poniedziałek, 10 marca 2014

2. Marcin - Mały Wielki Człowiek.



Maniek rzuca się w oczy. I w uszy. Choć wielkościowo znacznie odbiega od opisanych już przeze mnie Husarzy (w każdą stronę odbiega), to jakoś tak nie ma problemu, żeby go zauważyć. Pierwsze mańkowe skojarzenie, kiedy gmeram w mrokach mojej sklerozy, to zawody na najpiękniejszego zawodnika. Te zawody trwają nieustannie, na każdym treningu, na spotkaniu towarzyskim, wszędzie i zawsze. Który jest najpiękniejszy, ma najładniejsze buty, fryzurę i co tam jeszcze można mieć. Ilość startujących w konkurencji zawodników zadziwia, ale zabawa jest przednia, bo każdy wygrywa w swojej kategorii. Maniek bryluje w zawodach, zasłaniając i przekrzykując kolegów w każdym rozmiarze. Rozwaliła mnie ta zabawa, kiedy pierwszy raz dane mi było ją obserwować i szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby miała mi się kiedyś znudzić. Uczestnicy mają zaskakujące pomysły. :) Marcin ma język ostry jak brzytwa i przysłuchiwanie się jego dyskusjom z "konkurentami" szalenie wciąga.
Wszędzie wlezie...
Ogólnie moje pierwsze wrażenie w marcinowym temacie można opisać jednym słowem - kogut. Pięknie upierzony, z głosem takim, że w sąsiedniej wsi słychać, dostojnym krokiem przechadza się po swoim terenie i za próg nikogo obcego nie wpuści. A niech no tylko ktoś choćby palec wystawi - Maniek urąbie przy samej... twarzy. :) Nie powiem - życzliwy i wesoły, ale widać, że na jego szacunek trzeba długo i ciężko pracować. Wychodzi do obcych, rozmawia, nie ma problemów z nawiązywaniem znajomości, tylko od razu czuć, że nie każdemu będzie dane awansować z pozycji znajomego. Bardzo mi się podoba jego ciut specyficzne poczucie humoru, a także dystans, jaki ma do siebie. Z tym pierwszym nieco przypomina mi mojego siatkarskiego ulubieńca, Pawła Zagumnego. Teksty Marcina, podobnie jak Pawła, adresowane są do wyrobionego intelektualnie słuchacza i byle głąb na pewno nie wyłapie, o co w nich chodzi naprawdę. Jako miłośniczka inteligentnej szermierki słownej bardzo doceniam takie dyskusje. I jest to jeden z powodów, dla których Mańka darzę wielką sympatią. Pisałam o jego dystansie do siebie. Widać, że ma swoją hierarchię wartości, którą sam układa i sam zmienia, a otoczenie może co najwyżej z otwartymi ustami podziwiać, bo on zupełnie nie przejmuje się, co otoczenie na to. Nie lubi go? To nie jego zmartwienie. Lubi? No cóż, bardzo mu z tego powodu wszystko jedno. Zna swoją wartość i nie potrzebuje się z nikim porównywać. Szalenie podobało mi się jego wystąpienie w czasie mikołajkowej akcji rozdawania prezentów dzieciakom w szpitalach. Mały chłopiec, patrząc na chodzący kawałek Chińskiego Muru, czyli Michała, zmartwionym głosem stwierdził, że jest malutki i nie da rady grać w futbol. Wtedy pojawił się Maniek, zaprezentował się w całej okazałości i stwierdził, że młody się zasadniczo pomylił. Przecież on jest niewiele większy, niż mały pacjent, a w futbol gra i to jak! Uśmiech, który pojawił się na buzi dziecka wart był każdych pieniędzy. To jedno z moich ulubionych wspomnień z tej akcji. Malec dostał jasny komunikat - nie ważne, jak wyglądasz, ale co robisz ze sobą, ze swoim życiem. Nie od aparycji czy wzrostu zależy, co osiągniesz, ale od zaangażowania i włożonej pracy. Wtedy chyba po raz pierwszy zajrzałam pod Mańkowy pancerz. Wprawdzie nie dla mnie go uchylił, ale znamienne było, dla kogo i dlaczego.
Ziemia z tej pozycji jest znacznie ciekawsza :)
Wielokrotnie słyszałam opinie kolegów  z drużyny na jego temat. "Można go lubić lub nie lubić, ale nie można go nie szanować". " Potrafi zjechać, aż w pięty człowiekowi pójdzie, ale nigdy nie czepia się bez powodu". " Kiedy ktoś się na mnie wydziera, zlewam to. Ale kiedy Maniek spojrzy, zapierniczam do wyrzygania". Panowie widzą, jak ciężko pracuje na treningach i poza nimi, doceniają, że pomaga, na swój nazistowski (jak mówią) sposób. :)
Jak mówi – jego kontakt z futbolem zaczął się od Krakowskiego. Nie pamiętał daty, ale sobie wygooglałam, że debiutował w 2008 roku. Przyszedł na pierwszy trening i już został. Do tej pory grał w formacji obrony, na pozycji Defensive Back (DB) czyli tylnego obrońcy. Teraz szykuje się do pierwszego sezonu w ofensywie, na pozycji Wide Receiver (WR), czyli tego pershinga, który zwykle dostaje piłkę i ma pruć przed siebie ile fabryka dała. Dla Mańka pozycja zmieni nazwę na Wild Receiver. Mało, że dużo fabryka dała, to jeszcze tylko samobójca będzie chciał go zatrzymać. :) Zmiana, jak twierdzi, diametralna. Z tego, co zadaje ból, w tego, który zbiera największy łomot. Nie obawia się jednak, doskonale wie, że jest nieśmiertelny. Cieszy się, że Piotr obdarzył go zaufaniem i umożliwił sprawdzenie się w nowej roli. Stoi przed dużym wyzwaniem i to dodatkowo motywuje go do pracy. Kandydatom na tę pozycję radzi, by nie rozpamiętywali pierwszego zmasakrowania, tylko jak najszybciej wrócili po drugie. Człowiek się do wszystkiego przyzwyczaja… :) Zaleca łomot w biegu, bo twierdzi, że wtedy siły rozkładają się bardziej przyjaźnie dla ofiary przemocy. Najgorzej dostać, kiedy się stoi. Mówił przekonywająco, coś o siłach i prędkościach, ale nie spróbuję. Popytam najwyżej innych. :D Cieszy się, że istnieje rywalizacja o jego pozycję, bo to oznacza wzrost poziomu graczy. W jesiennym naborze przyszło kilku dobrych zawodników, kilku weteranów wzięło się za siebie i walka o miejsce na boisku zapowiada się szalenie interesująco.
 Na trening przychodzi, bo chce. Bo lubi. Bo bardzo mu się to podoba. Poza regularnymi treningami chodzi na siłownię, gdyż ponieważ przygotowanie do sezonu tego wymaga. Na treningu nie wszystko da się zrobić, nie wszystko przećwiczyć. Siłownia pozwala utrzymać ciało w kupie. Ciało w kupie jest mniej podatne na kontuzje, kiedy ktoś w nie piźnie. To się nazywa – trzymać formę. A nikomu nie trzeba tłumaczyć, że forma jest warunkiem koniecznym zdobywania kolejnych medali. Maniek już ma kawał ściany naszykowany, bo o medalach mówił z wielkim przekonaniem. Na zasadzie nie -czy, ale – kiedy się pojawią. :)
Granie to dla niego przede wszystkim satysfakcja, wielka radość, generalnie – uczucie nie do opisania. Mecz trwa dla Marcina pięć minut. Wychodzą na boisko, ustawiają się, zaczynają i zanim się obejrzy – koniec. Skupia się na swoim celu, na kolejnych zadaniach, zagrywkach, jard po jardzie – w całości pochłania go gra.
Kilka dni przed meczem stara się nie ćwiczyć już tak intensywnie, żeby przygotować się do gry. Cały jest ready, tylko żołądek nie współpracuje. To taka prywatna tradycja, że albo z kubełkiem przy twarzy, albo ze stoperanem w kieszeni ( tu prosimy producentów leku o kontakt z Marcinem, w celu wypłacenia tantiem za reklamę). Problem z nieusłuchaną częścią organizmu trwa do pierwszego gwizdka. Kiedy wychodzi na boisko świat zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. Przez kratki jest zwyczajnie piękniejszy. Jest to najlepsze miejsce na meczu – być w grze. Staje naprzeciwko drugiej drużyny i skupia się na tym, co ma do zrobienia. Wszystko tak szybko się dzieje, każdy wie, jakie ma zadanie i je zwyczajnie wykonuje. Myśli się przed akcją, bo w trakcie często nie ma czasu.
Zawsze gra, żeby wygrać. Jak mówi - nie gra się o to, żeby mało przegrać. I cały czas pamiętać należy, że jest cały sezon do przejścia. Opowiadał o roku, w którym wygrali tylko dwa mecze. Uważa, że porażki pokazują charakter ludzi. Część pracuje jeszcze ciężej, żeby wyjść z dołka, ale są tacy, którzy rezygnują. Marcin wspomniał, że grupa, w której gra Husaria jest trudną grupą, ale to tylko mobilizuje ich do większego wysiłku i sprawia, że stają się lepszymi graczami. Przypomniał, że wszyscy się czają, żeby im zabrać mistrzostwo, a oni muszą tak pracować, żeby na to nie pozwolić. Zwiększa to zaangażowanie psychiczne w grę.
W drużynie jest szalona mozaika charakterów, ale muszą się dogadywać. Mogą się nie lubić, ale porozumienie jest konieczne, jeśli zespół ma odnosić sukcesy. Zdarzają się spięcia na boisku, zarówno ze starymi wyjadaczami, jak i z młodym narybkiem, ale wygrywa wspólny cel. Muszą współpracować, żeby móc powiesić następny medal na ścianie. Jako kolejny przesłuchiwany zawodnik podkreśla, że futbol amerykański jest najbardziej drużynowym sportem na świecie. Tu nie ma miejsca na solistów. Drużyna, w której taki się pojawi, nie ma szansy na sukces. Jest to też jedyny sport, w którym widać od razu, kto zawalił (słowo padło inne, ale to jest blog dla wszystkich, a nie tylko od 18 roku życia :) ).
Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne, to nie ma żadnych uwag. Mają znakomitego trenera głównego (Olaf Werner – jakby kto nie wiedział), bardzo dobrego koordynatora ofensywnego (Piotr Krakowski – dla tychże nieuświadomionych), ogólnie – świetny sztab, powinni tylko wykonywać polecenia specjalistów, którzy przygotowują ich do gry. Jeśli się do nich stosują – wszystko idzie dobrze. Jeśli nie – kicha. Czasem brakuje tego, żeby ktoś spojrzał najpierw na siebie, a potem się innych czepiał. Przyznaje, że ma ciężki charakter i momentami trudno mu się opanować. Futbol jednak nauczył go pokory. Wie, że jedną nietrafioną decyzją można wszystko zaprzepaścić, jeden wypadek może zmienić życie na długo. Dobry gracz futbolowy musi być, zdaniem Mańka, inteligentny. Głupek w życiu sobie na boisku nie poradzi. Musi też mieć w sobie pokorę i chęć do pracy. Czasem przychodzi moment, w którym trzeba przyznać się do błędu i nie ma co kombinować. A potem wziąć się do pracy, żeby się ten błąd więcej nie przytrafił. Za swoje atuty uważa upór i zaangażowanie w pracę. Przeszkadza mu czasem agresja i impulsywne, emocjonalne zachowanie na boisku. Deklaruje, że jest strasznym chamem i nie znosi kompromisów w czasie gry. Nie jest pokornym graczem, ma na swoim koncie wiele kar, w jednym meczu nazbierał prawie 50 karnych jardów. Ale w kolejnym sezonie udało mu się zapanować nad emocjami i przeszedł go z zerowym kontem. Podobnie było w ostatnim roku, choć jak przyznaje, kilka razy było blisko zamazania kartoteki niewinnego. Przyznaje, że opanowanie jest to efekt pracy Olafa. Dla futbolu jest skłonny poświęcić bardzo wiele. Na pewno nie wszystko, ale naprawdę dużo.
Uważa, że krytyka jest bardzo istotna w rozwoju zawodnika. Nikt nie widzi się z boku, a tylko wtedy może ocenić swoje postępy. Można się nie zgadzać, ale należy się nad nią zastanowić. Przecież nie pojawiłaby się, gdyby nie było powodu. Należy przemyśleć słowa trenerów, czy kolegów i zastanowić się, co poprawić, żeby przyniosło to korzyść drużynie.
W Białymstoku największe wrażenie zrobił na nim Przemek, który kopnięciem z pola podniósł wynik z 19 do 20. Zachował zimną krew, wykonał wszystko, co było do wykonania, a reszta już była formalnością. Wiedzieli, że mają znakomitą defensywę, że spokojnie dowiozą wynik do końca. Pozostałe minuty meczu były wisienką na torcie. Zatrzymali przeciwnika dość blisko ich pola punktowego, czasu było za mało, żeby się przedarli przez naszą linię obrony.
Marcin może liczyć na wsparcie ojca. Mama uważa, że syn bawi się w jakieś durne przewracanki, w których tylko się obija. Nie zawsze był futbolistą. Długie lata uprawiał karate, strzelał, trochę pływał. W strzelaniu odnosił sukcesy na zawodach, podobnie w karate. Po kontuzji kolan wykurował się i od razu dopadł go Piotrek.
Praca, rodzina i futbol – to kółko, w którym kręci się na co dzień. Nie ukrywa, że futbolowi poświęca sporo czasu. Chwilowo jest, jak sam się określił, obrotnym bezrobotnym, choć udziela się w studiu tatuażu, które prowadzi jego kolega. Zresztą - on też mocno wspiera Husarię. Poza drużyną ma też inne życie, znajomych. Chwali się prywatnym psychofanem, bardzo jest dumny z jego posiadania.
Maniek bierze udział w wielu akcjach charytatywnych drużyny, bo uważa, że jeśli można pomóc, to trzeba to robić. Zwłaszcza kiedy chodzi o pomaganie dzieciom. Wyrwanie chorego dziecka ze stanu, w którym myśli tylko o swoich dolegliwościach, czy przykrych zabiegach, którym jest poddawane, jest niesamowitą radością. I obowiązkiem każdego, kto może to zrobić. Przyznaje ze śmiechem, że wiele dzieci jest jego wzrostu i może dlatego jest na ich krzywdę taki wrażliwy. To, że można przy okazji wypromować drużynę, jest naprawdę skutkiem ubocznym akcji.
Dobry kibic, zdaniem Marcina, musi mieć jedną cechę. Musi być psychofanem (odetchnęłam z ulgą, przynajmniej jeden tak uważa :D). W czasie meczu kibice nie przeszkadzają mu i nie pomagają, bo kiedy gra, to za bardzo nie widzi tego, co jest dookoła. Istnieje tylko facet przebrany za zebrę (dla nie wtajemniczonych  - chodzi o sędziego) i jedenastu innych facetów, w innych strojach i innych kaskach. I to wszystko. Kibice mogą tańczyć kozaka, albo odprawiać modły na dywanikach – zza kasku są niewidoczni.
Gdyby miał nieograniczoną ilość pieniędzy, grałby w futbol na najwyższym poziomie. Na przykład NFL. To jest zupełnie inny świat. Inne jest zaplecze, inny sposób przygotowania zawodników. Marcin zwraca uwagę, że w NFL zawodników „hoduje się” do osiągania sukcesu. Ale nie można zapomnieć, że poza pieniędzmi i znakomitym zapleczem musi być też zapał do gry. Bez prawdziwego zaangażowania nie da się zwyciężać. Husaria gra dla satysfakcji, zespoły NFL za ciężkie pieniądze, ale gdyby nie kochali tego, co robią, żadne sumy nie dałyby im wystarczającej motywacji do walki na boisku.
Gdyby mógł dostać prezent od życia, z katalogu wybrałby nówka sztuka, nie śmigane zdrowie. Przeżył niejedną kontuzję i wie, że bez zdrowia nie będzie mógł robić tego, co kocha – nie będzie mógł grać.

Rozmowa z Marcinem dobiegła końca. Najbardziej zadziorny zawodnik z dotychczas przesłuchanych (a pewnie i z dostępnych w Husarii :) ) zabrał klamoty i opuścił lokal. Może mały wzrostem, ale na pewno wielki duchem. Warto go poznać, nawet jeśli pozostanie się tylko na poziomie „znajomy”. Być Mańkowym znajomym to nie byle co. Pierwszy mecz już za kilka dni. Macie szansę :)

Jak zawsze – więcej Marcina u Moniki :)

niedziela, 2 marca 2014

1. Jakub - ciężka praca się opłaca :)



Kolejnym okazem z husarskiej kolekcji jest Jakub, zwany też Czarnym. (Ciekawe, dlaczego tak rasistowsko?? :)) Jest to zawodnik, z którym przegadałam najwięcej czasu, omówiłam najwięcej tematów i ogólnie "gadaniowo" mam z nim największy kontakt. Pojęcia nie mam, dlaczego, może po prostu wariaci się przyciągają.
Kubę poznałam przy okazji pamiętnego karaoke, na którym to Husaria popisywała się wokalnie dla dobra dzieci ze szczecińskiego hospicjum. Tak uczciwie, to dla dobra dzieci powinniśmy siedzieć cicho, ale na szczęście nie musiały nas słuchać. Jak we wszystkich dotychczasowych akcjach Husarii było jak lodu, tak na występy śpiewacze przyszło ich tylko trzech. W tym Czarny. Co się okazało w trakcie wieczoru? Twarz mu się nie zamykała równie mocno, jak mnie. Na pierwszy rzut oka porośnięty dziczą
szczeciną macho, omiatający powłóczystymi spojrzeniami co atrakcyjniejsze kobiety w okolicy, na drugi rzut  oka- wesoły wariat, skłonny do bardzo zaawansowanych wygłupów, jeśli tylko znajdzie się towarzystwo. Na karaoke wykazał się nie tylko posiadaniem głosu, ale i niezłą plastyką ciała - tanecznie jest naprawdę ogarnięty, przynajmniej w solówkach (w duetach go jeszcze nie widziałam, ale się czaję i podglądam). Niech Was nie zmyli jego poważny wygląd... Reprezentuje w drużynie pokolenie gówniarzy, co łatwo sprawdzić na oficjalnej stronie. Szalenie kontaktowy i bardzo towarzyski. Przegadaliśmy wystarczająco dużo czasu, żebym mogła przekonać się, w jak wielu sprawach mamy absolutnie różne zdanie i że nam to zupełnie nie przeszkadza. Od samego początku, bez umawiania się, przyjęliśmy założenie, że nie będziemy się nawzajem zmieniać i nawracać i bardzo dobrze to działa. Kiedy dochodziliśmy do ściany, on z jednej strony danego problemu, ja z drugiej, zwykle radośnie konstatowaliśmy, że się nie zgadzamy zupełnie do końca i nieodwołalnie.
To tu nie stało!
Podejmowaliśmy próbę przekonania przeciwnika, po czym przechodziliśmy do innego tematu. Ja z nadzieją, że on dorośnie i zmądrzeje, on chyba z przekonaniem, że starawe blondynki są nie do naprawienia. W każdym razie - jest wiele tematów, które nas łączą i równie dużo takich, przy których stoimy po dwóch stronach barykady. Ale niczym w siebie nie rzucamy. :) Lubię, kiedy Kuba jest na treningu czy spotkaniu, bo wita się ze mną z wielkim entuzjazmem, nie ważne - szczerym, czy udawanym. To jakoś tak dowartościowuje człowieka, kiedy na jego widok innemu ludziowi micha się cieszy.
Na nasze spotkanie w celach wywiadowczych umówiliśmy się w małej knajpce i całą rozmowę zastanawiałam się, czy coś mi się nagra, bo w tle na lodzie prygali łyżwiarze, a w lokalu było dość gwarno. Początkowo Kubę to moje nagrywanie zaniepokoiło, bo słusznie stwierdził, że za dwadzieścia lat wszystko co powie, może być użyte przeciwko niemu, ale uspokoiłam go, że nic podobnego. Jeśli coś zostanie użyte przeciwko niemu, to od razu. Kto by tam czekał tyle czasu, skoro jest okazja. :)
Co by tu zmalować?
O tym, że w Szczecinie gra się w futbol amerykański i to w Husarii wiedział już pięć lat temu, od kiedy zaczął studia w naszym pięknym mieście. Nośnikiem informacji o drużynie był jeden z graczy, Bartek, z którym studiował. Z opowieści Kuby wynika, że on pilnie studiował, a Bartek sprowadzał go na złą drogę, pokazując filmiki, zdjęcia i inne dokumenty z husarskiej działalności i zachęcając do dołączenia się. Wykręcał się, wciskając kumplowi kity, że jest słaby fizycznie (oczywiście nie był, no bo jakże ;) ). Wreszcie uległ.
Zasady gry poznawał z Wikipedii, Bartek trochę tłumaczył, ale uczciwie mówiąc, wszystkiego uczył się dopiero, kiedy zaczął trenować z zespołem. Początkowo planował dołączenie do drugiej szczecińskiej drużyny FA, Cougars Szczecin. Namawiał go do tego kolega, z którym ćwiczył na siłowni. Zachwalał atmosferę, opowiadał, jak fajnie jest u nich. Dodatkową zaletą wydawało się Kubie to, że grali ligę niżej. Wymyślił, że pogra z nimi, a kiedy osiągnie jakiś tam poziom, łatwiej będzie w Husarii. Deprawacji Czarnego i kompletnemu zepsuciu życiorysu zapobiegła koleżanka z roku, Marta. Wojskowo-budowlanymi słowy wyjaśniła mu, z kim się powinno trenować i dlaczego, więc odgrzebał telefon do Bartka i dotarł na boisko. Pojawił się tydzień po rekrutacji, trochę wystraszony, że wszyscy już wszystko wiedzą, a on zielony, niczym murawa, ale Olaf (główny trener Husarii) uspokoił go i zdecydowanie zachęcił do pracy.  Wydaje się, że skutecznie, bo trenuje już drugi rok. 
Tyle złomu! Trzeba tu trochę posprzątać!
Kiedy zaczynał, to wiedział, że jest linia i jest coś z tyłu, że się tam rzucają na tych zawodników. Popatrzył, podrapał się po głowie i stwierdził, że sprinter to z niego raczej nie będzie, więc idzie na tę linię. Ewentualnie może być gdzieś z tyłu, ale nie tam, gdzie trzeba dużo biegać (tu znów nas coś łączy – nie znoszę biegania, biegam tylko zwiewając przed żywiołami lub drapieżnikami). Bał się bardzo, że go dadzą do ofensywy, a strasznie nie chciał grać w tej formacji. Uważał, że się do tego nie nadaje, popełniał za dużo błędów. Wymyślił sobie, że chciałby grać jako defensywny end. Czasem gra bliżej środka, ale zawsze na linii. Wśród swoich „grubasków” czuje się najlepiej. :) Kiedy pojawił się w drużynie, rywalizacja na jego pozycji była duża. Było wielu zawodników, każdy chciał się pokazać z jak najlepszej strony, trzeba było walczyć. Zaciskało się zęby i udawało, że nic nie sprawia większej przyjemności niż kolejne uderzenie. Teraz może nie tyle jest mniejsza rywalizacja, ile mniej zawodników na jego pozycji. Cieszy go walka o miejsce w drużynie, bo gwarantuje dobre przygotowanie zespołu do sezonu. Denerwują go ci, którzy do treningu podchodzą bardzo lekko. Stanowią potencjalnie słabe ogniwo. Sporo nowych dość szybko rezygnuje. Nie każdemu pasują terminy treningów, nie wszyscy chcą systematycznie i ciężko ćwiczyć, zwłaszcza, że aby naprawdę dobrze walczyć, warto też pracować samodzielnie, na siłowni na przykład. To pochłania dużo czasu, wymaga samozaparcia, wytrwałości, czasem wraca się do domu i zwyczajnie wszystko boli. Nie wszyscy decydują się na to, by podporządkować życie futbolowi.
Bycie futbolistą ma wiele zalet...
Jakub bardzo się nakręca przed każdym treningiem. Słucha odpowiednio motywującej muzyki, pije kawę, a potem nosi go po boisku. Dużo mu daje, że trenuje z Mańkiem. Pieszczotliwie nazywa go małym nazistą, podkreślając, jak bardzo motywujące są bezpośrednie i męskie zachęty ze strony kolegi. Poza treningami z drużyną dodatkowo chodzi na siłownię, właśnie z Mańkiem, wykonując specjalne zestawy ćwiczeń. Zauważył, że bardzo dobrze mu to robi na organizm. W zeszłym sezonie odpuszczał siłownię, ze względu na drobne kontuzje, a teraz ciało już jest zaprawione w boju i przygotowane na obciążenia, wynikające z gry. Jest pewien, że w nadchodzącym sezonie pokaże się z najlepszej strony i zdobędzie złoty krążek. Dla niego pierwszy, bo kiedy Husaria dotarła do półfinałów, on musiał pracować za granicą, żeby zarobić na kolejny rok studiowania. Nie grał wtedy i przyznaje, że czuł się gorzej, niż gdyby zerwał z dziewczyną. Wyjeżdżając do Holandii umawiał się, że popracuje, przyjedzie do kraju na mecz i wróci do pracy. Kiedy jednak nadszedł termin wyjazdu, kierownik nie wyraził zgody na podróż, stwierdzając, że mają za dużo pracy. Dlatego zamiast pomagać drużynie na boisku, cierpiał przy laptopie. Dostawał sms-y z wieściami, ale to średnio pomagało. Gdy nie wyszedł także wyjazd do Białegostoku, to go mocno podłamało. Cały sezon ciężko pracował, starał się, drużyna dotarła bardzo wysoko, a na samym końcu coś go ominęło. To, co było strasznie ważne – przeszło obok.
... i to jakich ładnych!
Przygotowania do meczu? Kilka dni wcześniej pojawia się pierwszy duży zastrzyk adrenaliny i Czarny zaczyna przewidywania, co będzie. Kiedy Olaf wypuści go na boisko, co zrobi, czy popełni błąd, czy da radę… Słucha muzyki, ogląda filmiki, motywuje się na wszelkie możliwe sposoby. Nie bez znaczenia jest wsparcie znajomych. Ich wiara w niego dodaje mu sił, poprawia pewność siebie. Kiedy słyszy „Czarny – wchodzisz”, serce wariuje, opada go stres, ale kiedy już biegnie po boisku, żeby zająć swoją pozycję, uspokaja się. Stara się nie pokazać po sobie żadnych niepokojów czy lęków, by nie ułatwiać pracy przeciwnikowi. Wtedy przestaje słyszeć, co ktoś z boku krzyczy, co się dzieje poza boiskiem. Na boisku muszą reagować na to, co robi przeciwnik. Przydają się rady doświadczonych kolegów, którzy podpowiadają, jaki ruch może wykonać zawodnik „wroga”. Bardzo pomocne są także przygotowane przed meczem wskazówki trenera, który odpowiednio wcześniej rozpracowuje drużynę przeciwną. Jeśli tylko się ich słucha, znacznie łatwiej jest poradzić sobie na boisku.
Na boisku to już z górki. Wcześniej przyda się pomoc przyjaciół.

Zderzenia w czasie meczu są bardzo widowiskowe i na pewno atrakcyjne dla widzów. Trochę mniej atrakcyjne są dla graczy (ciekawe, czemu :) ). Super jest, kiedy ma się naprzeciwko siebie silnego, dużego przeciwnika i uda się go przejść. Wtedy duma rozsadza.
Kuba przyszedł do drużyny w momencie, kiedy Husaria zaczęła wygrywać wszystko. Nie brał udziału w przegranym meczu. Trzyma kciuki, żeby dali radę powtórzyć ten perfekcyjny sezon, bo wygrana fantastycznie smakuje, zwłaszcza gdy sporo sił i zdrowia zostawiło się na boisku.
Czarny uważa, że największą zaletą tej dyscypliny jest drużynowość. Nie ma tu miejsca na indywidualności, każdy musi współpracować z kolegami i dawać z siebie wszystko, żeby drużyna odniosła sukces. Dodatkowym atutem jest różnorodność graczy. W zasadzie nie ma sylwetki, która dyskwalifikuje. Każdy, jeśli tylko popracuje nad swoją kondycją i sprawnością, może grać w futbol amerykański. Wierzy, że to młoda dyscyplina, która zyskiwać będzie coraz większą popularność, rozwinie się i zadomowi w naszym kraju.
Drużynowość ważna jest nie tylko w grze.
Jest uparty. To mu się bardzo przydaje w treningach i meczach. Jeśli do czegoś dąży, nie zwraca uwagi na bóle i kontuzje, zaciska zęby i pcha się dalej. Ambicja sprawia, że pracuje ciężko nad tym, żeby być lepszym. W Husarii nauczył się, żeby się nie poddawać. Są treningi, w czasie których bardziej doświadczeni zawodnicy ogrywają go, ale z porażek wyciąga wnioski. Takie momenty motywują go do cięższej pracy, uczą, że trzeba próbować, aż do skutku. Dobry gracz musi wierzyć w siebie. Ważna jest też systematyczność. Nie trzeba być silnym fizycznie, ale jeśli przychodzi się na wszystkie treningi, słucha wskazówek, wykonuje dokładnie zadane ćwiczenia, to prędzej czy później osiągnie się cel.
Zawsze był otwarty. Nie lubi jak jest cicho, nudno, kiedy ktoś się separuje od grupy, staje obok. Wtedy musi podejść, zagadać. Krytyczne uwagi w zespole przekazują sobie i przyjmują bezpośrednio. Nie ma owijania w bawełnę, rąbie się słowami, niczym siekierą. Życzliwość przede wszystkim :).  Jest to najlepsza motywacja, żeby wziąć się do pracy i pokazać, że wcale nie jest się łajzą. Nie ma co się na siebie obrażać, bo przekazujący uwagę ma dobre intencje. Czarny przyjmuje je wszystkie na klatę. Ma dystans do siebie i nie przeszkadzają mu uszczypliwości. Zresztą  - jego zdaniem - nikomu nie przeszkadzają. Szermierka słowna również przyczynia się do budowania relacji w drużynie.
Budowanie więzi to to, co Kubusie lubią najbardziej :)
Znajomych ma nie tylko w Husarii. Wolne chwile spędza albo z innymi graczami, albo ze swoimi przyjaciółmi ze studiów. Jest otwarty na propozycje i jeśli tylko czas pozwala, chętnie bierze udział w imprezach towarzyskich. W zeszłym roku szalał dość dużo, ale w tym roku przystopował. Nie może po imprezie iść na siłownię, bo by go sztanga zabiła, albo by mu Maniek głowę ukręcił, a i na treningu też się nie wypada pokazać. Kiedy są dwa dni treningów i dodatkowo trzy dni spędza na siłowni, na imprezy tak naprawdę właściwie nie ma czasu. Tu mogę poświadczyć, bo kilka razy podsyłałam mu informacje o baletach organizowanych przez medyków i zawsze mi pisał, że nie może, bo ćwiczy. :) Podstawowym argumentem, żeby siedzieć w domu, zamiast szwendać się po knajpach, jest fakt, że mistrzostwo trzeba będzie obronić, a już jeden medal przeszedł mu koło nosa.
W drużynie jest prawie siedemdziesiąt osób i każdy jest inny. Trzeba się dogadywać, ale nie jest to trudne. Każdy pamięta, po co przychodzi na treningi i nawet najbardziej przeciwne charaktery potrafią ze sobą pracować. Jeśli są spięcia, to małe i krótkotrwałe.
Pierwsze sukcesy odnosił w pchnięciu kulą, kiedy jeszcze chodził do szkoły podstawowej. Cieszyły zwłaszcza te osiągnięte wśród dużo starszych przeciwników. Miał też dobre wyniki w bieganiu, co może się teraz niektórym wydawać niewiarygodne. Odniósł spory sukces w sztafecie 4x100 m. W małej miejscowości ciężko o wielkie zwycięstwa – czasem musiało wystarczyć, że się w ogóle grało. Największym sukcesem sportowym jest niewątpliwie granie w Husarii. Być w drużynie każdy może, ale żeby się utrzymać – na to trzeba dużo pracować. Sukcesem pozasportowym Kuby było niewątpliwie dostanie się na studia. Przed nim magisterka – tu też oczywiście wierzy w siebie. :)
Mama na początku nie była zachwycona wybraną przez synka dyscypliną sportu - oglądała z uwagą każdy siniak. Potem jednak zaakceptowała dziecko z jego skrzywieniem i wybrała się przez pół Polski na mecz, który grali w Tychach. Rodzice Czarnego pojawili się też na meczu w Szczecinie. Znajomi na początku nabijali się z niego. Padały komentarze, że będzie ręczniki podawał i nosił wodę. Wśród Kuby znajomych docinki są sposobem wyrażania sympatii. :) Teraz przychodzą na mecze i wspierają go, kiedy się do nich przygotowuje. Zdarza się nawet pomoc w postaci ciasteczka.
Studia dzienne, prace dorywcze i futbol amerykański wypełniają mu szczelnie cały grafik. Na pewno nie ma miejsca na drugi sport. Myślał o boksie, ale nie da się tego pogodzić czasowo. Godzenie wszystkiego jest często bardzo trudne. Jeśli mecze wypadały w sesji, to w ubiegłym roku rezygnował z egzaminów. Dwa razy zdarzyło się tak, że egzaminy były w poniedziałek, a w niedzielę wracali z wyjazdów. Oczywiście, dla dobrego samopoczucia brał notatki, ale nie czarujmy się – od trzymania ich w torbie wiedzy nie przybywa, a psychiczne przygotowywanie się do gry wyklucza ślęczenie nad zeszytem. Powrót po wygranym meczu także nie sprzyjał nauce, bezpieczniej zatem było ominąć egzaminy, niż się na nich kompromitować. W końcu gra się raz, a egzamin zawsze można poprawić.
Husarskie akcje poza boiskowe bardzo mu się podobają. Lubi być użyteczny, lubi, kiedy ludzie się cieszą, że im się pomogło. W drużynie jest spora grupa chętnych, włączających się w tego typu działania. Traktują to jako uzupełnienie działalności. Wspominał akcję produkowania bud dla bezdomnych psów, zorganizowaną przez Rossiego. Podobają mu się spotkania z dzieciakami, choć przyznaje, że to organizmy bardzo wymagające. Mimo że małe i lekkie, potrafią porządniej wymęczyć, niż trening.
Mały trybik w sprawnym mechanizmie Husarii.
Przy kibicach plącze się jak każdy. Najpierw twierdzi, że mu nie przeszkadzają, bo zasadniczo absolutnie nie słyszy niczego, kiedy jest na boisku i działa. Po chwili jednak przyznaje, że kiedy przy kolejnym wznowieniu nie ma się już siły, a kibice zaczną wspierać drużynę głośnymi okrzykami, to bardzo pomagają. Dobry kibic musi być głośny, wierny drużynie i musi przyjmować porażki ze spokojem.
Gdyby ktoś go obdarował kupą pieniędzy, na pewno zaopatrzyłby Husarię w znakomity sprzęt. Ten z najwyższej półki. Kaski, świetne stroje, wyposażenie… Po zakupach wybrałby się na Malediwy. Usłyszał, że w ciągu najbliższych 50 lat mają zatonąć, więc uważa, że warto się tam udać, zanim znikną. Lubi podróżowanie i ma nadzieję, że dane mu będzie poszwendać się po świecie. Planuje wypad autostopem po Europie, ale nie wie jeszcze kiedy i z kim.
Może z nimi pojedzie?
Największym życiowym zaskoczeniem było odkrycie, że kiedy jest wypluty kompletnie na meczu, absolutnie jest pewien, że nie ma już sił, może zaprzeć się w sobie i jeszcze nieźle podziałać. Świadomość posiadania takiej rezerwy jest często bezcenna.
Od życia przyjmie szczęście. Takie ogólne – w miłości, w pieniądzach, we wszystkim. Resztę ogarnie sam.
Czarny jest wesołym wariatem, przy którym życie jest zabawą, a zasady futbolu amerykańskiego są proste, jak paluszek z Lajkonika. Przyciąga do siebie ludzi tym pozytywnym nastawieniem, bo łatwiej jest przy kimś, kto widzi szklankę w połowie pełną. Nie polecam Jakuba osobom starszym, bo czas przy nim bardzo szybko płynie, choć z drugiej strony - ponoć śmiech wydłuża życie… W każdym razie jest to kolejne wielkie serducho w husarskiej ekipie i kolejny argument, żeby się wybrać na mecz.
Więcej mojego dzisiejszego bohatera – jak zwykle u Moniki. :)

p.s. Właśnie przeczytałam na facebooku, że Jakub dostał nagrodę za ciężką pracę na treningach. :) 
A jaki jestem naprawdę? Sprawdź ;)