niedziela, 6 października 2013

1. Mistrzowie nie tylko na boisku :)

11 października, o godzinie 20.00, na stadionie przy ul. Witkiewicza, startuje rekrutacja do Husarii. Napompowani sukcesem zakończonego niedawno sezonu, wszyscy bardzo zaangażowali się w promocję wydarzenia. W myślach każdy ma setki mężczyzn pchających się do drużyny. I może ze dwie garści juniorów? 
Pojawiły się reklamy w taksówkach, a zawodnicy wyłapywali nadających się do gry panów w czasie imprezy kończącej sezon (w tym samym czasie i miejscu imprezowali studenci PUM). Przygotowano specjalny spot informacyjny: Tak z Was flaki wyciskać będziemy
W spocie tym trener Olaf Werner i zawodnicy Husarii pokazują, jak będą wyglądały konkurencje sprawnościowe. Obejrzałam go z uwagą. Po pierwszej minucie doszłam do wniosku, że w życiu tego nie przejdę. Mam nadzieję, że konkluzja potencjalnych kandydatów będzie absolutnie odwrotna. Aby podnieść wydajność w konkurencji pchania sanek, można by na nich posadzić jedną z cheerleaderek. Myślę, że znacząco poprawiłoby to osiągane wyniki. :) 
Na miejsca, gotowi, START! Ekipa gotowa do pracy. Zdjęcie Moniki :)
Zaangażowanie zawodników rosło z każdym upływającym dniem. Nie tylko udostępniali przygotowaną profesjonalnie informację, ale angażowali się głęboko, nie bacząc na możliwość utraty co bardziej wrażliwych znajomych. Oszałamiające fotografie z powalającymi komentarzami poważnie nadszarpnęły moją zawodową reputację. Raz oplułam herbatą leżące na biurku dokumenty, a potem omal nie zdewastowałam firmowego monitora. Na szczęście dokumenty sama wyprodukowałam, więc nie było problemu z ich odtworzeniem, a znów monitor okazał się odporny na płyny (widać nie taki badziewny mi kupili, jak sądziłam). Od tamtej pory, kiedy widzę, że BuLi coś wrzuca, albo Rossi udostępnia, najpierw przełykam, co mam w paszczy, a potem dopiero otwieram linka... 
Pojawiły się wywiady w różnych środkach przekazu, w tym obszerny w telewizji, gdzie panowie reprezentujący drużynę zapoznali się z najnowszymi technikami makijażu, w zamian sprzedając widzom i dziennikarzom podstawowe wiadomości o ulubionej dyscyplinie. Program mi się podobał, bo zdjęcia z treningów pokazały to, co koledzy w dzieciństwie robili najczęściej, a kto by nie chciał wrócić do dzieciństwa? :) Nasi w TVP1
Każdy coś robił, postanowiłam przyłączyć się do akcji. Spamowanie znajomych uznałam za niewystarczające, w końcu tylu jeszcze ludzi nie znam - kto im powie o tym ważnym wydarzeniu? :) Na imprezie kończącej sezon jeden z zawodników (nie powiem, że BuLi, bo nie wiem, czy miał prawo) obdarował mnie plikiem plakatów i pakietem ulotek. Z władzami ustaliłam, że jeszcze trochę dostanę, bo postanowiłam pojawić się w kilku miejscach miasta i rozdawać to wszystko co bardziej pasującym do Husarii facetom.
Przejrzałam się w lustrze i doszłam do wniosku, że oszałamiająca może i jestem, ale trzeba przyciągnąć uwagę czymś bardziej. Mogłam sobie wymalować twarz w dziwny wzorek, albo przebrać się w jakąś szokującą odzież, ale nie reklamowałam przedstawienia cyrkowego, tylko nabór do ulubionej drużyny. Uznałam, że mogę poprosić o wsparcie tych, na rzecz których zamierzałam odwalać te prace społeczne. Jeśli prosić o coś związanego z Husarią, to jasne jest, że Piotra. Napisałam emalię z wnioskiem o przedstawienie mojego pomysłu na najbliższym treningu. Mój pomysł nazywał się: potrzebuję ochotnika w odzieży służbowej, który by stał i robił wrażenie, kiedy ja wciskam ludziom ulotki. Piotr jak zwykle niezawodny, odpisał, że wyznaczy ochotników. Nie! Nie! Nie zrozumieliśmy się. Potrzebuję o-chot-ni-ka! Takiego gościa, który sam chce! Myśl, że jakiś Husarz zostanie przydzielony do mnie przymusowo, będzie stał z ponurą miną, cały czas zastanawiając się, jak się pozbyć nadaktywnej psychofanki, żeby więcej mu soboty nie psuła, przerażała. Koncepcja zakładała optymistyczne uśmiechy i zachęcającą postawę, a nie próby wepchnięcia mnie pod ruszający z przystanku autobus, czy utopienie w nieczynnym po sezonie kąpielisku. Wytłumaczyłam, dlaczego potrzebuję samodzielnie zadeklarowanego gościa (miałam nadzieję, że jeden to się może znajdzie taki, co będzie chciał). Piotr mnie uspokoił - spokojnie, będzie radosny ochotnik. 
Z wielkim niepokojem czekałam na zbliżającą się sobotę. W piątek, po koncercie w Słowianinie udałam się do Elefunka, gdzie przywitali mnie i Monikę szampanem (odmówiłyśmy, ja -bo prowadzę pojazd, Monika - bo mieszanie szkodzi, a ona dopiero zaczynała wieczór). Żartowałam. Szampan stał, ale nam go nie zaproponowali. :) Podeszłam do baru i zapytałam, czy są dla mnie ulotki. Metodą kolejnych przybliżeń dotarłam do managera lokalu, który wyniósł pakiet ulotek. Trochę mało, pomyślałam, ale pan więcej nie miał. Nie miał też mistrzowskich koszulek Husarii, więc jako następny punkt programu czekała nas podróż na prawobrzeże. Przewidując komplikacje w wystroju, wcześniej sprytnie zarezerwowałam sobie koszulkę Sławka. 
Sławek akurat wracał z przystanku ze swoją towarzyszką, taszcząc produkty spożywcze. Dzielnie zaproponował wspólną degustację, ale poinformowałyśmy go, że nie tym razem. Jeśli odetchnął z ulga, to bardzo dyskretnie. Odwiozłam Monikę na balety i wróciłam do domu.
W domu czekała informacja od Piotra, że na jutro ma dla mnie czterech ochotników, podał mi imiona, nazwiska i miejsce spotkania. Pomyślałam, że czterech to już na pewno mi gdzieś łeb ukręci, choć nieco nadziei zostało, bo dwóch juniorów miałam na liście. Może nie mają dużego doświadczenia w eksterminacji? Może nie przypominam najbardziej znienawidzonej nauczycielki? No jakoś sobie poradzić muszę. 


Startowaliśmy w samo południe, zbiórka była pod Radissonem. Zanim ruszyłam, przyodziałam się ciepło i nasadziłam na siebie Sławkową koszulkę. Nie było pięknie. Wyglądałam jak parówka. Ale z drugiej strony - było czytelnie. Nie chodziło o to, żebym załapała kontrakt w Vogue, tylko żeby napis był czytelny. Był. Pomyślałam, że gdyby pojawił się ktoś znajomy, mogę pożyczyć kask od któregoś Husarza. Wzięłam na wszelki wypadek moją koszulkę reprezentacyjną, którą na finale TopLigi kupiła mi rodzina, po czym obkleiłam sobie auto i ruszyłam na miejsce spotkania.
Byłam wcześniej, bo chciałam tak zaparkować pojazd, żeby każdy widział plakaty. Myślałam, że mi to zajmie trochę czasu, ale okazało się, że najlepsze miejsce pojawiło się od razu. Poszłam na wyznaczony punkt. Jakaś pani zaczepiała ludzi, a pan im robił zdjęcia. Na szczęście mój parówkowaty wizerunek nie zrobił na nich wrażenia, co mnie bardzo na duchu podniosło. Zwykle tacy ludzie wybierają jakieś szokujące postaci, a to znaczy, że nie jest ze mną tak najgorzej. 
Paradowałam w koszulce, mając nadzieję, że ochotnicy, czy nie, Husarze mnie rozpoznają. Na zdjęciu w kalendarzu nie ma wszystkich i ciągle są tacy, których zwyczajnie nie znam. 
Pierwszy pojawił się junior, Bartek. Problemów z poznaniem go nie miałam, zrobił na mnie wielkie wrażenie na treningu. Grzecznie się przywitał i nieco zmartwił, że kolegów nie ma jeszcze. Zapewnił mnie, że na pewno przyjdą. Po wymianie sms-ów przez przejśce dotarł do nas drugi Bartek (9). Poznałam go po husarskich portkach, no i niósł ten zabezpieczacz organizmu, w rozmiarze małego fiata, okutany koszulką. Przyszedł z kolegą i przyniósł swoją drugą koszulkę dla pierwszego Bartka. Panowie się ubierali, a ja zaproponowałam koledze swoją koszulkę reprezentacyjną. Jak przebrani, to przebrani. Pani od pana, co robił zdjęcia, widząc Husarza w pełnym rynsztunku, gwałtownie się zainteresowała (mówiłam?!). Podleciała, zapytała, czy może zrobić zdjęcie. Bartek wyraził zgodę nieco niepewnie, ale pocieszyliśmy go, że przecież ma kask! Państwo zainteresowali się też drugim Bartkiem, a po obfotografowaniu naszej ekipy zapytali, czego w Szczecinie brakuje.
 Zgodnie oświadczyliśmy, że boiska do futbolu amerykańskiego. W czasie fotografowania dołączył drugi junior, Tomek, oraz kolejny zawodnik, Rafał (60). Panowie zapewnili, że zgłosili się na ochotnika. Wyraziłam radość, acz nie uwierzyłam do końca. Podzieliłam się z nimi koncepcją rozdawnictwa. Ponieważ zarząd przypuścił zmasowany atak reklamowy na Szczecin, postanowiłam uzupełnić skład o ludzi z Polic. Nie mając zamiaru snuć się po Policach w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, znalazłam jedno w Szczecinie, w którym ludzie z Polic pojawiają się najczęściej  - przystanek autobusowy 101 i 107 przy Radissonie. Rafał się przebrał, co prawie zamroziło mi krew, bo zwyczajnie - zdjął górę odzieży do koszulki i nasadził na siebie meczową. Temperatura powietrza jakieś 10 stopni, a on w krótkim rękawku! Już widziałam ciężkie zapalenie płuc i maila od Olafa z zakazem dalszej działalności, bo mu zawodników wykańczam. Rafał zapewnił mnie, że wszystko jest ok, ciepło jest.  Ja. Siur. Pięknie odziani ustawiliśmy się do rozdawnictwa. Po pierwszym autobusie wypracowaliśmy technikę dopadania ludzi. Juniorzy stanęli nieco bliżej Radissona, bo przechodnie widząc dziwną ekipę próbowali ominąć nas łukiem. Bartek nie miał kasku, Tomek ubrany był normalnie, uszczelnili przejście, a że twarze miłe, i pokojowo uśmiechnięte mają, to i skutecznie działali. Dopadali tych, którzy w stronę autobusów dopiero zmierzali. Pozostali uczestnicy imprezy, w tym dwóch uzbrojonych, zaczajali się na tych, co z autobusów wysiadali. Zaskoczeni ludzie nie mieli gdzie pryskać, bo z boków barierki były, a ukryci za rusztowaniami na twarzach Husarzy wyglądali wystarczająco groźnie, żeby nie odmawiać przyjęcia ulotek. Było bardzo wesoło. Panie ukręcały sobie szyje, nie mogąc oderwać oczu od naszych przystojniaków, panowie patrzyli z zawiścią, ale tym mocniej ściskali podawane im zaproszenia na rekrutację. Myśl - przyjdę, zaliczę i za chwilę też tak będę wyglądał - wypisana była właściwie na każdej twarzy. 
Ulotki szły, jak obiad na stołówce. Miałam w planie rozdawać przez dwie godziny tu, gdzie staliśmy, a potem na kolejne dwie pojechać na Głębokie, bo tam zawsze było pełno różnej maści sportowców. Po półgodzinie doszłam do wniosku, że na Głębokim nie będzie czego rozdawać. 
Wypytywałam o to ochotnictwo, tłumacząc, że nie chciałam im rozwalać soboty, ale twardo obstawali, że zgłosili się dobrowolnie, więc uznałam, że wierzę. Kiedy tylko przekonali mnie o tym ważnym dla mnie fakcie, pojawiła się Monika z aparatem. Wylewne powitania ze wszystkimi, aparat w pozycji "gotów" i seria zdjęć zrobiona. Jak zawsze - nasza ulubiona pani fotograf była tam, gdzie coś się działo. Sesję zaliczyli juniorzy w akcji, zawodnicy w akcji, a nawet rzucające się na nich fanki. Zauważyłam, że ulotki dostawali nie tylko panowie, ale też co piękniejsze panie. Nie wiem, czy dlatego, żeby je skusić na mecze, czy może uwzględniali opcję, że ładna dziewczyna może mieć odpowiedniego dla drużyny chłopaka? Dodatkowo informowaliśmy je o naborze do zespołowych cheerleaderek. Na ulotki rzucali się też osobnicy w wieku emerytalnym, płci obojga, ale kiedy próbowaliśmy wydzierać zaproszenia, tłumacząc, że trochę nie ten przedział wiekowy, padało "dam wnukowi" i musieliśmy się poddać.

W miłym towarzystwie, które sprawnie działa, czas zleciał szybciutko. Po godzinie i piętnastu minutach oddaliśmy ostatnią ulotkę, podzieliłam plakaty, które mi zostały i żegnając się radośnie i wylewnie, rozeszliśmy się w swoje strony.
Akcję uważam za sukces, bo:
- rozdaliśmy dwa pakiety ulotek,
- nie widzieliśmy, żeby którakolwiek została wywalona do śmieci, większość od razu była czytana i chowana do kieszeni, 
- wzbudziliśmy zainteresowanie sportem
- jeden z kierowców autobusowych zna dwóch Husarzy (to potwierdza teorię, że Husaria się rozprzestrzenia)
- poznałam kolejnych zawodników
- wyśmienicie się bawiłam, a mam nadzieję, że oni też
- nie zmarzłam i Rafał odchodząc nie miał zapalenia płuc.

Ostatnie trzy plakaty nalepiłam na Głębokim, dając szansę kolejnym kandydatom. 
Bardzo dziękuję wszystkim uczestnikom imprezy za przybycie, zaangażowanie i poczucie humoru. Lubię spędzać czas z fajnymi ludźmi. :)


A już wkrótce - rekrutacja! :)

p.s. Postanowiłam, ze względów statystycznych, nie informować na fb, że jest nowy wpis. :) Zainteresowani będą zaglądać częściej, a wizualny obraz zainteresowania blogiem nie będzie przypominał grzebienia :P  

SPROSTOWANIE: dostałam wiadomość, że moja wiedza była niepełna, albowiem okres juniorowatości Tomka dobiegł końca. Teraz Tomek jest rookie :) Bardzo przepraszam za niewłaściwą klasyfikację zawodnika. :) I mam teraz pierwszego faworyta do nagrody Rookie of the Year 2014 :) Trzymam kciuki Tomku :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz