piątek, 31 stycznia 2014

5. Krzysztof - "Świat lubi ludzi, którzy lubią świat" :)




 

Nie ukrywam, że spotykam się z Husarzami z wielką przyjemnością, bo są to szalenie interesujący ludzie. Nie wiem, czy to dyscyplina ciągnie same wzorcowe okazy, czy tylko tacy się w niej ostają - faktem jest, że mój nowy "obiekt", Krzysiek (nr 61), idealnie wpasowuje się w obie hipotezy.
Bardzo ciekawa byłam, jak będzie wyglądało nasze spotkanie, bo Krzysiek jest jednym z najbardziej kontaktowych, otwartych i pozytywnych zawodników. Wiecznie uśmiechnięty wulkan energii, nawet kiedy wydziera się na treningach. O ile Adam dyskretnie otacza ciepłem okolicę, o tyle Krzysiek po prostu chlusta nim na wszystkich gwałtownie, niczym wylaną z wiadra tęczą.

Nie pamiętam, kiedy się z nim poznałam -wydaje mi się, że znam go od zawsze. Najbardziej w pamięci wyrył mi się przy okazji meczu Cougarsów, kiedy to uzbrojony w rower zaoferował się zrobić mi zakupy spożywcze w pobliskim sklepie. Przy każdym spotkaniu entuzjastycznie wita się ze mną, co sprawia, że czuję się najbardziej oczekiwanym gościem w okolicy. Z moich obserwacji, ale też ze zdjęć Moniki widać, że Krzysiek żyje wśród ludzi. Kiedy jest sam, jakoś tak znika, wyłącza się, przygasa, ale wystarczy jedna osoba obok niego, żeby światełko w środku rozpaliło się oślepiającym blaskiem. Jest najlepszym dowodem na przeczytane kiedyś przeze mnie zdanie: „Świat lubi ludzi, którzy lubią świat”. Krzyśkowa miłość do świata jest szczera i bezgraniczna i myślę, że świat mu się odwdzięcza podobnym uczuciem. On może kogoś wkurzać do białego, ale nie sposób go nie lubić.
Jeśli gdzieś robi się zgromadzenie, Krzysiek jest zwykle jego inicjatorem, a co najmniej uczestnikiem. Lubi być w centrum uwagi i umie się tym centrum zrobić. Ma ogromny dystans do swojej osoby, co pozwala mu na wykorzystywanie swoich mocnych i słabych stron, by przyciągnąć ludzi. Poczucie humoru pomaga mu w tym zawsze, bo chętnie bierze udział we wszelkich wygłupach i zabawach. Furorę zrobił jako uczestnik drużyny Skrzydlatych Jeźdźców w czasie Sztafety Marzeń – imprezy charytatywnej organizowanej przez Fundację Mam Marzenie. Czteroosobowe ekipy pływały w szczecińskim basenie w wymyślnych konkurencjach. Krzysiek przystojne swe kształty przyodział wtedy w zielono-pomarańczowe kółko ratunkowe z żółwikiem i wspomógł bicepsy rękawkami do pływania. Zrobił też godny prawdziwego celebryty szoł, doprowadzając publikę do usmarkania się ze śmiechu. Jego precyzyjne skoki do wody wprost w żółwika budziły ogólny zachwyt. Żółwik przetrwał – uspokoję miłośników zwierząt, także tych plastikowych. Chętnie wspiera wszelkie akcje, w których może pomóc, ale też przynieść komuś uśmiech. Gdyby nie to, że zasadniczo w futbolu jest po to, żeby grać, na pewno zostałby gwiazdą cheerleaderek – natura obdarowała go także umiejętnością wdzięcznego poruszania się na każdym podłożu.

Jedną z bardziej rzucających się w oczy cech Krzysztofa jest ogromny szacunek do kobiet. Nie, żeby moim poprzednim rozmówcom czegoś w tej materii brakowało, ale on się wyróżnia bardzo nawet na tym już pozytywnym przecież tle. Trudno to opisać, ale można przetestować – zapraszam, koleżanki, na mecz :).
Jak mówi, Husaria nadała kierunek Krzyśkowemu życiu. Od trzech lat już jest związany z drużyną i o dołączeniu do niej opowiada z wielką radością. Wspomina, że w erze „przedfutbolowej”, mimo że stwarzał wrażenie wesołka i zwykle był w centrum uwagi, tak naprawdę miał problemy z wyrażaniem emocji. Miał wiele kompleksów, nie umiał pokazać, jaki jest naprawdę. To drużyna pomogła mu się z tym uporać. Uważa, że jedną z najważniejszych cech dobrego zawodnika, zawziętość, wykształcił w nim sam futbol. Nie da się ukryć - kocha dyscyplinę całym sercem.  
Kontakt ze sportem miał od małego. Odnosił nawet sukcesy - wygrane mistrzostwa szkolne czy międzyszkolne w piłkę, trenował kilka lat dżudo- był mistrzem Szczecina w swojej kategorii, zajął piąte miejsce w Polsce. Później trener wyjechał za chlebem za granicę, a on nie chciał ćwiczyć z nikim innym. Do futbolu amerykańskiego przekonał go Maciej. Skusił się po roku nagabywań. Poszedł na pierwszy trening i uznał, że go nie przeżyje. Był tak skatowany, że zastanawiał się, czy płuc nie wypluje. Ale zawziął się, bo jest dość uparty. Po drugim, trzecim treningu stwierdził, że to jest to. Do wysiłku fizycznego dołożyła się więź z kolegami. Cieszy się, że przyjęli go szybko do swojego grona, bo to bardzo ułatwiło mu polubienie dyscypliny. Wspomina, że wiele osób miał zwykle koło siebie, ale takich relacji, jakie są w drużynie, nie było przy nim nigdy. To jest coś wyjątkowego.
Ja Ci tu posprzątam, to sobie usiądziesz...
Zachwyca go różnorodność w Husarii, bo gwarantuje jej spójność. Każdy jest inny, więc płaszczyzna zespołowej układanki pięknie się wypełnia. Gdyby ekipa była jednakowa, byłoby nudno i nie udałoby się wytworzyć takiej więzi, jaka ich łączy. Zdaniem Krzyśka – to jest jeden z filarów ubiegłorocznego sukcesu. Jednocześnie wskazuje też silne zaangażowanie wszystkich w pracę, w treningi, w uczenie się siebie nawzajem, zapamiętywanie ustawień. Oczywiście – każdy ma w ekipie osoby bliższe i dalsze, ale nawet gdyby się kogoś nie specjalnie lubiło, szanuje się za codzienny wysiłek na rzecz drużyny. Nie każdy jest wybitny, ale jeśli wkłada w treningi i granie całe serce, ciężko pracuje, to na pewno sobie poradzi. Czasem zdarzają się konflikty i sprzeczki, ale jest to chwilowe wyładowanie atmosferyczne, które kończy się równie szybko, jak się zaczęło i na zachmurzonym niebie znów pojawia się słonko. Wspomina swoje doświadczenia, kiedy zaczynał. Nie ze wszystkimi od razu przypadli sobie do serca, ale po kilku meczach stali się sobie bardzo bliscy.
Podkreśla, jak bardzo ważna w futbolu jest wola walki. Uważa się za całkiem mały trybik w drużynie, ale pokazuje, jak ważny jest każdy taki element. Serce do gry, wielka praca wykonana przez Olafa, który rozpracował każdego przeciwnika i te małe trybiki, każdy na swoim miejscu – to podstawa sukcesu w ubiegłym sezonie. Zastanawia się tylko, czy to wystarczy w tym roku. Husaria nie jest potentatem finansowym w futbolowym świecie, a przydałoby się więcej wszystkiego, żeby stawić czoło przeciwnikom. Konkurencja się wzmacnia, ciężko pracują wszyscy. Czy wystarczy to, co robią, by obronić złoto?

Wymieniając cechy dobrego zawodnika na pierwszym miejscu stawia nieustępliwość. Przyznaje, że trzeba mieć mocną psychikę, żeby grać, bo najpierw trzeba poradzić sobie ze strachem. Ważna jest też sumienność, żeby poprawiać swoje osiągnięcia i ciągle się doskonalić. Kiedy człowiek trochę sobie odpuści, to potem jest taki sflaczały i do niczego… Znacznie więcej czasu zajmuje doprowadzenie się znów do formy, niż dbanie o nią na co dzień.
Łatwo nawiązuje kontakty, co przeszkadza czasem w treningach. Trudno mu było docisnąć kolegę, którego lubi. Nie chciał popsuć dobrych układów między nimi. Teraz już wie, że nie na tym polega koleżeństwo w drużynie. Musi grać na pełnych obrotach, bo dzięki temu koledzy też tak będą ćwiczyć, co wyjdzie na dobre zespołowi, a na zdrowie zawodnikom. Jeśli przygotują się do prawdziwych uderzeń, lepiej się obronią w czasie meczu. Przeszkadza mu też jego gadulstwo, ale stara się nad tym zapanować. Ma zapędy dyktatorskie, które wykorzystuje w drużynie. Próbuje pomagać chłopakom w utrzymaniu porządku na treningach. Dopinguje młodszych stażem kolegów do pracy.
Żeby cokolwiek osiągnąć w tym sporcie, każdy musi dawać z siebie wszystko nie tylko na boisku, ale i poza nim - twierdzi. Wszelkie akcje, które wspierają i promują dyscyplinę, pozwolą dotrzeć do kibiców, ale nie chodzi tylko o dotarcie jednorazowe. Krzysiek chciałby wychować kibiców zaangażowanych w ten sport długoterminowo, by nie powtórzyła się sytuacja Wielkiej Brytanii, kiedy po krótkim okresie boomu ogień futbolu amerykańskiego mocno przygasł. Warto przyjść na mecz, bo emocje fruwają w powietrzu. Krzysiek opowiadał, jakie wrażenie zrobił na jego znajomym początek meczu z Krakowem. Dym, skupienie drużyny, emocje na linii bocznej – nawet najbardziej niezorientowany widz to czuje, widzi i odzywa się to w nim głęboko, przywiązując do dyscypliny. Choć przyznaje, że kiedy dyscyplina zaczyna być opłacana, czasem kończą się emocję, bo pojawia się kalkulacja.

Futbol, jego zdaniem, polega na tym, żeby zdominować przeciwnika. Żeby dać mu do zrozumienia, że sobie nie pogra za bardzo. Wspominał zdarzenie z meczu w Bielawie, kiedy po nieudanym fragmencie gry wszedł special team. Tam także grał, bo liniowych mieli wtedy na styk. Wystartowali, a z naprzeciwka nadbiegł linebacker (LB) „wroga”. Coś krzyczał i machał rękoma, to Krzysiek też coś mu powiedział. Już po akcji było, zbliżyli się do siebie i nie wiadomo jak, tak się jakoś Krzyśkowi ręka odwinęła i przeciwnik dostał w kask. Na szczęście koledzy zareagowali w porę i rozdzielili dwóch Kozaków, ale sędziowie flagi już rzucili. Piotr krzyczał do niego życzliwymi słowy i wtedy Krzysiek zdał sobie sprawę, że zawalił. Bardzo potem uważał, ale przeciwnik cały mecz go pilnował i próbował się odegrać. Jak opowiada nasz bohater - dostał drugi raz, to go wtedy ostudziło. Zrewanżował się Krzyśkowi jego kolega, którego do dzisiaj wspomina, bo czasem dokucza kontuzjowane w Bielawie kolano.
Kiedy zapytałam Krzyśka o grę, twarz rozjechała mu się w szerokim uśmiechu. Granie daje mu mega satysfakcję. Już same treningi są niesamowitym zastrzykiem energii. Może przyjechać ledwo otwierając oczy ze zmęczenia, ale być musi. Kiedy opuszcza zajęcia, nosi go po domu.

 W drużynie pełni funkcję Guarda (G), czyli jest ofensywnym liniowym. Rywalizacja na tej pozycji jego zdaniem trochę kuleje, bo linia ofensywna po historycznych przemianach mocno się osłabiła i do tej pory nie doszła do stanu, jakiego by sobie życzyli. Za jedną z przyczyn słabości formacji uważa fakt, że za bardzo się lubią. W związku z tym źle podchodzą do sprawy, za miękko. Deklaruje, że od kilku treningów stara się zapomnieć, że ma obok ulubionych kumpli, bo jeśli chce się iść dalej, to nie można ciągle tylko się przytulać. Jeśli nie nauczą się walić w siebie na treningach, to na meczach na pewno nie wyjdzie.
Do meczu nie przygotowuje się specjalnie. Nie sądzi, że przygotowanie się do takich emocji jest w ogóle możliwe. Słyszał, że niektórzy mają jakieś swoje rytuały, ale on nie. Owszem, czyta o przeciwniku to, co przygotują trenerzy, przypomina sobie, co było mówione na treningach, kilka dni wcześniej wejdzie na stronę drużyny, z którą będą grali, żeby poznać zawodników, czy posłucha linków z muzyką, wrzuconych przez kolegów, ale to w sumie wszystko. Kiedy mecz jest w Szczecinie, to w drodze również słucha muzyki.

Przed każdym meczem jest kłębkiem nerwów. Kiedy gra się zaczyna, potężny zastrzyk adrenaliny potwierdza – jesteś we właściwym miejscu. Godzin meczu nie można porównać z niczym innym. Na swoim pierwszym meczu bał się, że zje go stres. Kibiców nie było może wielu, ale świadomość, że ktoś obserwuje i ocenia grę była dość deprymująca. Kiedy jednak wszedł na boisko, perspektywa się zawęziła. Zniknęli kibice, został tylko ten gość naprzeciwko. Teraz jest podobnie. Widzi kolegów ze swojej formacji i przeciwników, których ma z przodu. Co się dzieje za plecami – nie ma pojęcia. Słucha zagrywki, serce bije tak mocno, że pada może rozwalić, słyszy hasło i startują. Owszem, czasem nerwy poniosą, kiedy coś nie wyjdzie i mięsem rzucają wszyscy, ale kiedy się uda, a w zeszłym sezonie udawało się często, to aż łza się kręci z radości. Na boisku toczy się miniwojna, a każdy z drużyny staje do walki, jeden broni drugiego. Razem dostają łomot, albo też razem dają łomot przeciwnikom. To bardzo spaja.
Dużym przeżyciem był dla Krzyśka półfinałowy mecz z Krakowem. Takiej ilości kibiców jeszcze nie widział. Niesamowitym uczuciem było słyszeć po udanej akcji takie brawa i wiwaty. A największe wrażenie zrobił na nim sam fakt, że Husaria dotarła do finału.

Pytany o Białystok, opowiadał o emocjach i pompowaniu balona. Zdawał sobie sprawę z tego, że przeciwnik ma bardzo dobrą drużynę, więc trzeba było się skupić na grze. Zdenerwowało go, kiedy gospodarze wygonili nas z trybun, więc wychodził na boisko bardzo zmotywowany. Do tego niezbyt pomyślny przebieg pierwszej połowy podkręcił temperaturę. Nie był zrezygnowany, tylko właśnie wkurzony. Przez pierwszą połowę nie wiedział, co się dzieje z chłopakami. Przygotowanie do meczu było takie, że powinni wejść i rozjechać Białystok. W czasie przerwy starsi zawodnicy i trener wygłosili agitacyjne przemowy, czym przywrócili zespół do pionu. Jak mówi Krzysiek – zrestartowali im silniki. Wrócili do gry zupełnie inni ludzie, niż schodzili na przerwę.
Jego życie to nie tylko futbol. Oczywiście, znajduje także czas na najbliższych. Mama z jednej strony jest zachwycona, bo widzi, że to jest jego pasja. Cieszy się, że tyle satysfakcji daje mu ten sport. Na pewno woli to, niż żeby marnował sobie życie przed telewizorem. Z drugiej strony się martwi, bo dość groźnie to wszystko wygląda. Na swój pierwszy mecz przyszła, kiedy grał już jakiś czas i stała z Krzyśka znajomymi. Opowiadali, że bardzo się denerwowała i mało zawału nie dostała, obserwując grę. W pewnej chwili niemal weszła na boisko ratować synka, bo go trochę podeptali w zamieszaniu. Ale ogólnie akceptuje jego fioła i trudności nie robi. Ukochana Ania chyba jeszcze nie wie, co ją czeka. To będzie jej pierwszy sezon z Krzyśkiem i Husarią, ale powoli ją do tego przygotowuje. Bardzo liczy, że Ania łyknie bakcyla, bo wtedy nie tylko łatwiej zaakceptuje jego treningi i mecze, ale też będzie na nie chodziła, dzięki czemu więcej czasu spędzą razem. Wspólnie przeżywane emocje bardzo spajają związek. Nie ma wątpliwości, że na Ani Krzyśkowi zależy równie mocno, jak na Husarii. Można powiedzieć – otoczony kobietami :)

Ma bardzo stresującą pracę, a Husaria bardzo pomaga rozładować negatywne emocje. Przydaje się też to, czego nauczył się na boisku. Dzięki futbolowi stał się bardziej konkretny. Wcześniej nie zawsze chciało mu się coś robić, teraz jest bardziej uporządkowany, poukładany. Gra w futbol nauczyła go zaciskać zęby i działać, nawet jeśli coś wydaje mu się nudne, albo czegoś się nie chce. Życie zawodowe nie przeszkadza mu w graniu, bardziej uciążliwa jest nauka. Krzysiek kończy zaocznie uczelnię, a zajęcia ma zwykle w weekendy, kiedy grają mecze. Gdy spotkanie jest w Szczecinie, ma ustalone z trenerem, że zrywa się z zajęć na sam mecz. Gorzej, kiedy grają na wyjeździe. Wtedy Husaria wygrywa z nauką, a on potem musi nadrabiać zaległości. Wielu wykładowców patrzy na niego z uśmiechem. Często przychodzi na zajęcia z całym sprzętem, więc wszyscy są zaciekawieni, co takiego robi. Stał się przez to bardziej rozpoznawalny, ale też kadra idzie mu na rękę, by mógł pogodzić grę z nauką.
Chciałby założyć własny biznes, żeby wyzwolić się ze szponów korporacyjnego szaleństwa. Marzy mu się wycieczka dookoła świata. Ma wiele miejsc, które odwiedziłby od razu, oczywiście z ekipą najbliższych i przyjaciół. Jeśli wygra w totka, na pewno im taką eskapadę zafunduje. Pozyskane w dowolny sposób oszałamiające sumy zainwestowałby też bez wahania w rozwój futbolu amerykańskiego i w Husarię. Tak, żeby była potęgą w Polsce i w Europie, a młodzież od nas trafiała do NFL. Krzysiek często dokonuje odkryć życiowych. Ostatnio na przykład odkrył, że może się podobać kobietom :)  Z pobożnych życzeń – chce tylko zdrowia. Z resztą sobie sam poradzi.
Rozmowa z nim potwierdziła moje obserwacje. Nawet kiedy mówi o swoich marzeniach, występuje tam w liczbie mnogiej. W co drugim zdaniu podkreśla, jak ważna jest więź w drużynie. Współpraca. Kontakt z drugim człowiekiem. Szacunek. Uczucia. Same pozytywne emocje towarzyszyły naszemu spotkaniu. Zresztą trudno, żeby było inaczej, kiedy wystarczy się do niego odezwać, by twarz rozjaśnił uśmiech. I jego i moją. Na pewno zasługuje na więcej, niż te kilkadziesiąt linijek tekstu, ale też niesłychanie trudno jest opisać człowieka w tak skondensowanym tworze. Wielu rzeczy zwyczajnie nie da się nazwać.
To jak? :) Przyjdziecie na mecz? Dla Krzyśka? :)

p.s. I tradycyjnie – więcej zdjęć naszego bohatera w galerii Moniki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz