piątek, 20 czerwca 2014

1. Darcie pierza - czyli jak Husaria oskubała z punktów Sowy z Bielawy.

Profesjonalna ekipa :D

Trochę czasu upłynęło od wydarzenia, a tu relacja ciągle nienapisana. Przybyło zajęć, choć gdyby mi ktoś pół roku temu powiedział, że będę jeszcze bardziej zajęta, postukałabym się w czoło. Nie wiem, jak to wyszło, ale czas się naciąga jak guma w starych gaciach i jakoś więcej sobie w grafik wepchnęłam. Cud jakiś, słowo daję.
Wracając do wydarzeń interesujących i emocjonujących... Na sobotę, czyli na dzień meczu, zapowiedział Krecik dziki upał. Nie ucieszyło mnie to wcale, bo upałów nie lubię, a na łysych terenach stadionu przy Witkiewicza skwierczy się te trzy godziny niczym jajko sadzone. No i jak sobie nasi poradzą? W pełnym rynsztunku, w pełnym słońcu, a nie wystarczy przecież stać. Wielce zmartwiona wstałam bladym świtem i poszłam do lasu, w ramach przygotowań do prowadzonego przeze mnie w niedzielę spaceru. Oprzyrządowanie kibicowskie zapakowałam do auta, bo gdyż ponieważ zakładałam możliwość, że prosto z lasu będę musiała jechać na boisko. Na szczęście dla siebie i otoczenia wyrobiłam się i prysznic zaliczyłam. Odświeżona i różowa jak prosiaczek dojechałam na miejsce meczu. Monika zajęła mi ostatni wolny plac do parkowania, wyjęłam klamoty z auta i udałam się w pobliże plastikowego daszku. Pod daszkiem ukrop, że kiełbasę można grillować, więc wyleciałam spod niego tak szybko, jak pod niego wchodziłam. Zadziwiło mnie, że nie było żarcia i tych takich tam zalepiaczy dla nieletnich. Nastawiłam się, że jakieś żarcie będzie i nie wzięłam nic do twarzy, poza wodą mineralną. Trochę sobie organizatorzy strzelają w stopę, bo na następny mecz wiara przytaszczy buły i inne prowianty, skoro teraz głodowała i sprzedawcy (jeśli się pojawią) nie zarobią odpowiednio. Ale sklepik kibica działał, a to dla mnie było istotne z dwóch powodów. Jeden, to kwestia przygotowania upominków dla najlepszych zawodników obu drużyn, do czego potrzebne mi były husarskie smycze, a drugi prywatny, więc nie napiszę. :)
Koszulka Jordona - mroczny przedmiot pożądania...

Buły bułami, ale prawdziwie cholera mnie wzięła z powodu, że znów zajumali nam trybuny. Nie wiem, co za ważne dupsko musiało siedzieć, że nas na cztery godziny i na dwa dni (bo u Cougarsów też trybun nie było) ustawili na baczność, ale wściekłam się rzetelnie. Nie chodziło tyle o kwestię usadzenia swojego tyłka, bo przezornie uprzedzona (dziękuję BuLi), wzięłam sobie turystyczne krzesełko, ale o to, że uwieszeni na barierkach ledwo żywi kibice zasłaniają następnym! Kiedy się stanie za takimi, albo usiądzie, gdy sił nie wystarczy na trzymanie pionu, można podziwiać wyłącznie owłosione kończyny, czasem trafi się jakaś zgrabna, damska noga. Ewentualnie spocone na plecach koszulki, jeśli wybierze się opcję stania. Jako kibic mam głęboko w ciemnym miejscu oglądanie tylnych stron innych kibiców - przychodzę tu oglądać mecz. Czyli to, co robią obie drużyny na boisku. Nie zdzierżyłam i napisałam protestacyjnego maila do zarządcy obiektu. Odpowiedzi nie mam, ale spoko. Napiszę jeszcze kilka maili do kilku osób - ktoś w końcu odpowie, bo poziom wkurzenia rośnie, a tak wściekła robię się niebezpieczna i hałaśliwa. :P Jak mówi klasyk - płacę podatki w tym mieście i mam prawo oglądać mecz z trybun. Jeśli ktoś ma ważniejszy tyłek, niż mój, niech mu prezydent krzesła użyczy :P (Piszę projekt na sfinansowanie ze Szczecińskiego Budżetu Obywatelskiego stałych, na trwałe umocowanych trybun, toalet dla kibiców i bramek do FA). Dobra, opanowujemy emocje...
Tuż przed okrzykiem: Złapałem! 
Zawodnicy się rozgrzewali, choć to może śmiesznie brzmi, kiedy na boisku jest koło trzydziestu stopni tego gamonia, Celsjusza. Niemniej jednak procedura trwała. Zajęłam strategiczną pozycję na niebieskim krzesełku i pod czerwonym parasolem. Husarski kołnierz ortopedyczny grzał jak wściekły, zastanawiałam się zatem, jak go ułożyć, żeby było widać, a żeby mnie nie dotykał. Schodzili się kibice, ale dość niemrawo. Temperatura wygnała większość nad wodę, bo na stadionie tym razem mizernie było. Dziewczyny dotarły, choć niektórym uczelnie wyznaczyły kretyński termin egzaminu i biedne pisały, zamiast się bawić. Kto żyw zabezpieczał się przed słońcem, jak mógł, ale zawodnicy nie bardzo mogli. Niepokoiła mnie nie tylko temperatura na boisku, ale też przeciwnik. Sowy naraziły mi się ciężko kilka tygodni wcześniej, w meczu z Cougarsami. O kwestie chamstwa się nie martwiłam - w końcu, jak kiedyś pisałam, sobie wystawiają laurkę, ale bałam się o zawodników, bo o brutalności pierzastych legendy chodzą. Przyjechało ich niewielu, nie przeliczyłam, ale trochę ponad dwudziestu ich było. Czekałam, czy wyjdą z husarskim szalikiem, ale nie. :P Pewnie zgubili :P Do niepokoju o moją ukochaną drużynę dołożył się Junior swoją nieobecnością. Mateusz ciągle niewygojony, kto nam będzie rozgrywał? Okazało się, że zapomniałam o tym, "który sam mecze wygrywa". :) Mieliśmy przecież Jordona. Jak wytłumaczyli mi zawodnicy, rozegra, złapie i przyłoży... Całkiem spokojna nie byłam, bo choć Jordon to specjalista, ale jeden. A na boisku nie takich rozkładali.
"To co tam u Ciebie?" :D


Mecz zaczął się na patelni. Wszystko na i wkoło plastikowej zieleni spływało potem. BuLi goił nogę na obrzeżach, oszczędzając uszkodzoną kończynę na następne mecze, ale został przechwycony przez obsługę gadającą i wprzęgnięty przez Komentatora w komentowanie. Komentator wprawdzie obiecał, że nie będzie przeszkadzał w oglądaniu, ale słowa nie dotrzymał. Mój brat był zachwycony konferansjerką, mnie doprowadzała do szału, przeciętnie wynik był zatem zadowalający. :) Pytania typu "BuLi, co tam się dzieje?" sugerowały. że transmituje gość ze Szwecji gościowi we Włoszech, a nie rozmawia dwóch stojących obok siebie facetów, ale nie wnikam - ja jestem amator, do tego z urazem do komentujących, czepiam się czasem zupełnie bez sensu. Rozumiem, że taka działalność miała na celu objaśnienie niegramotnym, co się dzieje na boisku. Monotonne nawijanie makaronu na uszy drażniło mnie po prostu. 
Sowy przerwały tradycję. Zwykle przeciwnik wyrywa Husarii pierwsze punkty, wtedy ona się rozpędzywa i wałkuje wszystko, co na drodze staje. W Bielawie z tym rozpędzeniem trochę średnio wyszło, wygraliśmy, jak to się nieelegancko mówi o kłak, więc ptaki narobiły sobie chyba trochę nadziei, ale szybko umarła ona. Ta nadzieja znaczy się. Pierwsze punkty zdobyła Husaria. Duet Kuba (Prince Charming 34) i Kosmos (39) wywołali bałwanka na tablicy wyników. Było 8:0. Sowy się ogarnęły ciutkę i wyszarpały nam pierwsze i jak się okazało potem - ostatnie - przyłożenie.
Zrażone współpracą kibiców w czasie meczu Husaria-Cougars, my, Klub Kibica Husarii Szczecin, zmieniłyśmy trochę zasady oceny zawodników. Chodziło o wybór najlepszego zawodnika meczu z każdej drużyny, a nie tego, który najwięcej znajomych przyprowadził. Dlatego wzięłyśmy kartkę i długopis i zapisywałyśmy plusy i numerki zawodników, którzy popisywali się akcjami. Z Husarią nie było problemu, każda widziała przynajmniej jednego zawodnika, trochę nam umykały Sowy. Skupiłyśmy się intensywnie i kresek przybywało. Na trybunach, czy raczej na ławeczkach, bo trybun nie było :P panowała nerwowa atmosfera, mimo Husarskiej przewagi. Kolejne przyłożenie zdobył Gracjan (82).
Gracjan - z elementami baletu. 
Gra była piękna, z całym asortymentem różnych zagrań. Były długie podania (kompletne, a co!), efektowne biegi, przejęcia, przepychanki... Kiedy kilka Sów przytuliło energicznie zamkniętego w środku Jordona, całą naszą ławkę poderwało na ratunek. Kosmosowa była najbardziej nastawiona na wojnę, pewnie dlatego, że chwilę wcześniej któryś pierzatek wywrócił Kosmosa. Sowy nie dawały rady. Upał i skromna ilość zawodników szybko wyładowywała im bateryjki. Choć mieli jednego na Duracelkach chyba, bo jakoś taki niezmęczony był i ciągle plusował nam na kartce. Początkowo była dyskusja, czy plus dla Sowy liczy się kiedy nam pomoże, czy przeszkodzi, ale uznałyśmy, że jednak przeszkodzi. Taki, który pomaga przeciwnikowi nie może być najlepszym zawodnikiem swojej drużyny.
W pewnym momencie na boisku rozszalał się Miziu (22)... Co wyczyniał, to ludzkie pojęcie przechodzi i zastanawiałam się, czy on aby z gumy nie jest... Miziowa mówiła, że nie. Już myślałyśmy, że definitywnie przejmie pałeczkę lidera w naszym konkursie, ale Marcin (18) podgonił statystyki i właściciel pięknych butów, Norbert (52) też postanowił się popisać...
"Ej no! Weź przestań! Co ludzie powiedzą?!"
W trakcie meczu stała się tragedia. Przy okazji jakiejś kotłowaniny okazało się, że nasz leży. Długo leżał, ruszyła karetka. Włosy nam dęba stanęły i próbowałyśmy zgadnąć, który to oraz usłyszeć, co się stało. Panowie nie ułatwiali, szwendali się na prawo i lewo i już odhaczone numerki pchały nam się przed oczy. W końcu dowiedziałyśmy się... Rossi. Masakra jakaś... :/ Gmerali mu koło kolana, odgadłyśmy, że przetrącone. Pytanie - jak trwale? I czemu, kur...czak z rożna, znów ktoś od nas i znów jeden z filarów drużyny? Znaczy ja wiem, że dlatego Rossi, że grał. Gdyby siedział na ławce, na pewno nic by mu się nie stało. Ale chodziło mi raczej o to, że już można by przystopować z tymi kontuzjami w Husarii w tym roku, co? Plotki chodziły takie, że prawie zaczęłyśmy zbierać na protezę, rozglądając się za chustkami do nosa w celu rozszlochania się na amen. Karetka zjechała na bok, nie zdzierżyłam, podeszłam do niej. Rossi leżał, ledwo mieszcząc się we wnętrzu pojazdu, który skromnym rozmiarem nieco obrażał zawodników. Gdyby (co absolutnie nie daj siło wyższa) mieli tam zmieścić Wójta (93), na nogi trzeba by mu taczkę doczepić, bo powiewałyby za pojazdem.  Rossi, jak napisałam, wypełniał skutecznie wnętrze i robił minę pt. chwilę poleżę i zaraz wracam. Medycyna się okopała, żeby mu to uniemożliwić, jednocześnie dając mi znak, żebym spadała, bo przeszkadzam. Udało mi się tylko rzucić hasłem, że w razie czego niech daje znać, to go będziemy ratowali i zostałam spławiona skutecznie.
Ze skrzydełkami :P
Wróciłam na swoje krzesełko, by chwilę później popatrzeć, jak nam próbują zamordować Denisa (23), który padł na ziemię i nie mógł wstać. Nerwowa sygnalizacja w stronę karetki pozostała bez odpowiedzi i zaczęłam się martwić jeszcze bardziej. Pamiętałam tego piłkarza, co go kolega z boiska uratował, bo ratownicy by nie zdążyli, gdyż serce mu się zatrzymało. Do nas dotarło, że oddychać nie może, więc już miałyśmy interweniować u służby zdrowia, kiedy Denis zawrócił z podróży do światła i zaczął oddychać oraz wstał, machając uspokajająco rękami. Pomyślałam, że jeszcze dwa takie razy i połowę publiki na OIOM zabiorą. Emocji miałam zdecydowanie dość i już chciałam, żeby ten mecz się skończył. Wynik mi się podobał, wygrywaliśmy kosmiczną ilością punktów, Sowy ledwo żyły, naprawdę, powinna być jakaś miłosierna opcja na wypadek takiego pogromu. Nie było, więc musieliśmy się dokulać do regulaminowego czasu spotkania. Ostateczny wynik skubania sowiego pierza to 56:6.
Nagrodę od nas dostali Jordon (16, jakby ktoś jeszcze nie wiedział) z Husarii oraz Karol (6) z Owls. Trochę trudno się było do nich przebić z komunikatem, co im wciskam i dlaczego, ale jestem uparta i dotarłam. Sowy zachowały się grzecznie na zakończenie, drużyny podziękowały sobie wzajemnie za mecz i nam, kibicom, za doping. Rozpoczęła się ewakuacja…
Wyróżniona Sowa z nagrodą :)
Przypieczona mimo starannego unikania słońca, spocona jak po maratonie i psychicznie wykończona pojechałam do domu. Z trasy wysłałam jeszcze sms-a do Rossiego, z treścią, że gdyby mu czego brakowało, niech da znać. Drużyna pomściła jego kontuzję, ale może pizzę chce, bo wiadomo, że medycyna może leczy, ale na pewno nie karmi. Rossi oddzwonił. Początkowo myślałam, że już go wypuścili i z chłopakami świętuje zwycięstwo, ale potem się domyśliłam, że mu dali jakieś znieczulenie. Powiedział tylko pocieszająco, że krążą pogłoski, że będzie chodził. Zanim zaczniecie się martwić, to uspokoję, bo już wiadomo, że nie taka straszna ta kontuzja, jak początkowo sądziliśmy. Oczywiście trochę sobie nasz heros odpocznie, ale nie tylko jest szansa, że będzie chodził, ale że jeszcze niejednemu tyłek skopie. Okazało się później, że kolejni kontuzjowani w meczu się objawili (ciepło pozdrawiam zwłaszcza Kubę, 51)… Głównie się dowiedziałam dzięki demaskatorskim zdjęciom Marty i komentarzom pod nimi, ale i tak się cieszę, że się dowiedziałam… Wszystkim poszkodowanym w meczu, zarówno naszym, jak i ichnim, życzę szybkiego powrotu do zdrowia i formy, bo nie sztuką jest pokonać osłabionego przeciwnika.
Specjalistom od wywożenia trybun życzę, żeby stali w pełnym słońcu i na baczność tyle, ile my musieliśmy, przez wszystkie beztrybunowe mecze :P
Następny mecz gramy na wyjeździe i znów będzie stres o załogę i wynik. Ale ponoć sport to zdrowie, więc już się czuję całkiem nieźle :P
Więcej zdjęć u Moniki, więcej emocji – na boisku. Kolejne spotkanie w Szczecinie już 06.07.2014 J Zapraszam!



P.s. Przy okazji pozdrawiam Stasia i jego potomstwo, bo ulegli moim namowom i pojawili się na meczu. Mam nadzieję, że się podobało?