sobota, 18 kwietnia 2015

3. Tryknięci przez Koziołki


Znajomi i rodzina zabronili mi siadać do kompa przed upływem trzech dni, ale nie wytrzymam. Nie tyle z powodu nerwów, ale z powodu obaw, że zapomnę o niektórych szczegółach spotkania. Za to przesunę publikację, żeby mieć czas na zmianę niektórych wyrazów, jeśli to okaże się konieczne.
Weekend to piękny czas tylko z tego powodu, że jest weekendem. Natomiast dla mnie był ekscytujący po wielokroć. Bardzo ważne spotkanie w sobotni ranek, wyjazdowy mecz Cougarsów z Wilkami, a także mecz Husarii z Kozłami na przyjaznym kibicom boisku przy ul. Pomarańczowej...
Sobota była jeszcze miła i sympatyczna, mimo przykrej wiadomości o przegranej Cougarsów i słonecznych oparzeń na twarzy, których dorobiłam się o poranku. Niedziela zaczęła się paskudnie. Obudziłam się z kosmiczną migreną i myślą, że nie dam rady siedzieć na trybunach. Pudełko medykamentów i zabiegi agrotechniczne na organizmie pozwoliły mi się zreanimować na tyle, że mogłam dać się powieźć na Prawobrzeże. Załadowałyśmy pojazd kibicami, z innymi umówiłyśmy się na miejscu i mimo różnych przeciwności losu o 11.32 wysiadłam przy boisku. Pokulałam się przywitać z przyjaciółmi i znajomymi, po czym zamarłam na środku placu boju, niczym Lotowa żona. Naprzeciwko mnie, szczerząc żółtą kratkę kasku niczym najszerszy uśmiech, szedł ubrany w bojowy rynsztunek Rossi. Tak, ten sam, którego zwozili z boiska  w Białymstoku. Przebierał żwawo obiema dolnymi kończynami i ogólnie wyglądał na nietkniętego. Albo on ma już sztuczne te kulasy i mu zwyczajnie wymieniają na nowe po każdym meczu, albo uaktywnił jaszczurczy gen odtwarzania utraconego fragmentu organizmu, albo jest wariatem, który dobro drużyny stawia nad swoje zdrowie. Kochanym wariatem, ale jednak. W tym trzecim
przypadku wszyscy - zawodnicy, zarząd i kibice zaciągamy u niego wielki dług. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli go nigdy spłacać.
Przywitałam się ze wszystkimi, do których dotarłam i którzy chcieli się ze mną przywitać, wyściskałam Giselę, która poza swoją zwykłą życzliwością posiadała jeszcze fantastyczną fryzurę - różowe refleksy na jasnych włosach, pozytywne niczym słoneczne pocałunki. Jej widok poprawił mi humor i zmniejszył ból głowy o 30%.
Wróciłam do części kibicowskiej. Rozwiesiłyśmy nasze flagi, jak się dało (po stracie długich kijów nie jest to zbyt proste), a potem rozdałam najmłodszym kibicom resztę husarskich tatuaży otrzymanych od Marcina przed meczem ze Seelersami. Z radością zauważyłam, że dopisała frekwencja wśród naszych "starych" kibiców, a także - że ciągną na mecze nowych (sama ściągnęłam ośmiu).  Usadowiliśmy się wygodnie na trawie i mecz się rozpoczął.
Miałam w pamięci ubiegłoroczny sparing z Kozłami, w którym nie tylko zmasakrowali nas wynikiem, ale także usunęli z boiska kilku naszych graczy na długi okres leczenia i rehabilitacji. Obawiałam się zatem powtórki z rozrywki. Choć z drugiej strony, po meczu ze Steelersami i z Białymstokiem byłam pełna nadziei.
Ej chłopaki! Gramy, czy się opalacie?
Zaczęło się jak jesteśmy przyzwyczajeni - stratą punktów przez Husarię. Choć uczciwie mówiąc - straciliśmy je dopiero w drugiej kwarcie. :) Pierwsza była jedną wielką przepychanką na środku i przypomniał mi się pierwszy mecz Husarii, jaki w życiu widziałam - z Falconami. Tam też akcje rozgrywały się głównie in the middle of... Wracamy na Pomarańczową, niebieskie Kozły, zielona trawa...  Punkty dla Kozłów - safety. Tak sobie próbuję przypomnieć, ale to było chyba pierwsze safety widziane przeze mnie na żywo. Przypominam tym, co nie pamiętają:
  • Zagranie bezpieczne (safety) warte 2 punkty. W ten sposób punkty zdobywa obrona, gdy zawodnik ataku niosący piłkę w swoim polu punktowym jest szarżowany, wypuszcza piłkę aż ta opuści pole punktowe lubcelowo rzuca piłkę w ziemię (intentional grounding), aby uniknąć szarży. Dodatkowo, jeśli zawodnikowi obrony uda się zablokować wykop z powietrza, tak że piłka wędruje za linię końcową pola punktowego drużyny ataku, wtedy obrona zyskuje punkty z zagrania bezpiecznego. Podobnie dzieje się, gdy atak popełni określone faule w swoim polu punktowym – głównie nieprawidłowe blokowanie. Niekiedy drużyna ataku taktycznie wybiera oddanie "tylko" dwóch punktów drużynie obrony, gdy jest zepchnięta do własnego pola punktowego. Wtedy zawodnik ataku niosący piłkę sam klęka w polu – stąd właśnie pochodzi nazwa zagrania.

Nie wiem, czy tu było niebezpiecznie, ogólnie w kotle nie wiedziałam, gdzie piłka, gdzie sędziowie, gdzie góra a gdzie dół, dowiedziałam się o tych punktach z komunikatu sędziego głównego. Nic to, dwa nie majątek, odrobimy. Chwilę później Koziołki tryknęły nas na szóstkę, a potem dokopały jeszcze jeden punkt. Było zero do dziewięciu. Goopio to wyglądało... Michał (5) zdobył przyłożenie, ale nie zostało uznane, bo któryś od nas narozrabiał... Drogo nas kosztują te przewinienia.
Jeszcze goopiej było później, kiedy Kozły znów przedarły się przez naszą defensywę i na tablicy wyników trzeba było zamienić tę dziewiątkę na szesnastkę. :/
Elementy taneczne...
Denerwowało mnie to, bo ciągle byliśmy o włos od czegoś. Od zdobycia kolejnych prób, od złapania piłki, od przyłożenia. Sport to zdrowie. :P Dylan rzucał daleko i wysoko, ale nasi są zbyt niscy albo mają za krótkie łapy, bo większość tych podań była niekompletna. Kozły rzucały płasko i stosunkowo blisko i mieli w grze podaniowej o niebo większą skuteczność. Tym nas rozkładali. Przerwa zaczęła się koszmarnie. Obsługujący nagłośnienie, osobnik jak przypuszczam kompletnie głuchy, puścił naszym cheerleaderkom muzykę tak. że ptaki padały w locie, szyby z okien wypadały, a powietrze zdmuchiwało nam głowy z karków. Tylko ktoś absolutnie pozbawiony słuchu mógł uznać, że poziom głośności burzący mury Jerycha jest ok. Nie był ok. Publiczność próbowała ratować zmysł słuchu zatykając sobie uszy rękoma, ale rodzice z dziećmi mieli dylemat, czy ratować słuch swój, czy bagażu genetycznego. Modliliśmy się o rychły koniec pokazów, licząc, że nam odejmą nieco decybeli, ale nic z tego. Po występie formacji tanecznej głuchy spod namiotu uraczył nas muzyką rozrywkową. Trawa podwijała korzonki niczym spódnice i próbowała zwiewać z zagrożonego obszaru, ale siedzieliśmy na niej dość mocno i dlatego pozostała na miejscu. Upiorna przerwa wreszcie się skończyła, a mój migrenowy czerep rozpoczął odliczanie czasu do kolejnej tabletki. Bardzo proszę organizatorów, by przed następnym meczem upewnili się, że osobnik obsługujący sprzęt słyszy. Cokolwiek.
Nie tylko machanie pomponami, a co :)
W przerwie kilku ludzi domagało się ode mnie informacji, gdzie można kupić taką piękną bluzę z Husarią na plecach, jak moja. Pokazywałam palcem na zielony namiot, ale twierdzili, że już nie ma. Sprawdziłam - nie było. Ale za to były inne gadżety. Moja ekipa wzbogaciła się o koszulki na nowy sezon i kilka bransoletek. Przy pomocy zmywalnego tatuażu zrobiłam sobie husarską parasolkę na głowę, ale musiałam zrezygnować z jej noszenia, bo wiatr też ją sobie upodobał i co chwilę próbował mi ją zarąbać z głowy. Nie chciało mi się latać po osiedlu, a do tego bałam się, że jeszcze komu tymi drutami krzywdę zrobi, więc schowałam. Będzie na lato.
Przerwa na szczęście (hałas) skończyła się i wróciliśmy do gry. W trzeciej kwarcie dużo się działo. Kozły znów się po nas przeleciały, podwyższając wynik na 0:23, Mario z Juniorem zdobyli dla nas pierwsze 8 punktów (Mario TD, Junior w podwyższeniu), a z boiska nie wstał Rossi. Podjechała karetka, ale jakaś mikra taka i były problemy, żeby wielkiego chłopa do niej załadować. Zastanawialiśmy się, czy Rossi im nie wyjedzie tylnymi drzwiami w trakcie podróży, ewentualnie czy nie będzie musiał się na nich uwiesić, bo wychodziło, że zmieści się w pojeździe tylko do połowy. Jakoś jednak po kilku próbach udało się zamknąć drzwi i nie wystawał poza pojazd ani jeden kawałek naszego zawodnika. Karetka opuszczała sztuczną murawę w burzy oklasków. Po czym na parkingu rozpoczął się przeładunek Rossiego do innego pojazdu, niemal równie interesujący, co rozgrywające się na boisku wydarzenia.  A na boisku zaszalał James. Złapał piłkę po naszej stronie boiska, po wykopie Kozłów, włączył motorek w tylnej części ciała i jak to zwykle robił Marcin (18) - przeleciał przez wszystko i wszystkich, by pokonawszy 60 jardów zdobyć dla nas piękne przyłożenie. Euforia na trybunach, bo przecież 14:23 wygląda znacznie piękniej, niż 0:23.
Mecz był ogólnie nerwowy, ale szczytem był moment, kiedy na oko mieliśmy do TD jakieś 20 centymetrów. Pamiętam, jak w Białymstoku, w pierwszym moim finale, taką samą odległość próbowaliśmy pokonać na trzy sposoby. Najpierw normalnie. Potem Kosmos skakał nad linią defensywy przeciwnika. I kolejny sposób - nasza linia ofensywna wpychała gościa z piłką w pole punktowe przeciwnika. Skuteczne okazały się dwa ostatnie. Czemu Dylan rzucał, pojęcia nie mam, może dlatego, że go w Białymstoku nie było. Szansę zmarnowaliśmy i punkty przeleciały nam koło nosa. Kozły parły do przodu i w czwartej kwarcie zdobyły jeszcze dwa przyłożenia i jedno podwyższenie za punkt. Tablica wyników nie chciała współpracować, ewentualnie obsługujące ją jednostki nie chciały pogodzić się z wynikiem, bo uparcie pokazywała co innego, niż wynikało z naszych obliczeń. Porzuciliśmy jednak jej obserwację, bo na boisku działo się ciekawiej. Podciągnęliśmy wynik na 20:36 i czekałam na kolejne podwyższenia. W końcu w jednym z meczów Cougarsi w ciągu dwóch minut zrobili dwa przyłożenia, to czemu my nie możemy? No jakoś okazało się, że nie możemy. Pan w białej czapce zakończył mecz.
Zimny Lech i ciut sztywny Rossi...
To było pierwsze spotkanie Husarii, które mi się nie podobało. Może inaczej - podobało mi się, że podjęliśmy walkę, że w sumie uważam, że mogliśmy je wygrać, podobnie jak to w Białymstoku. Bo to znaczy, że poziom prezentujemy całkiem niezły. W porównaniu z zeszłorocznym spotkaniem, byliśmy o niebo lepsi. To czemu marudzę? Naliczyłam pięć sacków... Pięć razy nasz rozgrywający został powalony z piłką w ramionach. Ja się nie znam, ale misiętoniepodoba. Albo nasza linia ofensywna przysypiała, albo QB. Wiele było momentów, w których zastanawiałam się, czy Husaria nie ma pomysłu na grę, czy on jest tak przebiegły i skomplikowany, że zwyczajnie mnie wykiwali. Dla mnie Dylan grał swoimi krajanami, a Kozły natychmiast to przeczytały i obstawiały i Maria i Jamesa, niczym najbardziej napalone narzeczone. Może nie jest jeszcze pewien naszych? Ale przecież w Białymstoku było widać i grę Michałem i Juniorem... Być może zwyczajnie jeszcze nie dorosłam do wysokiego poziomu Topligi, spróbuję się dowiedzieć i poproszę Juniora o kolejne korepetycje. Nie chcę się denerwować dodatkowo, wystarczy mi to, co dostaję w standardzie. :)
Kolejny raz straciliśmy sporo w wyniku przewinień zawodników. O ile jakieś tam szarpaniny są dla mnie do zaakceptowania w ferworze walki o piłkę i jardy, to już słowne przepychanki są zupełnie zbędne. Może poza treningiem siłowym i szybkościowym wprowadzić też elementy panowania nad nerwami? To się naprawdę opłaci.
I znów byliśmy o włos od kary za szwendających się przy linii kibiców. Sędziowie zarządzili - wszyscy zbędni won. Zastanawiam się, czy nie można chwilę przed spotkaniem poinformować gawiedzi o zasadach poruszania się w tym szczególnie zagrożonym obszarze? Ile jardów musi stracić Husaria, bo ktoś z organizatorów poczuł się do odpowiedzialności i przeganiał łażące bezmyślnie bydło? Standardem są dzieci grające w piłkę przy polu punktowym. To naprawdę takie trudne do ogarnięcia? Może wprowadzić regulamin, że za każdy stracony przez kibica jard, wpłaca on na konto drużyny 100 peelenów? Dwa spotkania i mamy na autokar. Przynajmniej by mnie to tak nie irytowało. Próbowałam zainteresować sprawą wałęsającego się bez przydziału Mizia, kiedy przegnałam już jednego z fotoreporterów z boiska, ale Miziu mi poradził, żebym sama się tym zajęła. Pocałuj mnie w nos :P Za chwilę usłyszę, że mogę też TD zdobywać, skoro mi się nie podoba, że mało ich było. :) Nikt mnie nie słucha, bo w końcu kto ja jestem i jakim prawem się czepiam? Na Pomarańczowej nad tym żywiołem łatwiej zapanować, bo można zwyczajnie, jak sobie w ostatnim meczu zażyczyli sędziowie - wywalić wszystkich za płot. Ale już wkrótce wrócimy na Witkiewicza, a tam nie ma takich możliwości. Warto zastanowić się, jak zorganizować spotkanie, by kibice nie zaszkodzili Husarii.
Wracałam z Prawobrzeża dość rozczarowana, ale już mi trochę przeszło. :) Mam nadzieję, że na Pantery moja Husaria wzmocni obie linie. I z tymi rzutami do celu też można coś zrobić... Cele wybierać inaczej albo co... :)

Więcej zdjęć na fb u Moniki Bączyk, a także na profilu Husarii Szczecin.

p.s. puszczam bez zmian. Nie znalazłam wyrazów do zmiany :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz