Huuurrrraaaa! Wszyscy się radują… :P
Baaardzo długo nie pisałam, co wiązało się z
katastrofą w postaci remontu generalnego w moim mieszkaniu. Katastrofa
zaangażowała mnie od września, kiedy zaczęłam się pakować i trwała do grudnia,
kiedy pożegnałam ostatnie poprawki i odnalazłam kabel do internetu. Rozpakowywanie
pudeł w toku i pewnie przeciągnie się jeszcze z pół roku, bo większość zawiera
książki, na które zwyczajnie nie mam teraz miejsca. Remont miał akcent
husarski, bo robił mi go Marcin, jeden z zawodników, użytkując do tego celu
swoją ekipę, w tym Czarnego, którego już Wam przedstawiałam. Czarny zresztą
remontował mi chatę z takim zapałem, że bałam się, czy zostanie mi coś do
mieszkania, ale jak się okazało – niepotrzebnie. Potężnym młotem rozwalił tylko
to, co trzeba. Ogólnie o rekrutacji miałam pisać wcześniej, ale w budowlanej
rzeczywistości zaginęły mi notatki… Postanowiłam zatem napisać z pamięci. Może
nie być długie… :D
Przysypana pyłem i gruzem nie zaniechałam
monitoringu. Podglądałam jednym okiem, co się dzieje u moich ulubieńców i nie
da się ukryć, że tak do połowy października włosy mi dęba stawały na głowie.
Żadnych informacji o rekrutacji, słowa o sponsorach, nowych graczach, czy może
o nowym stadionie. Z zazdrością obserwowałam Białystok, bo Lowlandersi również
zakwalifikowali się do TopLigi i od końca meczu, w którym zdobyli srebro, widać
było działania na rzecz rozwoju drużyny. Oraz promocji dyscypliny, bo „dostali”
nowe boisko. Rozwój futbolowej infrastruktury bardzo mnie cieszy. Raz, że
nagłaśnia istnienie FA, dwa, że wreszcie może nie będę kibicowała w aromacie
rozkładającego się za plecami moczu, jak to do tej pory było. Cudny jako
miasto, pełen życzliwych ludzi na ulicy, Białystok zgrzytał tym brakiem wucetu
przy boisku. U nas cisza.
Wreszcie w połowie października dotarła do mnie
wieść, że rekrutacja będzie na początku listopada. Odetchnęłam z ulgą, bo już
się bałam, że zarząd stwierdził, że wystarczy mu pucharów na półkach. Wygmerałam
do ubrania, wszystko, co było w pierwszym z brzegu pudle, pamiętając, jak mi
tyłek zmarzł poprzednim razem. Nasadziłam to na siebie z pewnym trudem, choć
dzięki Monice B zjechałam dwa rozmiary odzieżowe i tak zabezpieczona ruszyłam w
stronę boiska na Witkiewicza. Sprawy remontowe trochę mnie opóźniły i załapałam
się już na rozgrzewkę, nie miałam zatem czasu za bardzo się przywitać.
Niniejszym bardzo przepraszam tych, do których nie zdołałam się dopchać, bo
byli już zaangażowani w procedury. Nie zdążyłam też przeliczyć rekrutów, bo
latali po stanowiskach rekrutacyjnych niczym elektrony wokół jądra atomu – nie
nadążałam oczyma. Miałam uzupełnić informacje po zakończeniu procesu, ale
zapomniałam.
Pierwsze spojrzenie, takie ogólne i lekka
konsternacja. Czy to na pewno rekrutacja? Kandydaci ogarnięci, sprawni w
stopniu zaskakującym, szczególnie niektórzy, w kondycji wyścigowego konia… No
no no… Marzłam w nogi, postanowiłam się
rozgrzać spacerem. W oczy rzucał się zawodnik z numerem 10 (zdaje się).
Podejrzewałam, że może to jakiś sztuczny twór, który się nie męczy, szybko
biega, daleko rzuca, ciężary taszczy, ale nasze ulubione sanki nieco zarysowały
tę perłową, metalizowanie nieskalaną powierzchnię. Męczy się. Znaczy żywy
człowiek.
Takich Robocopów było kilku, teraz muszę
skonsultować moje notatki z rekrutacji z rzeczywistością. Ilu z nich się
załapało i ilu zostało po morderczych treningach. Było nie było ćwiczą już
kilka miesięcy.
Szalenie ucieszyła mnie wiadomość, że nasz Mario wraca.
Moją sympatię zdobył oczywiście w ubiegłym roku, bo choć nie mógł grać w
barwach Husarii, wniósł do niej dużo dobrego. Dzielił się swoją wiedzą,
optymizmem, a w czasie finału potrafił sprzedać kopa zawodnikom przygnębionym
niewłaściwym obrotem wydarzeń na boisku. Do tego jest niesłychanie socjalny –
nie ma problemu, żeby się z nim porozumieć. Szybko i chętnie uczy się języka
polskiego, a także jest pełen wyrozumiałości i dobrej woli w próbach
porozumienia się z nim po angielsku, nawet jeśli rozmówca zna głównie „good
morning” i „hands up”. Do tego z zaangażowaniem brał udział w głupawych zabawach integracyjnych, przygotowanych przeze mnie na ognisko po jednym z meczów. I jeszcze ściągał pozostałych zawodników! Pozytywnie nastawiony Marian jest przyjacielem całego
świata, choć obserwując jego ćwiczenia, którymi chętnie dzielił się na swoim
facebookowym profilu zaczęłam się zastanawiać, czy też nie jest sztucznie
zrobiony. Takich rzeczy normalny człowiek nie jest w stanie wykonać. Tylko taki
zbudowany ze sprężyn i plasteliny. W każdym razie Mario – welcome Cię
serdecznie!
Husaria działa na różnych frontach tak aktywnie, że
na „moją” akcję One Billion Rising ma przyjść tylko kilka sztuk, bo reszta
obstawia inne wydarzenia. Nie mogłam zmienić terminu, bo OBR jest imprezą
ogólnoświatową, ale zapamiętam to organizatorom imprez, które mi Husarzy
podkradły :P
Pierwszy mecz Husarii już w pierwszy dzień wiosny i
mam nadzieję, że będziecie ich ze mną gorąco dopingować, a kto nie może się
pojawić na stadionie, zobowiązany jest trzymać kciuki w miejscu aktualnego
pobytu.
Nie powiem Wam jeszcze, gdzie grają, bo jest problem
ze stadionem. Topligowa drużyna może nie mieć gdzie rozegrać meczu, bo są
jakieś zawody piłki nożnej fefnastej ligi ochnastego poziomu. Brawo! Świetna
reklama dla miasta.
No. To można powiedzieć, że wróciłam na dobre.
Wkrótce dalsze wpisy. Zdjęcia z rekrutacji na profilu Moniki, a ja postaram się
coś wrzucić, kiedy się dopcham do kompa w domu.
I news nad newsami - Husaria ma sporą ekipę w reprezentacji Polski. Na powołanie do narodowej drużyny futbolu amerykańskiego załapali się Paweł Miziński (22), Marcin Kaim (18), Michał Szczurowski i Filip Ilnicki, a ostatnio miejsce w niej wywalczył sobie także Kuba Berezowski (53). :D Pękam z dumy i czekam na więcej. Oraz na sezon.