Stare z nowym - piękna kombinacja w Białymstoku... |
Padła propozycja ze strony zarządu klubu, żeby
wynająć autobusik na 19 osób. Rozpoczęły się zapisy. Czyli wpisała się Natalka
B, Sławek i ja. Nawet połowy miejsc nie zajęliśmy. Dwa czy trzy dni przed
terminem jeszcze Maciek (77) zapytał o miejsce dla mamy, ale już było wiadomo,
że busika nie zapełnimy. Okazało się, że z obawy o brak kibiców część z nich
została upchnięta w autokarze, a potem już trudno było ich namówić na jazdę
oddzielnie… Natalka i ja dostałyśmy propozycję od Moniki i Rossiego, którzy
jechali swoim autem. Tak miłej propozycji nie mogłam się oprzeć, ale Natalka
wolała jechać z rodzicami.
Ruszyliśmy w trasę dość wcześnie, bo planowane było
międzylądowanie u rodziców Rossiego w Trzemesznie. Piotr już był właściwie
gotowy do grania, bo Monika pięknie go ogoliła i ufarbowała. Na marginesie - budził furorę w Szczecinie, lekki niepokój
koło Konina i strach w Białymstoku. :)
I kolejny stary domek... |
Do Trzemeszna dojechaliśmy tak szybko, że aż się
zdziwiłam. Tam Pan Krzysztof naszykował dla nas istną ucztę, która trochę
trwała, bo wiele spraw było do obgadania. Na wejściu dostałam też zestaw
upominków z Trzemeszna - różne akcesoria
turystyczne (jak na przykład otwieracz do butelek), a także piękne widokówki.
:) Ślicznie dziękuję jeszcze raz – za całokształt.
Wyspani ruszyliśmy dalej drugiego dnia. Przez
pierwsze chwile Rossi opowiadał nam, gdzie komu przywalił, dokąd chodził na
piwo, jak świetnie się uczył i jak cudownym obywatelem Trzemeszna był, jest i
będzie. Miasto szalenie mi się spodobało – odpowiednia ilość dobrze zachowanych
staroci, zieleni i ludzi. Lubię takie klimatyczne miejscowości.
Ze względu na informację o korkach na autostradach,
zapadła decyzja, że jedziemy zwykłymi drogami. I pojechaliśmy.
Ruch był spory, ale Rossi prowadził pewnie. Gdybym
to ja siedziała za kierownicą, pewnie właśnie dojeżdżalibyśmy do Białegostoku.
Nie lubię wyprzedzania konwojów tirów, kiedy z naprzeciwka jedzie drugi konwój.
Piotr sobie radził. Raz tylko zastanawiałam się, czy dachowanie bardzo boli i
co zasadniczo mogę sobie złamać, kiedy jakiś specjalista od prowadzenia nie
chciał nas wpuścić na nasz pas. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie
panikowałam, bo daliśmy radę wjechać przed kolejny pojazd.
Tankowania na trasie to była czysta przyjemność.
Gdyby nie konieczność chodzenia do toalety, siedziałybyśmy z Moniką i
obserwowały, jak ludzie reagują na naszego Super Hero. Jedni udawali, że go nie
widzą, gwałtownie wpatrując się w podłogę, albo we własne ręce, inni
wybałuszali gały tak, że prawie im można je było przydepnąć, odwracali się za
nim, wpadając na części wyposażenia stacji benzynowej, albo szeroko otwierali
dzioby, łapiąc w nie muchy i komary niczym profesjonalne jaskółki. Rossi pękał
z dumy.
Najbardziej rozbawiony był, kiedy zatrzymała nas
policja do rutynowej kontroli.
- Panowie! Kolegę zatrzymujecie?! – delikatnie zdziwił
się Piotr.
I panu policjantowi szczęka opadła aż do rowu
melioracyjnego. Widać Rossi kojarzył mu się ze wszystkim, tylko nie z kolegą.
:) Jeszcze przez moment chyba myślał, że jaja sobie robimy, ale potem musiał
się pogodzić z rzeczywistością. Pognaliśmy dalej.
Monika B donosiła, że już są na miejscu, a my
właśnie odpalaliśmy nawigację. Kręcąc się po kraju, z każdym kilometrem
zbliżaliśmy się do Białegostoku, tylko bateria w nawigacji zdychała jeszcze
szybciej. Zapadła decyzja, że zatrzymujemy się na żarcie, a przy okazji podładujemy
naszego przewodnika. Chcieliśmy zjeść coś regionalnego, a właśnie dotarliśmy do
miejscowości Ostrów Mazowiecka. Zależało nam na czasie, bo o 17 zaczynał się
trening i wypadałoby, żeby Rossi na niego zdążył. To wszystko połączone
sprawiło, że wylądowaliśmy u Chińczyka. Ceny były jakieś dziwne – wszystko pięć
zyli tańsze, niż u nas. Zamówiliśmy jedzenie, zajęliśmy miejsca i podłączyliśmy
się do prądu. Żarcie było bardzo dobre i w dużej ilości dawali, nie byłyśmy w
stanie wszystkiego zjeść. Piotr poradził, żeby zapakować na później, ale po co,
skoro można było na przykład część wywalić na siebie. :) Na szczęście miałam
pełen plecak odzieży zmiennej… Szybko się najedliśmy i wystartowaliśmy dalej.
Blisko już było i chcieliśmy jednak być na miejscu.
Hotel Bielskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji znałam z zeszłego roku.
Wtedy korzystałam w nim tylko z łazienki, dzięki uprzejmości kilku Husarzy,
teraz miałam do swojej dyspozycji także łóżko. Czysto, schludnie i w doborowym
towarzystwie – czego chcieć więcej? Korzystając z dobrodziejstw cywilizacji
wykąpałam się z przyjemnością i przebrałam w zupełnie czystą odzież. Akurat
wróciła Kosmosowa z Julią i udawały się na piwo. Pewnie bym się z nimi zabrała,
ale na to piwo szły do hotelowej restauracji, a ja po kilku godzinach siedzenia
marzyłam o szwendaniu się. Husaria poszła trenować, a ja ruszyłam w miasto.
Białystok szalenie mi się podoba, ma bowiem całą kupę
starych, drewnianych domów. Uwielbiam ten typ zabudowy, szkoda tylko, że niektóre
obiekty są bardzo zaniedbane i właściwie się rozsypują. Takie cacuszka można by
z nich zrobić… Zajmę się tym, kiedy tylko wygram w totka… Łażąc sobie po pięknych
terenach zielonych zadzwoniłam do Marty Miziowej i Agnieszki K. Siedziały na
rynku i zapraszały do siebie. Przyspieszyłam i chwilę później znalazłam się
przy dziewczynach. Rynek przepięknie zagospodarowany, tłumy ludzi, ogródek na
ogródku, a do tego fontanna – naprawdę jest gdzie się podziać. Nasz deptak Bogusława
wygląda jak ubogi krewny… Z dziewczynami siedziała też Kasia, którą przy okazji
poznałam bliżej (pozdrawiam serdecznie ;)). Potwierdziła mi regułę, że fajni
panowie mają fajne partnerki. :) Zamówiłam sobie koktajl owocowy i herbatę,
które to płyny od razu rozlałam. Na szczęście nie na siebie. :) W miłym
towarzystwie czas miło płynął, ani się obejrzałyśmy, jak okazało się, że czas
wracać. Tym bardziej, że Kasia miała klucze do dwóch husarskich pokojów :).
Wysiłek fizyczny i umysłowy... |
Umawiałam się z rodziną Bączyków na wspólny wypad na
pizzę, więc dopilnowałam, żebyśmy się odnaleźli i wystartowaliśmy na jedzenie. W
trasie dołączali do nas kolejni ludzie i kiedy dotarliśmy do pizzerii było nas
już bardzo dużo. Kilku naszych siedziało już na miejscu i byli w trakcie
konsumpcji, a jeszcze kilka osób dotarło, gdy już siedzieliśmy.
Przemeblowaliśmy ogródek, żeby było wygodnie i politycznie i złożyliśmy
zamówienia. Pani kelnerka się nie pogubiła, co trzeba jej zapisać na plus, bo
zamówienia były zmieniane w trakcie składania, albo kiedy sąsiad wymyślił coś
innego, więc ogarnąć to całe tałatajstwo to była duża sztuka.
W oczekiwaniu na jedzenie oglądaliśmy, co kto
wygmerał na FB. Lowlanders od kilku dni raczyli nas swoimi pysznymi
komentarzami i obietnicami, jak to nas ukrzywdzą, manto sprawią i ogólnie – po postu
nas zmiotą. Zaprzęgli w tę akcję propagandową Małaszyńskiego i już wiedziałam, dlaczego
tego gościa zwyczajnie nie lubię. :P Przypomniałam wszystkim, którzy mogli mnie
słyszeć, że Bielawa przed meczem z Cougarsami też się napinała i puszyła i jaki
to miało rezultat. Poniżanie przeciwnika ma jedną cienką stronę – trudno się
wytłumaczyć przed wszystkimi, kiedy się przegrywa z takim wykreowanym przez
siebie „słabeuszem”. Miałam nadzieję, że presja, która zmusza dorosłych facetów
do zachowania rodem z grup przedszkolnych, pomoże Husarii dać przytyczka w nos
zarozumialcom.
Jedzenie napływało, kolejne brzuchy przestawały
burczeć, zapadła więc decyzja, że zbieramy się. Część chciała iść w jedną,
część w drugą stronę, a jeszcze inni – wracać do hotelu. Przy płaceniu
piękniejsza część obsługi okazała się być po naszej stronie i odkrzyczała nasze
słynne HU-HU-HU-SAR-IA, czym zaskarbiła sobie dodatkowe wyrazy uznania i
pewność, że przy kolejnej wizycie w Białymstoku też tam będziemy się stołować.
Ekipa rozlazła się i nasza część powędrowała na
rynek. Tam właściwie wszystko było zajęte. Wolne miejsca były jedynie w
naleśnikarni, gdzie też się zainstalowaliśmy. Mówiłam, że nikt nam nie uwierzy,
że przesiedzieliśmy piątkowy wieczór w naleśnikarni, ale taki był fakt. Dołączyła
do nas ekipa, która wcześniej odpoczywała w sąsiednim lokalu i poczuła instynkt
stadny. Kontemplując otoczenie wysnuliśmy wnioski, że o ile fajne babeczki
można w Białymstoku spotkać, o tyle z fajnymi panami jest problem, kiedy tylko
Husaria opuści miasto. Dyskusja w temacie damsko-męskim skłoniła nas do
przypomnienia, że zdrowie przede wszystkim, a kiła szaleje, więc żeby pamiętać
o profilaktyce. Stały partner i te takie tam. Kosmosowa opowiedziała wszystkim,
jak wyglądają objawy tej intymnej dolegliwości, ale nasza wyobraźnia nie
chciała pracować, więc Aga wygooglała nam zdjęcia. Obrzydliwe to było
potwornie, ale każdy chciał rzucić okiem. Przy czym kiedy telefon Agi oddalał
się do tych, którzy nie mieli pojęcia, o czym rozmawiamy, ktoś zapytał:
- A co to? Konkurs Moniki? Mamy rozpoznać po fiutku
kto to jest? Nie znam…
Przez dłuższą chwilę rozmowa była wykluczona, a pan
z sąsiedniego stolika próbował zajrzeć Mateuszowi (37) przez ramię, żeby
zobaczyć, co nas tak uradowało…
Upewniałam się, że takie wysiadywanie na świeżym powietrzu
nie zachwieje kondycją naszych zawodników, bo absolutnie nie chciałam, żeby
kibice zepsuli wynik sobotniego meczu. Gdyby ktoś powiedział, że zwykle o tej
porze siedzą na matach i medytują, wygoniłabym wszystkich do hotelu. W sumie
nie siedzieliśmy długo, bo każdy ten finał miał w głowie i spacerkiem
ruszyliśmy do domku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz