poniedziałek, 21 lipca 2014

4. Szczeciński mecz wyjazdowy Husarii - czyli drugie derby 2014!

To dalej... Zaczynamy!

Zbliżał się termin drugiego derbowego meczu w Szczecinie. Z racji obowiązujących zasad, tym razem Husaria miała grać "na wyjeździe". Pierwszy raz na boisku przy ul. Witkiewicza występowaliśmy w charakterze gości i na pewno było to wesołe doświadczenie nie tylko dla zawodników, ale i dla kibiców. Koleżanki w pracy martwiły się, czy pogoda na weekend nie zepsuje się, ale uspokoiłam je. Husaria gra, musi być powyżej 25 stopni i pełne słonko. To nowa świecka tradycja, że Husaria gra w afrykańskim słońcu, może ze względu na Mateusza (37).  
Organizatorem imprezy byli Cougars Szczecin i już od startu szalenie mi zaimponowali, bo załatwili trybuny. Nie trzeba było stać w upale! Choć uczciwie mówiąc, jeśli ktoś nie zajął sobie krzesełka z rana (znaczy się na nim nie usiadł), to potem było dość trudno. Przysiadłam na sekund pięć w celu odpoczęcia i poderwało mnie do góry jeszcze szybciej, niż siadałam. Sprawdziłam, czy mi się spódnica nie przypaliła na tyłku, bo krzesełko miało temperaturę idealną do smażenia jajek. Na szczęście odzież nie doznała szwanku. Mieć dziurę w takim miejscu, przy tak licznej publice i zerowych zdolnościach do kamuflażu to byłby obciach stulecia. To jednak nie była wina gospodarzy, tylko dzikiego słońca, które się strasznie najarało na myśl o szczecińskich derbach.  
Gra wstępna :)
Kuguary zapewniły także pyszne hamburgery z Bro Burgers (osobiście sprawdziłam, że dobre). Nie pojawiła się bubble tea, która też ponoć miała być, ale pewnie coś nie wyszło. Część publiki liczyła na chłodne napoje, ale nic z tego. Nawet jeśli ktoś ze sobą przyniósł, to "stygły" w szybkim tempie. Kiedy wyciągałam swoją butelkę z wodą z torebki ze słowami "dobrze, że się zagrzała, bo bym się przeziębiła w tym upale", część publiczności odsunęła się ode mnie na bezpieczną odległość. :D 
Przy okazji dla niekumatych (nie mówię o złośliwych :P) Cougars, czyli KUGUARY, ewentualnie pumy... Z kangurami nie mają nic wspólnego, nawet ich nie jadają :P  
Mecz zaczynał się w samo południe, zatem przyjechałam wcześniej, bo trzeba było miejsca zająć i zainstalować nasze transparenty. Załapałam się od wejścia na demonstrację interesujących Mańkowych pośladków, bo się chłopak lubi dzielić z otoczeniem, a tyłek ma wart spojrzenia.  
Lekcja latania
Na miejscu była już Monika R i Monika B. Przyczepienie w odpowiednich miejscach akcesoriów kibicowskich zajęło mgnienie oka, bo wprawę mamy już dużą. Napływali falami kolejni kibice, także spora grupa stałych bywalców, z którymi witamy się wylewnie, jak to z fajną rodziną bywa. Przyniosłyśmy z Moniką B parasolki, gdyż słońce groziło spaleniem do kości. Nie mogłam w domu znaleźć husarskiej czapeczki, liczyłam, że kupię sobie nową na meczu, ale jak raz nasz sklepik nie dotarł. Żartowałam sobie, że mogłam przez internet zamówić. :) W każdym razie z obawy o intelekt przytaszczyłam antysłońcowe oprzyrządowanie, zahaczając po drodze o burgera.
Monika B poleciła mi pikantnego, bo lubię ostre jedzenie. W mojej skali ostrości ( od 1-10) zdobył 6 punktów, ale mimo że gęby nie wypalał, to bardzo mi smakował. Przy okazji oczywiście upaprałam sobie spódnicę, a ostatnie kęsy łykałam w pośpiechu, bo akurat ekipa Husarii kończyła wbieganie na boisko i kierowała się prosto na mnie (konsumowałam w cieniu husarskiego namiotu). Rossi chwilę wcześniej przyleciał do nas z racami, poszukując źródła ognia. Zirytował się nieco, kiedy okazało się, że zawodnicy nie zaczekali na jego dymy, tylko wlecieli na boisko od razu. Zrobił taki gest, że byłam pewna, że pierdyknie puszką z dymem w kask nadbiegającego z flagą Michała (67), ale się powstrzymał. W chmurach chemii weszli Cougars Szczecin, my tylko z pieśnią na ustach. Pomyślałam, że to w sumie dobrze, bo kto wie, co w tych dymach jest. Wdychana tablica Mendelejewa może nam oszołomić zawodników, sprowadzić na nich dziwne wizje, lęki lub zachęcić do opuszczenia boiska i zjednoczenia się z przyrodą - na przykład. Za plecami złośliwcy próbowali zawiesić rysunek Husarza na kangurze, ale linka się urwała i obraz obsunął się. Los zadecydował, że dzieło sztuki nie zostało zademonstrowane szerszej publiczności. :P I bardzo dobrze :P 
Droga dla Jordona! 
Czekałyśmy na Agnieszkę, która z rodziną pracowicie przygotowała na mecz nowy kibicowski gadżet w postaci opaski z husarskim skrzydełkiem, sztuk dwadzieścia. Chciałyśmy się stosownie przyozdobić, bo choć Agnieszka się krzywiła, że opaska wygląda jak górnicza czapka, to jednak naszym zdaniem był to element wyraźnie husarski. Agnieszka przyszła i poinformowała nas, że gadżet czeka od dawna w namiocie obok Giseli, o czym informowała nas sms-em wysłanym do mnie. Sms leżał sobie spokojnie w telefonie, w mojej torebce, zadekowanej w górnej części trybun, bo klamot bardzo przeszkadza w kibicowaniu. Zdążyłam rozdać opaski - zainteresowanie było spore. :)  
Mecz się rozpoczął. Z zadowoleniem zobaczyłam, że Kuba (53) wszedł do gry. Wprawdzie z nogą opakowaną w zabezpieczenia niczym w but narciarski, ale wszedł. Zaopatrzona w megafon Kosmosowa zauważyła też własnego męża. Wcześniej, na pytanie, czy gra, zapewniała nas, że nie, może wejdzie na moment. Oczywistą oczywistością było megafonowe pytanie "Kosmos, co ty tam robisz?!", ale małżonek udawał, że kask tłumi dźwięki. Wiadomo było, że na boisko po niego nie wejdzie, więc póki grał, był bezpieczny :D 
Po co męczyć nogi, skoro można lewitować?
Husaria, jak to Husaria, rozpędzała się powoli. W pierwszej kwarcie Prince (34) zdobył jedno przyłożenie, a potem było coraz więcej i więcej. Stara tradycja odeszła do lamusa i kolejny raz Husaria nie zaczynała od straty punktów, tylko wprost przeciwnie. Przemek (83) zmobilizował się ostro i już wszystko, co kopał, wchodziło w cel. Niemal przestaliśmy zwracać uwagę na sędziów przy podwyższeniach.  
Gra leciała szybko... Rzut, bieg, przyłożenie, podwyższenie, wykop, zabieramy piłkę, rzut, bieg, przyłożenie, podwyższenie... Gospodarze walczyli nawet, ale jakoś tak nieskutecznie.  Przy okazji jakiegoś dużego zderzenia uszkodzeniu uległ rozgrywający Kuguarów. Zszedł o własnych siłach, ale różowo nie było. Nie lubię kontuzji po żadnej ze stron, bo mecz powinno się wygrywać umiejętnościami, a nie przetrąconymi kośćmi przeciwnika, ale czasem tak bywa, że się ktoś uszkodzi. Husaria wie to bardzo dobrze, bo w dziedzinie kontuzji ten sezon mamy wyjątkowo "udany". Pierwsza połowa skończyła się po godzinie, wynikiem 0:21. Dwa przyłożenia zdobył Kuba (34), jedno Przemek (83), podwyższenia za jeden punkt - wszystkie skuteczne - też Przemek (83).  
Teraz sobie ten kawałek ciała poopalam :)
W przerwie przyszedł do mnie mój brat, zmartwiony skalą rzezi na boisku. Pocieszyłam go, że dzielnie walczą jego Pumy, ale popatrzył na mnie dziwnie. Starałam się być miła... Młody rozgrywający, który zastąpił poszkodowanego kolegę nie radził sobie za bardzo. Małe doświadczenie, presja meczu - nic mu nie pomagało. Pewnie dlatego kontuzjowany Cougar pozbierał się w sobie i wrócił na boisko.  
Trzecia kwarta zaczęła się dla Cougars pozytywnie, bo po sprincie zdobyli pierwsze przyłożenie, a potem skutecznie podwyższyli. Nie zdołało ich to jednak wzmocnić na tyle, żeby zatrzymać rozpędzoną Husarię. Pociągnęła po przeciwnikach serią - Prince of Charming (34), Jordon Rooney (16), Mateusz (37), Kosmos (39), a podwyższał za każdym razem Przemek (83). Przy takich seriach to nie nadąża się z liczeniem punktów...  
Kozły Szczecin
W czwartej kwarcie dobił gospodarzy Mateusz (14), a potem podwyższył Przemek (83), ale tym razem za dwa punkty. Muszę napisać jeszcze o Hamerze (22), który kolejny mecz prezentował się rewelacyjnie, szalejąc w obronie niczym amerykańska tarcza antyrakietowa. Rzucał się na przeciwnika, jakby był nieśmiertelny i niełamliwy (a wiemy, że w Husarii tylko Maniek (25) deklarował nieśmiertelność i niezniszczalność). Może mobilizował go obecny na meczu syn, który już wkrótce, bo w roku 2031, szykuje się do grania w Husarii? Kto wie.  
Odnotowuję również, że nas, kibiców wspierał aktywnie nowy zawodnik, Mario, zwany Marianem. Chodził i dyrygował dopingiem, starając się choć w ten sposób pomóc drużynie, skoro nie mógł grać. Zawołanie "głośniej" opanował do perfekcji.    
Kama sutra wersja dla futbolistów amerykańskich
W czasie meczu dwa razy widziałam jakieś nieporozumienia między zawodnikami (jak to mówią dyplomaci), ale poza karami od sędziów - ofiar w ludziach nie było. Ogólnie muszę powiedzieć, że poza tymi incydentami i jakąś próbą wkurzania gospodarzy z naszych trybun (która to próba specjalnie się nie udała :P), to nie widziałam żadnych nieprzyjemnych momentów i prawie zapominałam, że grają ze sobą drużyny, które bardzo średnio się lubią. Po zakończeniu meczu panowie uścisnęli sobie ręce, a my głośno oklaskiwaliśmy także zbliżających się do nas Kuguarów. Naprawdę zasłużyli sobie na brawa. Podziękowali nam za nie pięknym ukłonem, co zostało skrupulatnie odnotowane na mojej liście przyjaznych gestów. Wzruszyłam się jak stary siennik wojskowy, a i otoczenie przyznało, że bardzo sympatycznie się zrobiło. Można? Można. :) Jak to ktoś gdzieś kiedyś powiedział: "to mały krok człowieka, ale wielki skok dla ludzkości". :D Czy jakoś tak.  
Maniek vs Goliat
Szkoda mi, że w finale nie zagramy z Cougarsami, że oba medale nie zostaną w Szczecinie, ale mam nadzieję, że skoro pozytywnym akcentem zakończyliśmy w tym sezonie rywalizację z naszymi szczecińskimi kolegami, to następny sezon zaczniemy również czymś pozytywnym.  
Teraz czekamy na Kings Kraków, z którymi jak w zeszłym roku, powalczymy o finał. I mam nadzieję, że jak w zeszłym roku - wygramy. Stawką jest nie tylko możliwość walki o złoto, ale też wejście do Top Ligi. I tu akurat mam mieszane uczucia, bo nie wiem, czy chcę tego, czy nie... Boję się różnych ruchów kadrowych, które wypstrykają z gry moich ulubieńców i sprawią, że Husaria stanie się obcą ekipą. Ale w sumie tych ulubieńców nazbierało mi się sporo, więc jest szansa, że wszystkich mi nie wymienią. Poza tym - może panowie się rozszaleją i zwyczajnie nie dadzą się wymienić, tacy będą świetni? Wszystko przed nami.  
Zapraszam na mecz w następną niedzielę, 27 lipca, na stadion przy ul.Witkiewicza. Potrzeba wielu gardeł i rąk, żeby dopingować Husarię.  
Cougars Szczecin-Husaria Szczecin 7:57.

Więcej zdjęć jak zawsze -  u Moniki...   :)
Dzię-ku-je-my!

2 komentarze:

  1. Dorotko, dziękuje za kolejną część tej niesamowitej historii, którą tworzysz Ty, Husaria i Ja. Fajnie jak zawsze się czyta. Bardzo się cieszę, że fani Husarii potrafią pokazać klasę. Słyszałam i widziałam ze środka boiska jak dziękowaliście Cougarsom, niestety fani Cougars nie byli już tak wylewni, i nie podziękowali naszym zawodnikom za grę. Jak widać w dalszym ciągu jesteśmy tak jak nasza Husaria na prowadzeniu. Potrafimy do końca zachować się jak na prawdziwego fana przystało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wśród naszych kibiców też nie wszyscy dziękowali :) Może dlatego, że nas jest więcej, to się znalazły takie rozsądne jednostki? :) Może ich kibicom ciężko było dziękować, skoro ich marzenia legły w gruzach? Nie wiem. Wiem tylko, że to pozytywne emocje wywołują pozytywne emocje :) Negatywne nie :)
    Mnie bardzo cieszy, że coraz więcej kibiców zostaje do czasu pożegnania obu drużyn. Jeszcze rok temu Kings Kraków dziękowali niemal pustym trybunom, podobnie jak Husaria... :) Idzie dobre :)

    OdpowiedzUsuń