poniedziałek, 28 października 2013

4. Husaria's Spicy Band - Głosy dla Zachodniopomorskiego Hospicjum dla Dzieci 22.10.2013


Na piątkowym treningu Rossi robił łapankę. Znaczy przepraszam, namawiał do udziału w charytatywnej imprezie pt. Głosy dla Hospicjum 2013. Całkowity dochód z wydarzenia przeznaczony był dla Zachodniopomorskiego Hospicjum dla Dzieci. Super.  Do momentu, w którym nie okazało się, że trzeba tam będzie popisać się talentem wokalnym. Husaria miała śpiewać. Wyraźnie Rossi został z problemem sam. J Oczywiście – na kogo mógł liczyć? Tak. Psychofani są zawsze. Nawet wtedy, kiedy Husaria śpiewa. Wytrzymamy wszystko. Chyba. Monika B zadeklarowała udział w imprezie, Rossi popatrzył na mnie oczami basseta (jakoś mam słabość do takiego spojrzenia) i ani się spostrzegłam, jak zgłosiłam się też. Kiedy ocknęłam się z hipnozy, za późno było, żeby się wykręcać. „U mnie słowo droższe pieniędzy” – jak mawiał jeden z moich idoli. Z drugiej strony czułam konieczność odwdzięczenia się, w końcu tę obietnicę koszulki dostałam zupełnie za nic. Dobra. Przecież i tak nikt mnie tam nie zna :D
Reklamowałam imprezę wśród znajomych i jak zwykle – mogłam liczyć na Monikę Z. Zainteresowała się bardzo, aczkolwiek jako słuchacz i oglądacz, a nie solistka zespołu. Nie było to dla mnie istotne - byle zacząć. J
Rossi się czai :)
Na stronie wydarzenia Husarzy było jakoś maławo. Certolili się, czy zaślepli – nie wiem. Mimo zapewnienia, że kochamy ich przecież mimo wszystko, chętnych do udziału w szoł nie przybywało. Nie deklarowali się też normalnie obecni na husarskich imprezach przyjaciele i znajomi drużyny. Uruchomiłam rodzinę i uzgodniłam z córką, że jeśli zdąży, przyjdzie do nas po swoich zajęciach. Wokalnych. J Mielibyśmy jedną osobę, która na pewno umie śpiewać.  
W dniu koncertu jak zwykle czekało na mnie milion zajęć. Wszystkie jednak precyzyjnie zaplanowane. W ramach realizacji planu podjechałam po Monikę Z, a potem, już razem, kręciłyśmy się pod Elefunkiem w poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego. Myślałam, że staniemy pod Media Markt, ale los wziął pod uwagę, że na społecznie użyteczne party jedziemy i ostatecznie postawiłam pojazd przed Mak Kwakiem.
Zabuliłyśmy po dychaczu, a konkretnie zabuliła Monika. Pieniądz za wejście wrzucało się do puszki, a ja miałam całe pięć dych. Niby nic, ale to była kwota przeznaczona na wejście, ewentualne napoje i inne takie. Umówiłyśmy się, że ja za to stawiam ankohole. J
Zeszłyśmy do znajomych katakumb. Trafiłyśmy na naszych bez pudła. Trochę rzucali się w oczy, prawdę mówiąc. Rossi rozpierał się w foteliku, wypełniając sobą nie tylko mebel, ale przestrzeń wysoko nad (wzrostu mu przeca nie brakuje) i wkoło niego (bo nogi też gdzieś musiał podziać). Jakoś dziwnie parówkowato wyglądał. Supły mięśni obciągnięte napiętą do granic możliwości materią, a przecież pod spód powinien teoretycznie jeszcze rusztowanie zmieścić. Optycznie-gdyby wepchnął pod  dżersej spinacz do papieru, materia eksplodowałaby z hukiem. Coś mnie tknęło –przyjrzałam się uważniej. No tak. Koszulka absolutnie nie jego była. Podniósł się,  z entuzjazmem przywitał (pewnie się bał, że jednak nie przyjdziemy) i zaczął tłumaczyć się mętnie, gdzie podział obiecaną na wieczór odzież.  Jakiś podstępny ktoś wypożyczył ją w charakterze wzoru. I przez gościa zostaliśmy na pokaz właściwie nadzy… Rossi cwany, pożyczył odzież od Czarnego, który też od razu podszedł się przywitać. A ja?! W pierwszym momencie przyszła mi do głowy myśl, żeby się kazać Rossiemu zamienić ze mną na koszulki. W końcu co mnie to obchodzi, miał zorganizować strój. Ale następne myśli były przytomniejsze . Po pierwsze, gdybyśmy się zamknęli w jednej toalecie w celach przebierawczych, małżeństwo Rossiego mogłoby lec w gruzach, choć przecież transfer miał charakter idealnie niewinny. Po drugie – byłby problem, w której się zamknąć, bo ja do męskiej nie chodzę, a i Rossiego w damskiej jeszcze nie widziałam. Po trzecie – moją koszulkę rozerwałby w czasie ubierania, bo jednak, mimo wszystko, w górnej części jest bardziejszy, niż ja.
Ekipa na starcie, defensywa z przodu :)
Zwłaszcza w górnej części górnej części.
J Po czwarte – to nie mnie powinno zależeć, żeby mnie zuniformizować. Wyluzowałam. Psychofaństwo też ma klasę. I granice.  Przywitałam się z Moniką B i Adasiem, poznałam się z Mariolą i jeszcze jednym kolegą, ale w nerwowej atmosferze i szoku okołokoszulkowym zapomniałam, jak ma na imię (bardzo przepraszam za swoją sklerozę). Wszędzie porozstawiane były jakieś ciasta i inne produkty spożywcze, ale akurat nie byłam głodna. Tłum kłębił się na całej przestrzeni. Poza nami występować miały też inne gwiazdy – między innymi siatkarki Chemika Police (śmietanka polskiej kobiecej siatkówki), piłkarze Pogoni, ręczni Pogoni, milion innych znanych nazwisk, w tym jakiś mistrz świata w obijaniu gęby konkurentom. Oglądanie naparzających się po dziobach facetów jest dla mnie wstrętne i mistrza kompletnie nie kojarzę. Ale nie ma co się martwić – są tysiące mistrzów świata, których też nie rozpoznaję. To nie tak, że akurat tego jednego przegapiłam. 
Tak wyglądamy od pleców.
Zamówiłyśmy pierwsze napoje, ruszyły jakieś konwersacje, wieczorek się rozkręcał. Ledwo pani zdążyła nam przynieść zamówienie, ledwo zdążyłam zapłacić, a już panowie poderwali się (i nas), że śpiewamy. Polecieliśmy do tej sali, w której medycy ćwiczyli ratowanie ludzi i krwi ze ścian nie dało się domyć. Okazało się, że jeszcze nie nasza kolej, ale impreza właśnie się oficjalnie rozpoczęła. Dziki tłum kłębił się przed nami, w związku z czym ani fonii, ani wizji nie posiadaliśmy zupełnie. Chwilowo nam to nie przeszkadzało – zajęliśmy się omówieniem występu. Kiedy prawda o braku firmowej odzieży wyszła na jaw, Adaś zaproponował mi swoją koszulkę. Nie chciałam, bo przecież on, Husarz, nie może występować w byle czym, żeby mnie, obcą babę przyodziać. Okazało się, że Adaś jest sprytny gość i pod służbowym uniformem ma drugi, cywilny, ale z husarskim nadrukiem. Nasadziłam  na siebie Adasiową siedemdziesiątkę ósemkę. Było super. Sięgała mi do kolan. Adaś mówił, że na niego też jest za duża. A skoro na niego jest za duża… Ale byłam z zespołu, więc nie narzekałam.  Zastanawiałam się, czy portek nie zdjąć, bo robiło się w niej bardzo ciepło, ale znów przyszła myśl, że zażąda zwrotu tekstyliów na środku sceny i będę miała problem strategiczny. Dam radę, w końcu chciałam jechać do Afryki żyrafy oglądać na żywo. Zasugerowałam, że mam na sobie odzież wieczorową. Tak. Koszulę nocną – podsumował mnie jakiś zawistnik. Pokazałam mu język. Ten gest, z dzieciństwa może, ale w takich sytuacjach jakże uzasadniony, uspokoił emocje.

Ja w za dużej, Rossi w za małej,
za nami kawałek Jakuba Travolty :)
Radośnie nam się oczekiwało. Czarny okazał się duszą towarzystwa, do tego poruszał się niczym John Travolta, więc byliśmy pewni zwycięstwa, przynajmniej w części pt. choreografia. Koordynacja ruchowa godna tancerza baletu Balszoj, a miękkie ruchy rwały oczy przechodzących oglądaczek. Do tego mrugnięcia, spojrzenia i gesty – połowa odchodziła od nas słaniając się na nogach. Czarny cieszył się z robionego przez siebie wrażenia, my też, aczkolwiek musiałyśmy uważać, żeby nas też nie zmiękczył. Dobrze, że był Adaś, to rozpraszałyśmy się na dwa fronty. A kiedy dochodził Rossi to nawet na trzy. Monika Z sprawdziła, czy catering dał radę (okazało się, że dał), reszta odkładała degustację na później. Patrząc na tempo znikania potraw wychodziło, że żadnego „później” nie będzie.
Między występami kolejnych ekip odbywały się licytacje różnych goodsów. Mieliśmy stówę, którą dzierżył Adaś, ale towar do licytacji był jakiś taki… Przecież wiadomo, że zawodnik futbolu amerykańskiego nie rzuci się na fioletowy szaliczek!

Nasze DROGIE gadżety :)
W trakcie imprezy Monika Z stwierdziła, że jednak zaśpiewa z nami. Dołączył też mój atrakcyjny umysłowo i fizycznie, a także wykształcony muzycznie bagaż genetyczny. Córka moja, najmądrzejsza i najpiękniejsza ze wszystkich moich córek, przebrała się w swoją husarską odzież i była gotowa do występu. Po czym mało nas szlag nie trafił, bo okazało się, że przebój, który mieliśmy śpiewać, właśnie zużywają piłkarze Pogoni. Konsternacja. Każdy z nas jakieś osiemnaście lat słucha muzyki, a nie przychodził nam do głowy żaden przebój, który znamy i moglibyśmy sobie z nim poradzić. Ktoś rzucił hasło: „Piersi”. Jedyne „Piersi”, jakie mi przychodziły do głowy, to to, co śpiewały siatkarki… Zupełnie nie pamiętałam repertuaru i zaklinałam się, że nie znam absolutnie żadnego utworu. Okazało się, że kłamałam. Znam. „Całuj mnie”. Ciężko spanikowani zmianą repertuaru (teraz wydaje mi się to o tyle absurdalne, że z poprzednio wybranego przeboju też znaliśmy tylko dwa zdania) ruszyliśmy pod scenę. Kiedy przebrnęliśmy przez tłum, panika gdzieś się ulotniła i została wyłącznie radocha. Roześmiani, bo poprzednicy wcale nie powalali (może poza śpiewakami z opery) i wiadomo było, ze poziomu nie zaniżymy, do tego świetnie czuliśmy się w swoim towarzystwie, zajęliśmy miejsce w przestrzeni dla wykonawców.
" a Ty całuj mnieeeeeeeeeeeeeeee" :D
Rossi poszedł po mikrofon, podroczył się chwilę z panią prowadzącą i muzyka zabrzmiała, a tekst pojawił się na monitorach. Objęci, niczym wracający z balangi pijacy, pląsając każdy w swoją stronę, rozpoczęliśmy, jak to mówią ci, którzy chcą mnie wkurzyć – WYKON. Najpierw mikrofon trzymał Rossi, a pozostała ekipa darła dzioby bez wzmocnienia. My jesteśmy prima sort wrzaskuny, już nam to w Białymstoku mówili
J Chwilę później mikrofon przejęła rozochocona Monika B, ale już swoją łapę na zabawce kładł Naczelny Wodzirej Imprezy z naszego wyprawowego autokaru. Monika nie ustępowała, więc przez chwilę tworzyli duet, niczym Romina Power i Al bano (jak BuLi trafnie wypatrzył na zdjęciach). W refrenie odwracaliśmy się od tekstu, bo jednak każdy go znał i pląsaliśmy w stronę publiczności. Próbowałam dyskretnie zerknąć na naszego Travoltę, ale Rossi skutecznie świat z tamtej strony zasłaniał. Może i dobrze, bo przy zmięknięciu kolan zęby bym sobie wybiła i strata na urodzie gwarantowana. Do zwrotki znów musieliśmy pokazać publice nasze piękne plecy. Dookoła szalały media – fotografki i fotografowie, operatorzy kamer i inne takie, wszystko, co należy się gwiazdom. Na scenie czuliśmy się świetnie, każdy oczyma duszy widział
Romantyczny duet :)
czekające na nas milionowe kontrakty, ale niestety, utwór nagle się skończył. Owacje i oklaski, na które zapracowaliśmy w każdym calu, odprowadzały nas na miejsce. Kto potem śpiewał i co, nie bardzo pamiętam, bo dzieliliśmy się przeżyciami, emocjami i uwagami. Rossi pożegnał się z nami dość szybko, ale przy wyjściu dopadli go reporterzy. Czarny miał pomysł, żeby też zaistnieć w mediach, ale odwagi wystarczyło mu tylko na prezentację dla nas. Może to i dobrze, bo jestem pewna, że byłby to jego ostatni występ w barwach Husarii.
J Kiedy skończyliśmy się śmiać, ani Rossiego, ani mediów już nie było widać. Nasz Band udał się dystyngowanie w stronę stołów, bo mimo że sporo towaru z nich znikło, ciągle jeszcze było całkiem dużo do jedzenia. Oddałam koszulkę Adasiowi (dziękuję pięknie za wypożyczenie – super jest). A! Zapomniałabym! Dowiedziałam się, czemu z tyłu wierzchniej odzieży Husarza jest takie rozcięcie, niczym na ogonek! Ale nie wypada pisać oficjalnie, więc powiem Wam, kiedy się spotkamy na meczu. J I nie chodzi o to, że powinna być noszona tył na przód J.
Podjęliśmy próby kolejnych licytacji, ale padające kwoty stanowczo przekraczały nasze możliwości finansowe. Jak skuteczna była nasza promocja drużyny okazało się, kiedy doszło do licytacji husarskich gadżetów. Pierwsza koszulka poszła nieśmiało za trzydzieści zyli. Na szalik rzuciły się dwie panie i jedna wygrała, płacąc za niego zdaje się sto dziesięć złotych (na pewno więcej, niż sto, ale nie dokrzyczano do nas, ile więcej). Druga koszulka, też po zaciekłej walce, zmieniła właściciela, czy raczej właścicielkę, za polskich złotych sto dwadzieścia. Rozumiem, że z panią, która nabyła komplecik, spotykamy się wiosną na meczu? Zawodnikom, którzy nie byli napiszę, że bardzo przyjemna optycznie. Uśmiechnięta i tyle na Was wydała…

"Przyjdź na trening, pogadamy" :)
Ponieważ miało być głosowanie na najlepszego wykonawcę, zebrałam od wszystkich, którzy chcieli mi dać, bilety wstępu, które były jednocześnie kuponami do głosowania, wysłałam dziecko z dychą po dodatkowy. Metodą „zabierz babci dowód” wpisałam na wszystkich  „Husaria” (przynajmniej mam gwarancję, że sześć głosów na nas oddano) i podjęłam  próbę wrzucenia tego do urny. Urna znikła. Odnalazłam ją niemal na scenie, ale nie zamierzałam się tam pchać. Przepchnęło się moje potomstwo.
Popatrzyłam na zegarek i przypomniałam sobie, że matką jestem, dwudziesta druga za nami, a moje dziecię idzie do szkółki na siódmą rano.. Nie doczekałyśmy się ogłoszenia wyników głosowania, ale zważywszy na to, że poza nami z Husarii nie było NIKOGUSIEŃKO (!) nadziei na zwycięstwo nie miałam zbyt dużej. Owszem, zrobiliśmy szoł, ale każdy tam kibicował „swoim”. A nasi „swoi” zwyczajnie zawiedli :P
Zabrałam Monikę Z i moją Basię M, udając się w stronę wyjścia. Odzyskałyśmy kurtki, odnalazłyśmy auto i wróciłyśmy do domu.
Zabawa była ekstremalna, do tej pory motylki mi  w brzuchu tańcują. J Dziękuję wszystkim, którzy wygłupiali się na środku, tym, którzy nas wspierali z zewnątrz, a także tym, którzy nam tę zabawę zorganizowali. Jak się okazało (wczoraj mi napisała znajoma) – zebrali na chore dzieciaki (dzięki naszemu występowi rzecz jasna) ponad dziesięć tysięcy złotych!
Dodatkową korzyścią wieczoru było poznanie Czarnego. Do tej pory raczej się kamuflował, robiąc wrażenie niedostępnego, acz życzliwego przystojniaka. Okazało się, że to swój wariat, a że w opakowaniu luksusowym – Husarze tak mają po prostu. J
Jesteśmy debeściaki… Wszyscy..
Chętnie powtórzę wieczór, muszę porozmawiać o tym z Przemkiem. J Wszyscy, którzy stchórzyli, mogą żałować – nie było tak strasznie, a za to milion razy zabawniej, niż myślałam. Tym, którzy nie wiedzieli obiecuję na następny raz własnoręczne zaproszenia przez fb lub maila, jeśli tylko się do mnie zgłoszą.
Było super J

 
 No tak... Chwila nieuwagi i znów sukces... :)

 

p.s.1 Ja przepraszam Adama, że o nim piszę skromnie, ale Monika B mi zdjęcia dostarcza i muszę dbać o źródełko. Przygotuję osobną opowieść o tym fantastycznym zawodniku, ale dam mu pod stołem, bo jednak nie chcę się narażać.

 

p.s.2 Moje dziecko powiedziało, że ostatni raz było ze mną na imprezie, bo za każdym razem, kiedy ją gdzieś zaciągnę, pokazują ją potem w telewizji lub prasie. J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz