poniedziałek, 30 września 2013

2. The Hammer of the Year 2013


Jakiś czas temu zaczęły się pojawiać komunikaty o imprezie kończącej husarski sezon. Brzmiały bardzo oficjalnie, więc nie szykowałam się na nią, aż do momentu, kiedy Mario wyraźnie napisał, że to nie tylko dla fiszy, ale i dla małych i szarych też. Wystarczy, że wspierają Husarię. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy się nie włączyć. Argument był jeden zawodowy - dawno nie było nic o drużynie. Argumentów osobistych było więcej, część nawet wyjawię. J Monika nie dała się długo prosić, pewnie też tęskniła za FA. Do Katarzyny Joanny nie dało się dodzwonić, ale zauważyłam, że do imprezy dołączyła samodzielnie. Do Katarzyny Anny nie dotarłam, mimo prób - pewnie jej syn zabrał telefon i odciął od internetu.

Piątek nadszedł jak zwykle dość niespodziewanie, ku ogólnej radości wszystkich. Piątek sam w sobie jest dniem bardzo optymistycznym i radosnym, husarska impreza była zatem wisienką na torcie. Wprawdzie okazało się, że aby wziąć w niej udział, muszę stoczyć walkę z kilkoma grupami znajomych, którzy uparli się, że chcą mnie na swoich baletach w tym samym czasie, ale jako absolutnie zdecydowana poradziłam sobie bez problemu

Ponieważ na poprzednią imprezę drużyny przyszłam punktualnie, o godzinie podanej w anonsie i okazało się, że równie punktualny był właściwie tylko personel lokalu, postanowiłam upewnić się, że tym razem będzie więcej znanych twarzy. Czekając wtedy na ludzi czułam się jak babka klozetowa, tylko talerzyka nie miałam… Zapytałam oficjalnie i niezawodny Piotr odpowiedział od ręki. Impreza oficjalna jest, z mediami, z nagrodami, zaczynamy o dwudziestej.  Byłam za pięć. I nie byłam pierwsza! J

Witając się ze znajomymi trafiłam do pomieszczenia, w którym na pewno dwa dni wcześniej Leszek „jeździł na rowerze”. Patrzyliśmy ze zgrozą na żółte kiedyś ściany, obecnie schlastane krwią niczym w rzeźni. I z respektem na Kamilę, bo jednak męża ma futbolistę i do takiego stanu doprowadzić i chłopa i pomieszczenie to duża sztuka. Obstawianie, czym się naraził, było drugą atrakcją wieczoru. Niemniej jednak nie chował się ze wstydem za filarami, tylko śmiało cmokał namiętnymi wargami w stronę co przystojniejszych kolegów (więcej nie napiszę, bo się w życiu nie wygoi, a kto uwierzy w dwa wypadki na rowerze w tak krótkim czasie?).

W oficjalnym miejscu ustawiono stół z futbolowymi ingrediencjami, obok stał drugi, uginający się od nagród. Za stołem zasiadły władze, czyli Gosia, Przemek oraz Olaf, więc i reszta uczestników zajęła wolne i nie wolne miejsca. Wysłuchaliśmy „słowa na piątek” oraz podsumowania pracy drużyny w minionym okresie. Oczywiście szalenie miłe były wszelkiego rodzaju podziękowania, w tym także za moją ciężką pracę u podstaw, w uświadamianiu ignorantów. Szczególnie zainteresowały mnie przedstawiane przez Olafa plany na przyszłość, w których pojawiało się wiele interesujących rzeczy jeszcze w bieżącym roku. Szkolenia, spotkania, kontakty ze specjalistami, gwiazdami i autorytetami… Podobały mi się wszystkie aluzje dotyczące jednoczenia środowiska FA w Szczecinie, ponieważ pokrywa się to z moimi obserwacjami, że tylko połączywszy siły jesteśmy w stanie powalczyć o lepszą pozycję dyscypliny. Nie wnikając w szczegóły – jeśli będzie fun, będzie fan. Jeśli będzie kwach, zostaniemy z ręką w nocniku, nadąsani jak przedszkolaki.

Przyszedł czas na rozdanie nagród. I tu zawaliłam sprawę, bo nie wzięłam niczego do pisania, a nie wpadłam na pomysł, żeby nagrywać. W związku ze związkiem nie pamiętam wszystkich nagrodzonych. I nie pamiętam za co, poza Hammer of the Year, a i to głównie za sprawą cudownego zdjęcia, na którym to po imprezie Hammer kimał w zabawkach swojego syna.

 Z tych zapamiętanych nagrody otrzymali:

1.      Pierwszy Młot Sezonu (jakoś to dziwnie na polskie się tłumaczy, już wiem, skąd te ciągłe amerykanizmy) – Paweł (ten od Marty), nr 22

2.      Drugi Młot Sezonu – Marcin (ten od Interceptions), nr 18

3.      Trzeci Młot Sezonu – Maciek (ten od Natalii), nr 36  

Panowie otrzymali mniejsze lub większe ( w zależności od zajętego miejsca) elementy zastawy stołowej.

Właśnie na TwarzowejKsiążce pojawił się Piotr (Ten, na Którego Zawsze Można Liczyć) i razem z nim, dziwnym zbiegiem okoliczności, moja pamięć wróciła. J Księciem Roku, czyli Największym Klejnotem Ofensywy został Piotr (znany też z osiągania naddźwiękowych prędkości na treningach, numerka dwanaście i cudnych łydek, które są jednym z bardziej gorących tematów na fb). Najlepszym Newsem Roku został Maciek, ale nie ten od Natalii, bo z nr 58. To jest ta nagroda, którą może zdobyć każdy, kto się postara 11 października 2013 roku i załapie się do Husarii, jeśli tylko odpowiednio popracuje w następnym sezonie. Nie musisz mieć pięknych łydek, ani nawet oszałamiającej fryzury, aczkolwiek w tym sezonie News był poza tym, że dobry w sporcie, to jeszcze naprawdę atrakcyjny optycznie J. Teraz zmierzamy do tych, którzy zdobyli moje serce najszybciej, czyli liniowych. Najlepszym ofensywnym liniowym został Kacper (nr 68). Kacper jest mi bliski z racji takiej, że dał się pomolestować na fb. Oczywiście jego pobyt w Koszalinie był smutnym zbiegiem okoliczności, a nie konsekwencją mojej propozycji spotkania w celu pogadania :D Najlepszym defensywnym liniowym został właściciel mojej ulubionej koszulki, Rossi (gdyby ktoś nie pamiętał, to nr 92). W momencie rozdawania nagród go nie było, ale uspokojono mnie, że się pojawi. No musiał, miałam wszak do niego wielki biznes, który czekać nie mógł. Najlepszym Wingsem sezonu został Gracjan (82), a Runnerem Tomasz (39). Patrzyłam i patrzyłam i bardziej mi to przypominało wybory Mistera 2013, bo co jeden wychodził to większe ciacho. Stawkę wzmocnił jeszcze Norbert (52), jako najlepszy Linebacker, bo Marcin (18) już stał, dostał tylko drugą nagrodę, jako najlepszy Defensive Back (cokolwiek to znaczy). Kiedy stał już na środku sam kwiat zawodników (bez Rossiego), reszta kwiatów uczciła zwycięzców optymistycznymi okrzykami. Moment dla fotoreporterów i chwilę później po oficjalnej imprezie nie było śladu, a nas wszystkich zaproszono do zabawy. Analizując sprawę nagród, jeśli masz na imię Piotr lub Maciej, a wybierzesz sobie numer koszulki z ósemką lub dwójką, to nagrodę Czegoś Roku masz właściwie gwarantowaną.

Usiadłam przy Joannie Katarzynie i ekipie, która z nią przybyła. Przed nami stały puste szklanki i kieliszki, oraz różne dziwne rzeczy, wglądające na produkty spożywcze. Przy następnym stole trwało śledztwo, mające na celu ustalenie, co to jest i jak bardzo jest jadalne. Długotrwałe analizy, przeprowadzone z użyciem latarek w telefonach komórkowych, musiały zakończyć się sukcesem, gdyż po wyłączeniu dodatkowego światła część ekipy przystąpiła do degustacji. Ktoś się odważył spożyć to, co leżało na łyżeczkach, żeby móc tej łyżeczki użyć następnie do opróżnienia małej miseczki, z sałatkopodobną zawartością. Alternatywą było wsadzenie paszczy bezpośrednio do miseczki, ale poziom imprezy i jej oficjalność wykluczały podobną swobodę. Pełno się kręciło fotografów, którzy robili zdjęcia oficjalnie, ale i z zaskoczenia. Obrazek gwiazdy zespołu z nosem w majonezie mógłby znaleźć się na okładce niejednego brukowca, a my się przecież dopiero przyzwyczajamy do bycia w mediach.

Impreza się rozkręcała, co chwila wszyscy zmieniali miejsca, postanowiłam zaczaić się na Monikę, bo nigdzie jej nie widziałam. Ponieważ okazało się to zadaniem niewykonalnym, zaczepiłam Adama, który jako jej połówka powinien wiedzieć, gdzie przebywa. Wiedział. Uspokojona, że Monika mnie nie olała, tylko zwyczajnie jej nie ma, będzie później, udałam się do swoich. Odebrałam podziękowania od klubowej władzy, za moją wywrotową działalność na niniejszej stronie i inne głupie pomysły, które wraz z innymi psychofanami rozprzestrzeniam wśród ludności. Witałam się ze wszystkimi, których znałam, już pamiętałam, a także z tymi, których pamiętałam, ale nie znałam, próbując ogarnąć twarze i imiona. W międzyczasie wyszłam z Joasią na parkiet, czy jak tam oficjalnie nazwać tę przestrzeń taneczną, dzięki czemu inni też ruszyli tyłki i zaczęła się zabawa po całości. Napływały duże ilości młodych ludzi płci obojga, albowiem w tym samym miejscu, acz nieco później, odbywać się miała także zabawa dla studentów PUM. Szwendając się w różnych miejscach trafiłam na Rossiego, który właśnie był uprzejmy dołączyć do nas, zwiewając z wesela. Wręczono mu zaległą nagrodę oraz porwano w wir objęć i kieliszków. Pojawili się obaj ulubieni koledzy, czyli Sławek i Adrian, zwany Blondyną, który oszałamiał dodatkowo uczesaniem. Ponieważ towarzystwo zasiadło trwale, a ja czaiłam się na Rossiego, trochę z nimi nie przebywałam. Koło najlepszego liniowego defensywy ciągle był tłum i podjęłam decyzję odpuszczenia sobie dyskrecji, bo wprawdzie planowałam go rozebrać, ale przecież nie tu i teraz. Kiedy tylko się zdecydowałam i ruszyłam w stronę wyjścia, gdzie akurat stał, ludzie znikli i wyszło całkiem kameralnie. Pojechałam sentymentalnie, czym udało mi się go rozbawić, do tego myślę, że zmiękczyła go nagroda i uwielbienie gawiedzi. Cokolwiek się na to złożyło – nie ważne. W każdym razie dostałam deklarację, że kiedy przyjdzie czas zmiany odzieży na lepszy model, starszy trafi w moje łapska. J Zatem zadanie wieczoru zostało wykonane. Rozebranie tego upatrzonego z ofensywy zostawiłam sobie na później, obawiając się, że kolejny sukces może mnie wykończyć, a znów ewentualna porażka zepsuje mi wieczór. Rozmawialiśmy trochę o tym, co było i o tym, co będzie, kiedy pojawił się wielbiciel mojego bloga i zaczął prezentować, co się z nim dzieje po kolejnych wpisach. Dołączył kolejny i już po chwili pół korytarza wykazywało objawy ciężkiej choroby psychicznej, w stadium niebezpiecznym dla otoczenia. Zaniepokojeni tym, co się dzieje, napływali kolejni zawodnicy, część na ratunek kolegom, część pewnie, żeby dobić tych, dla których nie było już ratunku. W każdym razie chyba muszę dopisać w nagłówku bloga, że czytanie bez konsultacji z lekarzem lub farmaceutą może grozić śmiercią lub kalectwem.  W ramach ratunku pojawił się koło nas jeden z zawodników (numer pominę milczeniem), który postanowił pochwalić się/poskarżyć (niepotrzebne skreślić) nie wiem czym, bo dyskretnie odwróciłam wzrok, kiedy tylko rozpiął pasek od spodni. Na szczęście uratował mnie Sławek. Podpowiedział, że tam, na końcu siedzą ludzie, z którymi powinnam porozmawiać, więc skorzystałam z okazji i zachowałam niewinność. J Na końcu siedział zarząd, żona trenera z mężem, wielu znanych i nieznanych, a wśród nich Kamila. Mając okazję dowiedzenia się, czym się jej Leszek naraził, usiadłam obok i rozpoczęłam rozmowę. Zachęcano mnie do alkoholizowania się różnymi substancjami, w tym czymś, co wyglądało jak płyn do garów, ale ze względu na mój spaczony gust nie skorzystałam. Dopiero uczczenia Giseli nie umiałam odmówić i kiedy wręczano jej kwiaty oraz rozlewano szampana, napiłam się nieco. Kto wie, jak się będę zachowywała po pijaku…

Co jakiś czas próbowałam iść potańczyć, ale medycyna skutecznie zapchała miejsce do gibania się. Ruszanie głową w tłoku nie jest dla mnie tańczeniem, więc poddawałam się, dołączając do różnych grup dyskusyjnych. Rozmawialiśmy o planach na przyszłość, wspominaliśmy minione wydarzenia. Przy okazji zagarnęłam trochę plakatów i ulotek reklamujących zbliżający się nabór do zespołu, bo mam zamiar włączyć się w promocję wydarzenia.

Kiedy moje towarzystwo po wesołych poszukiwaniach różnych osób, w tym mnie, podjęło decyzję o wyjściu na zewnątrz, pożegnałam się z kim dałam radę i opuściłam imprezę. Wieczór, czy może prawie sobotni poranek, uważałam za wyjątkowo udany. Olaf przedstawił wielce atrakcyjną wizję husarskiej przyszłości, zapamiętałam kolejnych zawodników, poznałam nowych, fajnych ludzi, mam obietnicę koszulki (Rossi nie pił, mam nadzieję, że pamięta :P), odbyłam kilka ważnych dla mnie rozmów, brzuch mnie bolał ze śmiechu, jak to w towarzystwie husarskim bywa…

W sobotę będę sterczała w różnych miejscach Szczecina promując nabór do Husarii, może ktoś chce dotrzymać mi towarzystwa? Być może będzie trochę chłodno, ale na pewno wesoło.

A już wkrótce rekrutacja, po której sobie wiele obiecuję J    

p.s. Ponieważ tymi łydkami Juniora dziabano mnie ze wszystkich stron, kończę z dyskrecją :P
Teraz każdy się rozpozna. Tylko po sądach mnie nie ciągać :P

4 komentarze:

  1. To na łyżeczce było baaardzo dobre, jak nie najlepsze. Zresztą pierwszy wieczór kiedy mogłem coś więcej jeść niż kaszka :D
    "Dziadek" Leszek

    OdpowiedzUsuń
  2. Po kaszce to wszystko dobre :D :D :D Ogólnie chyba smakowały dania, bo znikały bardzo szybko :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Yyy, wpadłam zdementować plotkę, jakoby Junior nałożył mła embargo na wyjścia;]
    Powód jest prozaiczny, otóż mam na stanie niemowlę. Małż był tak miły, że odkupił mi kota. Odkupił to mało powiedziane, szarpnął się na kitajca godnego przynajmniej Karla Lagerfelda i jego Choupette.. Jednym słowej jestem udupiona towarzysko do Kitajca osiemnastki heh, ale zawsze możecie mi jakieś trunki, ew. order uśmiechu podesłać przez Juniora;-)
    Skoro dorwałam się do tuby to chciałam serdecznie pozdrowić Blond Adriannę i "Sławomira o dziwo" ;] ogarnę się do czterdziechy chłopaki, słowo skauta:)
    Aha: nie zapraszam, nie obchodzę, no! zawsze możemy się ustawić na Wałach Ch;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie mam dowodu, że to nie jest wpis mający na celu uspokojenie nas, podczas gdy zwłoki Katarzyny Anny rozkładają się gdzieś w spokoju. Póki na oczy nie zobaczę, póty nie uwierzę :P
    Do dziecka można nająć niańkę, a Ty je możesz zostawić z Larwą lub Juniorem :) Nieobecność pozostaje nieusprawiedliwiona, czy Ci się to podoba, czy nie :P

    OdpowiedzUsuń