poniedziałek, 26 sierpnia 2013

3. Matematyka rulez!


Weekend 24-25.08.2013 zapowiadał się uroczo – impreza futbolowa na plaży w Świnoujściu. Udało mi się namówić całą masę znajomych na wyjazd. Część miała się pojawić w sobotę, cześć w niedzielę, kilku wariatów planowało jechać ze mną na oba dni. Posiadając jedno wolne miejsce w pojeździe rzuciłam zapytanie na stronie wielbicieli Husarii, bo może ktoś by się do nas dokleił. I dobrze, że rzuciłam, bo dowiedziałam się, że impreza została odwołana. Uczciwie powiem, że ciśnienie poszło w górę. Nie mam pretensji o odwołanie eventu – różne przypadki się zdarzają, sponsorzy mają forsę na gumce, raz dają, raz nie dają, raz mogą, raz nie mogą, sędziowie są zdrowi, albo chorzy albo pierwsze dziecko im się rodzi, złapali gumę w drodze albo małżonka strzeliła focha… Bywa tak, że z przyczyn nie do nazwania impreza się nie odbywa. Trudno. Cholera mnie wzięła nie z powodu odwołania imprezy, ale z powodu absolutnego braku informacji o tym fakcie. Zależy nam ponoć na promocji dyscypliny. Wszędzie, gdzie się dało wklejano zaproszenia, wypadałoby w tych wszystkich miejscach podać wieść, że się nie odbędzie. Pikuś szczecinianie, bo mamy do Świnoujścia jak splunąć, ale gdybym na ten przykład wybrała się w podróż z Krakowa, to kogoś na miejscu chciałabym uszkodzić i to znacznie. Rozumiem, że drużyny i zawodnicy zostali o tym przykrym fakcie poinformowani, zabrakło za to troski o kibica. Mam nadzieję, że to wpadka jednorazowa i że następnym razem informację o odwołanej imprezie będzie można przeczytać wszędzie. Musimy pamiętać, że zadowolony kibic przyprowadzi trzech następnych, niezadowolony zniechęci ze dwudziestu. To naprawdę mała rzecz, taka wiadomość i żaden wstyd, że coś nie wyszło. Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi i tylko taki człowiek nie ponosi porażek. Że sukcesów też nie ma to już się nie reklamuje. W każdym razie – skoro pracujemy nad promocją, to pracujmy z głową. To naprawdę nie kosztuje wiele, a bardzo się opłaci. Musimy pamiętać, że walczymy o kibica nie dlatego, że lubimy, jak jest wielu śmieciarzy na trybunach i rajcuje nas znikający w dużych ilościach popcorn, ale dlatego, że za kibicami idą pieniądze sponsorów. Husaria, żeby grać w sezonie 2015 w TopLidze, nie tylko musi wygrać kolejne złoto, ale skombinować kupę forsy… Z tym pierwszym sobie poradzi sama, w tym drugim musimy jej pomóc. Trochę bardziej, niż dotychczas. Tyle marudzenia.

Sobota całkiem zmarnowana nie została, bo okazało się, że grają Cougarsi. Grają z drużyną Griffons ze Słupska. Korzystam z każdej okazji do nauczenia się czegokolwiek, zatem jasne było, że się wybrałam. Zaciągnęłam Przyjaciółkę, która nie kryła rozczarowania, że Świnoujście zamieniło się w Szczecin. Nastawiła się nie tyle na facetów walczących w piachu, ale na gofry… Taka nasza prywatna tradycja. Nie liczyłam wprawdzie na to, że Cougarsi postawią pojazd z goframi, ale uznałam, że wszystko jest lepsze od siedzenia w domu. I przyznała mi rację, na boisko wybrała się chętnie. Przyjechałyśmy prawie w ostatniej chwili, ale nie był to półfinał Husarii, więc miejsce parkingowe znalazło się całkiem łatwo. Z radosnym zdumieniem zauważyłyśmy, że oddali trybuny i jest gdzie usiąść. Przy trybunach prowiant szykowali Husarzy, przygotowując się do wsparcia kolegów. Czy tam na razie do wsparcia własnych organizmów odpowiednią ilością kalorii. Zostałyśmy włączone w imprezę, ale że byłyśmy świeżo po posiłku, poprosiłyśmy o zakup wody moralnej w dużej flaszce. Niektórzy dosłyszeli tylko „przynajmniej pół litra” i moment po zamknięciu ust było koło nas pełno zainteresowanych napojem ludzi. Kiedy wyjaśniłam, że woda bynajmniej nie ma być ognista, ogół zebranych okazał głębokie rozczarowanie. Dzielny Zaopatrzeniowiec udał się w dal, w celu realizacji złożonych zamówień, a my poszłyśmy na trybuny. Na mecz wybierał się kawałek mojej rodziny, podjęłam próbę zlokalizowania jej. Trwało to moment, bo jednak nie było tam miliona widzów, po czym zajęłyśmy miejsca.

Mecz się rozpoczął. Z tekstów w necie wiedziałam, że aby myśleć o play-offach, Cougarsi muszą wygrać do zera. Mniej było ważne, ile do zera, natomiast to zero było szalenie istotne. Przypomniały mi się chore kalkulacje z siatkówki, kiedy to drużyna A wchodziła do półfinału wtedy, kiedy Drużyna B przegrała z Drużyną C i tylko wtedy, jeśli Drużyna C wygrała z Drużyną W, a Drużyna XYZ, grając w zielonych gaciach nie uległa Drużynie ZXY, kiedy byli w żółtych gaciach więcej, niż 21:17… Rozumiem, że jakoś trzeba uzasadnić obowiązkową dla wszystkich maturę z matmy, ale nie każdy maturzysta interesuje się futbolem amerykańskim! I nie każdy kibic ma maturę… Jak wprowadzą całki, żeby wyliczyć zwycięzców, to ja się wypisuję. Chyba, że Pani Architekt mi pomoże J

Komentator, głosem dyskretnie namiętnym, podawał od czasu do czasu wyniki pozostałych spotkań PLFA II. Może komuś coś mówiły, ja rozpiskę z obliczeniami zostawiłam w domu i zupełnie nie wiedziałam, czy mam się z podawanych rezultatów cieszyć, czy nie. Założyłam, że Cougarsi wiedzą i że to do nich jest gadane. Przy okazji – jeśli mogę prosić, żeby komentarz był nieco mniej dyskretny, bo go momentami kompletnie nie było słychać. A gdyby jeszcze ktoś tę moją prośbę mógł uwzględnić, to byłabym wdzięczna bardzo. Takich cymbałów, jak ja, na trybunach jest znacznie więcej, a fajnie jest wiedzieć, co się dzieje. Zwłaszcza, że główny sędzia nadawał decyzje do komentatora, więc my, szary lud na plastikowych krzesełkach, nie mieliśmy pojęcia, czy jest kara, dla kogo i za co.

Mecz na kolana nie powalał, bo nawet ja widziałam dużo błędów, natomiast jak zawsze ujmowała mnie wola walki i zaangażowanie. W ramach tej walki jakoś w pierwszej połowie karetka musiała zabrać jednego Cougarsa. Medycy podeszli bardziej profesjonalnie, niż do Kingsa, bo mu nogę usztywnili przed transportem. Porównując postury poszkodowanego i załogi medycznej stwierdziliśmy, że jeśli mu koledzy nie pomogą (temu poszkodowanemu znaczy się), to go zwyczajnie medycy powloką za pojazdem, bo sami nie załadują go do środka. Koledzy pomogli, karetka ruszyła i rozpoczęła się przerwa w spotkaniu, gdyż ponieważ nie można grać, jeśli nie ma zabezpieczenia medycznego. Zabezpieczenie zwiedzało z ofiarą miasto, ewentualnie jechali do Poznania, bo nie było ich i nie było. W czasie przerwy zawodnicy uprawiali gimnastykę, ewentualnie oddawali się innym rozrywkom. Goście na przykład pląsali po boisku, podbijając serca kibiców (moje na przykład). Roześmiane gębule prującego przez boisko pociągu Griffonsów (bo Gryfoni to w Potterze byli, nie śmiem obrażać szacownych graczy) po prostu czarowały. Oczywiście – kibicowałam Cougarsom, ale goście zyskali moją sympatię…

Karetka w końcu wróciła (pewnie zahaczyli o KFC, teraz mi przyszło do głowy) i mecz został wznowiony. Cougarsi świetnie rzucali, ale łapanie zupełnie im nie szło i kiedy widzieliśmy, że się szykują do miotania jajem, pół sektora prosiło „nie rzucaaaaaj, pliiiiiiiis!”. Prosiliśmy za cicho, gość rzucał. Jeden raz została piłka złapana przez Cougarsa i jeden raz przez Griffonsa… Statystyki powalające… W pewnym momencie Cougars (zdaje się, że 77, ale głowy nie dam) wyrwał się z piłką z zamieszania i popruł przez całe boisko, zdobywając  przyłożenie. Nieco niemrawa publika poderwała się na moment i cieszyła prawie tak mocno, jak zawodnicy. W pewnym momencie zademonstrowano nam walkę na wysokości. Piłka sobie leciała i wyskoczyło po nią dwóch zawodników, po jednym z każdej drużyny. Gruchnęło, jak z armaty, kiedy zderzyli się w powietrzu i mam wrażenie, że to po tym puknięciu jeden z Griffonsów położył się na skraju boiska i czekał na pomoc. Podjechała karetka, ładowali go i ładowali, na oko z pół godziny. Potem zjechali z boiska i zaparkowali na brzegu. Przyjechała druga karetka i rozpoczął się przeładunek. Skutecznie odwracali uwagę od tego, co się działo na boisku, bo czynności były nieco dziwne. Najpierw nasza karetka wyjechała z pełnymi noszami na świeże powietrze, a z nowej też wywlekli sprzęt transportowy. Przełożyli ofiarę z jednego łóżeczka na drugie, a pan troskliwie okrył ją takim zielonym czymś, jak fartuch do krwiodawstwa. Zielone fruwało, bo był wiatr, pan nie ustawał w staraniach. Wepchnęli poszkodowanego do nowej karetki i zamknęli wszystkie drzwi, pozostając na zewnątrz i kontynuując naradę. Spojrzałam na zegarek. Pozostawianie psów i dzieci w zamkniętych pojazdach na słońcu jest zabójcze, dorosłemu też zaszkodzi. Na szczęście dość szybko narada się skończyła i wszyscy wleźli do środka, do poszkodowanego. Nie było widać, co robią, mieliśmy nadzieję, że mu się nie pogorszyło… Okazało się, że nie, a przynajmniej nie o to chodziło, żeby ratować Griffonsa. Chodziło o deseczkę… Poszkodowanego przed położeniem na noszach przyczepiono do deski. Załoga „naszej” karetki chciała odzyskać sprzęt, zanim ten odjedzie w siną dal. Nie wiem, jak spod ofiary tę deskę wywlekli i mam nadzieję, że mu tą czynnością nie zaszkodzili, w każdym razie po chwili wylazł ze środka pan z deską, a poszkodowany wreszcie ruszył do miejsca, gdzie mu udzielą pomocy. My mogliśmy odetchnąć i obserwować spotkanie dalej. Jak już mówiłam, spotkanie głowy nie urywało, ale Cougarsi konsekwentnie parli do przodu, defensywa trzymała gości na dystans i mecz skończył się wynikiem 42:0 dla naszych. Czyli Cougarsi zrobili wszystko, żeby się na play-offy załapać, teraz trzeba było sprawdzić tę wyższą matematykę.

Kibice rozpoczęli ewakuację zanim sędzia dobrze piłkę w górę podniósł. Oni zwykle za szybko się rozłażą, co mnie osobiście bardzo irytuje, bo zarówno goście, jak i gospodarze dziękują prawie pustym trybunom. Ja rozumiem, że o 18 zaczynają się pasjonujące seriale typu „W kamiennym kręgu cnoty”, ale te dziesięć minut to i tak głównie reklamy oraz „w poprzednim odcinku”. Chyba można zaczekać, co? Fakt, że tak naprawdę nie było za co tym kibicom dziękować to inna sprawa… Publika prawie niema, radość okazywała bardzo powściągliwie. Zgromadzeni obok zawodnicy Husarii nie dali popisu dopingowania, na jaki się nastawiałam, pewnie z powodów konsumpcyjnych. Większość miała zajęte albo paszcze, albo ręce, a to dwie części organizmu do kibicowania niezbędne. J Mam nadzieję, że doczekam się następnym razem. Musimy robić szoł nie tylko na boisku, żeby ludzie widzieli, że się bawimy, że jest fajnie, że warto się dołączyć, bo jak się dołączą raz, to następnym razem będą już swoi… I następnych przywloką. To wszystko pracuje na dyscyplinę, więc należy różne wstręty i animozje pochować po kieszeniach. Kibiców aż tylu nie ma, żeby im się kazać dzielić. :P  Bardzo podobało mi się podsumowanie wielbicielki Griffonsów wygłoszone na koniec przez mikrofon. To się nazywa wsparcie. J

Ustaliłyśmy z Przyjaciółką, że na Husarię chodziła nie będzie, bo była na dwóch meczach FA i w każdym kogoś zwozili karetką… Pryszcz, gdyby źle wpływała tylko na przeciwników, ale Cougars jest nasz! Sama to zaproponowała, co świadczy o niej jak najlepiej – wyrabia się nam nowy fan J Nie możemy ryzykować kontuzji u żadnego Husarza, wszyscy są nam potrzebni w najwyższej formie, mamy wszak do zdobycia kolejne złoto.

W trakcie rozmów pozaboiskowych ekipa psychofanów doszła do wniosku, że należy przygotować profesjonalny plan wsparcia drużyny. Osoby zainteresowane przyłączeniem się do nas proszone są o kontakt ze mną na fb, ewentualnie drogą emilową (mysleiczytam@gmail.com), a podeślę wiadomość, gdzie i kiedy się spotykamy (ci, z którymi już się umawiałam nie muszą pisać, jesteście na liście, czy Wam się to podoba, czy nie :P). Planowany termin spotkania – pierwszy tydzień września. Przygotowany program przedstawimy do akceptacji władzom, trenerowi i zawodnikom, a potem będziemy go realizować. :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz