Ruszyliśmy w stronę stadionu. Wodzirej Imprezy w czasie
jazdy opowiadał nam o budynkach Białegostoku i była to bardzo pouczająca
wycieczka. Dowiedzieliśmy się z niej, że Wodzirej jest w niezłej formie i w
razie, gdyby nas blumeni zatrzymali, raz dwa wymyśliłby jakiś kit, żeby się
odczepili.
Dotarliśmy na miejsce. Przed opuszczeniem pojazdu Wodzirej
palnął nam mowę pokrzepiającą, żebyśmy nie okazywali strachu, że cośtamcośtam,
ale wszyscy na niego patrzyli, jak na czerwonego krasnala w zielonej bajce.
Strach?! My?! Wolne żarty! Ekipa pięćdziesięciu osób, po siedmiuset
pięćdziesięciu kilometrach! W różnym
stanie higienicznym, z różną ilością procentów we krwi! Żądna wrażeń i bojowo
nastawiona! To nas się należało bać!
Rozbawiona gromada wysiadła i ruszyła na drugą stronę ulicy,
lekceważąc przepisy ruchu drogowego.
- Przepuśćcie panie! – krzyczał jeden z kolegów, pchając się
z nami pod nadjeżdżające auto.
Pan w aucie wiedział, że krew się ciężko zmywa, a i blacha
wgnieciona nie wygląda pięknie, więc się zatrzymał grzecznie i wyrozumiale
przeczekał kawalkadę. Kawalkada uzbrojona była w klamoty i flagi. Była wielka i
piękna flaga Husarii, była ciut mniejsza Pinokia i była też Elefunka… Okazało się, że na boisko wchodzi się obok
tego budyneczku, cośmy go zaobserwowali podczas porannego objazdu okolicy, a
potem przez jedno boisko na szagę i dochodzimy do drugiego. Drugie,
przygotowane do meczu, było częściowo ogrodzone, a przy wejściu stała miła
pani, która wyciągnęła do nas rękę w geście „pandy”, albowiem bilet wstępu
kosztował dziesięć peelenów. Chwilę
trwała dyskusja, że my kibice drużyny przyjezdnej i w cywilizacji tacy wchodzą
na preferencyjnych warunkach, ale pani wyraźnie nie była decyzyjna, więc
sprowadzono pomoc. Przypomnieliśmy o komunikacie na stronie wydarzenia, który
mówił, że kibice ustrojeni w logo drużyny wchodzą za pół ceny. Usłyszeliśmy, że
to dotyczyło kibiców Lowlanders, ale poprosiłam o pokazanie, w którym miejscu
to było napisane… Zanim się pobiliśmy dotarli decydenci, którzy coś tam z naszym
Szefem od Prawie Słonia i Innych Ważnych Rzeczy coś ustalili i przepuszczono
nas przez bramkę licząc głośno. Jeśli
ktoś coś płacił, to ja na pewno nie, a jeśli mam coś komuś z tego tytułu oddać,
to niech się odezwie. Tylko pamiętać, że wiem, po ile były bilety! :P
Zanim nas wygonili, pewnie myśleli, że pobijemy ich kibiców. ;) Zdjęcie Moniki, więcej na fb Husarii.
Weszliśmy na boisko i ruszyliśmy w stronę naszych. Kiedy
dotarliśmy na miejsce, otrzymaliśmy polecenie przejścia na trybuny. My jesteśmy
grzeczni, poszliśmy bez słowa, przeszkadzając ulubieńcom w rozgrzewce, bo mało
miejsca na marsze zostawiono, tworząc obiekt. Wolne były ostatnie trybuny, na
samym końcu. Siarowo z nich widać, ale kto późno przychodzi ten leje jak z
cebra, mówi przysłowie. Zanim zdążyliśmy się rozsiąść, pojawił się człowiek,
który kazał nam się stamtąd zabierać. Mówił grzecznie, jasne, ale używał
wyrazów, które sprawiły, że krew się w nas zagotowała. Usłyszeliśmy najpierw, że nie możemy tu
siedzieć. Zirytowany Mój Współpasażer zapytał, dlaczego. Odpowiedziano mu, że
całe trybuny są dla kibiców Lowlanders. Dla nas naszykowano ławki po drugiej
stronie. Popatrzyliśmy we wskazanym kierunku i zauważyliśmy cztery ławki, typ
przystankowy. Nie robiły jakiegoś
wielkiego wrażenia, więc pomysł spędzenia na nich najbliższych godzin się nie
spodobał. Stwierdziliśmy, że przecież wszystko jest wolne, a nas nie tak dużo,
że nie będziemy przeszkadzać. Pan był nieubłagany. Oni przygotowali szoł, a my
musimy iść tam, gdzie nasze miejsca…
Pierwsza myśl była – a pocałujta w odwłok wójta, ale po chwili stwierdziliśmy,
że kit. Idziemy. Będziemy przynajmniej
bliżej naszych. Mój Współpasażer po chwili oporu dał się skierować we właściwą
dla plebsu stronę i znów poprzeszkadzaliśmy naszym w rozgrzewce, poza
spacerowaniem dokładając żądania, że mają skopać tyłki Lowlanders, bo nas tak
brzydko potraktowano. Padły stosowne obietnice, co przyczyniło się do
uspokojenia atmosfery.
A tu wylądowaliśmy... Na zdjęciu od lewej: Kaśka A, Kaśka W, Kaśka J oraz kawałek kibiców szczecińskich i białostockich, ale wszyscy za Husarią. Zdjęcie własne...
Po drugiej stronie stała wieża transmisyjna. Wieża zbudowana
była z dość wiekowego rusztowania i folii. Na niej stała kamera. Ławki przestawiliśmy tak, żeby nam było
wygodnie i żeby nie przeszkadzać zawodnikom, bo wcześniej prawie siedzieliśmy
im na jedzeniu i piciu. Stanęły po dwóch stronach wieży. Rozłożyliśmy się z
klamotami i piwosze uznali, że warto przed meczem skorzystać z toalety. Może i
warto, ale trzeba było ją ze sobą przynieść. :P Toaleta nie została
uwzględniona jako sprzęt pierwszej potrzeby. W sumie słusznie – najważniejsza
na boisku, poza zawodnikami i sędziami jest piłka, kiblem nikt nie gra :P Ekipa,
której pęcherze oczy zasłaniały wyruszyła na poszukiwania. Dość energicznie, z
wiadomego powodu. Ekipa była żeńska, panowie kontemplowali okoliczne krzewy
(TEN moment to jedyna chwila, kiedy żałuję, ze nie jestem facetem J). Zostałam na miejscu. Nie było siły, która by
mnie teraz zmusiła do opuszczenia terenu. Pomagałam przyczepiać jedne rzeczy
(banery reklamowe) do innych rzeczy (wieży transmisyjnej). Było ciut trudno, bo rzeczy nie były
kompatybilne… Taśma klejąca była dobra w jednym miejscu, ale w drugim już
absolutnie nieskuteczna. Propozycja zrobienia malutkiej dziurki w szmacie, nawet
takiej tyciutkiej, tyciuteńkiej spotkała się ze sprzeciwem. Wróciła ekipa poszukiwawcza, informując nas,
że wucetu nigdzie nie ma i trzeba użytkować okoliczną przyrodę, ale że jest
kłopot, bo przyroda jest antykobieca i wymaga dodatkowego ekwipunku w postaci
parasolki. Widząc, że biedzimy się z tymi banerami Kaśka A przypomniała sobie,
że ma przecież agrafkę i pobiegła gmerać w swojej torbieli. Torbiel miała dużą,
gmeranie trwało, a mnie oświeciło, że ja
mam przecież dwa komplety agrafek, które mi zostały z ostatniego kongresu.
Przypięłyśmy pięknie dekoracje i mogłyśmy nieco odetchnąć przed kibicowaniem. Emocje buzowały, czekaliśmy też na ten szoł,
co to dla niego zostaliśmy przegonieni z trybun. Sprawdzaliśmy, czy trąbki i
inne pierdziawki działają, przymierzaliśmy się do zajęcia pozycji. Prowadzący
coś ględził do mikrofonu, ale u nas nie było słychać za dobrze, minuty
przesuwały się…
Zdjęcie ze strony https://www.facebook.com/bifotoreporter
Husaria i flaga...
I wreszcie wbiegła na boisko nasza Husaria… Dymiło jak u
nas, leciał chorąży z wielką flagą (jak to nasza), a za nim zawodnicy. Muzyki
nie słyszałam, jeśli była, ale i tak pikawa chodziła. Oczywistą oczywistością jest, że zareagowaliśmy
żywiołowo. Po naszych wbiegli gospodarze . Ja jestem nieobiektywna, co jest
chyba naturalne, ale myślę, że nawet obiektywny potwierdzi moje odczucia. J Dodatkowo mam zryty
beret i bujną wyobraźnię, więc żółto-czarne sylwetki od razu kojarzą mi się z
pszczółkami. Męska pszczółka, jak pamiętają wychowani w czasach, kiedy jeszcze żyły
dinozaury, nazywa się Gucio. No. I ekipa takich Guciów wbiegła na boisko
dzierżąc flagę. Ponieważ nasza była tak ze trzy razy większa, ta ich, też
piękna przecież, wyglądała jak kawałek żółtego sera zatkniętego na wykałaczce…
Jednocześnie ruszyło szoł - w trybuny odpalono dymy. Z czterech dystrybutorów
puszkopodobnych dymiło na przemian – na żółto i na czarno, a zgromadzona
publika podniosła do góry kartki papieru, na przemian sektorami – żółte i
czarne. Koniec szoł. Jak na powód do
wywalania gości – bardzo średnie, że powiem eufemistycznie. Ale z drugiej
strony – kiedy patrzyliśmy na tonących w dymie ludzi (zwłaszcza „czarne”
sektory robiły wrażenie), to cieszyliśmy się, że nas tam nie ma. Pewnie
nieszkodliwe te smogi, ale jednak. Nie należy mieszać środków odurzających i tego się trzymamy…
Zdjęcie ze strony https://www.facebook.com/bifotoreporter
Lowlanders i flaga...
Dziewczyny i żony zawodników, a także sąsiadki i inne krewne
dostały od nich niebieskie koszulki, żeby wyglądać jeszcze bardziej bojowo. Ja
też dostałam od jednej współoglądaczki.
- To tego wielkiego zawodnika – uprzedziła.
- No najmniejsza tu nie jestem – odpowiedziałam i uśmiechnęłyśmy się
do siebie.
Łapy mi się trzęsły, kiedy ją na siebie wdziewałam, bo do
koszulek mam stosunek bardzo emocjonalny. W swojej kolekcji mam kilka sztuk,
otrzymanych od ulubionych siatkarzy, w tym jedną z osobistą dedykacją od Najlepszego
Rozgrywającego MŚ 2006. Są to oczywiście eksponaty i tylko w wyjątkowych
okolicznościach zakładam je na siebie. A tu od razu taki szok. Koszulka
oczywiście na mnie nie pasowała. Kiedy ją obciągnęłam, wyglądałam jak
skrzyżowanie bałwanka Michelin i Hegemona. Kiedy ją zmarszczyłam wzorem Kaśki W
– wyglądałam, jakbym miała na sobie dwa hula-hop. Stwierdziłam, że lepiej i
wygodniej wyglądać jak przybysz z Matplanety. U góry za szeroka, na dole na
styk, a jeszcze do kolan prawie. Zignorowałam propozycję zdjęcia portek i
wystąpienia wyłącznie w „małej niebiesko-białej”. Głównie ze względu na to, że
gdyby właściciel mi ją kazał oddać na środku boiska, musiałabym się chyba
murawą zasłaniać…
W cudnej koszulce i z Kasią W. Zdjęcie Adriana...
Zakręcona jak słoik stanęłam z innymi i oglądałam rzut
monetą. To znaczy nie oglądałam rzutu, gdyż z takiej odległości monety widać
nie było, ale ludzi, którzy się nią bawili. Podobało mi się, kiedy
przedstawiciele spotkali się na środku boiska. Może mi się w oczach mieniło,
ale nasi byli jakby więksi… A może faktycznie i chodziło o zdeprymowanie
przeciwnika. Kiedy tak szli do tego środka, to niczym na pojedynek… Losowanie
się odbyło, losujący (jakiś słynny sportowiec) otrzymał koszulkę Lowlanders,
obstawy wróciły do swoich i mecz się zaczął.
I teraz tak – nie pamiętam, kiedy się które zajście odbywało
– czy to pierwsza kwarta, czy trzecia, poza wiadomym finałem czwartej kwarty.
Dlatego nie gwarantuję kolejności ani sikania w krzakach, ani wydarzeń na
boisku, ani rzucanych komentarzy i dopingu. Dlatego przepraszam za chaos,
starałam się zwyczajnie opisać jak najwięcej.
Zaczynali gospodarze. Różności się na boisku działy, po czym
okazało się, że mają +6 punktów. Nasza
defensywa się ciut zirytowała i podwyższenie już nie przeszło. Pszczoły coś znów zamieszały i było kolejne
+6. Spięli się do podwyższenia i kwarta kończyła się wynikiem 0-13 dla
gospodarzy. W którymś momencie nasz
zawodnik, ten z typu lekki BWP (bojowy wóz piechoty – dla niewtajemniczonych),
poleciał w górę. Kaśkę J zatkało.
- To mój?! – złapała mnie przerażona za rękę.
- Nie… - spojrzałam
na nią. – Ofensywa na boisku…
Mąż Kaśki J należał do kategorii Panzer Kampfwagen Panther i
naprawdę trudno go było pomylić z poszkodowanym biedakiem. Jednak rozumiałam
panikę – teraz wszyscy byli „nasi”. Kibicujący z nami kolega spojrzał z
respektem. Uśmiechnęłam się.
- Wiesz, co będzie, jak naszego uszkodzą, nie?
Nieprzypadkowo na polowaniach najpierw zabija się lwice… - mrugnęłam.
- No gdyby mojego skrzywdzili…
Kaśka J jest piękną dziewczyną, a stalowe noże w oczach
czynią ją jeszcze piękniejszą. Niech się jednak Jej Mąż zajmuje graniem, a jeśli
chce to zobaczyć, zrobię dla niego zdjęcie następnym razem.
Panowie na boisku spinali się, jak mogli, ekipa kibicująca
zdzierała gardła (oglądając nagrania słyszałam, że skutecznie – nas była
pięćdziesiątka, ich z pięć razy tyle, a to nas było słychać), w końcu udało się wcisnąć jajo w pole
punktowe przeciwników. Długo się nie
cieszyliśmy, bo zaraz nam oddali… Na
koniec drugiej kwarty na tablicy wyników
było L vs H 19:6… Rozdzwoniły się
telefony.
- Ale o co Ci chodzi? – pytał Mąż E. – Przecież to taktyka
jest! Podpuścimy ich, a potem za gardło i do ziemi…
- Kurde… Co się dzieje? – trzymał się za głowę inny kibic.
- Nic się nie dzieje… - ze spokojem tłumaczyłam. – Cougarsi w
cztery minuty zdobyli dwa przyłożenia, a my mamy jeszcze pół meczu…
Zdwoiliśmy wysiłki wspierające. Część ekipy udała się na
zakupy, twierdząc, że bez wsparcia nie dożyją do końca imprezy.
To, że Husaria wygra, wiedziałam od początku. Dlaczego? Powodów
było wiele - jedne obiektywne, inne
subiektywne, część konkretnych, część emocjonalnych... Wymieńmy najważniejsze J
1.
Kierowcy naszego autokaru powiedzieli, że jeśli
nie wygramy, nie mamy po co wracać do pojazdu.
2.
Trzeba było dowalić Lowlanders za nieładne potraktowanie
kibiców Husarii.
3.
Nie po to jechaliśmy wszyscy taki kawał drogi,
żeby przegrać.
4.
Lowlanders mieli stres, bo grali kolejny finał, a
w poprzednim przegrali.
5.
My podchodziliśmy do meczu na większym luzie –
sezon i tak był wielkim sukcesem.
6.
Kibice Husarii byli głośniejsi, niż kibice
Lowlanders, czyli nasi mieli dwunastu zawodników na boisku, a gospodarze jedenastu
i pół. Jak wielkiej pomocy może udzielić
pół człowieka wszyscy wiedzą.
7.
Nasza defensywa jest lepsza niż ich.
8.
Nasza ofensywa jest lepsza niż ich.
9.
Nasz trener jest lepszy niż ich i ma jeszcze
fajną żonę. Że o dzieciach nie wspomnę.
10.
Mamy ogólnie lepszą kadrę i zarządzanie –
dowieźliśmy na miejsce i zawodników i kibiców w najwyższej formie.
Chyba wystarczy…
W trakcie rozgrywek, ale pojęcia nie mam kiedy, lunęło nam
na głowy. W pierwszym odruchu ludzie zaczęli się chować pod wieżą, ale po
chwili uznali, że jednak klamoty ważniejsze, bo tam są różne utensylia,
niektóre niewodoodoporne. Spod wieży nie
było nic widać, więc wylazłam na zewnątrz. Co tam woda… Deszczyk próbował nas
zniechęcić kilka razy, ale nawet nie zwróciliśmy uwagi, że pada…
Afronty w przerwie i to, co najbardziej smakowite, czyli końcówka meczu - w
następnym odcinku.
I proszę o pochwały, bo powstrzymałam się i nie wrzuciłam
tego wczoraj… J J J
Pochwalam, jak najbardziej:)!
OdpowiedzUsuńpieknie... oby wiecej takich swietnych kibicow jak WY wszyscy ktorzy byliscie z nami w bialymstoku!!
OdpowiedzUsuńchwalimy Cię i błogosławimy Cię... Kotenieńku, dawaj tu natentychmiast puente, bo się pakuję do Gdańska, a obiecałam oblecieć w trymiga Trójmiasto (kto potrzebuje coś z Ikei?;-) i Was jutro nawiedzić choć na 5 minut koło muz13 bodajże(?)wszak priorytetem jest, skomromitować Juniora do końca;-)
OdpowiedzUsuńno!
Uprzejmie proszę, o pozytywne rozpatrzenie mojej groźby, Katarzyna A.
Pieknie sie to wszystko czyta! Niesamowite pióro i przynajmniej czlowiek wie jak to wyglada ze strony kibiców ;)
UsuńP.S. Ja chce z IKEI cos !! :)
Śmiało, byle nie było gabarytowo większe niż 5 metrów i nie miało tonażu powyżej 2000kg bom filigranowej postury i nie uniesę;-) Zamówienia zbieram powiedzmy do godzniny 24.
UsuńPozdrawiam
Zawsze możesz ciągnąć... :)
UsuńEj! Kaśka! A ja sobie marzyłam o jutrzejszym spotkaniu! Żadne pięć minut!!!
OdpowiedzUsuńDzisiaj nie wrzucę, bo dzisiaj piszę ostatnią część (Chyba, zobaczymy, jakie długie wyjdzie, bo może będzie trzeba podzielić :P)
Każdy komentarz, także krytyczny, to miód na moje serce :) Pięknie dziękuję wszystkim, którym się chciało coś napisać. :)To dla mnie znak, że warto :)
Dzióbku najmilejszy;-) błagam, nie wspominaj nic o wydziedziczeniu za nieobyczajne zachowanie mojej Jedynej Córki zwanej pieszczotliwie "Larwą". Małż utroszy mi łeb przy samej de i ykhm.. w szyję. To Jego oczko w głowie.
UsuńDobra, biorę jakie ziółka na sen i spadam. Nie potrzebujecie nic z wolnocłowego, to nie;-)
Do jutra mam nadzieję.
Ależ nie przypominam sobie, by Twoja Córka zachowała się nieobyczajnie choć przez mgnienie oka! Możemy Ci to dać na piśmie w dwóch egzemplarzach wraz ze zdjęciami! :)
UsuńDo dzisiaj i na pewno - jeśli się nie pojawisz, wyszarpię adres od Juniora i mur beton po Ciebie pojadę...
Przepraszam, nie zlożyło się:( za późno wróciłam. Jakieś fatum chyba, jednak mam nadzieję, że Syn z Synową godnie mnie zastąpili i nie odczuliście bardzo dotkliwie mojej nieobecności < żart > Widzimy się za tydzień na love parade tfu tfu na psa urok < splunęła przez lewe ramię> ;D
UsuńOdczuliśmy dotkliwie :P Tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy, gdzie mieszkasz, nie narobiliśmy Ci obciachu na osiedlu. Ustaliliśmy, że odpracujesz nieobecność na następnym spotkaniu, a jeśli jeszcze raz będziesz miała nieobecność nieusprawiedliwioną, to wywalimy Cię z ekipy :P
UsuńPo paradzie planowana jest kolejna impreza, tylko jeszcze nie wiemy gdzie i o której, ale już się naszykuj, do żadnych Ikei nie jedziesz (jeśli się umówiłaś, to odwołuj :P).
Miło się czyta, ale mocno stronniczy artykuł!!
OdpowiedzUsuńStronniczy bo kibica Husarii :)
OdpowiedzUsuńP.S. Odsyłam do bloga znajomych którzy po raz pierwszy słyszą o Husarii ( chodziarz moja żona mówi że niemożliwe bo wszystkim gdy tylko można to opowiadam o FA i Husarii ).
Rewelacyjnie sie czyta z uśmiechem na twarzy.
Wierny czytelnik Leon "DZIADEK" Ankutowicz #7
:) Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby kibice innych drużyn prowadzili swoje blogi. :)
OdpowiedzUsuńPoza tym - piania i zachwyty wynikają z tego, że jeszcze się na błędach nie znam ;). Choć w sumie - ekipa jest tak sympatyczna, że na pewno znajdą sposób, żeby zatrzeć wrażenie o błędach :)
:) Czyli teraz zapamiętuję siódemkę? :)
Powoli pojawia się nowa generacja psychofanów ;)
OdpowiedzUsuń:P
OdpowiedzUsuńAaaaaa chce kolejną cześć już... nooo.... a jutro już piątek sialalalal ;).
OdpowiedzUsuńJutro będzie... Z rana :P Muszę ćwiczyć silną wolę... :)
OdpowiedzUsuńOj tam Oj tam nic nie musisz.
OdpowiedzUsuńMuszę, bo im szybciej wszystko wrzucę, tym szybciej zacznę pisać okołofutbolowo i zrobi się nudno :P
OdpowiedzUsuń