odrobimy. Chwilę później Koziołki tryknęły nas na szóstkę, a potem dokopały jeszcze jeden punkt. Było zero do dziewięciu. Goopio to wyglądało... Michał (5) zdobył przyłożenie, ale nie zostało uznane, bo któryś od nas narozrabiał... Drogo nas kosztują te przewinienia.
Jeszcze goopiej było później, kiedy Kozły znów przedarły się przez naszą defensywę i na tablicy wyników trzeba było zamienić tę dziewiątkę na szesnastkę. :/
Elementy taneczne...
Denerwowało mnie to, bo ciągle byliśmy o włos od czegoś. Od zdobycia kolejnych prób, od złapania piłki, od przyłożenia. Sport to zdrowie. :P Dylan rzucał daleko i wysoko, ale nasi są zbyt niscy albo mają za krótkie łapy, bo większość tych podań była niekompletna. Kozły rzucały płasko i stosunkowo blisko i mieli w grze podaniowej o niebo większą skuteczność. Tym nas rozkładali. Przerwa zaczęła się koszmarnie. Obsługujący nagłośnienie, osobnik jak przypuszczam kompletnie głuchy, puścił naszym cheerleaderkom muzykę tak. że ptaki padały w locie, szyby z okien wypadały, a powietrze zdmuchiwało nam głowy z karków. Tylko ktoś absolutnie pozbawiony słuchu mógł uznać, że poziom głośności burzący mury Jerycha jest ok. Nie był ok. Publiczność próbowała ratować zmysł słuchu zatykając sobie uszy rękoma, ale rodzice z dziećmi mieli dylemat, czy ratować słuch swój, czy bagażu genetycznego. Modliliśmy się o rychły koniec pokazów, licząc, że nam odejmą nieco decybeli, ale nic z tego. Po występie formacji tanecznej głuchy spod namiotu uraczył nas muzyką rozrywkową. Trawa podwijała korzonki niczym spódnice i próbowała zwiewać z zagrożonego obszaru, ale siedzieliśmy na niej dość mocno i dlatego pozostała na miejscu. Upiorna przerwa wreszcie się skończyła, a mój migrenowy czerep rozpoczął odliczanie czasu do kolejnej tabletki. Bardzo proszę organizatorów, by przed następnym meczem upewnili się, że osobnik obsługujący sprzęt słyszy. Cokolwiek.
Nie tylko machanie pomponami, a co :)
W przerwie kilku ludzi domagało się ode mnie informacji, gdzie można kupić taką piękną bluzę z Husarią na plecach, jak moja. Pokazywałam palcem na zielony namiot, ale twierdzili, że już nie ma. Sprawdziłam - nie było. Ale za to były inne gadżety. Moja ekipa wzbogaciła się o koszulki na nowy sezon i kilka bransoletek. Przy pomocy zmywalnego tatuażu zrobiłam sobie husarską parasolkę na głowę, ale musiałam zrezygnować z jej noszenia, bo wiatr też ją sobie upodobał i co chwilę próbował mi ją zarąbać z głowy. Nie chciało mi się latać po osiedlu, a do tego bałam się, że jeszcze komu tymi drutami krzywdę zrobi, więc schowałam. Będzie na lato.
Przerwa na szczęście (hałas) skończyła się i wróciliśmy do gry. W trzeciej kwarcie dużo się działo. Kozły znów się po nas przeleciały, podwyższając wynik na 0:23, Mario z Juniorem zdobyli dla nas pierwsze 8 punktów (Mario TD, Junior w podwyższeniu), a z boiska nie wstał Rossi. Podjechała karetka, ale jakaś mikra taka i były problemy, żeby wielkiego chłopa do niej załadować. Zastanawialiśmy się, czy Rossi im nie wyjedzie tylnymi drzwiami w trakcie podróży, ewentualnie czy nie będzie musiał się na nich uwiesić, bo wychodziło, że zmieści się w pojeździe tylko do połowy. Jakoś jednak po kilku próbach udało się zamknąć drzwi i nie wystawał poza pojazd ani jeden kawałek naszego zawodnika. Karetka opuszczała sztuczną murawę w burzy oklasków. Po czym na parkingu rozpoczął się przeładunek Rossiego do innego pojazdu, niemal równie interesujący, co rozgrywające się na boisku wydarzenia.  A na boisku zaszalał James. Złapał piłkę po naszej stronie boiska, po wykopie Kozłów, włączył motorek w tylnej części ciała i jak to zwykle robił Marcin (18) - przeleciał przez wszystko i wszystkich, by pokonawszy 60 jardów zdobyć dla nas piękne przyłożenie. Euforia na trybunach, bo przecież 14:23 wygląda znacznie piękniej, niż 0:23.
Mecz był ogólnie nerwowy, ale szczytem był moment, kiedy na oko mieliśmy do TD jakieś 20 centymetrów. Pamiętam, jak w Białymstoku, w pierwszym moim finale, taką samą odległość próbowaliśmy pokonać na trzy sposoby. Najpierw normalnie. Potem Kosmos skakał nad linią defensywy przeciwnika. I kolejny sposób - nasza linia ofensywna wpychała gościa z piłką w pole punktowe przeciwnika. Skuteczne okazały się dwa ostatnie. Czemu Dylan rzucał, pojęcia nie mam, może dlatego, że go w Białymstoku nie było. Szansę zmarnowaliśmy i punkty przeleciały nam koło nosa. Kozły parły do przodu i w czwartej kwarcie zdobyły jeszcze dwa przyłożenia i jedno podwyższenie za punkt. Tablica wyników nie chciała współpracować, ewentualnie obsługujące ją jednostki nie chciały pogodzić się z wynikiem, bo uparcie pokazywała co innego, niż wynikało z naszych obliczeń. Porzuciliśmy jednak jej obserwację, bo na boisku działo się ciekawiej. Podciągnęliśmy wynik na 20:36 i czekałam na kolejne podwyższenia. W końcu w jednym z meczów Cougarsi w ciągu dwóch minut zrobili dwa przyłożenia, to czemu my nie możemy? No jakoś okazało się, że nie możemy. Pan w białej czapce zakończył mecz.
Zimny Lech i ciut sztywny Rossi...
To było pierwsze spotkanie Husarii, które mi się nie podobało. Może inaczej - podobało mi się, że podjęliśmy walkę, że w sumie uważam, że mogliśmy je wygrać, podobnie jak to w Białymstoku. Bo to znaczy, że poziom prezentujemy całkiem niezły. W porównaniu z zeszłorocznym spotkaniem, byliśmy o niebo lepsi. To czemu marudzę? Naliczyłam pięć sacków... Pięć razy nasz rozgrywający został powalony z piłką w ramionach. Ja się nie znam, ale misiętoniepodoba. Albo nasza linia ofensywna przysypiała, albo QB. Wiele było momentów, w których zastanawiałam się, czy Husaria nie ma pomysłu na grę, czy on jest tak przebiegły i skomplikowany, że zwyczajnie mnie wykiwali. Dla mnie Dylan grał swoimi krajanami, a Kozły natychmiast to przeczytały i obstawiały i Maria i Jamesa, niczym najbardziej napalone narzeczone. Może nie jest jeszcze pewien naszych? Ale przecież w Białymstoku było widać i grę Michałem i Juniorem... Być może zwyczajnie jeszcze nie dorosłam do wysokiego poziomu Topligi, spróbuję się dowiedzieć i poproszę Juniora o kolejne korepetycje. Nie chcę się denerwować dodatkowo, wystarczy mi to, co dostaję w standardzie. :)
Kolejny raz straciliśmy sporo w wyniku przewinień zawodników. O ile jakieś tam szarpaniny są dla mnie do zaakceptowania w ferworze walki o piłkę i jardy, to już słowne przepychanki są zupełnie zbędne. Może poza treningiem siłowym i szybkościowym wprowadzić też elementy panowania nad nerwami? To się naprawdę opłaci.
I znów byliśmy o włos od kary za szwendających się przy linii kibiców. Sędziowie zarządzili - wszyscy zbędni won. Zastanawiam się, czy nie można chwilę przed spotkaniem poinformować gawiedzi o zasadach poruszania się w tym szczególnie zagrożonym obszarze? Ile jardów musi stracić Husaria, bo ktoś z organizatorów poczuł się do odpowiedzialności i przeganiał łażące bezmyślnie bydło? Standardem są dzieci grające w piłkę przy polu punktowym. To naprawdę takie trudne do ogarnięcia? Może wprowadzić regulamin, że za każdy stracony przez kibica jard, wpłaca on na konto drużyny 100 peelenów? Dwa spotkania i mamy na autokar. Przynajmniej by mnie to tak nie irytowało. Próbowałam zainteresować sprawą wałęsającego się bez przydziału Mizia, kiedy przegnałam już jednego z fotoreporterów z boiska, ale Miziu mi poradził, żebym sama się tym zajęła. Pocałuj mnie w nos :P Za chwilę usłyszę, że mogę też TD zdobywać, skoro mi się nie podoba, że mało ich było. :) Nikt mnie nie słucha, bo w końcu kto ja jestem i jakim prawem się czepiam? Na Pomarańczowej nad tym żywiołem łatwiej zapanować, bo można zwyczajnie, jak sobie w ostatnim meczu zażyczyli sędziowie - wywalić wszystkich za płot. Ale już wkrótce wrócimy na Witkiewicza, a tam nie ma takich możliwości. Warto zastanowić się, jak zorganizować spotkanie, by kibice nie zaszkodzili Husarii.
