Maniek
rzuca się w oczy. I w uszy. Choć wielkościowo znacznie odbiega od opisanych już
przeze mnie Husarzy (w każdą stronę odbiega), to jakoś tak nie ma problemu,
żeby go zauważyć. Pierwsze mańkowe skojarzenie, kiedy gmeram w mrokach mojej
sklerozy, to zawody na najpiękniejszego zawodnika. Te zawody trwają
nieustannie, na każdym treningu, na spotkaniu towarzyskim, wszędzie i zawsze.
Który jest najpiękniejszy, ma najładniejsze buty, fryzurę i co tam jeszcze
można mieć. Ilość startujących w konkurencji zawodników zadziwia, ale zabawa
jest przednia, bo każdy wygrywa w swojej kategorii. Maniek bryluje w zawodach,
zasłaniając i przekrzykując kolegów w każdym rozmiarze. Rozwaliła mnie ta
zabawa, kiedy pierwszy raz dane mi było ją obserwować i szczerze mówiąc, nie
sądzę, żeby miała mi się kiedyś znudzić. Uczestnicy mają zaskakujące pomysły.
:) Marcin ma język ostry jak brzytwa i przysłuchiwanie się jego dyskusjom z
"konkurentami" szalenie wciąga.
Wszędzie wlezie... |
Ogólnie
moje pierwsze wrażenie w marcinowym temacie można opisać jednym słowem - kogut.
Pięknie upierzony, z głosem takim, że w sąsiedniej wsi słychać, dostojnym
krokiem przechadza się po swoim terenie i za próg nikogo obcego nie wpuści. A
niech no tylko ktoś choćby palec wystawi - Maniek urąbie przy samej... twarzy.
:) Nie powiem - życzliwy i wesoły, ale widać, że na jego szacunek trzeba długo
i ciężko pracować. Wychodzi do obcych, rozmawia, nie ma problemów z
nawiązywaniem znajomości, tylko od razu czuć, że nie każdemu będzie dane
awansować z pozycji znajomego. Bardzo mi się podoba jego ciut specyficzne
poczucie humoru, a także dystans, jaki ma do siebie. Z tym pierwszym nieco
przypomina mi mojego siatkarskiego ulubieńca, Pawła Zagumnego. Teksty Marcina,
podobnie jak Pawła, adresowane są do wyrobionego intelektualnie słuchacza i
byle głąb na pewno nie wyłapie, o co w nich chodzi naprawdę. Jako miłośniczka
inteligentnej szermierki słownej bardzo doceniam takie dyskusje. I jest to
jeden z powodów, dla których Mańka darzę wielką sympatią. Pisałam o jego
dystansie do siebie. Widać, że ma swoją hierarchię wartości, którą sam układa i
sam zmienia, a otoczenie może co najwyżej z otwartymi ustami podziwiać, bo on
zupełnie nie przejmuje się, co otoczenie na to. Nie lubi go? To nie jego
zmartwienie. Lubi? No cóż, bardzo mu z tego powodu wszystko jedno. Zna swoją wartość
i nie potrzebuje się z nikim porównywać. Szalenie podobało mi się jego
wystąpienie w czasie mikołajkowej akcji rozdawania prezentów dzieciakom w
szpitalach. Mały chłopiec, patrząc na chodzący kawałek Chińskiego Muru, czyli
Michała, zmartwionym głosem stwierdził, że jest malutki i nie da rady grać w
futbol. Wtedy pojawił się Maniek, zaprezentował się w całej okazałości i
stwierdził, że młody się zasadniczo pomylił. Przecież on jest niewiele większy,
niż mały pacjent, a w futbol gra i to jak! Uśmiech, który pojawił się na buzi
dziecka wart był każdych pieniędzy. To jedno z moich ulubionych wspomnień z tej
akcji. Malec dostał jasny komunikat - nie ważne, jak wyglądasz, ale co robisz
ze sobą, ze swoim życiem. Nie od aparycji czy wzrostu zależy, co osiągniesz,
ale od zaangażowania i włożonej pracy. Wtedy chyba po raz pierwszy zajrzałam
pod Mańkowy pancerz. Wprawdzie nie dla mnie go uchylił, ale znamienne było, dla
kogo i dlaczego.
Ziemia z tej pozycji jest znacznie ciekawsza :) |
Wielokrotnie
słyszałam opinie kolegów z drużyny na
jego temat. "Można go lubić lub nie lubić, ale nie można go nie
szanować". " Potrafi zjechać, aż w pięty człowiekowi pójdzie, ale
nigdy nie czepia się bez powodu". " Kiedy ktoś się na mnie wydziera,
zlewam to. Ale kiedy Maniek spojrzy, zapierniczam do wyrzygania". Panowie
widzą, jak ciężko pracuje na treningach i poza nimi, doceniają, że pomaga, na
swój nazistowski (jak mówią) sposób. :)
Jak mówi –
jego kontakt z futbolem zaczął się od Krakowskiego. Nie pamiętał daty, ale
sobie wygooglałam, że debiutował w 2008 roku. Przyszedł na pierwszy trening i
już został. Do tej pory grał w formacji obrony, na pozycji Defensive Back (DB)
czyli tylnego obrońcy. Teraz szykuje się do pierwszego sezonu w ofensywie, na
pozycji Wide Receiver (WR), czyli tego pershinga, który zwykle dostaje piłkę i
ma pruć przed siebie ile fabryka dała. Dla Mańka pozycja zmieni nazwę na Wild
Receiver. Mało, że dużo fabryka dała, to jeszcze tylko samobójca będzie chciał
go zatrzymać. :) Zmiana, jak twierdzi, diametralna. Z tego, co zadaje ból, w tego,
który zbiera największy łomot. Nie obawia się jednak, doskonale wie, że jest
nieśmiertelny. Cieszy się, że Piotr obdarzył go zaufaniem i umożliwił
sprawdzenie się w nowej roli. Stoi przed dużym wyzwaniem i to dodatkowo
motywuje go do pracy. Kandydatom na tę pozycję radzi, by nie rozpamiętywali pierwszego
zmasakrowania, tylko jak najszybciej wrócili po drugie. Człowiek się do wszystkiego
przyzwyczaja… :) Zaleca łomot w biegu, bo twierdzi, że wtedy siły rozkładają
się bardziej przyjaźnie dla ofiary przemocy. Najgorzej dostać, kiedy się stoi.
Mówił przekonywająco, coś o siłach i prędkościach, ale nie spróbuję. Popytam
najwyżej innych. :D Cieszy się, że istnieje rywalizacja o jego pozycję, bo to
oznacza wzrost poziomu graczy. W jesiennym naborze przyszło kilku dobrych
zawodników, kilku weteranów wzięło się za siebie i walka o miejsce na boisku
zapowiada się szalenie interesująco.
Na trening
przychodzi, bo chce. Bo lubi. Bo bardzo mu się to podoba. Poza regularnymi
treningami chodzi na siłownię, gdyż ponieważ przygotowanie do sezonu tego
wymaga. Na treningu nie wszystko da się zrobić, nie wszystko przećwiczyć.
Siłownia pozwala utrzymać ciało w kupie. Ciało w kupie jest mniej podatne na
kontuzje, kiedy ktoś w nie piźnie. To się nazywa – trzymać formę. A nikomu nie
trzeba tłumaczyć, że forma jest warunkiem koniecznym zdobywania kolejnych
medali. Maniek już ma kawał ściany naszykowany, bo o medalach mówił z wielkim
przekonaniem. Na zasadzie nie -czy, ale – kiedy się pojawią. :)
Granie to dla
niego przede wszystkim satysfakcja, wielka radość, generalnie – uczucie nie do
opisania. Mecz trwa dla Marcina pięć minut. Wychodzą na boisko, ustawiają się,
zaczynają i zanim się obejrzy – koniec. Skupia się na swoim celu, na kolejnych
zadaniach, zagrywkach, jard po jardzie – w całości pochłania go gra.
Kilka dni
przed meczem stara się nie ćwiczyć już tak intensywnie, żeby przygotować się do
gry. Cały jest ready, tylko żołądek nie współpracuje. To taka prywatna
tradycja, że albo z kubełkiem przy twarzy, albo ze stoperanem w kieszeni ( tu
prosimy producentów leku o kontakt z Marcinem, w celu wypłacenia tantiem za
reklamę). Problem z nieusłuchaną częścią organizmu trwa do pierwszego gwizdka.
Kiedy wychodzi na boisko świat zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. Przez kratki
jest zwyczajnie piękniejszy. Jest to najlepsze miejsce na meczu – być w grze.
Staje naprzeciwko drugiej drużyny i skupia się na tym, co ma do zrobienia. Wszystko
tak szybko się dzieje, każdy wie, jakie ma zadanie i je zwyczajnie wykonuje. Myśli
się przed akcją, bo w trakcie często nie ma czasu.
Zawsze
gra, żeby wygrać. Jak mówi - nie gra się o to, żeby mało przegrać. I cały czas
pamiętać należy, że jest cały sezon do przejścia. Opowiadał o roku, w którym
wygrali tylko dwa mecze. Uważa, że porażki pokazują charakter ludzi. Część
pracuje jeszcze ciężej, żeby wyjść z dołka, ale są tacy, którzy rezygnują. Marcin
wspomniał, że grupa, w której gra Husaria jest trudną grupą, ale to tylko
mobilizuje ich do większego wysiłku i sprawia, że stają się lepszymi graczami.
Przypomniał, że wszyscy się czają, żeby im zabrać mistrzostwo, a oni muszą tak
pracować, żeby na to nie pozwolić. Zwiększa to zaangażowanie psychiczne w grę.
W drużynie
jest szalona mozaika charakterów, ale muszą się dogadywać. Mogą się nie lubić,
ale porozumienie jest konieczne, jeśli zespół ma odnosić sukcesy. Zdarzają się
spięcia na boisku, zarówno ze starymi wyjadaczami, jak i z młodym narybkiem,
ale wygrywa wspólny cel. Muszą współpracować, żeby móc powiesić następny medal
na ścianie. Jako kolejny przesłuchiwany zawodnik podkreśla, że futbol
amerykański jest najbardziej drużynowym sportem na świecie. Tu nie ma miejsca
na solistów. Drużyna, w której taki się pojawi, nie ma szansy na sukces. Jest
to też jedyny sport, w którym widać od razu, kto zawalił (słowo padło inne, ale
to jest blog dla wszystkich, a nie tylko od 18 roku życia :) ).
Jeśli
chodzi o sprawy organizacyjne, to nie ma żadnych uwag. Mają znakomitego trenera
głównego (Olaf Werner – jakby kto nie wiedział), bardzo dobrego koordynatora
ofensywnego (Piotr Krakowski – dla tychże nieuświadomionych), ogólnie – świetny
sztab, powinni tylko wykonywać polecenia specjalistów, którzy przygotowują ich
do gry. Jeśli się do nich stosują – wszystko idzie dobrze. Jeśli nie – kicha.
Czasem brakuje tego, żeby ktoś spojrzał najpierw na siebie, a potem się innych
czepiał. Przyznaje, że ma ciężki charakter i momentami trudno mu się opanować.
Futbol jednak nauczył go pokory. Wie, że jedną nietrafioną decyzją można
wszystko zaprzepaścić, jeden wypadek może zmienić życie na długo. Dobry gracz
futbolowy musi być, zdaniem Mańka, inteligentny. Głupek w życiu sobie na boisku
nie poradzi. Musi też mieć w sobie pokorę i chęć do pracy. Czasem przychodzi
moment, w którym trzeba przyznać się do błędu i nie ma co kombinować. A potem
wziąć się do pracy, żeby się ten błąd więcej nie przytrafił. Za swoje atuty
uważa upór i zaangażowanie w pracę. Przeszkadza mu czasem agresja i impulsywne,
emocjonalne zachowanie na boisku. Deklaruje, że jest strasznym chamem i nie
znosi kompromisów w czasie gry. Nie jest pokornym graczem, ma na swoim koncie
wiele kar, w jednym meczu nazbierał prawie 50 karnych jardów. Ale w kolejnym
sezonie udało mu się zapanować nad emocjami i przeszedł go z zerowym kontem.
Podobnie było w ostatnim roku, choć jak przyznaje, kilka razy było blisko
zamazania kartoteki niewinnego. Przyznaje, że opanowanie jest to efekt pracy
Olafa. Dla futbolu jest skłonny poświęcić bardzo wiele. Na pewno nie wszystko,
ale naprawdę dużo.
W
Białymstoku największe wrażenie zrobił na nim Przemek, który kopnięciem z pola
podniósł wynik z 19 do 20. Zachował zimną krew, wykonał wszystko, co było do
wykonania, a reszta już była formalnością. Wiedzieli, że mają znakomitą
defensywę, że spokojnie dowiozą wynik do końca. Pozostałe minuty meczu były
wisienką na torcie. Zatrzymali przeciwnika dość blisko ich pola punktowego,
czasu było za mało, żeby się przedarli przez naszą linię obrony.
Marcin może
liczyć na wsparcie ojca. Mama uważa, że syn bawi się w jakieś durne przewracanki, w
których tylko się obija. Nie zawsze był futbolistą. Długie lata uprawiał
karate, strzelał, trochę pływał. W strzelaniu odnosił sukcesy na zawodach,
podobnie w karate. Po kontuzji kolan wykurował się i od razu dopadł go Piotrek.
Praca,
rodzina i futbol – to kółko, w którym kręci się na co dzień. Nie ukrywa, że
futbolowi poświęca sporo czasu. Chwilowo jest, jak sam się określił, obrotnym
bezrobotnym, choć udziela się w studiu tatuażu, które prowadzi jego kolega.
Zresztą - on też mocno wspiera Husarię. Poza drużyną ma też inne życie,
znajomych. Chwali się prywatnym psychofanem, bardzo jest dumny z jego
posiadania.
Maniek
bierze udział w wielu akcjach charytatywnych drużyny, bo uważa, że jeśli można
pomóc, to trzeba to robić. Zwłaszcza kiedy chodzi o pomaganie dzieciom.
Wyrwanie chorego dziecka ze stanu, w którym myśli tylko o swoich
dolegliwościach, czy przykrych zabiegach, którym jest poddawane, jest
niesamowitą radością. I obowiązkiem każdego, kto może to zrobić. Przyznaje ze
śmiechem, że wiele dzieci jest jego wzrostu i może dlatego jest na ich krzywdę
taki wrażliwy. To, że można przy okazji wypromować drużynę, jest naprawdę
skutkiem ubocznym akcji.
Gdyby miał
nieograniczoną ilość pieniędzy, grałby w futbol na najwyższym poziomie. Na
przykład NFL. To jest zupełnie inny świat. Inne jest zaplecze, inny sposób
przygotowania zawodników. Marcin zwraca uwagę, że w NFL zawodników „hoduje się”
do osiągania sukcesu. Ale nie można zapomnieć, że poza pieniędzmi i znakomitym
zapleczem musi być też zapał do gry. Bez prawdziwego zaangażowania nie da się zwyciężać.
Husaria gra dla satysfakcji, zespoły NFL za ciężkie pieniądze, ale gdyby nie
kochali tego, co robią, żadne sumy nie dałyby im wystarczającej motywacji do
walki na boisku.
Gdyby mógł
dostać prezent od życia, z katalogu wybrałby nówka sztuka, nie śmigane zdrowie.
Przeżył niejedną kontuzję i wie, że bez zdrowia nie będzie mógł robić tego, co
kocha – nie będzie mógł grać.
Rozmowa z Marcinem dobiegła końca. Najbardziej zadziorny zawodnik z dotychczas przesłuchanych (a pewnie i z dostępnych w Husarii :) ) zabrał klamoty i opuścił lokal. Może mały wzrostem, ale na pewno wielki duchem. Warto go poznać, nawet jeśli pozostanie się tylko na poziomie „znajomy”. Być Mańkowym znajomym to nie byle co. Pierwszy mecz już za kilka dni. Macie szansę :)