poniedziałek, 30 grudnia 2013

3. Świętego Huzarego działalność uzdrowicielska :)


Tyle dobrego uzbieraliśmy :)
Padła propozycja, żeby zrobić akcję dla chorych dzieciaków na święta. Wymyśliliśmy, że można zrzucić się na gry dla jakiegoś szpitala, żeby leżące w nim dzieci miały chwilę oddechu od kroplówek, zastrzyków i badań. Husaria zbierała u siebie, ja u siebie i zebrało się trochę piniąchów. Kuba zamienił te trochę piniąchów na dwa wielkie pudła gier dla dzieciaków w różnym wieku. Szukając dojścia do szpitali, Joasia podsunęła nam namiary na Agnieszkę, która z ramienia IFMSA POLAND oddział w Szczecinie (Międzynarodowe Stowarzyszenie Studentów Medycyny – po naszemu) organizowała akcję obdarowywania prezentami dzieci leżące w szczecińskich szpitalach. Postanowiłyśmy połączyć siły. Husaria miała zaopatrzyć w gry szpitalne świetlice, a IFMSA dzieci w prezenty.  Obecność uzbrojonych zawodników miała dodać smaczku korowodowi świętego Mikołaja.
Ja Ci dam dwa misie, a Ty mi kask, ok?
Kuba stanął na wysokości zadania i choć mieliśmy trochę problemów ze spotkaniem się, bo albo on był zajęty, albo ja, koniec końców pod Lidlem w Dąbiu do mojego bagażnika trafiło 29 gier dla dzieci w różnym wieku.
Ponieważ trochę było problemu z kwestią gdzie i o której, a musiałam coś konkretnego podać Piotrowi, żeby rozpoczął selekcję ochotników, ustaliłam z Agnieszką, że przychodzimy we wtorek i środę od 17.00 na wskazane miejsce. We wtorek miał to być szpital na Arkońskiej, ale z rana zmieniłyśmy miejsce zbiórki na szpital przy ul. Wojciecha. Agnieszka stwierdziła, że jeśli zaczniemy od 17.00, to się nie wyrobimy, bo dzieci jednak dość szybko idą spać. Postanowili zacząć od 15.00 i zrobić Arkońską, a z nami od 17.00 lecieć Wojciecha.
Przyszły junior?
Objechałam kwartał dookoła, bo oczywiście nie było miejsca, żeby zostawić samochód. Na światłach zobaczyłam przed sobą kogoś z Husarii, bo miał naklejkę na zadzie pojazdu. Delikwent objeżdżał kompleks tak samo, jak ja. Za drugim podejściem postawiłam pojazd w pierwszym wolnym miejscu i udałam się na miejsce zbiórki po pomoc w taszczeniu gier. Rozmawiałam z Piotrem, żeby choć ze dwóch było, tych pomocników. Piotr się postarał. Przyszło siedmiu panów i jedna pani. Oraz oczywiście Monika i ja. Bardzo lubię te akcje, bo udaje mi się poznawać coraz większą ilość Husarzy. Kiedy na raz przedstawia się dwunastu, ciężko spamiętać, który jest który. Ale kiedy nowych mam dwóch czy trzech, to już bilobil niepotrzebny. Teraz z nowych dla mnie było dwóch Mateuszów, więc miałam dodatkowe ułatwienie. Poszliśmy pod moje auto i wyjęliśmy gry. Najpierw do zdjęcia wszystkie, a potem połowa została, bo na Wojciecha miały zostać dwa komplety. Jeden z Husarzy doniósł świeżo kupioną grę, bo jak wyjaśnił, nie zdążył się dołożyć do kwesty. Chwilę czekaliśmy na Agnieszkę i jej zespół, a potem poprowadzili nas do szatni. Panowie pomogli taszczyć wory z prezentami. I naprawdę mieli co dźwigać. Najpierw przebrała się Husaria, a przynajmniej część nieubrana. Bo niektórzy już przyszli w odzieniu, choć bez rusztowań. Gramolili się strasznie, dziewczynom przywdzianie księżniczkowych strojów poszło znacznie szybciej. Ekipę eleganckich futbolistów reprezentowali – Piotr we własnej osobie, Tomek, Michał, Adam, Jarek, Mateusz i Mateusz. Mikołaj z ekipy Agnieszki pasował do naszych, bo był wysoki i obłożony poduszką – miło się zaokrąglił. Broda trochę przeszkadzała, jak zauważyłam, bo generalnie miała być na gumce pod brodą naturalną świętego. Jednak w ferworze składania życzeń i przy co mniejszych pacjentach, którzy nie krępowali się świętością gościa w czerwonym chałacie i szarpali go za sztuczne uwłosienie, zsuwała się z brody podjeżdżając pod nos. Mikuś nie tylko ciągle drapał się po łaskotanym nosie, ale i wydłubywał kłaki z zębów. Niemniej jednak  - nie poddawał się i dzielnie odwiedzał oddział za oddziałem.
Przy takiej ekipie wszystko mniej boli :)
Kiedy już wszyscy się naszykowali, a nasz Tomek wdział zamiast kasku piękną mikołajową czapeczkę, ruszyliśmy labiryntem korytarzy w górę. Oczywiście kondukt wzbudzał ogromne zainteresowanie. Mało, że Mikołaj, mało, że wory wypchane straszliwą ilością prezentów, ciągane przez mięśniaków w dziwnych strojach, mało, że piękne dziewczyny, to jeszcze śpiewy i nawet gra na flecie! A jak! Sam kwiat młodzieży. Dla każdego coś miłego. Nie wiem, czy bardziej się dzieciaki cieszyły, czy my wszyscy, bo gęby się śmiały każdemu od ucha do ucha (gdyby narządów słuchu nie było, śmialibyśmy się wszyscy dookoła głowy).
Pierwszy dzień - prawie kompletny skład :)
Do małych salek szpitalnych trudno było wejść wszystkim, bo samej husarskiej ekipy mieliśmy dziesięć sztuk, a przynajmniej drugie tyle było medycyny z nami, więc wchodził Mikołaj, dwie pomocnice i tylu Husarzy, ilu się zmieściło, żeby oddychanie było możliwe. Oraz Monika, ale ona mała i drobna, więc w zasadzie wypełniała przestrzeń podpachową między Husarzami. Dzieci, jak dzieci. Jedne widziały prezenty i michy im się cieszyły, inne zahipnotyzowanym wzrokiem patrzyły na wielkie kaski z rusztowaniami, rodem z robocopa i kontakt z rzeczywistością odzyskiwały po dłuższej chwili… Przebojem imprezy okazały się misie. Miś, jak wiadomo, to antidotum na wszystkie smutki i strachy. Jest miękki i przytulaśny, a przytulanie się bardzo koi nerwy. Misie były w trzech kolorach. Ecru- zwane przeze mnie blondynami, kawa z mlekiem – czyli szatyni oraz brązowe w odcieniu pomarańczy – czyli rude (moje ulubione z racji słabości do tegoż koloru). Dla starszych dzieci były puzzle we wszelkich kombinacjach ilościowych od 60 elementów do 1000.
Gry podrzucone do świetlicy, chwila oddechu dla dostarczycieli.
W szpitalu było masakrycznie gorąco. Ubrana jak na Syberię, bo jechałam prosto z pracy, a u mnie grzeją tylko do godziny 12.00, poczułam, że za chwilę się uduszę. Nie było się z czego rozbierać, bo szpital był dziecięcy i to, co miałam pod spodem nie wchodziło w grę, jako odzież,  musiałam jakoś wytrzymać. Spojrzałam na Mikołaja, którego grzał nie tylko włochaty chałat i sztuczna broda, ale dodatkowo poducha na brzuchu. Stwierdziłam, że on daje radę, to ja też muszę.
W jednej ze szpitalnych sal Michał częstował słodyczami małego chłopczyka. Chłopczyk patrzył oczami jak talerzyki na wielkiego chłopa, przykucniętego przy nim, z wyciągniętą łapą wielkości kelnerskiej tacy, pełną słodkości. Facet ten miał pod pachą urwaną komuś głowę… Dziecko nie zwracało uwagi na słodycze i otoczenie, hipnotycznie wpatrzone w Michałowy kask.
Spadaj z cukierkiem... Taki kask bym chciał!
Adaś wzbudzał podziw w narodzie. Taszczył dwa wielkie wory, jakby niósł balony z helem. Rodzice obojga płci patrzyli z uznaniem. Niektórzy panowie z lekką zawiścią. Dostawali dobrą radę – zapraszamy na treningi. J Piotr krzepił uściskiem i zachęcał młodzież do dołączenia do ekipy. Patrząc na pełne optymizmu oblicze Tego, Który Zawsze Pomaga każdy wiedział, że szybko wróci do domu kompletnie zdrowy. Tomek świetnie zastępował Mikołaja, bo ten czasem strasznie wolno pokonywał sale. Na jednym oddziale personel szalenie nas polubił i ustawił się do zdjęcia. Ja byłam zachwycona dziewczynami z PUM, które nie tylko piękne były, ale i mądre oraz z poczuciem humory bardzo zaawansowanym.
Korowód...
No i flecistką, ale ona miała fory z racji posiadanego instrumentu. Z puzonem nie zrobiłaby na mnie takiego wrażenia, bo flet to jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
Kiedy zeszliśmy na izbę przyjęć, w jednym z gabinetów straszliwie krzyczało jakieś dziecko. Chwila konsternacji, po czym nasze czołgi wepchnęły się z pomocą. Okazało się, że nie trzeba było mordować lekarza, wystarczyło dać misia. Miś leczy wszystkie rany i uśmierzy każdy ból.
Uratowana przez misia...
Odwiedziliśmy trzy oddziały szpitalne, zostawiliśmy gry, zabawki i same uśmiechnięte twarze, wynieśliśmy wiele radości i obietnice od rodziców małych pacjentów, że spotkamy się na meczach. Zadowoleni, wróciliśmy do domów.
Husaria i zachwycony personel :)
Na drugi dzień umówiliśmy się w szpitalu przy Unii Lubelskiej. Agnieszka z ekipą zaczynała o 15, my dołączaliśmy o 17. Aby nie błądzić, miejsce spotkania wyznaczyłam przy bramie głównej. Husaria nie zawiodła. Z poprzedniego dnia był Tomek, Adam i obaj Mateusze, jeden Michał zamienił się na drugiego, Piotr i Jarek zamienili się w dwa Marciny i dodatkowo dotarł też Krzysiek. Michał, Marcin, Marcin, Mateusz, Mateusz – niemal M jak Miłość. W każdym razie znów udaliśmy się do mojego auta i wygrzebaliśmy pozostałe gry. Zadzwoniłam do Agnieszki, żeby dać znać, że już jesteśmy. Akurat kończyli kolejny oddział i wracali po nową porcję zabawek. Pilotowani telefonicznie dotarliśmy do kolejnych wejść i labiryntów. Kto tam miał co do przebierania, to się przebrał, ale poszło szybciej niż pierwszego dnia. Ruszyliśmy do akcji. Dziewczyny zachęcały Husarię do śpiewania kolęd, ale Michał stwierdził, że zna tylko „Dzisiaj w Betlejem”.
Panie stwierdziły, że wystarczy, zaczęły śpiewać, ale im uprzytomniłam, że to wszystko, co Michał zna. Dzisiaj w Betlejem i koniec. Co dalej –nie wiadomo. Równie zaawansowaną wiedzę zadeklarowali pozostali uczestnicy i dziewczyny zrozumiały, że na jakieś oszałamiające wsparcie w dziedzinie wokalnej liczyć nie powinny. Dużo się działo, bo w ekipie był Maniek i Michał, a oni robili sporo zamieszania i mogę nie pamiętać kolejności, ale najważniejsze, że pamiętam wydarzenia. J Michał początkowo dość nieśmiało podchodził do pacjentów. Wyglądał powalająco – wielki, bary szerokie niczym trolejbus, na barach husarskie rusztowanie (czyli już podwójny trolejbus) , bicepsy jak dwa balony stratosferyczne (ledwo mieścił się w drzwiach), pod pachą kask, w wielkiej, niczym szufla do odśnieżania łapie – misiek. Wychodził z sal bardzo rozczarowany. Nikt od niego nie chciał misia. 
"Matko, ale mi paszteta daje!"

- No nie dziwię się – mówię do niego. – Dzieci mają instynkt samozachowawczy, a każdego na pewno mama uczyła od małego, że takiemu wielkiemu się zabawek nie zabiera. To może boleć. Musisz robić bardziej friendly wyraz twarzy.
Popatrzył na mnie sceptycznie, ale już z następnej sali wylazł bez misia, za to z promiennym uśmiechem na obliczu. I uzupełnił stan miśków, wydzierając mi jednego. Zaprotestowałam ostro, bo miałam tylko trzy. Dziewczyny miały po pięć, ale nie chciał od nich wyciągać. Albo nie chciał się narażać, albo się wstydził. Choć pierwsze wydaje się wątpliwe, bo kto się oprze uśmiechowi Michała, i drugie nieprawdopodobne  - nie wygląda na wstydliwego. Żeby było jasne – do mnie się średnio uśmiechał :P To rozdawnictwo bardzo mu się spodobało, a stan uzupełniał ciągle u mnie, więc wobec malejącej w zastraszającym tempie ilości posiadanych przytulaków zaczęłam się przed nim chować. Już prawie się udało, bo wyciągnął łapę do jednej z koleżanek z PUM, ale gdzieś mnie dojrzał, bo uśmiechnął się jak rekin w filmach Disneya i ruszył w moją stronę. Ukryta za drzwiami tuliłam do siebie trzy rude miśki. Po chwili tuliłam już dwa.
Michał ćwiczy rozdawanie...
Na jednym z oddziałów głęboko rozczarowane porównaniem z Michałem dziecko stwierdziło, że jest za małe do futbolu amerykańskiego. Na to zareagował Maniek - wyskoczył zza pleców kolegi-giganta niczym Batman.
- Nie znasz się – pocieszył malucha. – Zobacz, jestem prawie taki jak ty i jestem w Husarii. Tylko wyzdrowiej i przyjdź, a my już ci pokażemy, jak grać.
Mały wyraźnie poweselał.
Friendly twarz zrobiona... :)
Gdzieś na trasie spotkaliśmy miśka wzrostu Michała. Maniek z Michałem zaciągnęli Monikę, żeby im zdjęcia zrobiła, ale jakoś ich nigdzie nie widziałam, tych zdjęć. Nabijaliśmy się, że jak jest zdjęcie Husarza z misiem na kolanach, to teraz można zrobić zdjęcie miśka z Husarzem na kolanach. Ale obowiązki wzywały i porzuciliśmy zabawę.
Mikołaj dnia drugiego był wysoki, ale bez poduchy dość patykowaty. Jedna z pań pielęgniarek stwierdziła, że kilku naszych ma bardziej mikołajowe kształty. Trudno się było nie zgodzić, ale choć optycznie niedoskonały, znakomicie wywiązywał się ze swoich obowiązków, więc nie podjęliśmy tematu zmiany.
Prezenty szykowaliśmy Mikołajowi po przeprowadzeniu rozpoznania. Jeden z Husarzy zaglądał do następnej sali i meldował, ile dzieci jest w środku, w jakim wieku i jakiej płci. A my wyciągaliśmy odpowiednie puzzle. I tu też się działo.
- Trzy dziewczynki, lat dwanaście – dobiegł nas raport.
Wyciągnęłam trzy paczki puzzli.
- Star Warsy??!! Dla dziewczynki??!! – Maniek patrzył na mnie, jakbym z księżyca spadła.
- A czego chcesz od dziewczynek? Myślisz, że dziewczynki Star Warsów nie oglądają?! – wściekłam się natychmiast. – Na świecie cię nie było, kiedy dwanaście godzin po bilety na Powrót Jedi stałam! Dziewczynki też oglądają Star Warsy!
Mateusz i już nie nasze gry :)
Nie wiem, kto by z tego starcia wyszedł obronną ręką, bo ja bardziej liniowa jestem, ale z drugiej strony Maniek ma wprawę i kondycyjnie lepszy jest w przepychaniu się. Na szczęście nic nie powiedział, łypnął tylko okiem. Następnym razem zakwestionował puzzle z Krecikiem dla małego chłopca. Tu oburzył się Krzysiek.
- Co chcesz od Krecika?! – przytulił pudełko do siebie. – Krecik jest super! Sam chciałbym takie puzzle…
Przyłączyłam się do chóru zwolenników czeskiego przedstawiciela rodziny kretowatych, ale jednocześnie razem z Mańkiem obserwowaliśmy uważnie, czy się Krzysiek nie za mocno zaprzyjaźni z gadżetem. Oddał go w następnej sali. Kolejny konflikt z Mańkiem wybuchł, kiedy mu dałam dla jakiegoś chłopca puzzle z Monster High. To takie buro-filutowe mordy zmor.
- Zwariowałaś?! Dla chłopca takie coś?!
- A dla dziewczynki?!
- Jaki chłopiec chciałby takie badziewie?!
- Dziewczynce też takiego bym nie dała. Chciałbyś dostać coś takiego?
- W życiu!
- No ja też!
Maniek łypnął okiem.
- A bo ty jesteś inna…
Sekundę zastanawiałam się, czy mnie obraził, czy uhonorował, ale doszłam do wniosku, że zawsze chciałam być inna i wreszcie mam potwierdzenie, że mi się udało :P Specjalnie dla Mańka umieszczam tu instrukcję, jak odróżnić, dla jakiej płci dedykowana jest zabawka. :D
Dla kogo zabawka :P
Król Michał i narybek :)
Prezenty znikały dość szybko. Spotkaliśmy znajomą naszego Hammer of the Year z maluszkiem (ogólnie trochę znajomych różnych Husarzy spotykaliśmy po oddziałach, ale nie zanotowałam wszystkich przypadków). Pozostawialiśmy coraz więcej roześmianych twarzy. Na jednym z oddziałów dzieci przymierzały z radością husarskie stroje. I największym zainteresowaniem wykazały się dziewczynki :P ( to do  Mańka). Tatusiowie i dziadkowie - wniebowzięci, cykali zdjęcie za zdjęciem. Przy kolejnym zaczerpnięciu puzzli, jeden z zawodników głęboko się zamyślił, wpatrując się w obrazek.
- Hmmm… Nie jestem pewien, czy to na pewno dla dzieci…
Co tam jest? Zainteresowaliśmy się gwałtownie. Goła baba? Okazało się, że nie… Na obrazku był zestaw napojów alkoholowych. Z jednej strony – obrazek fajny do układania (mówię z punktu widzenia układaczki), dużo szczegółów… No ale z drugiej…
- Damy jakiemuś dużemu – decyzja zapadła, pudełko poszło na bok.
Na oddział intensywnej terapii wejść mógł tylko Mikołaj z prezentami. My mieliśmy na sobie zbyt wiele zarazków. Poczekaliśmy grzecznie, aż odwali swoją robotę i zeszliśmy jeszcze na izbę przyjęć. Obdarowawszy ostatnie chore dzieci, udaliśmy się do przebieralni. Kto tam co miał do przebrania, to przebrał, pożegnaliśmy się serdecznie i ustaliliśmy, że trzeba zrobić po nowym roku w Elefunku lub Pinokio jakąś imprezę podsumowującą. Zwłaszcza, że zainteresowani wzięciem udziału w procesie rozdawniczym, którzy nie mogli przyjść, strasznie jęczeli na pw, że taka fajna impreza ich ominęła (stękanie się nasiliło po opublikowaniu zdjęć :P). Obiecałam, że to nie ostatni nasz kontakt z ekipą z PUM. Tym bardziej, że ekipa też była zainteresowana. :)
 
 
Everybody :)
 
Akcję uważam za bardzo udaną. Komplety gier dla różnych przedziałów wiekowych zamieszkały na czterech oddziałach, chore dzieci udało się na moment przenieść do krainy bez igieł i tabletek, a my przy okazji świetnie się bawiliśmy.

Kolejny raz dziękuję Piotrowi za zmontowanie takiej fajnej drużyny,  zawodnikom za liczne przybycie i entuzjastyczny udział w imprezie, ekipie z PUM – za współudział w przestępstwie, dzięki czemu udało się więcej, wyżej, dalej, a Monice – jak zawsze – za całokształt. :)

Ilość ulubionych zawodników rośnie w postępie geometrycznym :)
 
 
p.s. Mamy kandydatkę do drużyny :)
 

Nada się? :) (pytanie retoryczne :D)

2 komentarze:

  1. Durny program czcionkę mi zmienił, choć w części technicznej ciągle jest wszystko jedną zapisane :P

    OdpowiedzUsuń
  2. I żeby nie było wątpliwości - uwielbiam dyskusje z Mańkiem, zresztą tak samo, jak jego wesołą osobę :D

    OdpowiedzUsuń