Wracałam z Prawobrzeża dość rozczarowana, ale już mi trochę przeszło. :) Mam nadzieję, że na Pantery moja Husaria wzmocni obie linie. I z tymi rzutami do celu też można coś zrobić... Cele wybierać inaczej albo co... :)

Więcej zdjęć na fb u Moniki Bączyk, a także na profilu Husarii Szczecin.

p.s. puszczam bez zmian. Nie znalazłam wyrazów do zmiany :)






poniedziałek, 6 kwietnia 2015

2. Pozytywne emocje razy dwa poproszę

Zainspirowana dyskusją pod postem o meczu ze Steelersami postanowiłam napisać o tym, jak emocje na boisku i poza nim wpływają na dyscyplinę sportową. Zwłaszcza nową. O wielkich uczuciach między szczecińskimi drużynami futbolowymi krążą już legendy, a sprawa zamiast wymrzeć wraz z ostatnim grającym na boisku dinozaurem rozwija się i rośnie, niczym świąteczne ciasto drożdżowe.
Do futbolu dołączyłam bardzo niedawno, ale od razu dotarło do mnie, że w przeszłości stało się coś, co rozdzieliło jedną ekipę na dwie, tworząc przepaść niczym Rów Mariański. Nie mam pojęcia, co to było i uczciwie mówiąc - nie chcę wiedzieć. Zakładam, że było to coś niezwykle istotnego, co wywołało tak wielki żal i ból, że porozumienie się było niemożliwe. Oczywistym jest, że w takich przypadkach ludzie się rozchodzą i każdy idzie swoją drogą. I git. Tylko tu się trochę trudno rozejść, bo zmierzamy w jedną stronę po jednej ścieżce.
Miałam się rozpisywać, jakie mogą być scenariusze tego rozchodzenia się, ale szkoda czasu. Nikt tego nie będzie czytał. Opowiem Wam, jak to widzę ja, osoba spoza konfliktu. Może wtedy zastanowicie się, jak postępować, by osiągnąć założony przez Was cel (piszę do zawodników obu drużyn).
Przyszłam na pierwszy mecz i już od razu przekonałam się, że niektórzy szczecińscy zawodnicy kłamią. Ewentualnie są głupi. Twierdzą, że kochają futbol amerykański, że chcą popularyzacji dyscypliny, że chcą rozwoju własnej drużyny, że chcą, żeby kibice tysiącami przychodzili na mecze. Trzecia góralska prawda. Nowicjuszowi na trybunach nie jest miło, kiedy słyszy chamskie komentarze, kiedy zawodnicy i kibice obrzucają się błotem. Nie jest komfortowo, kiedy słyszy, że od wejścia musi się opowiedzieć za którąś drużyną, ale najgorzej jest, kiedy od razu się oczekuje, że "tych drugich" będzie nienawidził. Uczucia na rozkaz to się miało w epoce dyktatur, a nie w cywilizacji, w XXI wieku. Nie ma takiej opcji, że znienawidzę kogoś, bo mi ktoś go palcem pokazał. Ale wielu nowych tak bardzo chce być "swoja", że nie zawaha się i wchłania to odbicie wzajemnej niechęci. Nie wiedzą za co, ale bardzo nienawidzą "tych drugich". Głośniej wyzywają, głośniej gwiżdżą, głośniej obśmiewają, niż "weterani konfliktu". Nowi "drugiej strony" odpowiadają i "weterani konfliktu" obu drużyn mogą siedzieć spokojnie i z zadowoleniem obserwować eskalację niechęci. Super. Tylko to sprawia, że kibicom się nie chce tego oglądać. Albo nienawidzisz z nami, albo jesteś przeciwko nam. Ciebie też możemy obrzucić błotem. Możemy Cię wyśmiać, bo nie kibicujesz Prawdziwym Mężczyznom. Drużyny ignorują się wzajemnie, choć korzystają z tych samych zasobów. Zawodnicy jednych mają kaca, przechodząc do drugich, w dodatku są niepewni, jak ich przyjmą "ci drudzy". W końcu przyszli od wrogów. Będą słuchać od swoich nowych kolegów, czy okażą się na tyle dobrzy, że koledzy zamkną dzioby z obawy o utratę dobrego gracza? Stracą przyjaciół, których mieli, bo chcą pograć z lepszymi? Podjąć większe wyzwanie? Hu nołs? Każda drużyna ciągnie do siebie ludzi, sponsorów, kibiców... Jeśli dostaną oni, to my stracimy. Jeśli my będziemy mieć, to im się nie uda. Dyscyplina rozwija się jak róża na biegunie, ale to nie ważne. Ważne, że IM noga się powinęła.
Dyscyplina ma potencjał. Jest interesująca, dużo się dzieje, jest widowiskowa. Można siłę dwóch drużyn wykorzystać dla dobra FA i każdej ekipy oddzielnie. Jak? Bardzo proszę. Zakładam, że osoby nienawidzące się szczerze nie będą ze sobą rozmawiały. Nie muszą sobie podawać rąk, jeśli to grozi zawałem lub innym trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. Zakładam, że niektórych hejterów absolutnie nie przekonam do swojego pomysłu, ale jeśli uda mi się to z połową każdej drużyny, to odniesiemy sukces. My - kibice, wielbiciele FA, szczecińskich drużyn, Wy -zawodnicy. Opiszę kilka przykładów z przeszłości, by pokazać, jak mogą wpłynąć na przyszłość. Znam je tylko z opowieści, więc opiszę tak, jak dostałam.
Założenie - pozytywne odpowiedzi na negatywne komunikaty.
Fakt - emocje wracają do nadawcy. Jeśli nadasz pozytywnie, wróci pozytywnie. Kogoś, kto Ci źle życzy - zaboli podwójnie. Legendarny doping Husarii na meczu Cougars przeszedł do historii. Część ponoć kibicowała życzliwie, część złośliwie - nie ma znaczenia. Kibicowali (pozytywny przekaz), darli dzioby, walili w bębny, były transparenty. Cougarsi ponoć wkurwieni do białego. Efekt dla Husarii - zdobyła dobrą opinię, która poszła w świat, mówi się o tym przy każdej okazji, zwłaszcza w czasie spotkań derbowych, kibice sobie opowiadają całą historię do tej pory. Efekt dla Cougars - o nich się nie mówi. Wniosek - jeśli jedna drużyna pozytywnie wesprze drugą z trybun (bez względu na intencje), zrobi sobie świetny PiaR, a do tego zachwyci kibiców. Oczywiście, druga drużyna może zignorować takie działania i nie zrewanżować się równie spektakularną akcją. Jednak konsekwencja w działaniu sprawi, że w pewnym momencie będzie musiała, bo brak rewanżu zaszkodzi jej na wizerunek. Jak to tak - oni im kibicują, wspierają, a tamci nic? Buractwo jakieś! To jest najbardziej zewnętrzny rezultat, jaki w tych działaniach się uzyska. Pozytywna opinia otoczenia. Ale do ugrania jest coś więcej. Jeśli zawodnicy (mówię o nowych, o tych, którzy konflikt znają tylko z opowieści) będą widzieli, że jedna drużyna daje wsparcie, a druga to ignoruje, zapewne odezwą się w czasie spotkań czy treningów. Nie będą chcieli brać w tym udziału, bo zwyczajnie - przyzwoity człowiek tak nie robi. Tym bardziej, że rewanż nie jest kosztowny, ani nie wymaga wielkiego wysiłku. Młody człowiek, który będzie chciał dołączyć do zespołu, pójdzie tam, gdzie ludzie się lubią i wspierają, a nie tam, gdzie się nienawidzą.
Olaf Werner, trener Husarii, zorganizował obóz szkoleniowy, zdaje się dla QB. Przyjechali ludzie z całej Polski, ale Cougarsów zabrakło. Nie sądzę, by uznali kwalifikacje Olafa za niewystarczające, bo w końcu trener defensywy reprezentacji Polski to nie byle kto. Z jakiegoś jednak powodu uznali, że im to niepotrzebne. Ale może zwyczajnie  -zabrakło pieniędzy, żeby na niego pojechać. Wspólnie działając pieniądze by się znalazły. Choćby metodą zbiórki wśród kibiców. Chętnie dorzucę się do czegoś, co pomoże moim drużynom. Szlag mnie trafia kiedy widzę, ile możemy zdziałać i jak ten potencjał marnuje się, bo niektórzy są tak zapiekli, że przedkładają swoją niechęć nad dobro innych.
Zakładam, że trochę potrwa doprowadzenie do takiego stanu, w którym "weterani konfliktu" będą mogli ze sobą normalnie rozmawiać. Bez rzucania się sobie na szyje. Po prostu rozmawiać. Co nam to da? Bardzo dużo. Drużynie silniejszej da swobodny dopływ zawodników bez kaca moralnego, otwartych na współpracę, drużynie słabszej - możliwość trenowania z zawodnikami silniejszymi. Korzystanie z szerszego wsparcia sztabu szkoleniowego. Podnoszenie kwalifikacji zespołu, a co za tym idzie - awans do wyższej ligi. Futbol amerykański w Szczecinie zyska nie 2x50, ale 1x100 zawodników. Teraz te 2x50 każdy ciągnie linę w swoją stronę, więc to, co jest do wyciągnięcia (od miasta, sponsorów, kibiców), stoi w miejscu. Kiedy na jednym końcu liny uwiesi się 100 siłaczy, nie ma bata - wyciągną, co potrzeba. Jeśli na trybunach zgodnie drzeć się będzie 700 osób, usłyszy nas prasa, radio i telewizja. Zyskają obie drużyny. I my, kibice także, bo będziemy mogli oglądać mecze w bardziej komfortowych warunkach i na boisku będą drużyny z wyższej ligi. W zeszłym roku w ramach budżetu obywatelskiego zgłoszono przystosowanie boiska do wymagań FA. Zagłosowało na ten projekt koło 250 osób. Projekty zwycięskie w dzielnicach miały po 700-1000 głosów. Z palcem w nosie powinniśmy tyle zdobyć, jeśli się tylko WSZYSCY w to zaangażujemy. Razem możemy wyszarpać dla NASZYCH drużyn przyzwoite boisko w odpowiednich godzinach, przyciągnąć sponsorów, podnieść poziom szczecińskiego futbolu, przyciągnąć nowych kibiców. Oddzielnie możemy pogrążyć obie drużyny i zniechęcić ludzi z zewnątrz.
Cougars robi świetną robotę docierając do dzieciaków i młodzieży. Nie można tego nie dostrzegać. Jednocześnie Husaria dzięki zagranicznym zawodnikom ma dodatkowe wsparcie szkoleniowe. Wspólne działania tych dwóch ekip da nam dwie mocne drużyny, z czasem obie w Toplidze.
Popatrzcie dalej, niż Wasza niechęć do siebie. Nie czujcie się zdrajcami, bo wyciągacie rękę do drugiej drużyny. Działacie w interesie dyscypliny i swoich zawodników. Ja nie obawiam się siedzenia w środku husarskiego sektora w koszulce Husarii i szaliku Cougars Szczecin. Głośno kibicuję, bo kiedy nie ma na boisku Husarzy, moją drużyną jest Cougars. Mogą sobie nie życzyć mojego dopingu, ale wtedy wydadzą się cokolwiek śmieszni. Husarze mogą się śmiać, mogą mi dokuczać, ale to w żaden sposób na mnie nie wpływa. Ilu z Was, w ramach jednej drużyny, kibicuje różnym ekipom w NFL? I co? Bijecie się? Opluwacie? No właśnie.Wielu zawodników zdaje sobie sprawę z tego, że hejt jest śmieszny i dziecinny. Myślę, że w drugiej drużynie jest podobnie. Świadczą o tym coroczne transfery. Musi nas, świadomych, być jeszcze trochę więcej, a wtedy sprawy przyjmą naprawdę pozytywny obrót. Przecież jesteście naprawdę fajnymi facetami.
Mój kolega, były Husarz, robi fantastyczne kibicowskie, zmywalne tatuaże. Dlaczego nie miałby ich przygotować także dla Cougarsów? Jeśli kogoś razi Cougars czy Husaria, niech skupi się na kolejnych członach obu nazw: SZCZECIN, drużyna futbolu amerykańskiego.

p.s. Hejterzy to ludzie nieszczęśliwi. Nie mają swojego życia, żyją tym, co robią inni. Im bardziej ci inni żyją dobrze, tym hejterzy są bardziej nieszczęśliwi. Jeśli zrozumiesz, że ich niechęć do Ciebie wywodzi się z Twoich sukcesów i ich porażek, przestaniesz na nich zwracać uwagę.
Po pierwsze dlatego, że wystarczy, że skupisz się na tym, by być szczęśliwym, że będziesz myślał o sobie, już zrobisz hejterowi przykrość. Jego cieszą Twoje negatywne reakcje na jego nienawistne teksty, posty, filmy. Utwierdzają go w przekonaniu, że jesteś podły i zły, więc ma prawo to robić, żeby Cię ukarać/dokuczyć Ci/skompromitować Cię. Ludzie, którzy wchodzą w trwający konflikt mogą dać mu wsparcie. Wchodzisz w cudzą grę, na cudzych zasadach  -nie możesz wygrać. Ignorowanie hejtu sprawia, że gościowi wyczerpują się bateryjki. Ileż można szczekać do zamkniętych drzwi? Jak ludzie reagują na kogoś, kto ciągle kogoś atakuje i czepia się? Kiedy na jego negatywne działania reakcją jest pozytywna wyrozumiałość - niedojrzały, ma problemy ze sobą, dorośnie, to zrozumie - zyskujesz w oczach otoczenia. Wielki, silny pies nie zagryzie małego, bo ten dziamga. Przechodzi wyrozumiale nad jazgotem bo wie, że to nie jest zagrożenie. Róbcie swoje. Konsekwentnie i do przodu. Nie dawajcie się wciągać w pyskówki.
Po drugie - to człowiek, któremu nie idzie, który nie ma nic swojego. Należy mu współczuć. Skąd wiem, że nie ma? Jeśli się robi, co się lubi, jeśli się odnosi w tym sukcesy, to człowiek chce działać dalej, a nie pluć drugiemu na spodnie. Zwyczajnie - szkoda czasu na pierdoły.
Po trzecie - kiedy się na nich z boku patrzy, to są tacy śmieszni :D Tacy napięci, tacy czerwoni na twarzy, jakby walczyli o nerkę dla dziecka. A oni tylko wyzywają sportowców. Po prostu - gwiazdy towarzyskiego sukcesu. :D Ktoś, kto takimi metodami próbuje się przypodobać swojej grupie nie ma widać nic lepszego do zaoferowania. To jest zagrożenie? Żartujecie sobie... :D


Mam nadzieję, że po przeczytaniu i przemyśleniu wyciągnięcie z tekstu to, co najważniejsze - pozytywne emocje są kluczem do zmian. Chcę mieć dwa razy tyle radochy na stadionie, co mam teraz. Skoro dwie szczecińskie drużyny grają w FA...

czwartek, 2 kwietnia 2015

1. Magiczne właściwości maści na ból d...

Mecz w Białymstoku był dla mnie niedostępny odległościowo. Dla większości kibiców Husarii zresztą też. Może gdyby ktoś odpowiednio wcześnie rzucił hasło i spróbował ogarnąć transport, zebrałoby się kilkanaście chętnych osób, ale jak zwykle - myśleć zaczęliśmy za późno. Husaria pojechała sama.
Nie pamiętam, kiedy to się zaczęło, ale chyba jeszcze przed rozpoczęciem sezonu. Co bardziej ekstremalni kibice obu drużyn przekazywali sobie w necie magiczną tubkę maści na ból dupy, w celu złagodzenia bolesnego swędzenia, które niechybnie wystąpi po meczu u przegranych. Zacietrzewienie niektórych sprawiało, że stawali się groteskowi, ale w dzisiejszych czasach im większy błazen, tym dalej jedzie, więc pewnie dlatego popisy przybierały na sile. Poprzednie dwa razy napięci Lowlandersi przegrali z napiętymi Husarzami, co sprawiło, że żądza mordu u niektórych wzrosła gwałtownie. Husaria chciała podtrzymania passy zwycięstw, Lowlandersi, co oczywiste, chcieli ją przełamać.
Przyłożenie Juniora na pięknym boisku LB
Białystok bardzo wsparł miejscową drużynę, co się miastu bardzo chwali, a czego osobiście trochę im zazdroszczę. Mają do dyspozycji fajny stadion i wydaje się, że na problemy ze sponsorami nie narzekają. Pewnie, że gdyby była większa kasa, mogliby jeszcze więcej zadziałać, ale cieszy, że w ogóle jest wsparcie. Bo w Szczecinie go nie ma.
Z całego tego meczowego kołowrotka najbardziej mnie radowała transmisja na żywo, w internecie. Możliwość oglądania pojedynku, akcji, reakcji, punktów i tego wszystkiego, co się dzieje te prawie osiemset kilometrów stąd jest bezcennym darem, za który Lowlandersom bardzo dziękuję. Cyferki są nędzną namiastką, pozwalają bowiem śledzić wynik meczu, ale nie pokazują, co dzieje się na boisku.
Życiowe zawirowania sprawiły, że do komputera dorwałam się z piętnastominutowym opóźnieniem. Przewinęłam materiał z ględzenia, wysłuchując jedynie rozmowy z Olafem, aż do momentu losowania. Stwierdziłam, że dzięki temu łatwiej przetrwam przerwę, bo będzie dla mnie zwyczajnie krótsza.
Się dzieje...
Pierwszą kwartę oglądało mi się bardzo miło, podobnie jak początek drugiej. Irytowały głośne krzyki komentatora, zagrzewające do kibicowania, ale dawało się wytrzymać. Zwłaszcza, że Husaria szła jak burza i zdobywała przyłożenie za przyłożeniem. W drugiej kwarcie, przy stanie 0:21, po kolejnej kotłowaninie jeden z zawodników Husarii nie podniósł się z boiska. Dyskretnie zasłaniał numerek, więc spanikowana polazłam na fb, na husarską stronę, żeby się czegoś dowiedzieć. Tym bardziej, że byłam te kilkanaście minut opóźniona i tam mogli mieć już wiadomości co się stało, a na pewno - komu. Nie zawiodłam się. Przeczytałam, że leży Rossi. W tle z głośników komputera słyszałam, że wjeżdża karetka, więc poziom stresu wzrósł gwałtownie. W trakcie pakowania Rossiego do środka transportu przeczytałam facebookową dyskusję, zdaje się, że na pasjonatach. Któryś wielbiciel Husarii już po drugim TD cieszył się z wygranego meczu, ktoś wkleił kolejną tubkę magicznej maści. Mało mnie szlag nie trafił, kiedy to przeczytałam. Każdy mecz, który oglądałam, a w którym ktoś (komentatorzy, eksperci, kibice) stwierdził, że już mamy wygraną, natychmiast zaczynaliśmy przegrywać. Tak było na ME w siatkówce mężczyzn w 2007, tak było w MŚ mężczyzn w piłce ręcznej, tak było nawet ze skokami narciarskimi. Za komentarze tego typu siatkarscy kibice jechali komentatorów tak, że po jakimś czasie sami zaczynali się uciszać, kiedy komuś się durnowato wyrywało. Naszych to nie nauczyło niczego. Nie mówię, jakim trzeba być specjalistą, by zakładać po 20 minutach meczu, że wszystko już wiadomo, ale odnoszę wrażenie, że nawet ktoś, kto był na meczu pierwszy raz nie ośmieliłby się pierniczyć takich farmazonów. Ale jednak ktoś wiedział lepiej. Tak gościu, to Twoja wina :P
Już za chwileczkę, już za momencik...
Po zabraniu Rossiego gra nam się posypała. Może zaczęliśmy popełniać więcej błędów, może Lowlandersi zaczęli lepiej grać, a może jedno i drugie - zapytam ekspertów, kiedy się z nimi spotkam. Prawda jest taka, że pierwszy TD Lowlanders zdobyli w momencie, kiedy ja czytałam komentarze o maści dla Białegostoku. Ironia.
Gospodarze rozkręcali się, choć Husaria nie oddawała im pola zbyt szybko. Nasza ofensywa radziła sobie całkiem nieźle i wiele chwil spędziliśmy bezpośrednio pod polem punktowym Białegostoku, za to problemy pojawiały się w defensywie. Zdaję sobie sprawę, że wypowiadam się z pozycji wygodnego fotela, ale tyle właśnie z niego widziałam.
Komentator zagłuszał prosząc o doping i w jednym momencie chętnie dziabnęłabym czymś ostrym operatora, bo kiedy Husaria podwyższała, my oglądaliśmy falę lowlandersowych kibiców. Ogólnie frustrację powiększał lęk o naszego ulubieńca, ale dotarły do nas w miarę pozytywne wiadomości od Moniki R, że chwilowo nie musi nosić męża na plecach. Czyli całkiem mu tej nogi nie urwało.
Na boisku działo się. Stan przedzawałowy mieliśmy na przemian z kibicami przeciwników, bo sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Już cieszyliśmy się z kolejnego przyłożenia, kiedy okazało się, że któryś nasz nabroił i nam je anulowano. Nie miałam sumienia pisać Rossiemu, że jesteśmy w plecy, powtarzałam sobie za to, że zwykle wygrywamy z Lowlandersami po horrorze. Wyraźnie brakowało na linii bocznej szczecińskich kibiców i chyba wszyscy wyrzucaliśmy sobie, że nie pojechaliśmy do Białegostoku. W końcu w porównaniu z Japonią to wcale nie było tak daleko...
Nie podobały mi się zachwyty komentatora niemal wyłącznie pod adresem zagranicznych zawodników LB, bo piał tak, jakby nikogo innego na boisku nie było. Rzeczywiście, byli mocną stroną swojej drużyny, ale Polacy w LB nie stali tam z pomponami! Pokazali się z bardzo dobrej strony także i oni i pomijanie ich w zachwytach odbieram jako niesprawiedliwość. Sami zagraniczni im tego meczu nie wygrali, dopiero drużyna jako komplet. :P
I kolejna radość :)
Czas nie chciał zatrzymać się w miejscu, więc nie udało nam się tym razem odrobić straty. Przegraliśmy mecz 36:29.
Nie pobiegłam dydolić żył tępym nożem, bo nie uważam, że stała się tragedia. Na pewno ci od tubek z pastą mają się czym martwić, bo dla nich musiała to być prawdziwa katastrofa. Nie tylko Husaria przegrała, ale jeszcze oni wyszli na głupków swoją butą i zacietrzewieniem. Niektórzy nie rozumieją, że brak szacunku dla przeciwnika potrafi sprawić, że porażka z nim będzie podwójnie bolesna. Przecież inaczej przegrywa się z silnymi, dobrymi, godnymi przeciwnikami, a inaczej z "łachami", "szmaciarzami", "lalusiami", "niedojdami" czy co tam jeszcze kibice są w stanie wymyślić. Widziałam takie spinanie się tyle razy, a ciągle mnie to bawi.
Nie podobał mi się także komentarz jednego z kibiców o bambusach i premii w bananach. Rasizm to obrzydliwa forma przemocy, której zwłaszcza w FA być nie powinno. Nie znam amerykańskiego klubu, w którym grają wyłącznie "aryjscy" zawodnicy. Jak to możliwe, że z takim podejściem można ten sport oglądać, pozostaje dla mnie tajemnicą. Faktem jest, że amerykańscy zawodnicy w PLFA nie tylko  zdobywają punkty dla swoich drużyn, ciężko pracując na ich wygrane, a nasze - kibiców - radości, ale także dzielą się wiedzą z zawodnikami, podnosząc poziom naszej ligi. Powinniśmy ich szanować choćby za to, jeśli nie ze zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. Wstyd. I dodam od razu, zanim mi ktoś napisze, że to takie żarty były - to nie są żarty. W zeszłym roku większość z nas brała udział w antyrasistowskiej akcji i oficjalnie dzieliliśmy się wszędzie bananami, uznając zachowania na boisku od nożnej za niedopuszczalne. To ten sam rodzaj "żartu".
Rossi przed...
Ogólnie bardziej martwię się nogą Rossiego niż tą przegraną. Husaria walczyła dzielnie, mecz był wyrównany, do ostatniej chwili nie było wiadomo, jakim wynikiem się skończy. Akceptuję przegraną po walce. Na pewno zostanie przeanalizowany, sztab szkoleniowy wyciągnie wnioski, wprowadzi stosowne korekty. Myślę, że niektórym przyda się ten kubeł zimnej wody. Choćby tym, co to tak hojnie te tubki rozdawali.
Podobało mi się zainteresowanie Lowlandersów naszym poszkodowanym. Taki sport chcę oglądać  -walkę na boisku, uśmiech życzliwości poza nim, szacunek do siebie wszędzie. I bardzo podobało mi się, że nasza drużyna nie musi grać na jednego zawodnika. Widać było poza Mario, Jamesem i Dylannem także Juniora(12), Michała (5), Mateusza (32), a także Kubę (92 - poprawiłam,po uwadze Kuby B; zamieszali mi tą zamianą pozycji, ciągle pamiętam pierwszy Białystok :D) i Kosmosa(39), który mnie zadziwił swoją obecnością tak, że aż musiałam się u jego żony upewniać, że gra, Ostatnio w jego odzieży był jakiś obcy mi Wiking.
Ogólnie - z nadzieją patrzę w przyszłość, choć zdaję sobie sprawę, że jeszcze kilka razy w tyłek dostać możemy. Mam nadzieję, że dzięki temu meczowi  MOŻEMY nie zmieni się w pewnik, a jeśli nawet, to znów - po wyrównanej walce.

Dziękuję pięknie Lowlanders Białystok za transmisję i szkolenie w sprawie maści. Jak widać - naprawdę ma magiczne właściwości - taka jest pięknie dwustronna. :D

Husarii Szczecin dziękuję za walkę do ostatniej chwili, za zaangażowanie, za emocje. Za wiele pozytywów, mimo negatywnego wyniku meczu. Jedziemy dalej :)


p.s. Moniki B nie było na meczu, umizgam się zatem do Moniki R o zgodę na wykorzystanie jej fotek, cob Wam trochę te literki ubarwić. :)

p.s. 2 Jest zgoda, są zdjęcia :) Dziękuję Moniko :)
Rossi po...
Wszyscy trzymamy Cię za kciuk Twojej nogi! A nie... Wszyscy wiedzą, że noga nie ma kciuka... Wszyscy trzymamy kciuki za Twoją nogę, Rossi :)