O Sztafecie Marzeń dowiedziałam się dość późno, ale
na szczęście na tyle wcześnie, że zdążyłam wszystko poprzestawiać. Od momentu,
kiedy Czarny zapytał mnie, czy nie mogę mu pożyczyć kółka do pływania, wiedziałam,
że muszę to zobaczyć. Sama kółka nie mam, moje dzieci w wodzie radzą sobie
doskonale, ale rzuciłam hasło w pracy i wśród znajomych. Dostałam kaczuszkę,
która Czarnemu nie wlazłaby nawet przez głowę, chyba, że chciałby ją nosić w
charakterze korony. I obietnicę wypożyczenia dmuchanego delfina. Do końca tego
delfina nie dostałam, pewnie właścicielka obawiała się, że nie przeżyje
husarskiej szarży.
Na szczeciński pokazowy basen przybyłam nieco
wcześniej, wiedziona silną ciekawością, co panowie znów wymyślili. Wzięłam
kamerę, słusznie przypuszczając, że przyda się utrwalenie tego bardziejsze, niż
w słowie pisanym, bo najbardziej nawet obfity opis nie odda tego, co się będzie
działo.
|
Michał-zasłaniacz :) |
Husarię było widać od wejścia. Nowe, pikne, cyrwione
koszulki migały wesoło wszędzie. Obok Michał zestawiał wędkę, czyli kijek od
husarskiej flagi, co wyglądało, jakby tworzył zestaw asekuracyjny dla
nieumiejących pływać. Powitania oczywiście były serdeczne, uśmiechy nie
schodziły z twarzy. Uściski uściskami, a trzeba się było udać na trybuny, żeby
zająć strategiczne miejsca do oglądania i nagrywania. Na górze, przed wejściem,
zaczepiły mnie wolontariuszki fundacji Mam Marzenie, inicjatora całego tego
zamieszania, namawiając do nabycia drogą kupna losów-cegiełek. Los miałam
możliwość wymienić na różne cuda-wianki przygotowane przez sponsorów. Plus
wycieczkę do Szwecji dla czterech osób. Superowo – chciałabym mieszkać w Skandynawii,
wycieczka się przyda do zrobienia rekonesansu i ewentualnego znalezienia pracy.
Kupiłam losy i weszłam na trybuny. Gorąco było jak w piekle, a ja miałam na
sobie dwie koszulki - podspodnią
oficjalną pospotkaniową i wierzchnią – husarską z Białegostoku. Coś mi mówiło,
że nie przetrwam tych tropików. Zwykłe białko ścina się w temperaturze 42
stopni tego gamonia Celsjusza, a moje w 30. Groziła mi powolna denaturacja.
|
Czy ta woda aby nie chłodna? :) |
Z zadowoleniem zauważyłam, że wsparcie husarskie
stanowi ponad połowę obecnych i zajęłam miejsce. To znaczy pierdyknęłam torebkę
na krzesełka. Wyjęłam kamerę i zaczęłam nagrywać rzeczywistość. Z trzeciego
rzędu widok był cieniutki, bo w zasadzie wszystko działo się pod balkonem, na
którym siedzieliśmy. Naprzeciwko miałam niemal idealnie równe lustro wody.
Basen podzielony był w połowie (przynajmniej na oko w połowie) przegrodą. Na
przegrodzie były takie małe leżaczki, które okazały się pełnić funkcję tych
piprztyków startowych, które w czasach, kiedy jeszcze żyły dinozaury były
betonowymi bloczkami. Rozpoczęły się spekulacje, czy wybraliśmy właściwą stronę
na rozłożenie się oraz w jaki sposób nasi pokonają przeszkodę z piprztykami.
Padła propozycja, że jak się dobrze rozpędzą, to wyskoczą z wody metodą
delfinów i zwyczajnie przeskoczą nad nią. Rzuciłam przypuszczeniem, że może to
sprawdzian dla odważnych – przy osiągnięciu pewnej (dużej) prędkości bariera
podniesie się i delikwent przepłynie pod nią. Co się stanie z tymi, którzy
owej prędkości nie osiągną nie było omawiane. Dyskusję przerywali nam Husarzy w
negliżu, pozdrawiając nas z dołu.
|
Kryj się, kto może! |
Przeniosłam się niżej, gdyż więcej tam było widać z
tego, co się dzieje pod spodem. Próbowałam podejrzeć metodą wystawiania kamery
najdalej, jak dałam radę, ale niestety, ręka okazała się za krótka. Widziałam
to, co się chciało pokazać.
Po jakimś czasie bezładnego szwendania się, większość
ekip przeniosła się na drugi koniec basenu. Zaniepokoiliśmy się, czy aby nasza
strona jest właściwa do siedzenia. Niestety, nikt nie chciał lub nie mógł
udzielić nam informacji w tym temacie. Wykorzystując kamerę podglądałam naszych
na końcu basenu. Mało nie padłam ze śmiechu, kiedy zobaczyłam Krzyśka w
zielono-żółtym żółwiku i z pomarańczowymi rękawkami. Obok dalmatyńczykowe
„bicepsy” dmuchał sobie Kuba. O moje morale bardzo dbał Michał, który stał ciut
wyżej i trzymał flagę Husarii. Jak wiemy, wielki plastron materii. W chwilach,
kiedy mogłabym zobaczyć coś nieprzyzwoitego, zwyczajnie przesuwał plastron i
zasłaniał bezeceństwa. Mogę się tylko domyślać, co tam się działo, bo materia
majtała mi przed oczyma co chwilę. Przeniesienie się na drugą stronę flagi było
bardzo kłopotliwe. Konstrukcja krzesełek uniemożliwiała przemieszczanie się
ponad nimi, pewnie w związku z walką z pseudokibicami. Przepychanie się przed
ludźmi siedzącymi z przodu było krępujące i na pewno wkurzałoby wszystkich.
Pozostałam zatem na miejscu i podglądałam, ile się dało. Tym bardziej, że
Przemek poinformował nas, że potwierdził informację. Zawody odbędą się w części
przed nami.
|
Mam (po)moc, dam radę :) |
Czekając na start oglądałam sobie przechodzące w te
i z powrotem golasy. Korzystając z chwili nieuwagi Michała, który zapomniał, że
ma mi zasłaniać wszystko, wystawiłam kamerę w bok i nagrałam profesjonalny skok
Krzyśka w żółwika. Obaj przeżyli operację. Michał się zreflektował i więcej
niczego nie zobaczyłam. Na szczęście wkrótce impreza zaczęła się oficjalnie rozpoczynać.
Pan coś rzęgał w mikrofon, ale nie specjalnie było można zrozumieć co i w jakim
języku mówi. Początkowo nie potraktowałam tego zbyt poważnie, potem sobie
przypomniałam, że nie usłyszę, co wygrałam w losowaniu. Na szczęście wkrótce
albo jakość dźwięku uległa poprawie, albo mój narząd słuchu dostosował się do
przekazu.
|
Sympatia sił wyższych jest po naszej stronie! |
Imprezę rozpoczął przemarsz sztafet. Jeśli dobrze
zapamiętałam, było ich trzynaście. Dwie policyjne, dwie strażackie, dwie
dziennikarzy, zdaje się, że dwie żołnierzy NATO, jedna zawodniczek piłki ręcznej Pogoni, jedna
wolontariuszek fundacji Mam Marzenie, jedna Erazmusa – bardzo egzotyczna
optycznie oraz dwie Husarii, w tym jedna – specjalnej troski. W pierwszej
płynęli Junior, Tomek, Marcin i Damian,
w drugiej szaleli Krzysiek, Kuba, Rafał i Rossi. Dołączył też Hammer of
the Year, co należy policzyć mu jako podwójną zasługę. Wszak wszyscy wiemy, że ciężkie
narzędzia ogólnie kiepsko pływają, a nasze wystąpiło bez asekuracji. Nie da się
ukryć, że Sztafeta Specjalnej Troski, zwana oficjalnie Skrzydlatymi Jeźdźcami,
budziła ogromne zainteresowanie. Krzysiek w żółto-zielonym żółwiku i
pomarańczowych rękawkach, Kuba w kółku z Kubusiem Puchatkiem i
dalmatyńczykowymi rękawkami, Rafał w niebieskim kółku i dziwnie nie pasujący do
reszty Piotr i Paweł rwali wzrok wszystkich.
|
To, co najlepsze :) |
Prezentacje drużyn przeczekaliśmy, przeczekaliśmy
pokazy, jak ma wyglądać pierwsza konkurencja i pierwsza porcja zawodników udała
się na miejsce startu. Uzbrojona w cudowną kamerę zarejestrowałam cały proces
przygotowawczy, który ze względu na dużą atrakcyjność optyczną naszych
zawodników był szalenie ciekawy. Michał poszedł z flagą na dół, w związku z tym
miałam piękny widok na całość. Od razu widać było podejście do sprawy, bo
Junior rozpoczął przygotowania do wejścia do wody, a reszta pozowała Monice do
zdjęć.
|
Na miejsca, gotowi... |
Pierwsza konkurencja polegała na tym, że do wody
wchodziła para zawodników, stawali obok siebie, nakładając jakieś sznurki na
ręce – jeden na lewą, drugi na prawą, tak, że zewnętrzne ręce mieli wolne, a te
stykające się – związane. Na sygnał, którym było dziwne pierdnięcie jakiegoś
elektronicznego czegoś, zawodnicy startowali. Pierwsza zmiana zawierała cztery
sztafety. Poza Husarią płynęli strażacy, policjanci i żołnierze. Tylko strażacy
płynęli w pierwszej zmianie, używając wszystkich czterech rąk - związanymi machali jednocześnie, co pozwoliło
im się znacznie odsadzić od reszty. W drugiej takich sprytnych już było więcej,
w tym nasi.
|
...start! |
Po zakończeniu wyścigu na ekranie pokazały się wyniki, z których
absolutnie niczego nie zrozumieliśmy, bo wyglądało na to, że ci, co jeszcze
płyną, mają lepsze czasy, niż ci, którzy już są na mecie. Po jakimś czasie
zakumaliśmy, że wyświetlają nam tam międzyczasy, ale w pierwszej chwili
chcieliśmy iść robić porządki z kanciarzami.
W kolejnych biegach tej samej konkurencji szalenie
widowiskowo na tle pozostałych wypadała ekipa Erazmusa. Komentowaliśmy szeroko
ich umiejętności, zastanawiając się, czy nas aby nie przeskoczą w zawodach.
Oczywiście furorę robiła drużyna kółkowo-pływaczkowa, bo też byli w swojej
kategorii bezkonkurencyjni. Kuba płynął, ciągnąc na sznurku Krzyśka, który poza
pływaniem przyszedł przecież walczyć o pozycję celebryty, więc przez całą
długość toru machał do publiczności radośnie. Nie wiem, czy organizatorzy
sprawdzali, czy tylu wylazło z wody, ilu do niej wlazło, natomiast Husarii
skład pozostał niezmienny.
|
Trzeba dbać o wielbicieli! |
Druga konkurencja to było pływanie z piłką. Można ją
było pchać przed sobą, trzymać, cokolwiek, piłka musiała się przemieszczać i pływak
też. Nasi profesjonaliści poradzili sobie spokojnie, sztafeta specjalna znów
dała pokaz. Położona na husarskim liniowym brzuszku piłka średnio trzymała się
podłoża. Skulała się do wody (zupełnie nie wiadomo, dlaczego) i wyprzedziła
zawodnika. Zawodnik zdwoił wysiłki, żeby ją dogonić, ale wytworzona niczym
przez lodołamacz fala odpychała piłkę skokami. Im bardziej się rozpędzał, tym
bardziej uciekała. Rossi wystartował z piłką i kamerą. Płynął relaksacyjnie, na
pleckach, na brzuchu piłka, na piłce kamera. Ta ostatnia też poczuła się
rozluźniona i uciekła. Wykonała serię zdjęć podwodnych, zanim Rossi,
zaopatrzony w pożyczone okularki, zanurkował i ją wyciągnął z dna. Operacja trochę trwała, więc kiedy wykonał
nawrót kolejne sztafety szykowały się do startu. Głośno protestowaliśmy, że halo!
przecież nasi jeszcze nie skończyli! Przy dzikim wrzasku całej publiczności
Rossi dopłynął wreszcie do końca basenu i wygramolił się na zewnątrz.
|
Profesjonalna zmiana :) |
Kolejny wyścig nazywał się TORPEDA i polegał na tym,
że trzeba było wskoczyć do wody i jak najszybciej pokonać zadaną odległość. Tu muszę
powiedzieć, że nasza profesjonalna ekipa pokazała klasę. Pruli tak, że w
zasadzie ledwo nadążałam za nimi wzrokiem. Junior śmiało mógłby pociągnąć za sobą
narciarza wodnego, gdyby basen był ciut dłuższy. Skrzydlaci Jeźdźcy też pokazali klasę,
olewając czas występu, stawiając na widowiskowość. Nie pamiętam, czy Czarny zdewastował
swoje kółko w pierwszym wyścigu, czy w drugim, ale wylazł z wody zamiast w
kółku – w gumowej spódniczce.
|
Krzysiek zawsze trafia w... :) |
Do tego z bicepsa zsunął mu się jeden dalmatyńczyk.
Ostrzegłam go, żeby uważał, bo coś do gumy szczęścia nie ma – a to pęknie, a to
się zsunie. Popatrzył na mnie, ale na szczęście nie sięgnął - byłam za daleko :D.
Zamiast kółka wtyknął sobie za portki deskę z autkiem. W ramach torpedowego
spływu Rossi wyprodukował sobie indiańską karnację, rzucając się z piprztyka na
dechę. Wody w basenie prawie nic nie zostało, a wszyscy z zainteresowaniem
obserwowali piotrowy kilwater (dla niewtajemniczonych – tę wodę, co się za nim
kłębiła w czasie płynięcia). Każdy był ciekaw, jak wyglądają husarskie jelita i
czy wątroba nadaje się do przeszczepu. Ku naszemu zdziwieniu Rossi nie rozpruł
się od spodu. Co to jednak znaczy gruba skóra futbolisty! Rafał znów, kiedy
wskoczył w swoim niebieskim kółku, to zanim się wynurzył, przepłynął większą
część basenu pod wodą. Zaniepokoiłam się bardzo i darłam się z góry: Oddychaj! Oddychaj!
Husaria nie tylko skórę ma odporną, ale i płuca pojemne.
|
Zwycięski Lodołamacz |
Ostatnia konkurencja była kulminacją emocji wieczoru.
Nazywała się LODOŁAMACZ i była bardzo wyczerpująca. Dla wszystkich, poza jednym
zawodnikiem. Konkurencja polegała na tym, że pierwszy zawodnik startował z
długim, piankowym makaronem. Płynął do końca basenu, tam się do niego doczepiał
drugi zawodnik i razem, czepiając się makaronu płynęli po trzeciego, a potem po
czwartego. Pierwsza tura wyglądała dość wesoło, bo niektórzy wtyknęli sobie
makaron między nogi i wyglądali jak zdalnie sterowane łódki. Albo inaczej, ale
to nie jest blog tylko dla dorosłych i nie mogę napisać, jak kto wyglądali. U nas, na pierwszej zmianie startował Junior. Popłynął, potem doczepił się do
niego następny zawodnik, popłynęli po kolejnego, potem po ostatniego. I w
każdym z tych pływów Junior ewidentnie przodował. Nasi byli nie do zatrzymania,
zdaje się, że wygrali tę sztafetę, ale głowy nie dam, bo nie widziałam nikogo,
poza nimi. Wyleźli z wody, po makabrycznie męczącym pływaniu któryś już raz i
nic. Ani nogi nie zadrżały. Zastanawiałam się, czemu hymnu nie grają, bo po
prostu się należał. Patrzyłam na Juniora z daleka i zastanawiałam się, czy on
czasem nie jest sztucznie zrobiony. Super rzuca, świetnie łapie, doskonale
biega, znakomicie wygląda, rewelacyjnie pływa… Pewnie wygra też skok o tyczce i
WKKW… Jeśli jest coś, czego nie umie, to chyba teleportacja tylko została.
Jeszcze trochę i będę się bała do niego odezwać.
Sztafeta Specjalna poradziła sobie równie świetnie, choć
w pewnym momencie wydawało się, że zeżarli Pawła, bo go nie było widać ani na
makaronie, ani nigdzie w wodzie. Potem nastąpiło losowanie fantów. Ponieważ przy
odbiorze wygranego gadżetu trzeba się było ustawić do zdjęcia, a nie robiła tego zdjęcia
Monika, poprosiłam Adriana, żeby w razie wygranej odebrał za mnie akcesoria.
Nie lubię, kiedy obcy mają moje zdjęcia. :D Losowano jakieś dziwne rzeczy,
których zupełnie nie chciałam wygrać, więc nie żałowałam, że inni zgłaszają się
po nagrody, aż pokazało się coś, co chciałam. Szalik Husarii, którego nie
posiadam od meczu z Kings Kraków. Chciałam szalik. Losował Przemek, nadzieje na
sukces wzrosły. I jak wzrosły, tak zdechły. Kicha z grochem, a nie szalik.
Wszystkie trzy poszły do obcych. :)
|
Kurna, jakoś ślisko było... |
W czasie losowań nasze obie sztafety bardzo
dobrze się na dole bawiły, wpychając do wody wszystkich wkoło i siebie nawzajem.
W pięknym, pokazowym starciu liniowych do wody wleciał także Michał w pełnym
rynsztunku, na szczęście chwilowo bez flagi. Obawialiśmy się, czy to całe
rusztowanie, które ma na sobie nie zaszkodzi mu zdrowotnie, ale okazało się, że
nie utrudnia za bardzo ani pływania, ani wyłażenia z wody – Michał poradził
sobie z opuszczeniem basenu drogą tradycyjną – nie trzeba było spuszczać wody,
żeby wylazł.
|
Trzeba sobie pomagać |
Ogłoszenie wyników wyglądało tak, że najpierw
podziękowano dziesięciu sztafetom za udział, by na końcu nagrodzić trzy
zwycięskie. Czytano i czytano a naszych nie wymieniano. Kiedy zapodano przez
mikrofon, że trzecie miejsce zajęli panowie z Erazmusa, radość była ogromna, bo
to oznaczało, że jesteśmy w pierwszej dwójce. I rzeczywiście – za chwilę
zaproszono na podium z numerem 2 naszą sztafetę profesjonalistów. Pierwsze
miejsce zajęła jedna z drużyn strażackich. Panowie dostali dyplom i zdjęcia z
autografem naszego słynnego pływaka. Cieszyli się jak dzieci. Chwila dla
reporterów poprzedziła informację, że Skrzydlaci Jeźdźcy zostali wybrani
najsympatyczniejszą drużyną wieczoru, czy jak się to tam oficjalnie nazywa.
|
Zwycięska ekipa! Czarny na szkolenie z ubierania się :) |
Na
to hasło nasza Drużyna Specjalna poszła po nagrodę. Idąc – Krzysiek ściskał
wszystkich na trasie – ubranych, rozebranych – kto miał pecha i się nawinął.
Wszystko, co miało sprawne nogi zwiewało w popłochu, bo rozradowany zawodnik, w
swojej mokrej koszulce, dzielił się radością, ale i wodą z odzieży z każdym
przytulonym człowiekiem. Rozbawione towarzystwo ustawiało się do zdjęcia,
całując zdobyty puchar, czyli wielki karton mandarynek.
|
Victory! |
Imprezę zakończono uroczyście i zaczęliśmy się
rozłazić. Zaczaiłam się na dole, bo miałam obie koszulki Czarnego, ale
straszliwie się gramolił z ubieraniem. Zaczęłam się zastanawiać, czy czasem nie
przegapiłam, że ma warkocze, bo u nas zawsze najdłużej po basenie przebierały
się te z warkoczami. Stałam koło małej młodzieży Marcina i czytałam teksty na
telebimie… (Tak ogólnie to nie napisałam, że husarska młodzież przybyła licznie
bardzo. ) Podszedł Maniek i mnie rozproszył, a właśnie w oko wpadł mi tekst o
prawidłowych majtkach na basen. Poinformowałam go z niezadowoleniem, że nie
udało mi się doczytać, jakie są te właściwe majty i chwilę później obydwoje
wpatrywaliśmy się zachłannie w wyświetlane obrazki, nieco ignorując otoczenie.
Zanim informacja o galotach pojawiła się ponownie, z szatni wyszli ostatni
Husarzy, taszcząc ze sobą owocową nagrodę. Zostałam poczęstowana (najpierw
przez Tomka), potem z pudełka i obdarowano mnie pozostałymi witaminami z
poleceniem przekazania ich jakimś potrzebującym dzieciom. W sobotę o
dwudziestej miałam do dyspozycji jedną rodzinę, w której dwójka pociech właśnie
się wymieniała w szpitalach. Karolina opuściła ten na Unii, a Maja jechała do
Zdrojów. Albo do Zdunowa, nie pamiętam, w każdym razie daleko. Dzieciaki
ucieszyły się bardzo i przez moją osobę przekazywały podziękowania, gorące
uściski i buziaki.
|
Zwycięskie ekipy |
Ledwo żywa po pełnym wrażeń popołudniu wróciłam do
domu. Nagrałam sobie sporo z tej
szalonej imprezy, więc kiedy mam ochotę, wracam na basen i podziwiam naszych
bojowników o dziecięce uśmiechy. Kolejny raz – bardzo, bardzo dziękuję za
fantastyczną zabawę. J To właśnie za to Was lubię J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz