poniedziałek, 10 marca 2014

2. Marcin - Mały Wielki Człowiek.



Maniek rzuca się w oczy. I w uszy. Choć wielkościowo znacznie odbiega od opisanych już przeze mnie Husarzy (w każdą stronę odbiega), to jakoś tak nie ma problemu, żeby go zauważyć. Pierwsze mańkowe skojarzenie, kiedy gmeram w mrokach mojej sklerozy, to zawody na najpiękniejszego zawodnika. Te zawody trwają nieustannie, na każdym treningu, na spotkaniu towarzyskim, wszędzie i zawsze. Który jest najpiękniejszy, ma najładniejsze buty, fryzurę i co tam jeszcze można mieć. Ilość startujących w konkurencji zawodników zadziwia, ale zabawa jest przednia, bo każdy wygrywa w swojej kategorii. Maniek bryluje w zawodach, zasłaniając i przekrzykując kolegów w każdym rozmiarze. Rozwaliła mnie ta zabawa, kiedy pierwszy raz dane mi było ją obserwować i szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby miała mi się kiedyś znudzić. Uczestnicy mają zaskakujące pomysły. :) Marcin ma język ostry jak brzytwa i przysłuchiwanie się jego dyskusjom z "konkurentami" szalenie wciąga.
Wszędzie wlezie...
Ogólnie moje pierwsze wrażenie w marcinowym temacie można opisać jednym słowem - kogut. Pięknie upierzony, z głosem takim, że w sąsiedniej wsi słychać, dostojnym krokiem przechadza się po swoim terenie i za próg nikogo obcego nie wpuści. A niech no tylko ktoś choćby palec wystawi - Maniek urąbie przy samej... twarzy. :) Nie powiem - życzliwy i wesoły, ale widać, że na jego szacunek trzeba długo i ciężko pracować. Wychodzi do obcych, rozmawia, nie ma problemów z nawiązywaniem znajomości, tylko od razu czuć, że nie każdemu będzie dane awansować z pozycji znajomego. Bardzo mi się podoba jego ciut specyficzne poczucie humoru, a także dystans, jaki ma do siebie. Z tym pierwszym nieco przypomina mi mojego siatkarskiego ulubieńca, Pawła Zagumnego. Teksty Marcina, podobnie jak Pawła, adresowane są do wyrobionego intelektualnie słuchacza i byle głąb na pewno nie wyłapie, o co w nich chodzi naprawdę. Jako miłośniczka inteligentnej szermierki słownej bardzo doceniam takie dyskusje. I jest to jeden z powodów, dla których Mańka darzę wielką sympatią. Pisałam o jego dystansie do siebie. Widać, że ma swoją hierarchię wartości, którą sam układa i sam zmienia, a otoczenie może co najwyżej z otwartymi ustami podziwiać, bo on zupełnie nie przejmuje się, co otoczenie na to. Nie lubi go? To nie jego zmartwienie. Lubi? No cóż, bardzo mu z tego powodu wszystko jedno. Zna swoją wartość i nie potrzebuje się z nikim porównywać. Szalenie podobało mi się jego wystąpienie w czasie mikołajkowej akcji rozdawania prezentów dzieciakom w szpitalach. Mały chłopiec, patrząc na chodzący kawałek Chińskiego Muru, czyli Michała, zmartwionym głosem stwierdził, że jest malutki i nie da rady grać w futbol. Wtedy pojawił się Maniek, zaprezentował się w całej okazałości i stwierdził, że młody się zasadniczo pomylił. Przecież on jest niewiele większy, niż mały pacjent, a w futbol gra i to jak! Uśmiech, który pojawił się na buzi dziecka wart był każdych pieniędzy. To jedno z moich ulubionych wspomnień z tej akcji. Malec dostał jasny komunikat - nie ważne, jak wyglądasz, ale co robisz ze sobą, ze swoim życiem. Nie od aparycji czy wzrostu zależy, co osiągniesz, ale od zaangażowania i włożonej pracy. Wtedy chyba po raz pierwszy zajrzałam pod Mańkowy pancerz. Wprawdzie nie dla mnie go uchylił, ale znamienne było, dla kogo i dlaczego.
Ziemia z tej pozycji jest znacznie ciekawsza :)
Wielokrotnie słyszałam opinie kolegów  z drużyny na jego temat. "Można go lubić lub nie lubić, ale nie można go nie szanować". " Potrafi zjechać, aż w pięty człowiekowi pójdzie, ale nigdy nie czepia się bez powodu". " Kiedy ktoś się na mnie wydziera, zlewam to. Ale kiedy Maniek spojrzy, zapierniczam do wyrzygania". Panowie widzą, jak ciężko pracuje na treningach i poza nimi, doceniają, że pomaga, na swój nazistowski (jak mówią) sposób. :)
Jak mówi – jego kontakt z futbolem zaczął się od Krakowskiego. Nie pamiętał daty, ale sobie wygooglałam, że debiutował w 2008 roku. Przyszedł na pierwszy trening i już został. Do tej pory grał w formacji obrony, na pozycji Defensive Back (DB) czyli tylnego obrońcy. Teraz szykuje się do pierwszego sezonu w ofensywie, na pozycji Wide Receiver (WR), czyli tego pershinga, który zwykle dostaje piłkę i ma pruć przed siebie ile fabryka dała. Dla Mańka pozycja zmieni nazwę na Wild Receiver. Mało, że dużo fabryka dała, to jeszcze tylko samobójca będzie chciał go zatrzymać. :) Zmiana, jak twierdzi, diametralna. Z tego, co zadaje ból, w tego, który zbiera największy łomot. Nie obawia się jednak, doskonale wie, że jest nieśmiertelny. Cieszy się, że Piotr obdarzył go zaufaniem i umożliwił sprawdzenie się w nowej roli. Stoi przed dużym wyzwaniem i to dodatkowo motywuje go do pracy. Kandydatom na tę pozycję radzi, by nie rozpamiętywali pierwszego zmasakrowania, tylko jak najszybciej wrócili po drugie. Człowiek się do wszystkiego przyzwyczaja… :) Zaleca łomot w biegu, bo twierdzi, że wtedy siły rozkładają się bardziej przyjaźnie dla ofiary przemocy. Najgorzej dostać, kiedy się stoi. Mówił przekonywająco, coś o siłach i prędkościach, ale nie spróbuję. Popytam najwyżej innych. :D Cieszy się, że istnieje rywalizacja o jego pozycję, bo to oznacza wzrost poziomu graczy. W jesiennym naborze przyszło kilku dobrych zawodników, kilku weteranów wzięło się za siebie i walka o miejsce na boisku zapowiada się szalenie interesująco.
 Na trening przychodzi, bo chce. Bo lubi. Bo bardzo mu się to podoba. Poza regularnymi treningami chodzi na siłownię, gdyż ponieważ przygotowanie do sezonu tego wymaga. Na treningu nie wszystko da się zrobić, nie wszystko przećwiczyć. Siłownia pozwala utrzymać ciało w kupie. Ciało w kupie jest mniej podatne na kontuzje, kiedy ktoś w nie piźnie. To się nazywa – trzymać formę. A nikomu nie trzeba tłumaczyć, że forma jest warunkiem koniecznym zdobywania kolejnych medali. Maniek już ma kawał ściany naszykowany, bo o medalach mówił z wielkim przekonaniem. Na zasadzie nie -czy, ale – kiedy się pojawią. :)
Granie to dla niego przede wszystkim satysfakcja, wielka radość, generalnie – uczucie nie do opisania. Mecz trwa dla Marcina pięć minut. Wychodzą na boisko, ustawiają się, zaczynają i zanim się obejrzy – koniec. Skupia się na swoim celu, na kolejnych zadaniach, zagrywkach, jard po jardzie – w całości pochłania go gra.
Kilka dni przed meczem stara się nie ćwiczyć już tak intensywnie, żeby przygotować się do gry. Cały jest ready, tylko żołądek nie współpracuje. To taka prywatna tradycja, że albo z kubełkiem przy twarzy, albo ze stoperanem w kieszeni ( tu prosimy producentów leku o kontakt z Marcinem, w celu wypłacenia tantiem za reklamę). Problem z nieusłuchaną częścią organizmu trwa do pierwszego gwizdka. Kiedy wychodzi na boisko świat zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. Przez kratki jest zwyczajnie piękniejszy. Jest to najlepsze miejsce na meczu – być w grze. Staje naprzeciwko drugiej drużyny i skupia się na tym, co ma do zrobienia. Wszystko tak szybko się dzieje, każdy wie, jakie ma zadanie i je zwyczajnie wykonuje. Myśli się przed akcją, bo w trakcie często nie ma czasu.
Zawsze gra, żeby wygrać. Jak mówi - nie gra się o to, żeby mało przegrać. I cały czas pamiętać należy, że jest cały sezon do przejścia. Opowiadał o roku, w którym wygrali tylko dwa mecze. Uważa, że porażki pokazują charakter ludzi. Część pracuje jeszcze ciężej, żeby wyjść z dołka, ale są tacy, którzy rezygnują. Marcin wspomniał, że grupa, w której gra Husaria jest trudną grupą, ale to tylko mobilizuje ich do większego wysiłku i sprawia, że stają się lepszymi graczami. Przypomniał, że wszyscy się czają, żeby im zabrać mistrzostwo, a oni muszą tak pracować, żeby na to nie pozwolić. Zwiększa to zaangażowanie psychiczne w grę.
W drużynie jest szalona mozaika charakterów, ale muszą się dogadywać. Mogą się nie lubić, ale porozumienie jest konieczne, jeśli zespół ma odnosić sukcesy. Zdarzają się spięcia na boisku, zarówno ze starymi wyjadaczami, jak i z młodym narybkiem, ale wygrywa wspólny cel. Muszą współpracować, żeby móc powiesić następny medal na ścianie. Jako kolejny przesłuchiwany zawodnik podkreśla, że futbol amerykański jest najbardziej drużynowym sportem na świecie. Tu nie ma miejsca na solistów. Drużyna, w której taki się pojawi, nie ma szansy na sukces. Jest to też jedyny sport, w którym widać od razu, kto zawalił (słowo padło inne, ale to jest blog dla wszystkich, a nie tylko od 18 roku życia :) ).
Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne, to nie ma żadnych uwag. Mają znakomitego trenera głównego (Olaf Werner – jakby kto nie wiedział), bardzo dobrego koordynatora ofensywnego (Piotr Krakowski – dla tychże nieuświadomionych), ogólnie – świetny sztab, powinni tylko wykonywać polecenia specjalistów, którzy przygotowują ich do gry. Jeśli się do nich stosują – wszystko idzie dobrze. Jeśli nie – kicha. Czasem brakuje tego, żeby ktoś spojrzał najpierw na siebie, a potem się innych czepiał. Przyznaje, że ma ciężki charakter i momentami trudno mu się opanować. Futbol jednak nauczył go pokory. Wie, że jedną nietrafioną decyzją można wszystko zaprzepaścić, jeden wypadek może zmienić życie na długo. Dobry gracz futbolowy musi być, zdaniem Mańka, inteligentny. Głupek w życiu sobie na boisku nie poradzi. Musi też mieć w sobie pokorę i chęć do pracy. Czasem przychodzi moment, w którym trzeba przyznać się do błędu i nie ma co kombinować. A potem wziąć się do pracy, żeby się ten błąd więcej nie przytrafił. Za swoje atuty uważa upór i zaangażowanie w pracę. Przeszkadza mu czasem agresja i impulsywne, emocjonalne zachowanie na boisku. Deklaruje, że jest strasznym chamem i nie znosi kompromisów w czasie gry. Nie jest pokornym graczem, ma na swoim koncie wiele kar, w jednym meczu nazbierał prawie 50 karnych jardów. Ale w kolejnym sezonie udało mu się zapanować nad emocjami i przeszedł go z zerowym kontem. Podobnie było w ostatnim roku, choć jak przyznaje, kilka razy było blisko zamazania kartoteki niewinnego. Przyznaje, że opanowanie jest to efekt pracy Olafa. Dla futbolu jest skłonny poświęcić bardzo wiele. Na pewno nie wszystko, ale naprawdę dużo.
Uważa, że krytyka jest bardzo istotna w rozwoju zawodnika. Nikt nie widzi się z boku, a tylko wtedy może ocenić swoje postępy. Można się nie zgadzać, ale należy się nad nią zastanowić. Przecież nie pojawiłaby się, gdyby nie było powodu. Należy przemyśleć słowa trenerów, czy kolegów i zastanowić się, co poprawić, żeby przyniosło to korzyść drużynie.
W Białymstoku największe wrażenie zrobił na nim Przemek, który kopnięciem z pola podniósł wynik z 19 do 20. Zachował zimną krew, wykonał wszystko, co było do wykonania, a reszta już była formalnością. Wiedzieli, że mają znakomitą defensywę, że spokojnie dowiozą wynik do końca. Pozostałe minuty meczu były wisienką na torcie. Zatrzymali przeciwnika dość blisko ich pola punktowego, czasu było za mało, żeby się przedarli przez naszą linię obrony.
Marcin może liczyć na wsparcie ojca. Mama uważa, że syn bawi się w jakieś durne przewracanki, w których tylko się obija. Nie zawsze był futbolistą. Długie lata uprawiał karate, strzelał, trochę pływał. W strzelaniu odnosił sukcesy na zawodach, podobnie w karate. Po kontuzji kolan wykurował się i od razu dopadł go Piotrek.
Praca, rodzina i futbol – to kółko, w którym kręci się na co dzień. Nie ukrywa, że futbolowi poświęca sporo czasu. Chwilowo jest, jak sam się określił, obrotnym bezrobotnym, choć udziela się w studiu tatuażu, które prowadzi jego kolega. Zresztą - on też mocno wspiera Husarię. Poza drużyną ma też inne życie, znajomych. Chwali się prywatnym psychofanem, bardzo jest dumny z jego posiadania.
Maniek bierze udział w wielu akcjach charytatywnych drużyny, bo uważa, że jeśli można pomóc, to trzeba to robić. Zwłaszcza kiedy chodzi o pomaganie dzieciom. Wyrwanie chorego dziecka ze stanu, w którym myśli tylko o swoich dolegliwościach, czy przykrych zabiegach, którym jest poddawane, jest niesamowitą radością. I obowiązkiem każdego, kto może to zrobić. Przyznaje ze śmiechem, że wiele dzieci jest jego wzrostu i może dlatego jest na ich krzywdę taki wrażliwy. To, że można przy okazji wypromować drużynę, jest naprawdę skutkiem ubocznym akcji.
Dobry kibic, zdaniem Marcina, musi mieć jedną cechę. Musi być psychofanem (odetchnęłam z ulgą, przynajmniej jeden tak uważa :D). W czasie meczu kibice nie przeszkadzają mu i nie pomagają, bo kiedy gra, to za bardzo nie widzi tego, co jest dookoła. Istnieje tylko facet przebrany za zebrę (dla nie wtajemniczonych  - chodzi o sędziego) i jedenastu innych facetów, w innych strojach i innych kaskach. I to wszystko. Kibice mogą tańczyć kozaka, albo odprawiać modły na dywanikach – zza kasku są niewidoczni.
Gdyby miał nieograniczoną ilość pieniędzy, grałby w futbol na najwyższym poziomie. Na przykład NFL. To jest zupełnie inny świat. Inne jest zaplecze, inny sposób przygotowania zawodników. Marcin zwraca uwagę, że w NFL zawodników „hoduje się” do osiągania sukcesu. Ale nie można zapomnieć, że poza pieniędzmi i znakomitym zapleczem musi być też zapał do gry. Bez prawdziwego zaangażowania nie da się zwyciężać. Husaria gra dla satysfakcji, zespoły NFL za ciężkie pieniądze, ale gdyby nie kochali tego, co robią, żadne sumy nie dałyby im wystarczającej motywacji do walki na boisku.
Gdyby mógł dostać prezent od życia, z katalogu wybrałby nówka sztuka, nie śmigane zdrowie. Przeżył niejedną kontuzję i wie, że bez zdrowia nie będzie mógł robić tego, co kocha – nie będzie mógł grać.

Rozmowa z Marcinem dobiegła końca. Najbardziej zadziorny zawodnik z dotychczas przesłuchanych (a pewnie i z dostępnych w Husarii :) ) zabrał klamoty i opuścił lokal. Może mały wzrostem, ale na pewno wielki duchem. Warto go poznać, nawet jeśli pozostanie się tylko na poziomie „znajomy”. Być Mańkowym znajomym to nie byle co. Pierwszy mecz już za kilka dni. Macie szansę :)

Jak zawsze – więcej Marcina u Moniki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz