niedziela, 26 stycznia 2014

4. Maciej - wytrwałość i samodyscyplina, czyli jeśli coś jest wykonalne, dam radę.



Kolejnym zawodnikiem Husarii, którego Wam przedstawimy, jest Maciej (nr 77). Znów padną pewnie pytania pt. dlaczego on? :) Cokolwiek napiszę, będzie prawdą i nieprawdą :) „Bo zaczynamy od najlepszych” (i tu kilku zawodników zgłosi protest). „Bo zaczynamy od najpiękniejszych” (i tu też). „ Bo zaczynamy od najstarszych”(i tu) „od tych, którzy mają najwięcej do powiedzenia” (no tu nas po prostu zmiażdżą). Zaczynamy od tych, od których zaczynamy – proste? :)  

Pierwszego spotkania z Maciejem absolutnie nie pamiętam. Pierwszy obraz, który mi się w głowie pojawia już jest podpisany, już wiedziałam, że to Maciej… Nie wiem, jak to się stało, bo z kalendarza się go nie nauczyłam, a pokazywania palcem pt. to ten  - nie przypominam sobie zupełnie. Wychodzi na to, że po prostu wiedziałam :) Zrobił na mnie wrażenie spokojnego, zrównoważonego i cierpliwego mężczyzny, z uśmiechem wytrzymującego wygłupy kolegów. Wydawał się z początku nieśmiały, acz szybko przekonałam się, że to raczej instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, żeby nie zbliżać się za szybko do wariatki :) Nie wyskakuje przed szereg, ale od nieśmiałości jest równie daleki, jak ja. Nie wiem, czy to taka cecha futbolistów, bo za mało ich jeszcze „przesłuchałam”, ale Maciej jest kolejnym zawodnikiem, w którym od pierwszego spojrzenia wyłapuje się pewność siebie. Nie takie zwykle spotykane egoistyczne zadęcie, ale właśnie spokojną, opartą na mocnych podstawach pewność siebie. „Znam siebie, znam swoje możliwości –dam radę” zdaje się mówić jego uśmiechnięta twarz. I przy bliższym poznaniu taka opinia się potwierdza. Maciej nie ma kompleksów (albo tak świetnie ich nie pokazuje), ma też duży dystans do siebie, ze śmiechem opowiadając o swoich fizycznych metamorfozach obejmujących (+ -) 20 kg… Ma na sumieniu przynajmniej dwóch zawodników, którzy wskazują go jako jedynego sprawcę skrzywienia ich na futbol amerykański i Husarię. Mogę sobie wyobrazić, jak metodą „kropla drąży skałę” czaruje ich nową dyscypliną sportową. Szczera twarz wyklucza kłamstwa i podstępy – czemu nie spróbować? :)

Ma odpowiednie przygotowanie, bo już mu leci czwarty rok z futbolem. Trafił do Husarii dzięki ulotce znalezionej w restauracji. Jak deklaruje, był kiedyś mikry i chudy, więc zaczął jeść i ćwiczyć na siłowni. Jednak na dłuższą metę okazało się to ciut nużące, więc kiedy dotarła do niego informacja o rekrutacji, przeprowadził konsultacje rodzinne i zdecydowali, że warto się włączyć w tę egzotykę. :)
Granie daje mu satysfakcję, możliwość odreagowania, wyżycia się. Elementy przemocy, które występuję w czasie gry nadają jej swoistego smaczku. Nie traktuje jednak ani gry, ani treningów jako możliwości wyładowania swoich frustracji. Nie tłucze przeciwników na boisku za to, że podpadł mu kolega z pracy. Po prostu musi zatrzymać zawodnika drużyny przeciwnej i już. Nie lubi, kiedy ktoś mu ucieknie. Jak mówi, często młodym zawodnikom trochę czasu zajmuje przełamanie swoich lęków przed zderzeniem (osobiście absolutnie się im nie dziwię, raczej dziwię się, że można się tam nie bać :), a biegaczom – przed upadkiem. Upadek jak upadek, z tym (myślę) da radę sobie jakoś poradzić, ale te tony walącego się na plecy towaru –to jest dla mnie absolutnie nie do przejścia… Maciej mnie oświecił, że pół biedy, jak przeciwnikowi spada na plecy Marcin czy Paweł, ale kiedy lecą liniowi, to się robi gorąco. Na meczu konsekwencji takich pieszczot się nie czuje – adrenalina zastępuje wszelką medycynę. Natomiast kiedy wracają, po napełnieniu brzuchów i zajęciu miejsc w autokarze – czują każdą kość, każdy mięsień – egzaminy z anatomii mogliby zdawać eksternistycznie.

Maciek zaczynał grę na pozycji Centra (C), ale nie przypadła mu do gustu. Za dużo tam było kombinowania, było to dla niego bardzo stresujące. Center nie ma tyle zabawy z futbolu, co inni, ma za dużo zajęć. Teraz gra jako Guard (G), czyli chroni rozgrywającego (QB) i przygotowuje trasę dla zawodników biegających z piłką. Jak mówił – na tej pozycji nawet jeśli jest się rezerwowym, to i tak się gra w meczu. Zawodnicy liniowi wykonują zadania bardzo siłowe i zwyczajnie – potrzebują zmiany, żeby chwilę odpocząć, czy uporać się z drobną kontuzją. Z ciekawością czeka na to, co pokażą nowi. Każdy dobry gracz jest na wagę złota. Maciej niewątpliwie zalicza się do walczaków. W zeszłym roku odpuścił jeden mecz, bo miał złamane żebra, ale podkurował się i na finał pojechał.
Lubi i szanuje przeciwnika. Nawet kiedy próbuje go podpuścić na boisku, czy sprowokować do błędu. Po zakończeniu meczu bez problemu, bez niechęci czy pretensji podają sobie ręce.

Jak stwierdził, najważniejszą rzeczą w futbolu jest nigdy nie odpuszczać. Jeśli zacznie się jakąś akcję, należy ją doprowadzić do końca, bo na boisku wszystko jest bardzo dynamiczne. Nie można się poddawać, zanim mecz się nie skończy, bo wynik do ostatniej chwili można zmienić, jeśli się tylko wierzy i naprawdę chce. Na boisku, zdaniem Macieja, bardzo ważna jest też samodyscyplina. Jeśli chce się być dobrym zawodnikiem, należy sumiennie ćwiczyć na treningach, bardzo dobrze też robić coś poza nimi, nie wahać się poświęcać swój czas. Pielęgnować swoje dobre strony, pracować nad słabościami. Mocnymi stronami Macieja są siła i doświadczenie. Do tych wymienionych przez niego dodałabym jeszcze solidność, bo w ścianie Husarii sprawia wrażenie elementu nie do wyjęcia. „Drużyna-rodzina” – często podkreśla. I ze śmiechem opowiada, że mają w zespole nieoficjalną grupę wsparcia. Podkreśla, że inne kontakty ma z kolegami z drużyny, niż z tymi spoza niej. Znajomi „z zewnątrz” rozumieją, że jest futbolistą. Ze spokojem akceptują jego nieobecność na niektórych spotkaniach, czy czasową abstynencję.

Za swoją słabość uznaje chwile wahania, które czasem mu się zdarzają. Nie lubi taklowania nie dlatego, że boi się uderzenia, ale dlatego, że boi się nie trafić w przeciwnika. Biegacze są bardzo szybcy, czasem sekunda opóźnienia wystarczy, by manewr nie wyszedł. Poza siniakami i zmęczeniem, futbol przynosi mu także korzyści. Spotykając na boisku wielkich gości, radzi sobie z nimi, w związku z tym w życiu codziennym też nie robią na nim wrażenia. Żal mu niektórych swoich znajomych, których życie biegnie między pracą, telewizorem, a piątkowo-sobotnimi imprezami. Uważa, że bardzo dużo tracą, prowadząc taki tryb życia, bez większych emocji.
Krytykę przyjmuje spokojnie, weryfikuje padające pod jego adresem uwagi i stara się poprawić niedociągnięcia. Podobnie reaguje na informacje, że będzie w meczu zawodnikiem rezerwowym.
W czasie rozmowy o drużynie, nastrojach i emocjach Maciej powiedział, że do przegrywania się przyzwyczaili, do wygrywania dopiero się przyzwyczajają. :) Bardzo podoba mu się to ostatnie. Wspominał lekki kryzys w Tychach, ale cieszył się, że udało się go pokonać. Ogólnie – z wielką radością opowiadał o ostatnim, perfekcyjnym sezonie.

Trening to obowiązek w planie dnia. Maciej bardzo źle się czuje, kiedy go na treningu zabraknie. Ma wtedy wyrzuty sumienia i nosi go po domu. Zdaje sobie sprawę, że jeśli trenują wszyscy razem, to mogą na siebie liczyć na boisku. Jeśli ktoś wpada na nie od czasu do czasu, to kiedy wyjdą na mecz, zwykle czegoś nie wie, nawali i praca całego zespołu idzie na marne. Przecież na treningu nie tylko szlifują swoje umiejętności, ale też spajają się z drużyną i opanowują specyficzne systemy komunikacji. Do pierwszego sparingu w sezonie zwykle nie wiedzą, jak im to wychodzi, ale pierwsze spotkanie dość dużo mówi o tym, jak dobrze przygotowali się do gry. Podkreśla, że każdy musi jak najlepiej wykonywać swoje zadanie, wtedy drużyna osiągnie sukces.
Przygotowując się do meczu, Maciej szykuje sprzęt dzień wcześniej, żeby nie biegać nerwowo po mieszkaniu szukając elementów wyposażenia. Pamięta, że na boisko nie można iść ani głodnym, ani z napchanym brzuchem, więc zjada posiłek odpowiednio wcześnie. Stres towarzyszy mu do pierwszego gwizdka. Kiedy już stanie na boisku i gra się zaczyna, to wszystko go opuszcza i w głowie ma ciszę.

Poproszony o opisanie wrażeń zza kratek kasku ze śmiechem przyznaje, że za dużo stamtąd nie widać. Największą niespodzianką są zawsze uderzenia z boku. Czasem się zdarza taki cios, że nie wiadomo, kto przywalił i skąd się wziął. Wspominał uderzenie otrzymane kilka lat temu w Krakowie, po którym zrobiło mu się ciemno przed oczami. Uznaje, że przeżycie takiego czegoś uodparnia na przyszłość i znakomicie ułatwia grę. Opowiadał, że na początku swojej zawodniczej kariery, ambitni koledzy z drużyny, zdeterminowani chęcią zbudowania prężnego, odnoszącego sukcesy zespołu już na drugim treningu wpuścili w niego potężnego gracza. Ze śmiechem mówił, że nawet nie myślał o tym, że musi trzymać piłkę. Uznaje, że to było bardzo dobre, bo od razu każdy zapoznawał się z istotą sportu i szybko wykruszali się ci, którzy się do niego nie nadawali.
Nie mogłam nie zapytać o Białystok. Maciej przyznał, że największe wrażenie zrobił na nim rozgrywający przeciwnika. Zbierał tęgie lanie, ale za każdym razem wstawał i grał dalej, na bardzo wysokim poziomie. Bardzo chwalił jego podania. Z dużym uznaniem wyrażał się też o zablokowaniu przez przeciwników Marcina, który przez dużą część spotkania nie mógł sobie pograć tak, jak lubi. Kluczem do wygranej było według niego to, że nie zrezygnowali z walki. Kiedy nie szło, zebrali się w sobie i po prostu wystartowali. Uważa, że byli lepiej od przeciwników przygotowani kondycyjnie. Wspominał akcję, kiedy blokował razem z drugim Maćkiem, szykując miejsce dla Kosmosa. Czuł, że przeciwnik z każdym blokiem jest słabszy i coraz bliżej są przyłożenia. Powtarzali manewr kolejny raz, aż zdał sobie sprawę, że skoro leżą wszyscy w tym miejscu, Kosmos też, to mają te sześć punktów.

Swój wkład w zwycięstwo mają też kibice. Nie ukrywa, że w Białymstoku nasze wrzaski dały im zdrowego kopa. Uważa, że dobry kibic po prostu cieszy się sportem. Nie przeszkadzają mu przerwy w grze, które czasem trwają i trwają, przedłużając widowisko do kilku godzin. Nie nudzi się. Doping kibiców niesie drużynę, więc ważne, żeby był, zwłaszcza w tych kryzysowych momentach. Nie lubi, kiedy kibice wyzywają zawodników drużyny przeciwnej, kiedy przeszkadzają w grze. Niewielu wie, że za zachowanie kibiców drużyna też może dostać karę. Biwakowanie kibiców przy linii boiska uważa za niewłaściwe, wspomina, jak kiedyś przez to nie mógł wywrócić biegnącego z piłką zawodnika, bo ten wpadłby na siedzących obok widzów. Podoba mu się piknikowa forma kibicowania, ale w odpowiedniej odległości od miejsca gry.
Ubolewa, że jest tak mała promocja futbolu w mediach, że wielu ludzi nie ma pojęcia o istnieniu tej dyscypliny w Polsce. 

Życiowym odkryciem Macieja jest jego żona. Przyznaje, że nieustannie robi na nim wielkie wrażenie i nigdy nie spotkał równie silnej i interesującej kobiety.
Ona też chciała, żeby zaczął grać. W końcu było to coś innego, niż tylko TA siłowania. Cieszy się, kiedy wygrywają, aczkolwiek ważniejsze dla niej jest jego samopoczucie, niż sam wynik meczu. Przed finałem trochę go zdenerwowała :) Chcąc go uspokoić wybrała najgorsze z możliwych słów. Powiedziała, że już bardzo dużo osiągnęli, że nie ważne, jakim wynikiem skończy się mecz, że srebro jest też ok. No jak to? On idzie grać, o złoto, a ona go tak wspiera?! Przecież przyjechał do Białegostoku po medal! Oczywiście – kiedy mecz się skończył, w domu była wielka radość. Żona bardzo o niego dba. Czasem przypomina mu, że nie ma piętnastu lat i powinien nieco zwolnić, ale Maciej nie czuje się jeszcze emerytem, choć bywa, że po meczu coś strzyka w kościach. Do rodzinnego kompletu chętnie przyjmie syna, bo ma już wspaniałą córkę, z którą świetnie się dogaduje. Chciałby mieć kogoś, kto przejmie od niego futbolowego bakcyla, bo choć dziewczyny już zaczynają grać w futbol, nie ma pewności, czy akurat ten sport trafi do jego słoneczka.

Tato na początku w jego futbol nie wierzył, a mama bardzo bała się o kontuzje. Teraz stała się wielką fanką tego sportu i dzielnie kibicuje na trybunach. Wyrozumiałość rodziny bywa czasem wystawiona na ciężką próbę. W poprzednim sezonie kilka razy przekładali urlop, bo Husaria pięła się po drabinie w stronę pucharu, a jak wiadomo – finałowy mecz grała pod koniec lipca. Na szczęście kolejne rozczarowania z odwoływania wyjazdu były osładzane radością z sukcesów drużyny. Maciej cieszy się, że w tym roku sezon zaczyna się wcześniej, bo może w tym roku nie będzie problemów z wakacjami.

Jeśli chodzi o pracę, to nie zgłasza żadnych pretensji. Ma świetnego szefa, z Poznania, z którym bardzo dobrze się dogaduje. Jest handlowcem, sam sobie organizuje zajęcia, co bardzo ułatwia mu poukładanie sobie całej działalności rodzinno-sportowo-zawodowej. Na razie wspominając o kolizji na linii praca-futbol amerykański wymienia tylko jeden przypadek. W dniu imprezy świętującej zwycięstwo Maciej miał pożegnanie prezesa w Łodzi. Ciągnęło go do Szczecina bardzo, ale praca tym razem była wazniejsza.
Generalnie wszystko idzie ku lepszemu. Trenerzy ewoluują, dużo pracują poza boiskiem, przekazują zawodnikom naprawdę sporą wiedzę – odwalają kawał dobrej roboty. Z dawnymi treningami nie ma to zupełnie nic wspólnego, jest naprawdę w pełni profesjonalne. Boisko dla Husarii jest jednym z jego największych marzeń. Zaraz po domu dla rodziny.


Bardzo podobają mu się akcje pozaboiskowe drużyny. Wszyscy chętnie biorą w nich udział i nawet jest coś w stylu rywalizacji – kto pojawi się na większej liczbie imprez. Obowiązuje przy tym pewien podział pracy. Są organizatorzy, którzy akcję przygotują i są szołmeni, którzy gadają do mikrofonu. Każdy znajduje swoje miejsce nie tylko na boisku. Cieszy się, że Husarię wspierają też inni ludzie powiązani ze sportem. Nie tylko przychodzą na mecze, ale też przygotowują specjalne oferty dla zawodników – zaprzyjaźnione siłownie mają dla nich zniżki, organizują dostosowane do ich potrzeb zajęcia.

Z optymizmem patrzy w przyszłość. Wierzy w rozwój ulubionej dyscypliny, czeka na większe zainteresowanie ze strony mediów i publiczności. Martwi go trochę, że wielu kolegów z drużyny to studenci, którzy po zakończeniu nauki wyjadą, opuszczając zespół. Bardzo się ze sobą zżyli, będzie ciężko się rozstać.

Kończy się herbata w kubku, kończą się pytania, czas zakończyć spotkanie z Maciejem. On wraca do żony i córki, ja – do komputera, by opisać to, co właśnie odkryłam. Proces poznawania człowieka jest fascynujący. To bardzo wciąga. Maciej zasługuje na to, by go jeszcze lepiej poznać. Już wiecie, gdzie :)

p.s. Oczywiście – jak zawsze – więcej Macieja znajdziecie w galerii Moniki. :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz