środa, 23 października 2013

3. Pierwszy trening z nowymi, czyli mordowanie manekina 18.10.2013


Trochę się z czasem nie wyrabiam, bo zajęć na głowę wzięłam sobie dużo, ale przecież na pierwszym treningu „nowych” musiałam być. J
Pojawiłam się zatem o wyznaczonej godzinie w wyznaczonym miejscu, przywitałam z tymi, którzy się ze mną przywitać chcieli, a zwłaszcza z Moniką B (przy okazji donoszę, że Hammer jest odważny tylko przy Żubrze, bez wsparcia wita się z daleka, pewnie myśli, że go uszkodzę, czy cuś J ).
Na boisku i w jego okolicach kłębił się dziki tłum, chwilowo niepoliczalny, bo bardzo ruchliwy. Ale jestem spostrzegawcza i już sama przywitałam wciąż nowe i piękne buty Norberta, a także zauważyłam demonstrowany w oddali, ale oślepiający blaskiem biceps Michała (Monika B ma chyba tyle w pasie).  Pojawił się Żubr, czyli Rossi, w bluzie mojej ulubionej drużyny piłki nożnej, czyli Arsenalu. Poznałam piękną historię podróży rzeczonej bluzy z grzbietu jednego słynnego Francuza, na plecki naszego zawodnika.
Po okresie lekkiego chaosu, kiedy to starocie szykowały miejsca do trenowania dla świeżaków,  trener dał sygnał, że zaczynamy. Znaczy się, że oni zaczynają. Odbyłam jeszcze szkolenie z aerobiku, urządzone przez Leszka, które wyglądało jak skrzyżowanie tańca godowego batalionów z drgawkami podłączonego pod prąd pijaka, ale nie wycięłam orła nawet wtedy, kiedy mnie „trener” szarpał za nogę. Obserwowanie Husarii zaczyna być niebezpieczne dla zdrowia. J
Junior zasygnalizował nowym, że jako drużyna, wszystko robią razem. Przyszło mi do głowy kilka pytań uściślających, ale pomyślałam, że jeśli je zadam, dostanę trwały zakaz przychodzenia na treningi, a może i na mecze, więc zapytam sobie kiedy indziej i w bardziej kameralnej atmosferze. Ekipa dwójkami ruszyła na przebieżkę wokół boiska. Monika B, która, jak pokazują zdjęcia, przeszła rekrutację koncertowo, dołączyła do biegaczy, stając w parze z Juniorem.
Kiedy przebiegali obok mnie, naliczyłam 64 sztuki, bez Moniki. Dwóch dotarło później. Rozgrzewkę prowadzili Junior z Hammerem, czyli Pawłem. Bardzo mi się podobała nie tylko ze względu na ilość smoków wawelskich (było coś koło 2 stopni i każdy z ćwiczących wypuszczał z paszczy kłęby dymu, przepraszam – pary), ale też ze względów akustycznych. Zborne okrzyki licznej gwardii mogły bez trudu zburzyć mury Jeryha. Zadziwiające, jak trwałe okazały się budynki przy ul. Witkiewicza… Przy okazji okazało się, że wszyscy umieją liczyć po angielsku do dziesięciu, nawet w ruchu.
W czasie, kiedy nowi i ci trochę starsi skakali i biegali, największe autorytety, czyli Rossi i Piotr, Ten, co Zawsze Pomaga, bawili się drabinkami i psimi miskami. Monika (już chyba pamiętacie, że B, więc pomijam ją w dalszym tekście) stwierdziła, że co się będą bawić sami – dołączyła do kadry. Kadra natychmiast zakończyła zabawę i stała się oficjalna, rozkładając przed nią sprzęt sportowy. Monika na drabince radziła sobie świetnie, co dobrze rokuje. Może nie tylko zostać zawodniczką Husarii, ale ma też przed sobą otwartą drogę w karierze kominiarki (bo przecież nie kominiarza) i dekarki. Oraz na przykład takiej, co bocianie gniazda na dachy taszczy.
Rozgrzewka ułożyła się niemal wzdłuż linii środkowej boiska, ćwicząc zawzięcie, choć niektórzy starsi wyjadacze opieniczali się skrycie. Nie dość skrycie, żebym tego nie zauważyła, ale nie napiszę, którzy. J
Ty! Widzę, że się opierniczasz!
Monika utkwiła w przytaszczonej oponie od kombajnu niczym w tratwie. I wyjawiła tajne swoje marzenie. Zatem podpowiadam Adamowi, że może żonie nabyć drogą kupna, w ramach gwiazdkowego prezentu na przykład, podobną oponkę. Rozmarzona, snuła plany, jak to ją sobie w przedpokoju zainstaluje, a potem w ramach rekreacji dopcha do kuchni, a co w niej będzie robiła w pokoju, to już mężowi pokaże, jak prezent dostanie. Ja w każdym razie, na miejscu Adama, już bym stała w kolejce do oponiarskiego. J
Olaf, na boisku niedaleko mnie, porozkładał zestaw przeszkód poziomych, niewysokich, które ludzie pokonywali różnymi sposobami. Były bliziutko, więc drobili niczym ludowe tancereczki, ale wyglądało to bardzo widowiskowo. Przy okazji pouczał ekipę, że ma biec, nie patrząc w dół. „Ta… Nie będę patrzył, a potem się wy…pierniczę!” dało się wyczytać z co drugiej twarzy.
Gdy ekipy zmieniały miejsce zabaw, Leszek szalał.
W castingu na najfajniej pokonywaną przeszkodę w pierwszej części treningu zdecydowanie wygrywały drabinki. Pląsy, skoki, podskoki – jak na castingu do „Jeziora Łabędziego”. Do tego – na początku Monika wkręciła mnie w starą zabawę pt. Gdzie jest Wally… Na boisku pojawił się miły człowiek w cudnej, pasiastej czapeczce i rzeczywiście – odruchowo wszędzie go  szukałam przez cały trening. Był, a potem znikał, a potem znów był… Rozpraszacz sezonu J
Robiło się coraz zimniej, więc ruszyłam tyłek z ławki. Bałam się, że za chwilę przymarznę, a wiata z krzesełkami przymarznięta do odwłoka nie zmieści mi się do auta. Poszłam sobie głębiej w boisko i trafiłam na zabawę pt. lustrzane odbicie. I aczkolwiek z wielkim wstrętem, niemniej jednak donoszę, że panowie mają taki sam problem z tym drugim lewo, jak panie. :P  „W prawo, w lewo… nie, w drugie lewo… w drugie prawo” – można było rzucać do niektórych bez krępacji. Szwendając się usłyszałam, że Krzysiek znów o d… krzyczy. Głodnemu chleb na myśli?? J
Leszek wyrąbał się na drabinie. Normalnie połamałby ręce i nogi, a tu tylko zepsuł na chwilę zabawę. Drabinka przeszła proces rehabilitacji i chwilę później zarówno ona, jak i Leszek, nadawali się do dalszego użycia.
Po pół godzinie łażenia czułam się jak bałwanek. Wprawdzie nie spuchłam w nogach, ale miałam czerwony nos, jak z najlepszej marchewki zrobiony. Podglądacze, ze względu na niezachęcającą temperaturę, siedzieli za zamkniętymi oknami. Cfaniaki!
Przygotowując następną porcję ćwiczeń BuLi wylał na siebie część wody, zmagazynowanej w oponach, a później próbował wleźć w środek jednej, żeby pobiegać, niczym chomik w karuzeli. Niestety, opona choć duża obiektywnie, okazała się zbyt mała, by BuLi mógł w niej uprawiać wymarzoną rekreację. Nic dziwnego, BuLi jest jednym z potężniejszych zawodników. Nikt, kto nie musi bardzo bardzo, bez powodu go nie zaczepia.
Zauważyłam, że młotki oba działają. Albo naprawili, albo kupili nowe. Maniek Najpiękniejszy podjął się zadania wylania wody z wnętrza, tej, której nie zdążył wylać na siebie BuLi. Bardzo dobrze mu szło, chlapał, niczym w Lagunie.
Obok część grupy ćwiczyła z sankami. Albo przejście kwalifikacji dodało chłopcom sił, albo sanki były lżejsze, bo śmigali znacznie szybciej, a do tego po zakończeniu biegu, zamiast paść w postaci trupa na murawę, robili pompki czy inne zabiegi gimnastyczne. Pewnie pomogła wilgoć i niska temperatura, bo naprawdę – istna Gubałówka była! Z trudem opanowałam chęć zajęcia miejsca na sprzęcie.
Po murawie spacerowała Gisela, w celu, żeby nie zamarznąć. Podeszłam do niej, bo jak wiadomo, w kupie cieplej. Obśmiałyśmy ćwiczących na saneczkach. Gisela stwierdziła, że skoro tak łatwo im idzie, dorzuci się na górę ciężary, a kiedy wszystkie już będą, zawsze można im kazać pchać ten sprzęt po asfalcie. Wyobraziłam sobie poryte koleinami szczecińskie ulice… J Chyba trzeba będzie przenieść tę część treningu na peryferia. Może na poligon? Tam jeden rów więcej nie powinien robić różnicy.
Ktoś pracował z młotem, nie zapisałam, kto, a dokoła padały komentarze, że pewnie ojciec specjalisty budował kolej transsyberyjską. Patrząc na walczących z zadaniem, to chyba wszyscy się tam rodzili, po miejscowych rzemieślnikach. Machali jak chorągiewkami pierwszomajowymi. Zaczynam przemyśliwać, czy ich nie zaprosić na remont mieszkania… Zaczynać się będzie od demolki różnych fragmentów wyposażenia. Zaproponuję kadrze jednorazowe ćwiczenia w terenie. Tylko dla całej ekipy nie wystarczy mieszkania, że o elementach do rozwałki nie wspomnę.
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę, dotarła do nas Monika, omówiłyśmy warunki atmosferyczne i inne takie i poszłam podglądać rzucających. Widok pocieszył mnie nieco, bo wielu z ćwiczących piłka latała tak, jak mnie. Może i w tę stronę, w którą się ją rzuciło, ale tak naprawdę tylko piłka wiedziała, dokąd leci. Słuchałam wskazówek, ale chyba to sobie muszę nagrywać, bo kiedy widzę i słyszę na boisku, to wszystko wydaje się jasne, a kiedy biorę w domu piłkę do ręki, to jakby łapa zapominała, co mózg usłyszał. Zapytam Juniora, czy udziela korepetycji. Muszę przyuważyć też, czy jeszcze ktoś tak pięknie rzuca, bo za chwilę zaczną mu dokuczać, że się gapię maślanym wzrokiem, gdy łapie piłkę.
Otrząsnęłam się z zachwytu i odwróciłam się w stronę ekipy, którą szkolił trener wszystkich trenerów. Wyglądało to na skrzyżowanie szkolenia skoczków narciarskich z nauką capoeiry. Obok Rossi szykował następnych do występu w filmie o zombie. Na ugiętych nogach, z rozcapierzonymi łapami, sztywno, krok za krokiem zbliżała się do mnie grupa potworów. Tylko jakoś dziwnie uchachanych. W sumie dobrze, bo późno się robiło i gdyby to był ostatni widok tego wieczoru, to by mi się chyba koszmary śniły.
Najpiękniejsze buty Zombielandu :)

Kawałek dalej BuLi i Adam szaleli ze swoimi podopiecznymi, dewastując manekin krawiecki. Wystające części, czyli głowę i kończyny, oderwali pewnie na poprzednich treningach, teraz znęcali się nad kadłubem. BuLi pokazywał, jak walnąć, Adam - jak popchnąć, a manekin, mimo zaciętej obrony i ogólnej nieustraszoności, padał na ziemię, niczym mucha pod packą. Wstawał, walczył dalej, ale szans nie miał. Tyle, że już mu niczego więcej nie urwali. (Bo nie było już nic do urwania :P). Na koniec manekin powinien być już kompletnie zamordowany, ale robił wrażenie nieco tylko sponiewieranego.
Nowe źródła termalne w Szczecinie
Zimno się robiło coraz bardziej, a ja ze zdumieniem odkryłam, że zmieniam się w mrożonkę już drugą godzinę. Olaf zebrał ekipę w kupę (jak już pisałam – w kupie cieplej, a większość była w krótkich portkach i koszulkach z krótkim rękawem) i coś tam do nich poszeptał. Obserwując ich z daleka można by sądzić, że o to odkryliśmy nowe źródło termalne, bo parowali niczym sauna.
Po zakończeniu treningu zawodnicy udali się do szatni. Trwały rozmowy kuluarowe, po czym przyleciał do nas (zdaje się) Czarny, że kartkę dla Oliwki na urodziny trzeba podpisać. Husarską. Wlazłam do budynku i natychmiast straciłam wzrok. Nie oślepiła mnie nagość (nie pchałam się tak daleko), ani uroda (już mi się trochę oczy przyzwyczaiły), tylko ciepło zaparowało mi bryle. Kiedy odzyskałam kontrolę nad oczami, smarnęłam się pod autografem Juniora (rozpoczynam podlizywanie się w temacie korepetycji), a potem szybko opuściłam niegościnny dla oczu teren. Jak się potem na facebooku okazało, straciłam najbardziej atrakcyjną część wieczoru, bo z wpisu zawodników wynikało jednoznacznie, że fun zaczyna się w szatni. Zalęgła się w czaszce myśl, że może trzeba będzie kiedyś zadeklarować któremuś umycie pleców, żeby się dowiedzieć, jak to naprawdę wygląda. Ale na razie myśl nie jest nachalna, więc zajmiemy się innymi tematami.
Trening się skończył, pożegnałam się z tymi, którzy byli dostępni i wróciłam do domu, do ciepłego łóżka i herbaty z miodem.
Nie napisałam, że Rossi szukał gwiazd piosenki na wtorkową imprezę karaoke, w której (zbierając pieniądze na szczytny cel) Husaria będzie popisywać się wokalnie. Zadeklarowałam udział, o ile nie będę występować solo. Pewnie jeszcze kilka takich deklaracji ma, bo jeśli nie… J Wizja Rossiego w Mam Talent powala. Najpierw zaśpiewa, a kiedy jury otworzy paszczę z niewłaściwym komentarzem, dotrze krokiem zombie i załatwi, jak BuLi z Adasiem ten manekin.
Byle do wiosny!

p.s. Zdjęcia ukradłam Monice B ze strony...

2 komentarze:

  1. Było zimno, ale miło i zabawnie, lubię to !!!!! Za każdym razem z chęcią tu zaglądam (zombie, kominiarze i inne porównania są fantastyczne. Nigdy nie przestawaj pisać, a obiecuję że jeszcze nie raz trzasnę fotę na potrzeby bloga.Male sprostowanie, zdjęć nie kradniesz, po prostu masz do nich moje pozwolenie i dostęp.
    P.s Aż się boję co naskrobiesz na temat karaoke, daliśmy tam czadu, to był fantastyczny wieczór :)

    OdpowiedzUsuń
  2. He he he... Emocje mnie rozpierają do teraz :) "... a Ty całuj mnie!" :D

    OdpowiedzUsuń