czwartek, 12 lutego 2015

1. I'm back

Huuurrrraaaa! Wszyscy się radują… :P

Baaardzo długo nie pisałam, co wiązało się z katastrofą w postaci remontu generalnego w moim mieszkaniu. Katastrofa zaangażowała mnie od września, kiedy zaczęłam się pakować i trwała do grudnia, kiedy pożegnałam ostatnie poprawki i odnalazłam kabel do internetu. Rozpakowywanie pudeł w toku i pewnie przeciągnie się jeszcze z pół roku, bo większość zawiera książki, na które zwyczajnie nie mam teraz miejsca. Remont miał akcent husarski, bo robił mi go Marcin, jeden z zawodników, użytkując do tego celu swoją ekipę, w tym Czarnego, którego już Wam przedstawiałam. Czarny zresztą remontował mi chatę z takim zapałem, że bałam się, czy zostanie mi coś do mieszkania, ale jak się okazało – niepotrzebnie. Potężnym młotem rozwalił tylko to, co trzeba. Ogólnie o rekrutacji miałam pisać wcześniej, ale w budowlanej rzeczywistości zaginęły mi notatki… Postanowiłam zatem napisać z pamięci. Może nie być długie… :D

Przysypana pyłem i gruzem nie zaniechałam monitoringu. Podglądałam jednym okiem, co się dzieje u moich ulubieńców i nie da się ukryć, że tak do połowy października włosy mi dęba stawały na głowie. Żadnych informacji o rekrutacji, słowa o sponsorach, nowych graczach, czy może o nowym stadionie. Z zazdrością obserwowałam Białystok, bo Lowlandersi również zakwalifikowali się do TopLigi i od końca meczu, w którym zdobyli srebro, widać było działania na rzecz rozwoju drużyny. Oraz promocji dyscypliny, bo „dostali” nowe boisko. Rozwój futbolowej infrastruktury bardzo mnie cieszy. Raz, że nagłaśnia istnienie FA, dwa, że wreszcie może nie będę kibicowała w aromacie rozkładającego się za plecami moczu, jak to do tej pory było. Cudny jako miasto, pełen życzliwych ludzi na ulicy, Białystok zgrzytał tym brakiem wucetu przy boisku. U nas cisza.
Wreszcie w połowie października dotarła do mnie wieść, że rekrutacja będzie na początku listopada. Odetchnęłam z ulgą, bo już się bałam, że zarząd stwierdził, że wystarczy mu pucharów na półkach. Wygmerałam do ubrania, wszystko, co było w pierwszym z brzegu pudle, pamiętając, jak mi tyłek zmarzł poprzednim razem. Nasadziłam to na siebie z pewnym trudem, choć dzięki Monice B zjechałam dwa rozmiary odzieżowe i tak zabezpieczona ruszyłam w stronę boiska na Witkiewicza. Sprawy remontowe trochę mnie opóźniły i załapałam się już na rozgrzewkę, nie miałam zatem czasu za bardzo się przywitać. Niniejszym bardzo przepraszam tych, do których nie zdołałam się dopchać, bo byli już zaangażowani w procedury. Nie zdążyłam też przeliczyć rekrutów, bo latali po stanowiskach rekrutacyjnych niczym elektrony wokół jądra atomu – nie nadążałam oczyma. Miałam uzupełnić informacje po zakończeniu procesu, ale zapomniałam.
Pierwsze spojrzenie, takie ogólne i lekka konsternacja. Czy to na pewno rekrutacja? Kandydaci ogarnięci, sprawni w stopniu zaskakującym, szczególnie niektórzy, w kondycji wyścigowego konia… No no no… Marzłam  w nogi, postanowiłam się rozgrzać spacerem. W oczy rzucał się zawodnik z numerem 10 (zdaje się). Podejrzewałam, że może to jakiś sztuczny twór, który się nie męczy, szybko biega, daleko rzuca, ciężary taszczy, ale nasze ulubione sanki nieco zarysowały tę perłową, metalizowanie nieskalaną powierzchnię. Męczy się. Znaczy żywy człowiek.
Takich Robocopów było kilku, teraz muszę skonsultować moje notatki z rekrutacji z rzeczywistością. Ilu z nich się załapało i ilu zostało po morderczych treningach. Było nie było ćwiczą już kilka miesięcy.
Szalenie ucieszyła mnie wiadomość, że nasz Mario wraca. Moją sympatię zdobył oczywiście w ubiegłym roku, bo choć nie mógł grać w barwach Husarii, wniósł do niej dużo dobrego. Dzielił się swoją wiedzą, optymizmem, a w czasie finału potrafił sprzedać kopa zawodnikom przygnębionym niewłaściwym obrotem wydarzeń na boisku. Do tego jest niesłychanie socjalny – nie ma problemu, żeby się z nim porozumieć. Szybko i chętnie uczy się języka polskiego, a także jest pełen wyrozumiałości i dobrej woli w próbach porozumienia się z nim po angielsku, nawet jeśli rozmówca zna głównie „good morning” i „hands up”. Do tego z zaangażowaniem brał udział w głupawych zabawach integracyjnych, przygotowanych przeze mnie na ognisko po jednym z meczów. I jeszcze ściągał pozostałych zawodników! Pozytywnie nastawiony Marian jest przyjacielem całego świata, choć obserwując jego ćwiczenia, którymi chętnie dzielił się na swoim facebookowym profilu zaczęłam się zastanawiać, czy też nie jest sztucznie zrobiony. Takich rzeczy normalny człowiek nie jest w stanie wykonać. Tylko taki zbudowany ze sprężyn i plasteliny. W każdym razie Mario – welcome Cię serdecznie!
Husaria działa na różnych frontach tak aktywnie, że na „moją” akcję One Billion Rising ma przyjść tylko kilka sztuk, bo reszta obstawia inne wydarzenia. Nie mogłam zmienić terminu, bo OBR jest imprezą ogólnoświatową, ale zapamiętam to organizatorom imprez, które mi Husarzy podkradły :P
Pierwszy mecz Husarii już w pierwszy dzień wiosny i mam nadzieję, że będziecie ich ze mną gorąco dopingować, a kto nie może się pojawić na stadionie, zobowiązany jest trzymać kciuki w miejscu aktualnego pobytu.
Nie powiem Wam jeszcze, gdzie grają, bo jest problem ze stadionem. Topligowa drużyna może nie mieć gdzie rozegrać meczu, bo są jakieś zawody piłki nożnej fefnastej ligi ochnastego poziomu. Brawo! Świetna reklama dla miasta.
No. To można powiedzieć, że wróciłam na dobre. Wkrótce dalsze wpisy. Zdjęcia z rekrutacji na profilu Moniki, a ja postaram się coś wrzucić, kiedy się dopcham do kompa w domu.  


I news nad newsami - Husaria ma sporą ekipę w reprezentacji Polski. Na powołanie do narodowej drużyny futbolu amerykańskiego załapali się Paweł Miziński (22), Marcin Kaim (18), Michał Szczurowski i Filip Ilnicki, a ostatnio miejsce w niej wywalczył sobie także Kuba Berezowski (53). :D Pękam z dumy i czekam na więcej. Oraz na sezon. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz