środa, 16 lipca 2014

3. Polowanie na drapieżne ptactwo - mecz z Tychami


Kolejny mecz Husarii zapowiadał się interesująco. 6 lipca czekało nas spotkanie z zespołem Falcons Tychy. W ubiegłym roku słyszałam o nich dużo dobrego od Husarzy, a dodatkowo zachwycili mnie na meczu z Cougars Szczecin, gdyż naradę w przerwie odbyli przy moim krzesełku i nasłuchałam się śląskiej gwary, którą zdecydowanie uwielbiam. Przy okazji pozdrowienia dla Lucyny, a także Bogusi i jej rodziców - które do tej pory są moim największym źródłem śląskości w otoczeniu. Połączenie gwary i futbolowego żargonu zamieszało mi nieco w głowie, ale stwierdziłam, że przecież nie muszę wszystkiego rozumieć. W czasie spotkania z Kuguarami panowała na boisku sympatyczna atmosfera, mimo zażartej walki o każdy punkt. Bardzo cenię przyjacielskie kontakty między zespołami, bo w końcu na boisku powinien odbywać się mecz, a nie wojna światów. Poza samymi Sokołami interesujące w meczu było to, że czekało na nas piętnaste z kolei zwycięstwo.  
BuLi w akcji, Rossi asekuruje...
Do interesującego tematu spotkania dołączyły interesujące okoliczności przyrody, albowiem akurat w tym samym dniu odbywał się w Szczecinie niesamowicie ważny triathlon, z okazji którego zablokowano główne ulice Szczecina. Na przedstawionym w internecie planie wyglądało to tak, jakby przejazd przez ulicę Wojska Polskiego na durch był możliwy górą przez Świnoujście, albo dołem przez Pyrzyce.  Nie byłaby to dla mnie wielka uciążliwość, bo spod domu do stadionu mam w sumie ze cztery kilometry, ale miałam w planach podróżować z czterema trzymetrowymi kijami, a to już nieco przeszkadza zarówno w jeździe na rowerze, jak i w spacerach. Mimo wszystko zdecydowana byłam podjąć wyzwanie uprawiania rekreacji w afrykańskim upale, kiedy Marta Miziowa zapytała, czy bym nie mogła podjechać po nią i małego Hammera... Dla Marty jestem skłonna do wszelkich poświęceń, dlatego bez wahania potwierdziłam przyjazd po nich. I bez mrugnięcia okiem spędziłam czterdzieści minut w aucie, pokonując dystans spod domu do Galaxy (jakieś pięć - siedem kilometrów). Przed przyjęciem na pokład ważnych gości podjechałam po badyle, ale okazało się, że w tym sklepie najdłuższa tyczka ma 170 cm... Trudno, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się nie lubi. Kupiłam. Najwyżej jedna nasza flaga będzie ciut bliżej gruntu rozpostarta.  
Zaczynamy!
Hammerowa rodzinka zapakowała się sprawnie i chwilę później byliśmy na stadionie. Kątem oka odnotowałam pojazd z lodami i goframi, co przy dzikim upale było bardzo dobrym pomysłem. Znów zapomniałam się nasmarować, ale świecenie czerwonym dziobem weszło do tradycji i od dawna się tym nie przejmuję. Zaparkowałam pojazd metodą blokowania innego pojazdu. Był duży, wyglądało, jakby miał wozić sprzęt, stwierdziłam, że przede mną nie będzie miał potrzeby wyjeżdżać, a w razie czego napyskują na mnie przez głośniki. Do meczu pozostało już niewiele czasu, szybko więc rozpięłyśmy nasze piękne flagi. Trochę kłopotu było z ich przypięciem, ale dla nas nie ma rzeczy niemożliwych.  
Husaria się rozgrzewała, Falcons się rozgrzewali, my po zawieszeniu kibicowskich ozdób wszczęłyśmy procedurę powitawcząKosmosowa wyprodukowała sobie piękny kapelusz z Husarią, metodą okręcania szalika wokół słomkowego nakrycia głowy. Wyszedł jej styl kominiarski, ale szalenie elegancki, a co najważniejsze  - dość praktyczny. Okrywanie się szalem w takiej temperaturze, jaka panowała na boisku, było krokiem zdecydowanie samobójczym, a ona młoda, mądra, piękna i szczęśliwa - powodów do rozstawania się z życiem na szczęście nie ma. Ekipa nam się powiększyła, bo dotarła też Monika Rossiego, ale potem gdzieś nam znikła. Trzeba ją bardziej stabilnie do nas dołączyć. :) I zdaje się, że jakieś dwie nowe babeczki wypatrzyłam po meczu, których z nami nie było, a powinny (dobrze widziałam jedną, Macieju (58)?) :) 
Nie ma rzeczy niemożliwych :)
Przy bocznej linii stał podnośnik, na którym, jak się później okazało, Miłosz (4) robił transmisję na żywo. Ponieważ Miłosz robił transmisję, w charakterze waterboya występował jeden z moich zdecydowanych ulubieńców, czyli Kuba (53). Potrącony zdrowo w pierwszym meczu sezonu, z Lionsami, kibicował ze mną Cougarsom tydzień wcześniej. To dodatkowy plus, do całej kupy innych, które nazbierał sobie wcześniej. Bardzo wyrywa się do grania, ale mam nadzieję, że nie przesadzi z tą prędkością wychodzenia z kontuzji, bo chciałabym, żeby złoto odbierał bez gipsu.  
Próbując ustabilizować się jakoś strategicznie, żeby nie dać się słonku upiec na amen, doczekałyśmy momentu rozpoczęcia. Niemal w ostatniej chwili przypomniałyśmy sobie o trwającym w tym sezonie na domowym meczu konkursie na najlepszego zawodnika każdej z drużyn. Po chwili nerwowego poszukiwania sprzętu do notatek mogłyśmy przystąpić do właściwego oglądania. Dziewczyny oddelegowane do notowania numerów wybitnych jednostek na boisku jak zawsze bardzo zaangażowały się w proces. W głośnikach zaburczał znajomy głos i okazało się, że konferansjerkę prowadzi BuLi (66). Początkowo ględził, jak to u nas w zwyczaju, a w czasie meczu też momentami miałam go dość, ale trzeba przyznać, że ogólnie całkiem OK tłumaczył, co się dzieje na boisku. Pretensje mam tylko o wypadki zagłuszania wyjaśnień sędziego przy przewinieniach tak mniej więcej do połowy meczu. Potem nie tylko nie zagłuszał, ale przekazywał informacje szerszej publiczności. W sumie uznaję, że idzie ku dobremu, bo zgodnie z zasadą ewolucji od drugiej połowy nie mogę się go za bardzo czepiać.
Źródło transmisji... :)
Było bardzo dobrze. (Nie wierzę, że 
to napisałam :D) 
Pierwsze punkty na naszej kartce błyskawicznie pojawiły się przy Marcinie (18) i Jordonie (16), bo zanim się obejrzałyśmy, prowadziliśmy 7:0... Właśnie zdałam sobie sprawę, że Przemek (83), który podwyższył, nie został zanotowany. Błąd, trzeba naprawić niedopatrzenie...  
Zanim przestałyśmy się cieszyć pierwszymi, jakże nietradycyjnie szybko zdobytymi cyferkami, kiedy szwungu dostał Prince of Charming, czyli Kuba (34). Przeleciał właściwie całe boisko (PLFA podaje, że 82 jardy, być może, nie mierzyłam) i pięknie się cieszył na linii końcowej. Podwyższenie nam nie wyszło, choć z naszego miejsca było widać, że piłka poszła prawidłowo. Te podwyższenia oglądane z boku to szalenie niewygodne są. Sokoły wierzgnęły i zmniejszyły naszą przewagę do pięciu punktów, a nam się przypomniało, że nich też mamy wybierać najlepszego gracza. Z gośćmi zawsze mamy problem, bo jednostki ciężko się obserwuje. Zwykle albo leżą, albo na nich ktoś leży i kiedy odplątują te swoje kończyny trudno zauważyć, który jest na samym spodzie. Naszych niektórych rozpoznaję po sylwetce, bo takiego Kacpra (68), czy Mateusza (93) trudno z kimś pomylić. Albo Mańka (25). Kubę (34) rozpoznaje się po prędkości. Jeśli obraz Ci się zamazuje, to właśnie Kuba biegnie z piłką. Na swoich mamy sposoby, z obcymi nie idzie za łatwo.  
Kuba w akcji

Druga kwarta w całości należała do nas. Pierwsze przyłożenie zdobył Jordon (16), potem popisał się znów Prince (34). Kolejnym zawodnikiem, który przyniósł nam sześć punktów był Leon (7), potwierdzając swoją markę cichego zabójcy ;) Kropkę nad i w tej części spotkania postawił Mateusz (32). Nie pamiętam, czy to w tej kwarcie zaczęły się dyskusje z sędziami, czy później, faktem jest, że arbitrzy wyraźnie nie znali stosowanych przez Husarię rozwiązań. Kolejny raz podpowiadam, że różne nietypowości dobrze jest zgłosić wcześniej. Dymiło się z uszu niektórym naszym zawodnikom, ale szybko opanowali emocje. Przynajmniej na zewnątrz. 
Przerwa pozwoliła nam się dostać do lodów i innych atrakcji spożywczych, a niektórym popisać się efektownym wykopem (prawda Ola?). Po przerwie znów dominowała Husaria, acz z racji upału i dużej przewagi punktowej jakoś tak tylko jedno przyłożenie zdobyliśmy (to znaczy Marcin (18) zdobył). Podwyższenie tym razem nam wyszło, bo generalnie to średnio było z tym kopaniem do celu. Raz, że u nas źle było widać, dwa, że sędziowie jakoś niewidocznie dla nas dawali znaki. Przez to wszystko nieco gubiliśmy się w rachunkach, ale po konsultacjach z Krzyśkiem, naszym statystykiem (oczywiście pozdrawiam go gorąco :)) okazało się, że jednak nasze dodawanie jest prawidłowe. BuLi się nie spierał, poprawił w notatkach.  


Czwarta kwarta, która powinna być nudna, bo zawodnicy zmęczeni, upał, kibice zdychają, gardło boli, okazała się jedną z najciekawszych. Kolejne przyłożenie Princa jakoś wkurzyło Falconów, albo stwierdzili, że jak nie teraz, to kiedy, bo mimo zmęczenia ostro ruszyli do przodu i zdobyli przyłożenie. Jednak jakiś czas później frajersko stracili piłkę po wykopie, przejął ją Miziu (22) i nie dał sobie odebrać aż za punktem G. Ogólnie Sokoły cztery razy straciły w ten sposób piłkę w czasie spotkania, raz nawet 10 jardów od swojego pola punktowego i tylko kara za wielką radość dla naszego zawodnika sprawiła, że zaczynaliśmy z 25 jarda. Szarża Hammera spowodowała dyskusję w naszym Klubie Kibica Husarii Szczecin, gdyż optowałam za wyróżnieniem nagrodą w tym meczu właśnie Mizia. Brakowało mu do Prince  of Charming naprawdę ociupinkę, a wiadomo, że Kuba sobie wylata jeszcze nie jedno trofeum. Miziu kolejny mecz pracował ciężko i bardzo efektywnie, ale jasne jest, że atak ma zawsze większe szanse na pokazanie się. Moja ukochana obrona jest mniej widowiskowa, chyba, że Marcin (18), czy teraz Hammer , odbiorą piłkę i pognają przed siebie. W ekipie było wyraźne wahanie i gdyby ten mecz trwał nieco dłużej, na pewno bym dziewczyny przekonała (ma się ten dar :D). Ale niestety, miałam niewiele czasu, a to, co się działo na boisku skutecznie zatkało mi twarz. Po biegu Hamera Sokoły znów wzbiły się do lotu, podwyższając swój stan punktowy do 19, ale dosłownie moment przed końcem meczu, w szalenie efektownym stylu Maniek dobił je, niczym kuraka na niedzielny rosół. Walczyli naprawdę dzielnie, nie ich wina, że mieli naprzeciwko niepokonaną Husarię w niezdobytej twierdzy Szczecin (tak powstają legendy :D). 
Na Mańka nie ma mocnych...
Gdzieś tam w trakcie drugiej połowy meczu, po akcji, na ziemi pozostał Kosmos. Przeraziliśmy się wszyscy, bo doprawdy ilość poważnych obrażeń odniesionych przez Husarzy w tym sezonie stanowczo przekroczyła akceptowalny poziom. Oczywiście Kosmosowa popruła do męża, w celu przeprowadzenia obdukcji (dobrze, że nie wyłapałyśmy, kto był sprawcą, bo to może drobna kobieta, ale na pewno wysportowana, silna i nieobliczalna). Machanie na karetkę okazało się nieskuteczne, bo panowie byli zajęci swoimi sprawami. Na szczęście zanim rozjuszona masa ruszyła na pojazd, Kosmos wstał i jakoś się dokulał do namiotu z pierwszą pomocą. Niepokój sięgnął górnych granic wytrzymałości, więc polazłam tam i ja. Akurat trwała procedura wyjmowania Kosmosa z opakowania. Był problem, bo kontuzjowany okazał się bark naszego zawodnika. Na propozycję pocięcia futerału Kosmos uruchomił zdrową rękę, ale odważniak, który propozycję rzucił, zdążył odskoczyć na bezpieczną odległość. Po mozolnym odpakowaniu okazało się, że poszkodowana kończyna jest mobilna, mało tego - ciągle zależna od Kosmosa. Pobiegłam uspokoić kibiców. Po powrocie usłyszałam, że skoro wszystko działa, to on wraca na boisko. Patrzyliśmy na niego, jak na wariata, ale jest większy i silniejszy nawet z przetrąconą łapą, więc nieśmiało zaczęliśmy tłumaczyć, że nie ma sensu, bo przewagę mamy taką, że spokojnie damy radę. Kosmosowa nie tłumaczyła i nie prosiła, zwyczajnie - zabrała mu kask. Ucieszyłam się, że naszykowany dla zawodników przez Giselę arbuz jest pokrojony, bo niepokoiłam się, czy podkręcony adrenaliną Kosmos, nie nasadziłby sobie na głowę skorupy od arbuza i nie próbował jednak wyjść na zielono-czarny granulat. Kategoryczny gest żony i sałatka arbuzowa sprawiły, że Tomka udało się zatrzymać za linią boczną. Ileż nerwów kosztuje to kibicowanie! :)    
Mecz był bardzo szybki. Zwykle trwa trzy godziny, ten trwał góra dwie i pół. Emocjonująca końcówka sprawiła, że kiedy sobie przypomniałam o naszych nagrodach, obie drużyny były w połowie boiska, dziękując sobie za spotkanie. Nagrody od Klubu Kibica Husarii Szczecin zdobyli u nas Prince of Charming, w drużynie Falcons - Dawid (38). 
Nagradzamy
Przybyli kibice z Tychów, którzy bardzo angażowali się w doping, podziękowali swojej drużynie, podobnie jak my, bo też oba zespoły pokazały się według mnie z najlepszej strony. Życzliwa atmosfera naprawdę jest szalenie istotna z mojego punktu widzenia. Nie mam zamiaru wdawać się w bójki ani z kibicami, ani przeciwnikami Husarii i bardzo mi zależy, żeby ode mnie takich działań nie oczekiwać. Serdeczność na boisku i na trybunach jest gwarancją rozwoju dyscypliny, ponieważ ludzie spragnieni są pozytywnych emocji. Pozytywność w tym spotkaniu była tak wielka, że kibicowali nam także zawodnicy Cougars Szczecin, choć zapewne większość dlatego, że od naszego zwycięstwa zależała ich możliwość awansu do fazy play off. :) Jednak nie bądźmy małostkowi, początki są trudne i trzeba liczyć każdą pozytywną chwilę, zanim będzie ich tyle, że nie będzie już na to czasu. Zbliżają się derby w Szczecinie, w których Cougars muszą wygrać, żeby do tych play offów się dostać, a że my im na to zdecydowanie nie pozwolimy, więc znów wszystko wróci do normy. Choć mnie to akurat nie cieszy :P Znaczy, żeby było jasne - nie cieszy mnie, że wszystko wróci do normy, a nie to, że nie damy Kuguarom wygrać. :) Kibicuję obu szczecińskim drużynom, ale to do Husarii należy moje serce. :) 
Mecz był super. Patrząc wstecz - moim zdaniem najlepszy w sezonie i nie tylko dlatego, że wygraliśmy 64:22. Całokształt - atmosfera, rozbujanie naszej ekipy, fajny przeciwnik z fajnymi kibicami - bardzo przypadł mi do gustu i sprawił, że ciągle wracam myślami do tych kilku godzin przy ul. Witkiewicza. Pozytywne dla mnie jest to, że Husaria coraz skuteczniej rzuca (czy też łapie - jak kto woli), a małe zajęcia instruktorskie, jakie Jordon prowadzi w czasie meczu za boczną linią są nie tylko pouczające, ale i efektowne dla wielbicieli.  
Najlepsi kibice
Do tego mamy coraz większą i coraz bardziej profesjonalną ekipę kibiców, której dziękuję za wspólne dopingowanie naszych. 
Więcej zdjęć u Moniki, a my spotykamy się w sobotę, o godzinie 12.00, na szczecińskim boisku przy ul. Witkiewicza. Tradycyjnie będzie upał, ale za to nie będzie trybun - nasze tyłki są mało ważne. :P Weźcie coś do siedzenia.

P.S. 21.39 - przeczytałam komentarz, że Cougars Szczecin załatwili trybuny! :) Dziękuję pięknie w imieniu własnym i myślę, że innych kibiców też :) 

Wkrótce nowy nabór! 

5 komentarzy:

  1. "Jednak jakiś czas później frajersko stracili piłkę po wykopie, przejął ją Miziu (22) i nie dał sobie odebrać aż za punktem G." chyba nie do konca wie Pani o co chodzi w tej grze ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie chodziło o dobry uczynek :) Taką pomoc naszemu zespołowi :)

      Usuń
    2. :) Komentarz pt. jest pani głupia i się nie zna jest komentarzem kretyńskim i zupełnie bezsensownym. :) Jeśli uważa Pan? Pani?, że powinnam o czymś wiedzieć (tak, nieustannie się uczę FA i zupełnie się tego nie wstydzę), to po prostu trzeba było napisać :)

      Usuń
  2. Tadada ! będą trybuny ! Gospodarze załatwili hehe

    OdpowiedzUsuń