poniedziałek, 5 maja 2014

2. O tym, jak Cougars Szczecin wygrali nie tylko na punkty.



Na mecz wybrałam się bez żadnych złych przeczuć, ciekawa, jak z Sowami poradzą sobie nasze Kuguary. Leciałam z wywieszonym jęzorem, nieomal z lasu, bo Spacerowa Niedziela z Klubem Kniejołaza zakończyła się sporo później, niż planowałam, że się skończy. Dotarłam, zajęłam ostatnie wolne miejsce na parkingu i za Agnieszką i Tomkiem ruszyłam w stronę trybun. Ludzi jeszcze nie było zbyt wielu, miejsc do dyspozycji sporo, ale od razu rzucało się w oczy, że poprzednio na trybunach siedziały wyjątkowe brudasy. Na krzesełkach było pełno piasku i łup od słonecznika. Uwielbiam słonecznik, ale nie znoszę syfu, który robią jego niechlujni konsumenci. Rzeczywiście - wielkim problemem jest plucie łupami do woreczka, czy puszki po napojach. Normalnie twarz urywa i ręce mdleją. :P  Życzę każdemu śmieciarzowi, żeby mu pluto tym syfem na wycieraczkę mieszkania, na balkon, samochód i co tam jeszcze ma. Póki się nie nauczy, że otoczenie zostawia się takie, w jakim chce się żyć. No chyba, że ktoś uwielbia przylepione do portek łupki, szeleszczące pod nogami torebki po chipsach i śmierdzące, rozkładające się jedzenie wokół. To wtedy proszę o stworzenie sektora dla syfiarzy, bo jednak nie każdy jest zwolennikiem spędzania wolnego czasu na śmietniku.
Cougars omawiają chwyty.
Wracając do meczu… Usiadłam sobie przy Husarii, bo zwykle siadam koło kogoś, kogo znam. Poza tym chciałam patrzeć, czy nie rozrabiają. :P  Drużyny rozgrzewały się, przy naszej barierce akurat ćwiczyła Cougarsowa linia, co z racji mojej sympatii do liniowych bardzo mi podpasowało. Po zakończeniu rozgrzewki część Cougarsów i część Husarii przywitała się bardzo miło, co oczywiście szalenie mi się podobało, po czym gracze poszli na koniec boiska po ostatnie wytyczne, a oglądacze próbowali znaleźć mało oplute przez słonecznikożerców miejsca, żeby tyłki posadzić. Mecz ciekawił mnie nie tylko jako mecz, ale chciałam też obejrzeć grę Sów, z którymi Husaria wygrała tylko jednym punktem, doprowadzając kibiców tkwiących przed monitorami komputerów do stanu przedzawałowego. Oraz oczywiście – pierwszy mecz Cougars w tym sezonie, dostępny dla moich oczu. Rozumiem różnicę między meczem wyjazdowym i na miejscu, wiem, że miejscowy zespół ma handicap, który wynika nie tylko z grania na znanym sobie terenie, czy przy wsparciu własnej publiczności, ale przede wszystkim z szerszego asortymentu dostępnych zawodników. Nie każdy może sobie pozwolić na wyjazd, czasem wygrywa praca, bo z czegoś żyć trzeba, a czasem nauka, bo profesorowie mogą nie być miłośnikami sportu. Rozumiem słabszą dyspozycję na wyjeździe. Brałam poprawkę na wszystko, dodatkowo i najmocniej na to, że ciągle na FA znam się bardzo mało.
Wy się tu spokojnie opalajcie, a ja cichutko pobiegnę tam...
Rozsiadłam się wygodnie na wyczyszczonym wcześniej krzesełku i czekałam na rozpoczęcie meczu. Przyjezdni narazili mi się już na początku, kiedy to do losowania wychodzili kapitanowie obu drużyn i jeden z sowiej ekipy przyodział się na tę okoliczność w husarski szalik. Żerowanie na lokalnych konfliktach jest dla mnie zupełnie niepotrzebną i niesportową demonstracją. Nie podoba mi się, jako wielbicielce Husarii, używanie jej barw do podbijania Cougarsowego bębenka. Dla mnie takie przedmiotowe traktowanie husarskiego szalika to brak szacunku, a także niewiara we własne siły. Zrozumiałam przesłanie w ten sposób – chcemy wkurzyć zawodników Cougars Szczecin, co z pewnością zaowocuje błędami na boisku. Wniosek – bez tego nie wygramy. :P  Formalnościom stało się zadość i odpowiednie formacje zawodników weszły na boisko. Nie latały we mnie jakieś szalone emocje, bo jednak znam tylko jednego Cougarsa i moje przywiązanie do tej drużyny jest znacznie słabsze, niż do Husarii, ale coś tam jednak się tliło. Początek meczu był średnio fascynujący. Po przypomnieniu sobie Juniorowego wykładu o pozycjach skupiałam się na rozpoznawaniu funkcji zawodników i obserwowaniu gry z punktu widzenia skuteczności ich reakcji. Różnie było. Raz szło, raz nie, raz widziałam, co się dzieje, drugim razem wszystko zasłaniali przesuwający się wzdłuż linii rezerwowi Owls. Pierwsze przyłożenie w meczu zaliczyli goście.

W pewnym momencie Cougars ruszyli i po akcji podsunęli się pod pole punktowe przeciwnika. Jakieś zamieszanie z tego tytułu wynikło, z mojego miejsca średnio widoczne, bo był to drugi koniec boiska. Karę otrzymał zawodnik gości i w zasadzie od tego momentu mecz oglądało mi się bardzo nieprzyjemnie. Zawodnik ukarany podjął dyskusję z sędziami, że się tak dyplomatycznie wyrażę, co zaowocowało kolejną karą, a później wywaleniem go z boiska. Konsekwencją wydarzeń był bardzo brzydki mecz. Trener Sów wbiegał na boisko, a kilku zawodników zachowywało się, delikatnie mówiąc, niegrzecznie. Kwestionowano już każdą decyzję sędziów, chyba, że czepili się Cougarsów. Do końca pierwszej połowy Sowy zarobiły 60 jardów kar za złe zachowanie.
Rozumiem, że można się z decyzją sędziego nie zgadzać, rozumiem, że można być wściekłym, ale nie rozumiem, dlaczego nie można zachować komentarzy dla siebie, zwłaszcza jeśli się wie, że można nimi zaszkodzić drużynie. W żadnej ze znanych mi dyscyplin ganianie kadry po miejscu gry nie jest akceptowane przez sędziów, skąd zatem zdziwienie, że lekkoatletyka trenera Owls nie została przyjęta przez arbitrów z zachwytem??
Cougars nie dali się sprowokować i grali swoje. Popełniali błędy, podobnie jak Sowy, tracili piłkę i odzyskiwali, ale zachowali spokój, grali coraz lepiej i to przesądziło o ich zwycięstwie. Moim zdaniem od usunięcia zawodnika nr 7 z boiska Owls pomylili przeciwnika w tym meczu. Nie grali przeciwko Cougars, tylko przeciwko sędziom, a z nimi jeszcze nikt nie wygrał. Sędzia nie może pozwolić sobie na akceptację chamstwa na boisku, bo może dojść do zwykłej burdy, dlatego reagować musi od razu i ostro. Pytanie, czy nie za ostro należy skierować do odpowiednich organów, natomiast dyskusja, jaki wyraz czy gest jest wystarczająco obraźliwy, by sędzia mógł zareagować jest dyskusją zbędną i jałową. Zdenerwowane Sowy popełniały coraz więcej błędów w grze, co skrupulatnie wykorzystywały Kuguary, poprawiając nie tylko wynik punktowy, ale i nastroje w drużynie. Bardzo się cieszę, że nie dali się sprowokować i grali swoje. Jako kibicka od zawodników oczekuję nie tylko walki na boisku, ale i odpowiedniego zachowania się. Chcę być dumna z drużyny, której kibicuję, a nie się za nią wstydzić. Sowy chojrakowały przed meczem, prowokowały husarskim szalikiem, ale w decydujących momentach nie potrafiły zapanować nad emocjami. Dowiedziałam się, że wśród nich jest wielu zawodników, którzy jeszcze rok temu grali w ekipie juniorów. Może to im puściły nerwy, nie wiem, ale od tego są starsi i bardziej doświadczeni, od tego jest też kadra, żeby studzić emocje i kierować złość w odpowiednią stronę. Powtórzę za byłym trenerem reprezentacji Polski w siatkówce, Raulem Lozano – sędzia może się mylić, ale my musimy grać tak, żeby nam te pomyłki nie szkodziły. Przypominam, że ten argentyński krasnal zdobył z naszymi wieżowcami srebro w mistrzostwach świata i przez kilka lat utrzymywał bardzo wysoki poziom reprezentacji. Festiwal sowiego chamstwa zakończyła piękna seria – wściekły rzut butelką o ziemię, kopnięcie przez zawodnika schodzącego z boiska numerka oznaczającego odległość jardową oraz prymitywny foch przy zwyczajowych podziękowaniach. Tylko jedna Sowa wyszła naprzeciw Cougarsom, żeby uścisnąć sobie dłonie. Gratuluję kultury, współczuję kolegów. Sowie zachowanie na szczecińskim boisku było dla mnie szczeniackie i pokazało, że nie dorośli do gry w oficjalnych rozgrywkach. Przegrywać też trzeba umieć, zwłaszcza, gdy się przegrywa na własne życzenie. Błędy sędziowskie nie powinny absolutnie wpływać na ich zachowanie w stosunku do Cougars, bo nie oni za te błędy odpowiadają. Zamiast się spiąć, jak to zrobiła Hiszpania w 2007 roku, kiedy wściekła na pomyłki sędziów korzystne dla przeciwnika pokonała w finale ME siatkarzy Rosję, wywalali złość na prawo i lewo. Zaszkodzili atmosferze w zespole i odwrócili uwagę graczy od tego, po co rzeczywiście przyjechali.

Bardzo się cieszę, że szczecińska drużyna wygrała. :) Nie wiem, czy się za mocno nie rozpędzam w marzeniach, ale szalenie podoba mi się myśl „złoto dla Husarii i srebro dla Cougars  po finale na Witkiewicza”.  :) Gratuluję zwycięzcom zimnej krwi i dziękuję, że pokazali klasę. Można by nadąć balonik jeszcze bardziej i rozprzestrzenić teorię, że dobro zwycięża, a zło jest ukarane (piję do husarskiego szalika na wstępie), ale bez przesady z tą propagandą. :) Nerwowym zawodnikom gości proponuję przerzucenie się na szachy. Tam zwyczajowo rezultat meczu zależy od zawodnika, a sędziowie w większości turniejów mają zadania głównie formalne. Choć serio mówiąc, mam nadzieję, że przeanalizują swoje zachowanie w szatni i wyciągną wnioski z tego, co się stało. Jestem pewna, że gdyby bardziej zajęli się grą, a mniej arbitrami, szczecinianie mieliby większy problem z pokonaniem ich.
Dziękuję Cougarsom za mecz, a części Husarii za wspólne kibicowanie naszym :P   


Więcej zdjęć jak zawsze  -u Moniki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz